Dziś rano w „Poranku Radia TOK FM” dała gościnny występ mega-gwiazda rozkwitłej pod rządami Tuska „demokracji”. Wystąpiła namaszczona przez Platformę posłanka Parlamentu Europejskiego, niejaka Róża Thun - pierwsza dama salonów podwawelskiego Krakówka.
Przez dobre dziesięć minut zadowolona z siebie pani Róża trajkotała jak karabin maszynowy jak to było cudnie na piątkowej manifestacji. Według niej, Po stronie "antyfaszystów" było pokojowo, radośnie, kolorowo, rodzinnie i miło. Wszyscy się kochali, uśmiechali do siebie, obcałowywali - krocząc w zwartym szeregu ku świetlanej przyszłości. A tę anielską sielankę próbowały bezskutecznie zakłócić prawicowe hordy.
Słowem identyczne brednie jak te serwowane przed laty przez pezetpeerowskich kacyków relacjonujących pierwszomajowe pochody.
Zapytana o zamieszki łgała jak najęta, że nic nie widziała. Że Niemcy co prawda szli z nimi, lecz byli łagodni jak stado owieczek. A gdy dziennikarz napomknął nieśmiało, że byli przecież uzbrojeni w pałki i łańcuchy, pani poseł wyjaśniła, cytuję: „że w takim razie musieli być do niej odwróceni tyłem”.
I wtedy sobie skojarzyłem, że w naszej nieodległej historii podobne brednie lansowała pewna wizjonerka również o tym samym, co pani Thun imieniu. Mam na myśli wybitną działaczkę nomen omen polsko-niemieckiego ruchu robotniczego i naczelnego ideologa partii „Proletariat” niejaką Różę Luksemburg, która zasłynęła z kwestionowania polskich dążeń niepodległościowych uzasadniając ich irracjonalność racjami ekonomicznymi. Czym się to wtedy skończyło dla Polski nie muszę chyba Państwu przypominać.
Z wydarzeń piątkowych można też wyciągnąć dość ponure dla Polaków wnioski.
Po pierwsze, obie panie o tym samym imieniu - Thun i Luksemburg - można będzie zapisać w historii jako dwie cierniste Róże wyrosłe na drodze naszych dążeń niepodległościowych
Po Drugie, jak na dłoni widać, że w posierpniowej Polsce post-komuna nie miała się nigdy tak dobrze, jak teraz pod rządami Tuska.
Po trzecie zaś, jeśli zestawić ze sobą infantylny bełkot pani Róży z Krakowa z faktem nominowania tejże samej pani do nagrody MEP Awardsw plebiscycie na najlepszego europarlamentarzystę roku 2011, nasuwa się samorzutnie trzeci ważny wniosek, iż proces skretynienia władz Unii Europejskiej zbliżył się niebezpieczniedo granicy debilnego absolutu.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum:
Jeśli Państwo zechcecie uzupełnić notkę w Waszych komentarzach będę bardzo wdzięczny.
Patrz również:
http://salonowcy.salon24…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6978
Pozdrawiam serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
Bardzo trafna uwaga. Również podejrzewam, że nasza europarlamentarzystka nie ma w domu lustra.
Dziękuję za komentarz i goroąco pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pisze Pan w komentarzu:
"Jeszcze trochę "kryzysu" i odrobina "integracji europejskiej" a ludzie mogą tego nie wytrzymać...".
Odpowiadam:
Święte słowa. Przykro mi to pisać, ale doświadczenie ostatnich lat uczy, że nad Wisłą ludzie się budzą wtedy, gdy im zaczyna brakować kiełbasy.
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Bardzo trafna uwaga! Bardzo dziękuję. Już wniosłem stosowną poprawkę.
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pyta Pan w komentarzu:
"jak to możliwe, że ciosana toporem Róża dostała się do parlamentu EU?...".
Odpowiadam:
Ano tak proszę Pana, że pani Róża jest córką profesora Jacka Woźniakowskiego, który jest czymś w rodzaju guru wywodzącej się z krakowskiej Unii Demokratycznej i forowanej przez Michnika części podwawelskiego Krakówka. To ci właśnie ludzie plując na Polskę na Zachodzie torowali swoim dzieciom drogę do Parlamentu Europejskiego, w którym zasiadają tacy sami protegowani tyle, że z innych krajów. Słowem lokalne różowo-lewackie kliki na szczeblach państwowych utworzyły klikę centralną na szczeblu Unii Europejskiej.
Pisze Pan dalej:
"z inteligenckiego Krakowa...".
Wyjaśniam:
Status "inteligenckiego" Krakowa już dawno się zdewaluował. Dowodem może być choćby to, że najlepsza krakowska uczelnia w rankingach europejskich zamyka czwartą setkę. Na podstawie moich 37-letnich doświadczeń w pracy na uczelni mogę śmiało stwierdzić, że na dziesięciu losowo wybranych profesorów, na ten tytuł rzeczywiście zasługuje dwu, no może w porywach trzech. Reszta to profesoropodobne twory bez twarzy i rodowodu zawdzięczające karierę i tytuły naukowe li tylko i wyłącznie stosownym układom.
