„To jest butelka, do której dziedzic nalewał wódki i rozpijał nią pańszczyźnianych chłopów” – uświadamiała najmłodszych obywateli nauczycielka (w tej roli Emilia Krakowska) w niezapomnianym „Brunecie wieczorową porą”. Stereotyp, że za nadużywanie alkoholu w Polsce odpowiadają konsumenci mocniejszych trunków, przeżyła Bareję.
O ile w epoce Gierka, kiedy kręcił on swoje komedie, taka teza była w pełni uprawniona, to dzisiaj jest anachronizmem. Jak pokazują badania, do szkodliwego spożycia w stopniu większym, niż wódka, przyczyniają się napoje o mniejszej zawartości alkoholu.
Wystarczy krótka informacja o przelicznikach zawartości alkoholu w różnych napojach z jego zawartością, by zorientować się, że nie istnieją żadne - mniej czy bardziej „zdrowe”. Otóż tzw. jednostka alkoholowa to w przybliżeniu 8 gram czystego alkoholu. Zaś taką jego ilość zawiera 25 mililitrów wódki (ćwierć tzw. literatki), 50 ml sherry, 125 ml lampka wina, 250 ml (pół dużego) piwa.
Tymczasem ostatnia „Polityka” bije na alarm: Polacy piją na potęgę, a to dlatego, że gromadnie biegną do sklepów 24h i raczą się małpkami. Mniej zorientowanym podpowiem, że chodzi o butelki wódki o zawartości 100 ml. Tygodnik odkrywa, że małpka zawiera nieco więcej czystego alkoholu od butelki piwa, ale uspokaja: „Piwo dłużej się pije. Jest moczopędne”. Autor tekstu nie śmiał napisać tego wprost, lecz przesłanie (przynajmniej dla mnie) jest jasne: złocisty trunek tylko profan może kojarzyć z alkoholizmem, za to mniejszą butelkę mocniejszego alkoholu kupuje jedynie pijak. Podążając krętą logiką autora tekstu, im większą butelkę wódki ktoś kupuje, tym bliżej mu do ideału bezpiecznej konsumpcji.
Lubimy narzekać na peerelowskie prawo, a mimo to je konserwujemy. Ustawa o wychowaniu w trzeźwości, przyjęta w stanie wojennym, była na owe czasy świetnym rozwiązaniem. Bo w owych, ponurych czasach Polacy wlewali w siebie litry wódki. Obecnie profil konsumpcji i sposób spożywania alkoholu diametralnie się zmienił, jednak i ustawa, i – co gorsza – filozofia podejścia do wychowania w trzeźwości pozostały te same.
Mamy więc do czynienia z utrwalaniem bardzo złych społecznych stereotypów. Że piwo to w zasadzie regenerujący napój, wino – trunek ludzi z klasą, whisky – napój bogaczy, a wódka w całej swej różnorodności to narzędzie diabła. Tymczasem każdy alkohol, spożywany w sposób nieodpowiedzialny, może być przyczyną tragedii. Reklamy piwa o tym milczą.
W listopadzie bardzo ciekawy raport ogłosił Instytut Jagielloński. Opracowanie to potwierdza, że zmienił się model spożycia napojów alkoholowych w Polsce, a opinia, że napoje o mniejszej zawartości alkoholu spożywane są w sposób bardziej odpowiedzialny, jest całkowicie błędna.
Raport Instytutu Jagiellońskiego pokazuje, że 30% wszystkich alkoholi, spożywanych w sposób szkodliwy, stanowi wódka, ale aż 48% piwo, a 22% wino. Jasne, podpierający płoty menel raczy się mocnym piwem (czy raczej „piwem”, bo ten napój niewiele ma wspólnego z trunkiem, który udaje) czy małpką najtańszej wódki. Ale już alkoholik zamożniejszy (a takich nie brakuje) może sobie pozwolić na drogie wino czy rzemieślnicze piwa. Możemy udawać, że choroba alkoholowa dotyczy ludzi nieradzących sobie w życiu i najuboższych – ale po co się okłamywać?
O społecznej polityce wobec alkoholu należy dyskutować. Ale nie wzorem małpek, z których jedna zasłania sobie oczy, druga uszy, trzecia usta. Powinna być to rzetelna dyskusja, a nie wskazywanie, który alkohol jest mniej, a który bardziej szkodliwy. Bo szkodliwość związana jest z kulturą picia, nie z tym, co się pije.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5679
Pański przekaz jest prosty, łatwo wyczuć skąd opary alkoholu i do czego Pan pije. Zapewne z nostalgii do godz. 13 tęskno do reglamentacji. Natomiast całkiem racjonalne jest przewidywanie, że wzrosty kosztów haraczu CO2 przerzucone na ludzi wywołają zapaści finansowe, postawią wielu ludzi w sytuacjach granicznych albo zapaści. To skończy się sięgnięciem po naturalny lek neuroleptyczny w skali makro.
"Powinna być to rzetelna dyskusja, a nie wskazywanie, który alkohol jest mniej, a który bardziej szkodliwy. Bo szkodliwość związana jest z kulturą picia, nie z tym, co się pije."
1. Zabawne, że od zarania IIIRP trwała dyskusja nad kulturą picia i Polacy sięgnęli na" wolnym rynku" po alkohole lepiej przyswajalne, lepiej metabolizowane, bardziej im odpowiadające, bo było ich na nie stać. Sygnał propagandy do zmiany jest chyba jedyną oznaką transformacji ustrojowej z IIIRP w jej nowy bis.
2. Nie było reglamentacji, był nieograniczony dostęp i wybór, to Polacy dyskutowali demokratycznie dokonując takich wyborów jakie uznali za słuszne.
3. To samo zdanie jest jest wążnym głosem po skromnej modyfikacji.
"Powinna być to rzetelna dyskusja, a nie wskazywanie, który podatek jest mniej, a który bardziej szkodliwy. Bo szkodliwość związana jest z kulturą opodatkowywania, nie z tym, co się opodatkowuje."
Reasumując: kończmy z chamstwem "wielkopaństwa": trochę abstynencji wuje.
Szanowny Panie, to były tylko warsztaty dla akwizytorów, prowadzone przez tylko magistrów tylko od socjologii. W temacie produktu o którym Pan pisze, pracują światowe tuzy dla nauczycieli tych magistrów. No jakie ja, zwykły kowalski mam szanse w zderzeniu z trustem globalnych specjalistów od megamarketingu, - nie po siermiężnej psycho, czy socjologii, ale po wyrafinowanych specjalnościach tych nauk(?), z budżetem pewnie większym niż niejeden resort niejednego kraju? W nauce siła, więc mimo iż nam się tak zdaje, nie mamy w temacie zbyt wiele do gadania.
Reasumując. Czy ktoś nadużywa piwa za 1,5 zł za puszkę, czy też whisky za 500 zł za butelkę, jest takim samym alkoholikiem. Trunek tego nie zmienia, a jego wypijana ilość.