Kraków już od dłuższego czasu jest zarządzany przez post komusistów, czego efekty widać jak na dłoni.
O tym wszystkim najlepiej napisał prozaik i poeta Roman Wysogląd, który o mojej książce pt. "Wielkie nic, czyli zagubiona tożsamość" tak pisał, cytuję:
Od urokliwego bankietu w Piwnicy pod Baranami promującego bezwstydną spowiedź autora, z co pikantniejszych grzeszków birbanckiego życia (odważnie wyjawioną w dziele pod tytułem "Podaj hasło") nie mi-nęło więcej jak siedem miesięcy, gdy na przełomie roku narodziła się powieść pod znamiennym tytułem "Wielkie nic, czyli zagubiona tożsamość".
Na ponad trzystu stronach dostajemy wspaniały, niemal renesansowy opis krakowskich klimatów drugiej połowy dwudziestego wieku.
Fascynujące są strony, na których autor bawiąc się językiem ( jak niektórzy politycy nami), w sposób ujmująco zabawny wprowadza nas w świat starych krakowskich domów i kultowych miejsc spotkań lokalnej socjety, skażonych znamiennym krakauerskim piętnem, poczynając od Franca Józefa, poprzez Karola Wojtyłę, na Skrzyneckim kończąc.
Okres ostatniej transformacji, to w powieści Krzysztofa wymowne studium postaw i zachowań ewoluujących (nie zawsze w dobrą stronę) krakowskich artystów, naukowców, nowofalowych biznesmenów i bardziej lub mniej upierdliwych nieudaczników, którymi schyłek wieku brutalnie wybrukował koślawe chodniki podwawelskiego grajdołka.
Krzysztof nie byłby sobą, gdyby w pozornie prostą i pogodną akcję nie wplótł okazowych postaci naszych nowych czasów, czyli mówiąc jaśniej "mentalnie nowobogackich, nadętych kretynów poprzebieranych w garnitury od Armaniego, z cygarami w zębach, którzy aromatu Cohiby nie odróżniają od swądu skisłego ogórka". Nie oszczędził też osobników z poważnym cenzusem, "którym w durnej pogoni za Nową Europą zaczęła wystarczać jedna książka rocznie - katalog turystyczny z Biura Necker-mann'a".
Lwią część swojej powieści autor poświęca postępującej erozji morale i wrażliwości politycznie poprawnych (czytaj bezjajecznych) kameleonów, którzy w młodości ( i nie tylko) zdawali się dawać asumpt by nas tytułowano dumnie Krakowianami.
W powieści Krzysztofa, zbyt szybko odchodzący w przeszłość autentyczny Kraków, który jeszcze nie tak dawno był na wyciągnięcie ręki (a może nam się tak tylko wydawało), odkąd nadeszło nowe, "mizdrzy się do niego w chocholim tańcu pawi z przyjezdnymi, gubiąc nieuchronnie swoją szczytną tożsamość". Tożsamość miasta, gdzie "kiedyś nie było nudy, choć życie toczyło się wolno, jak stara dorożka, ale bardziej do spodu, gdzie tętniło sedno".
To wszystko w zamyśle autora jest jedynie pikantną przyprawą romantycznego opisu magicznego miasta nawiedzonego z nagła pandemią wyścigu szczurów, kiedy "człowiek zapomniał, że pośpiech poniża".
Ale mimo wszystko chce się żyć, szczególnie po przeczytaniu powieści Krzysztofa.
Naturalnie pan Pasierbiewicz nie będzie miał łatwego życia (a kiedy miał?), gdy wyleniałe, kasandryczne hieny starego Krakowa i młode, karmione serialami drapieżne zwierzątka rzucą się na niego by go roze-rwać na strzępy za to, iż się ośmielił drasnąć od zawsze nietykalny mit galicyjskiego Krakówka.
Na szczęście prawdziwa sztuka broni się sama, co w przypadku powieści "Wielkie nic, czyli zagubiona tożsamość" rozumie się samo przez się.
Gdyby Pasierbiewicz tej książki nie napisał, to i tak by istniała, ponieważ wszystko, o czym pisze jest w nas, niestety, na zawsze...".
W końcowej części komentarza Pan napisał:
"Uważam, że rządzący przez 2 lata PIS bał się nieprzychylnych mediów, profesorów akademickich. Umizgiwali się i próbowali przeciągnąć ich na swoją stronę, zamiast zdecydowanie, konsekwentnie budować swoje, prawicowe media, mocno wspierać, czy wręcz tworzyć naukowe środowiska, będące w stanie kształtować patriotyczne postawy wśród młodzieży.
Odpowiadam:
Święte słowa. Nie wiem jacy profesorzy weszli po wyborach do sejmu z list PISu. Mam jednak nadzieję, że nie tacy, jakich jest ostatnio coraz więcej.
Dziękuję Panu za komentarz i serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz