„Forma jest godnością rodzaju ludzkiego”. Coś takiego powiedział Settembrini w rozmowie z Hansem Castorpem, siedząc na werandzie pod ciepłym kocem, z termometrem pod pachą i z daleka obserwując majestatyczne góry.
Z wypowiedzi niektórych komentatorów mego poprzedniego tekstu wynika, że zgodnie z ich przekonaniem ludzi z klasą łatwo odróżnić od ludzi bez klasy. Ludzie z klasą noszą po prostu odzież z klasą.
Rzeczywiście klasę społeczną rozpoznawało się kiedyś po odzieży, ale było to wtedy gdy ludzie się ubierali, a nie wyrażali przez ubiór swego ja, no i zwykli używać rzeczy zgodnie z ich przeznaczeniem. Dziedzic, który dużo jeździł konno, z konieczności nosił długie buty, a kupował sobie buty w najlepszym gatunku, bo musiały mu starczyć na długo. Jako konserwatysta nie cierpiał zmian. Buty czyścił mu foryś ( w wojsku ordynans), dlatego świeciły na odległość.
Teraz spotykając panienkę w długich butach i bryczesach nie jesteśmy w stanie odgadnąć czy wraca właśnie z Hubertusa, czy też bryczesy lansuje ostatnio jakiś awangardowy projektant mody.
Język mody, w którym cholewy oznaczały pana, nazwałabym językiem naturalnym. Język mody w bezklasowym społeczeństwie, w którym ludzie zamiast ubierać przebierają się, jest językiem umownym, persyflażem.
Czy cholewy mogą świadczyć o klasie człowieka? W Oświęcimiu o klasie człowieka świadczyła gotowość do oddania bliźniemu kromki chleba, a wyglansowane cholewy nosili esesmani.
Pewien miły pan wyliczył na mój użytek, że posiada 117 krawatów firmy Hermes.
Gdyby zaprosił mnie na kolację do jakiegoś modnego klubu, jeden z tych krawatów mógłby się ewentualnie przydać( nie mam co marzyć i tak nie przeszłabym przez sito okrutnego klubowego selekcjonera, za – jak to się kiedyś mówiło- ciałokształt).
Gdybym jednak wybierała się z tym panem na zimowe przejście grani Tatr, albo na rafting, albo na wycieczkę po Syberii ( wybieram się z dwiema koleżankami) wolałabym raczej wiedzieć jak zachowuje się on w trudnych sytuacjach, niż ile ma krawatów i jakiej firmy.
Zdarzyło mi się kiedyś, że w górach, w nocy, przy 25 stopniowym mrozie pewna dziewczyna nie chciała przyjąć ode mnie rękawiczek, choć zgubiła swoje i miała sino białe, spuchnięte ręce.
Szlochając upierała się, że moje rękawiczki nie pasują do koloru jej kurtki. Wbrew pozorom nie była to dziewczyna z klasą, lecz dziewczyna w szoku. Dostała od instruktora po buzi, rękawiczki nałożyła i szczęśliwie dotarliśmy do schroniska w całości ( a nie w kawałkach).
Tylko sytuacyjnym szokiem mogę sobie wytłumaczyć nieustanne dyskusje ludzi o zachowaniu przy stole polityków, ich sposobie ubierania się czy manierach.
Europa się wali, Polska tonie w długach, Świat szykuje się do zmiany układu sił, a oni dyskutują o protokole dyplomatycznym( zupełnie się na nim nota bene nie znając).
Jeden z komentatorów napisał, że osoba odwracająca się plecami do dziennikarzy ( miał na myśli Jarosława Kaczyńskiego) nie powinna myśleć o władzy. Zupełnie tego nie rozumiem. Kiedyś nie wypadało odwracać się plecami do damy , z którą się tańczyło. ( teraz panuje na parkietach raczej free style) Na dzikim zachodzie ryzykowne byłoby odwrócenie się plecami do bandyty z bronią w ręku. Cóż ma jednak wspólnego ewentualna niechęć do dziennikarzy z kwalifikacjami do rządzenia państwem.?
Chętnie darowałabym Tuskowi dziadka w Wermachcie i podwórko na Oruni, a Komorowskiemu fałszywe tytuły hrabiowskie, lapsusy słowne, błędy ortograficzne, oraz nieznajomość etykiety gdyby tylko dobrze rządzili krajem.
Skupiając naszą złość na sprawach powierzchownych i nieistotnych zachowujemy się jak odprawiona panna służąca, która przez zemstę opowiada, że jaśnie pan trzyma zęby w szklance.
Zamiast zajmować się tuszą pani Komorowskiej i butami Kaczyńskiego proponowałabym każdemu, żeby się zastanowił jaki powinien być jego zdaniem model naszego państwa.
Jak powinien wyglądać system podatkowy? Jakie zmiany należy wprowadzić w oświacie? Jaka powinna być ordynacja wyborcza?
Uświadommy sobie, że ekipa solidarnościowa była bardzo źle przygotowana do przejęcia władzy i między innymi dlatego musiała zdać się na doradców. I dzięki temu mamy to co mamy.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 11301
Przedostatnie zdanie w powyższych rozważaniach nakreśliło istotę, która obrazuje dlaczego w tym kraju nie może być lepiej. Rozegranie w 89 r i wcześniej i później ogłupiałego, naiwnego społeczeństwa przez służby było niestety, po prostu perfekcyjne. Dziękuję Pani za ten tekst i proszę o dalsze. Pozdrawiam.
Wielce Szanowna Pani, nie "_dzięki_ temu mamy to co mamy", a "_przez_ to mamy to co mamy". Czyż to nie logiczne? (Bo za cóż tu dziękować?) Że też nawet tak błyskotliwi ludzie jak Pani nie wiedzą kiedy używać "przez" zamiast "dzięki"...
Dzięki.... racja:)
że moim sporem ze Zdzichem, wywołałem kolejną Pani notkę. Zatem się trochę wytłumaczę.Onegdaj miałem Profesora, który do kraciastej flaneli władał marynarkę i krawat.Początkowo było to przedmiotem naszych drwin. Kiedy jednak okazało się , że to fantastyczny wykładowca i wspaniały człowiek, jego ubiór przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. W myśl porzekadła, że nie szata zdobi człowieka.Sam potrafiłem przyjść do teatru w poszerzanych spodniach, koloru żółtego i rozciągniętym swetrze, czym wsbudzałem zgorszenie polonistki/ ku mojej nieskrywanej radości/.Dziś, jako człowiek dojrzały zmieniłem nieco zapatrywania.Ubiór stosowny do okoliczności świadczy o mojej kulturze. I nie rzecz w markowych ciuchach. Ale np. na pogrzeb nie wybrałbym się w pstrokatej kurtce narciarskiej, choćby była z górnej półki sklepu sportowego. Także na rozmowy kwalifikacyjne nie poszedłbym w krótkich spodniach, choć bawi mnie obowiązkowy czarny płaszcz i aktówka "polskiego biznesmena". Pamiętam jak z końcem lat osiemdziesiątych specyficzną grupę polskich "turystów" rozpoznawano za granicą po kolorowych dresach z kreszu.Dlatego ubawił mnie widok głowy państwa, który w obecności głowy innego państwa ubranej adekwatnie do sytuacji/obuwie sportowe do spaceru po plaży/ wyglądał i zachowywał się jak wczasowicz Funduszu Wczasów Pracowniczych w lakierkach w ręku.Co nieco zgorszył widok głowy państwa w kurtce sportowej i blezerku na cmentarzu w Dniu Zmarłych/wizyta raczej oficjalna, bo i cmentarz niezwykły/.Ale nie są to powody ,dla których oceniam tę postać negatywnie.Wracając do Zdzicha.Podejrzewam , że jako "intelektualista" z rodowodem późnego hipisa raczej nie przywiązuje wagi do konwenansów i ubioru/ patrz guru Michnik/.Każdy jego występ tutaj jest próbą, niezależnie od tematu, dyskredytowania śp. Prezydenta i inszych pisiorów, choć trudno uznać Pani blog za polityczny.Ponieważ nie potrafi podważyć merytorycznie zasad, którymi kierował się Pan L. Kaczyński swoje szyderstwa skupia na atrybutach zewnetrznych. Budzi to moją głęboką niechęć do tego człowieka. Co do Pana Piotra. Trochę Petroniusza nie zaszkodzi temu blogowi, a wręcz go ubogaci. Pozdrawiam i czekam na dalsze przemyślenia.
Z przyjemnością przeczytałem Pana komentarz, patrzę na wiele spraw podobnie, ale - jeżeli można - mam pewną uwagę:
1 listopada to Wszystkich Świętych (wszyscy - o chrześcijańskich imionach - mają imieniny). Dzień poświęcony wszystkim zmarłym (nie tylko świętym), to Dzień Zaduszny - 2 listopada.
Przepraszam za dydaktyzm i czepianie się drobiazgów, ale "Dzień Zmarłych" jest żywcem wzięty z PRL-owskiej (i ogólnie - komunistycznej) nowomowy, mającej (w tym przypadku) cel desakralizacji święta religijnego. Gdyby to wyrażenie miało jakąś szlachetniejszą tradycję i stanowiło godną alternatywę dla ujęcia religijnego, to bym nie protestował. Sądzę jednak, że wszczepiane do języka przez Komunę nowotwory (również obecnie np. "neutralność światopoglądowa" - jakiś kretyński oksymoron, coś jak "płodny kastrat", i wiele innych), trzeba demaskować (diagnozować) i wycinać jeden po drugim. Wiadomo, że jedną ze standardowych metod Komuny, b. skuteczną, jest systematyczne grzebanie w słowniku: ponowne definiowanie słów i tworzenie nowych, czyli ręczne sterowane ewolucją języka, wynaturzanie językowych procesów. To zresztą tylko jeden z przejawów ich ogólnej metody działania... Ale, zawracam statek, dałem się porwać nurtowi ogólnych przemyśleń, zbyt oddaliłem się od brzegu.
Wracając do tematu - zauważyłem, że niedbały i nieco ekscentryczny ubiór u wykładowców, często łączy się z ich nietuzinkowością intelektualną. Ale zastanawiam się, czy przysłowiowy wyciągnięty sweter, czy jakaś forma ekscentryzmu, nie jest też formą logo w ich przypadku? (W przypadku np. subkultur nie ma żadnych wątpliwości). Chyba, rzeczywiście, nie da się uciec od logo. W zasadzie jest to oczywiste - jakikolwiek nasz ubiór (skupmy się na ubiorze) to jest jakiś znak (symbol) przekazywany otoczeniu, bynajmniej nie znak przynależności klasowej w tradycyjnym sensie (mowa o obecnych czasach). Ale jakiś znak identyfikacji jednak.
Weźmy np. wyciągnięty, śmierdzący, zawsze ten sam sweterek. Można powiedzieć, że często jest to po prostu wyraz abnegacji (która zdarza się u pewnego typu ludzi o silnie rozwiniętym intelekcie, żyjących - w ponadprzeciętnym stopniu - we własnej głowie). Ale z drugiej strony - dlaczego akurat sweterek? (a nie polarek? czy to czysty przypadek?) dlaczego zawsze ten jedyny? Czy nie jest on formą herbu i zbroi zarazem? Znakiem przynależności do pewnego odłamu arystokracji ducha?
Zbroja w średniowieczu była bardzo droga, więc - pomijając względy praktyczne - rycerz w zbroi, dawał jasny sygnał, że stać go na zbroję. Czy ów sweterek nie daje równie czytelnego sygnału, że jego właściciel zgromadził wystarczające bogactwo (wewnętrzne, duchowe, intelektualne), ma wystarczającą pozycję (np. naukową, itd.), że stać go na odrzucenie konwenansów, czy wzgardę opinią ludzi oceniających innych - w prosty sposób - po ubiorze?
Czy zbroja ta (sweterek) nie ma jednocześnie charakteru praktycznego - obronnego (ale wciąż na poziomie logo)? - Zabezpieczającego przed zainteresowaniem towarzyskim ludzi płaskich, jednowymiarowych, wykluczających rozmemłanych sweterkowców? Niesie to z kolei zagrożenie nadmiernym zainteresowaniem niektórych subkulturowców, ale wystarczy konsekwentnie nie stosować się do ich misternego i o wiele bardziej złożonego kodu, co nie jest trudne. Wystarczy się tym nie interesować, aby osiągnąć zbawienne wykluczenie przez nich.
Czy wreszcie - sweter z grubej wełny nie przypomina trochę kolczugi? ;)
Zaraz po krytyce podobnych zabiegów (ale tylko - *podobnych*) dokonałem pewnego rozszerzenia semantycznego, przeciążenia znaczeniowego słowa "logo", względem definicji słownikowej. Ale myślę, że nie można tego nazwać nadużyciem, a nawet - w kontekście tego i poprzedniego wpisu Autorki - można to uznać za działanie uprawnione. Tzn myślę, że wpasowałem się w pewną poetykę. Ale jeżeli ktoś jest purystą to można wstawić zamiast "logo" - np. "dresscode". Sądzę, że na jakimś poziomie "meta" (ach, jakież to postmodernistyczne) słowo "logo" może być tutaj odpowiednie, szczególnie w kontekście herbu.
(Powyższe wyjaśnienia uznałem za konieczne.)
Masz absolutną rację.1 listopad to Wszystkich Świętych. Celowo użyłem nazwy wymyślonej przez komunistów, bo drugiemu adresatowi tego wpisu, niejakiemu Zdzichowi, jest do niej bliżej. Tak mniemam.
Twój wywód o ubraniu jako logo jest wyśmienity i trudno z nim się nie zgodzić. Ze sweterkiem zbroją także. Ubranie go przez osobę pospolitą, mierną w celu przypisania jej do elity np. intelektualnej naraża ten sweterek na kpiny. Gorzej jest, kiedy ubiór w oderwaniu od właściciela staje się niezasłużonym synonimem np. głupoty całej grupy ludzi.Mam na myśli "mocherowe berety". Nasze babcie w większości noszą ciepłe czapki,
Tylko nikt z opluwających nie pomyśli o swojej babci jako o tej głupiej. Głupie są pozostałe babcie. Działa to na tej samej zasadzie co powiedzenie ,że wszyskie kobiety to k.... .A Twoja mama ?
Wybacz mi patos wypowiedzi. Nie jestem uczonym i nie potrafię tak perfekcyjnie jak Ty wyrażać swoich myśli, ale chyba wiesz o co mi chodzi.
Dziękuję Panom za pogłębienie tematu. Rzeczywiście dyskusja Pana Leszka ze Zdzichem, który konsekwentnie pracuje na opinię enfant terrible tego portalu sprowokowała mnie do następnego tekstu na ten temat. Widzę, że to nie koniec, bo robi się coraz ciekawiej.
Dziękuję za docenienie. W takim razie jeszcze pogłębiłem, a może bardziej - poszerzyłem, mam nadzieję. Choć czasami mam wrażenie, że drepczemy dawno już przetartymi ścieżkami, czasem w kółko (szczególnie o sobie myślę). A momentami wręcz (używając kontaminacji Gombrowicza) "gonimy w piętkę dookoła Wojtek". Ale co szkodzi poszaleć sobie, szczególnie gdy ma się pilną robotę... :)
Dziękuję za nadanie mi (może nie wprost) zaszczytnego tytułu uczonego. (Na wsi, gdzie spędzam wakacje, też mnie tak tytułują, więc coś w tym musi być). Miałem dotąd wrażenie, że mój trochę profesorski styl jest raczej niedomaganiem, ale skoro napisałeś o perfekcyjnym wyrażaniu myśli... Zawsze piszę "z pewną taką nieśmiałością", licząc się z tym, że może wyjść głupio. Ale dość o mnie. Proszę uważać z komplementami, bo jeszcze zamienię się w nadęty balon i ktoś mnie przekłuje.
Wybacz qui pro quo z 1 listopada, które stało się powodem mojej perory. Zadziałałem odruchowo, bez analizy sytuacji. (Skądinąd - czasem ludzie z "naszego obozu" popełniają ten błąd.)
Bez przesady z tym patosem... Tak w ogóle, wyrażasz się całkiem jasno. (A przede wszystkim - węzłowato, co bardzo lubię.)
Jasne, że przeanalizowany przeze mnie "dress code" (tak lepiej niż dresscode, i lepiej napisać w cudzysłowie) sweterka, pierwotnie - (w części przynajmniej) elitarny (piszę o środowiskach uniwersyteckich a nie noclegowniach), jednocześnie dość racjonalny (sprytnie wyzyskujący dyktat logo, stylu) i dość autentyczny, może - po przekroczeniu masy krytycznej - zostać rozpoznany przez snobujące środowiska, podchwycony i stracić całe swoje wyrafinowanie (owszem), stać się prostym (pozytywnym) "logo", będącym wyznacznikiem kolejnego samozwańczego elitaryzmu, czysto powierzchownego. (To się w istocie już stało, chyba nie raz, te procesy są cykliczne, a pewne popłuczyny minionych zjawisk zachowują ciągłość)
Porozciągane sweterki z dziurkami mogą stać się szybko horrendalnie drogie, ale na szczęście - tylko w pewnych sklepach. Prawa rynku i babcine szafy umożliwiają zawsze hard-core'owym sweterkowcom podążanie dalej swoją drogą (w ramach "no logo") w powszechnym niezrozumieniu. Inaczej było z Montmartrem, który stawszy się żywą legendą zrobił się tak drogi, że artyści musieli się z podkulonymi ogonami przeprowadzić do innej dzielnicy, ochrzczonej szyderczo: Montparnasse. (Niektórzy tłumaczyli przeprowadzkę zapewne tym, że Montmartre stracił autentyzm, jego mit uległ inflacji i w ogóle zaroiło się tam od strasznych burżujów.)
Jeszcze dygresja - spotkałem się z angielskim określeniem "self-determined elitism", odnoszącym się do ludzi, którzy coś nieszczególnego zażyli, bądź coś równie nieszczególnego zrobili, itd., wracamy tu jak w zaklętym kręgu do spraw identyfikacji i subkultury.
Ale wracając, słusznie napisałeś, ze założenie takiego sweterka naraża na kpiny, co może być jakimś regulatorem populacji sweterkowców, zawężającym ją do niektórych naukowców (o specyficznym, opisanym przeze mnie, podejściu), różnych ekscentryków, wariatów i nielicznej grupki snobów, gotowych się poświęcać w imię jakiejś mody środowiskowej.
Oczywiste jest, że tradycyjnie - niechlujny ubiór, szczególnie w sytuacjach oficjalnych, jest po prostu oznaką lekceważenia dla otoczenia, które nie musi akceptować naszego podejścia. I jak napisałeś - odpowiada kpiną, lub się obraża. W takim niechlujnym stylu jest niewątpliwie coś lekceważącego i stosując go trzeba wyrobić sobie markę (w oparciu o jakieś autentyczne przymioty), która niejako legitymizuje ten styl. W ogóle, uważam, że u ludzi wybitnych wybaczalna jest pewna doza arogancji. Co nie oznacza, że wszyscy oni muszą być aroganccy, ani że arogancja jakoś nobilituje. Raczej powinni pracować nad sobą. Choć niektórzy są niereformowalni, co ma pewien urok.
W przedostatnim akapicie (wyliczenie typów, częściowo pokrywających się, populacji sweterkowców) zapomniałem napisać o, wciąż jeszcze licznych, zwykłych naturszczykach, którym problematyka "logo", czy znaków przynależności (rozumianych wprost, à rebours, czy jeszcze inaczej) jest po prostu obca. Dla człowieka opętanego logo, niewolnika mody, są oni jak jakieś bakterie, pariasi, istoty o niedorozwiniętej świadomości.
Sądzę, że poznawszy problematykę metkową, subkulturową, itd. (wystarczy elementarna spostrzegawczość, styczność z różnymi środowiskami, co np. w mieście jest nieuniknione, i odrobina inteligencji), że poznawszy tę problematykę - a trudno uciec od rozmyślań o świecie, który nas otacza - nie sposób być już w pełni (zawsze) naturszczykiem. Nawet, mając do tego wrodzone skłonności.
Tak więc przyjmując np. w centrum Warszawy styl drwala z Bieszczad (naturszczyka), podejmujemy jakąś grę z otoczeniem, i mimo, że być może - po prostu najlepiej się czujemy w takim stroju (może wewnętrznie utożsamiamy się z owym drwalem, co może być trochę naiwne), to nie możemy całkiem uciec od świadomości tej gry. Można oczywiście próbować ubierać się "neutralnie" (czy też wg. klasycznych zasad, traktowanych jako obiektywne, ale nie staroświecko) ale to też zmusza do myślenia o swoim image... Jak nie staniesz d. z tyłu. (Tak w ogóle, to wszystko jest bez znaczenia, co uwidoczni się być może w obliczu jakiegoś kataklizmu, ale na razie mamy jeszcze trochę żyru więc możemy się pobiesić.)
Jakimś reliktem wolności (może nie całkowitej...) od logo, rozdętego (i zredukowanego, zdegenerowanego) stylu jest pokolenie nieco starszej daty (jego część oczywiście), które ma jeszcze dobrze wpojone klasyczne, tradycyjne zasady elegancji, doboru stroju do okoliczności itd. (które nie były efemerydą, a powoli ewoluującą tradycją, głównie na zasadzie kontynuacji a nie negacji). Druga sprawa - dorastając np. w zgrzebnych czasach stalinowskich, czy nieco późniejszych nie zetknęli się oni z powszechnym zjawiskiem subkultury (gdyby jakaś się pojawiła zostałaby wsadzona do pierdla), tzn subkultura jeżeli istniała to była na swoim miejscu - na marginesie, lub w jakichś artystowskich czy aparatczykowskich enklawach. Tzn moda oczywiście istniała, ale w wydaniu light, niewinnym, i chyba szybciej się z niej wyrastało.
Zjawisko korowodu mód, marek itd. nie jest rzecz jasna tylko współczesne. Polecam lekturę "Opisu obyczajów za panowania Augusta III" Jędrzeja Kitowicza. Polska przeżyła wówczas istny zalew zagranicznych nowinek. Zaczęły upowszechniać się francuskie zasady nakrycia stołu i savoir vivre'u przy tymże (z czasem wrosły w polską kulturę wysoką), mody dotyczące ubioru, czy np. sposobu noszenia szabli, zmieniały się jak w kalejdoskopie. Często dewastowano staroświecki (solidny i prosty) wystrój dworów, pałaców, czy mieszczańskich kamienic podążając za przelotną modą. Zamieniano rzeczy trwałe i praktyczne na (coraz bardziej) masowe wytwory zachodnich manufaktur. Pozwolę sobie na cytat: "Skoro panicz po śmierci ojca został panem majętności, najpierwszą jego rzeczą stało się przerobić na nowy fason albo w cale rozwalić odebrany po pradziadach pałac, zamek, dwór, a nowy, choć słabszy, ale kształtniejszy postawić. Od tego czasu zagęściły się w całym kraju fabryki pałaców murowanych, w ozdobie i kształcie z zagranicznymi walczących. Meble także staroświeckie, owe to obicia wiekuiste adamaszkowe, z pokojów powyrzucano, chwycili się obiciów lekkich, najprzód brukatelowych, podobieństwo adamaszku mających, ale tańszych, dlatego nawet i szlachcicowi o jednej wiosce do nabycia łatwiejszych; lecz i te niedługo zarzucono. [...]". Obicia brukatelowe były tańsze, ale zapewne niewarte swojej ceny z racji mody na nie panującej... Tu jest zresztą dodatkowy wymiar sprawy - zalew modnej tandety.
A tak w ogóle - czy to czegoś nam nie przypomina? Porównania obecnej sytuacji do czasów saskich ("recydywa saska") wydają się być głęboko i solidnie umotywowane. Wiadomo jak to się skończyło. Obecnie zresztą, "saski" styl życia (przez niektórych nazywany "seksem w wielkim mieście", czy w wydaniu siermiężnym: "pojeść, popić, podupcyć"), z jego rozbuchaną konsumpcją, powierzchownością, niedbałością o przyszłość ("tu i teraz") ma zasięg globalny i jego konsekwencje są coraz bardziej widoczne. Modelowym przykładem może być Islandia. Myślę, że nie jest przejawem paranoi stwierdzenie, że szykuje się (lub już trwa) wrogie przejęcie, rozbiór świata. Wystarczy zapoznać się z traktatem niejakiego Sachsa (jednego z doradców "oburzonych"). Implikacje idei zawartych w tym dziele (którego streszczenie znajduje się w najnowszym Nowym Państwie) są raczej jednoznaczne.
Ale wracając do umownego logo, tak jak pisała Autorka, w sytuacjach ekstremalnych przestaje ono mieć znaczenie (choć nie dla wszystkich, czasem trzeba dać po buzi aby otrzeźwić). Ale na szczęście nie tylko ekstremalnych... Istnieją miejsca, gdzie naturszczyk może wtopić się w entourage, jego forma nie stwarza dysonansu, nie jest postawiony w sytuacji formalnego napięcia, czy też nie musi się maskować.
Przed paru laty, siedziałem sobie na progu mojej drewnianej chałupy, na skraju łąki, nad rzeką. W wyrudziałej czapeczce z daszkiem mającej chyba 30 lat i odpowiednim do niej stroju ćmiłem trzymanego w zębach papierosa, gapiąc się na niebo, krzaki, rzekę. Wtem podszedł do płotu typowy młody, wykształcony, z wielkiego miasta (w istocie był w dolnych stanach wieku średniego), spojrzał na mnie z klasowym dystansem zza modnych okularków i spytał: "Długo pan tu mieszka?". Poczułem jakieś ciepło w sercu...
Ale niestety, powroty do trzewi miasta-potwora, które roboczo nazywam (niezbyt oryginalnie) Lemingradem, którego macki ledwie sięgają mojej chałupy (czuć tam - metaforycznie - jego zepsuty oddech, a złowieszczy jego blask - całkiem dosłownie - tworzy łunę nad horyzontem), powroty te zwykle są bolesne.
z racji bywania wędkarzem, długie chwile spędzam nad rzeką.Ponieważ spławik z rzadka drgnie/ ponoć takie czasy , że tylko ryby nie biorą/ mam czas na przemyślenia.Ale nigdy w swych skojarzeniach nie dobrnąłem do Sasów. Kończyło się na znanej mi z autopsji erze późnego Gierka. Ta sama propaganda urojonych sukcesów ,niekompetentni ministrowie, pozorna wolność,rozkradanie czego się da, nadymany konsumpcjonizm /alkoholowy zwłaszcza/i beztroskie zabawy do rana na dancingach i dyskotekach. To chyba wtedy rozpoczął się moralny upadek społeczeństwa, który dziś ma już gigantyczne rozmiary.Odzieżowym logo człowieka obrotnego/ to jedyna wtedy "słuszna" postawa np. cinkciarz/ były peweksowskie Raifle i turecka skóra.Nikt naprawdę nie zastanawiał się dokąd to zmierza. Bo i po co, skoro nie miał na to wpływu.Ponieważ poszerzyłeś moje widzenie tych spraw o aspekt saski, pozwól mi na rozpowszechnianie twej nazwy dzisiejszych czasów: recydywa saska czyli seks w wielkim mieście. Nie wiem czy do twojej rzeki spływa mniej ścieków , a przeto i woda ma źródlany smak ożywiający mózg,ale Twoje przemyślenia sięgają zenitu. Pozdrawiam i do zobaczenia przy innych tematach wywołanych przez Panią Izabelę.
Zarówno "recydywa saska" jak i styl życia "seks w wielkim mieście" nie są moimi wymysłami (mam troszkę wymysłów na swoim koncie, nawet są one w ostatnich komentarzach, ale akurat nie te dwa). Porównanie czasów saskich do obecnych krąży w dość szerokim obiegu, pisują o tym np. Ziemkiewicz i Michalkiewicz. O zasadności tego porównania (zaskakująco trafnego!) można się przekonać sięgając do tekstów z epoki. A propos celnych paralel historycznych - polecam mini-wykład Ziemkiewicza pod Namiotem Solidarnych (Tam jest głównie o XIX wieku).
O "Seksie w wielkim mieście" jako stylu życia, modelu kulturowym, czy wręcz (anty)cywilizacyjnym usłyszałem (kilka lat temu, jeszcze przed widocznym kryzysem) od znajomego, obracającego się w kręgach raczej nomenklaturowo-biznesowych. Nie jestem pewien, czy jest to jego autorski koncept, czy podchwycony. Tak czy siak, włączyłem go w nurt moich przemyśleń, zresztą to jest po prostu zręczne ujęcie pewnej intuicji (czy obserwacji), którą ma wielu ludzi. O podobnych zapożyczeniach - również w duchu hydrologicznym! - ładnie pisał Herbert, chwilowo nie mogę znaleźć cytatu.
Połączenie tych dwóch rzeczy jest już tylko formalnością. Jak najbardziej, proszę kolportować. Czytając Ciebie, nie wątpię, że będziesz robił to umiejętnie. Już nie przedłużam, do zobaczenia (przeczytania), kłaniam się nisko.
Dziękuję za trzeźwe i mądre komentarze. Pozdrawiam.
"Jeden z komentatorów napisał, że osoba odwracająca się plecami do dziennikarzy ( miał na myśli Jarosława Kaczyńskiego) nie powinna myśleć o władzy. Zupełnie tego nie rozumiem."
Zatem nie rozumie Pani reguł systemu, w którym Pani żyje. Mediokracji znaczy :)
"Cóż ma jednak wspólnego ewentualna niechęć do dziennikarzy z kwalifikacjami do rządzenia państwem.?"
Nie o niechęć tu chodzi, lecz o umiejętność wykorzystania narzędzi służących rządzeniu. Tu: mediów.
Pozdrawiam.
ad1. Chodzi o Leszka Kaczyńskiego, który zwracając się do Brata stojącego przeciwnie niż kamery odwrócił cię co nieco.Trudno to traktować jako wpadkę. Myślę,że mówić do kogoś będąc odwróconym tyłem do adresata jest tym bardziej nie na miejscu.Nie twierdzę ,ze śp. Prezydent dobrze wypadał przed kamerami, ale był naturalny w swej nieporadności. Nie "aktorzył" jak dzisiaj nam panujący Buul.
ad2. To prawda, że dzisiaj trzeba umieć posługiwać się w polityce mediami.Ma z tym PIS spore kłopoty. Ale nie Jarosław Kaczyński. Swiadczy o tym zdeklasowanie Lisa w jego programie.
"Swiadczy o tym zdeklasowanie Lisa w jego programie."
Zdeklasowanie to mało. Kaczyński pokazał światu nagiego króla. Więcej, udowodnił, że ten "król" to eunuch. Obejrzałem sobie to wydanie Lisa z olbrzymią przyjemnością. A z jeszcze większą rysunek, odrzucony przez Rzepę. O, ten: http://farm7.static.flic…
Pozdrawiam.
Może raczej nie akceptuję mediokracji i nie mam zamiaru podporządkowywać się jej prawom. Za komuny też nie chodziłam na pochody i do partii się nie zapisałam, chociaż dyrektor szkoły w której pracowałam stale mnie do tego nakłaniał twierdząc, że nie rozumiem w jakim świecie żyję.
"Może raczej nie akceptuję mediokracji i nie mam zamiaru podporządkowywać się jej prawom."
Pani nie jest politykiem. Polityk powinien. W trosce o skuteczność. Piekąc ciasto, volens-nolens musi Pani przestrzegać pewnych reguł. Albo poczęstuje Pani gości zakalcem... :)
Skąd Pan wie o tym zakalcu? :)
Co do tych cholewów.
Już samo dopuszczenie takiej myśli do głowy, że oto ktoś, kto sobie coś bezprawnie przywłaszcza, a pal to diabli, jeśli rządzi poprawnie, to niech sobie tam rządzi i przywłaszcza, jest konformizmem jak się patrzy.
A jak do tego dodać, to znaczy dodać do tej amoralnej natury tego kogoś, potworne, braki tego kogoś w kulturze obyczaju i kulturze języka to to już nie tylko jest konformizm jak się patrzy, ale konformizm w ciemno i relatywizm niebywały, taka zgoda na takie byle jakoś, to było.
Co zatem za rolę grają tu cholewy?
A swoja drogą, pana poznawano po cholewach, a i owszem, a i jak najbardziej, tylko ta cholewa nie to, że miała się świecić czy błyszczeć, ona musiała być dobrze pomarszczona.
Bo prawdziwy pan to miał cholewę bardzo ładnie i bardzo mocno pomarszczoną.
A że dobrze nawoskowaną i czystą, toż to przecież samo przez się zrozumiale jest.
Nieprawdaż?
PS
Jakość, tak czy to u butów czy to u rządów zawsze wynikała i zawsze wynikać będzie z kultury, a nie na odwrót.
Traktuję rządzenie państwem jako służbę. Nie obchodzi mnie jak służba się ubiera i czy uczęszcza do filharmonii. Ma być czysto i obiad na czas. A poważnie- razi mnie wiele rzeczy, ale jestem je w stanie rządzącym darować czy wybaczyć. Najtrudniej mi wybaczyć okłamywanie społeczeństwa . Co do cholew. Pomarszczone to raczej miał rządca. Na polowaniu i na konkursie jeździeckim, a także w czasie gonitw, cholewy musiały panu świecić jak psu jaja.
O nieścisłościach
U butów.
Buty wyrabiano ze skóry farbowanej na kolor żółty i smarowano woskiem. Smarowano woskiem aby chronić je przed wodą. Na co dzień szlachcic nosił buty z krótkimi cholewami. Ale przy ważnych okazjach wkładał buty z długimi pofałdowanymi cholewami, zdobione haftem i wytłoczeniami. Im lepsza była skóra, tym więcej fałd można było z niej ułożyć, stąd wzięło się przysłowie "poznać pana po cholewach". Takie buty różniły się znacznie od obuwia noszonego przez ludzi z warstw niższych. Ich buty uszyte były z podłych gatunków skór, przeto z czasem stawały się pogięte i koślawe, jak dla przykładu u rządcy.
U psów.
Trzeba bowiem wiedzieć kiedy jaja się świecą, aby móc brać właściwą miarę na buty. I dlatego, jeżeli buty mają się świecić jak należy, to miarę na buty bierzemy z jaj wiosną.
Racja, dziękuję. Gratuluję wiedzy historycznej i kynologicznej:)
Powinno się powołać u nas Ministerstwo Zdrowego Rozsądku. Pani powinna objąć tekę pierwszego ministra w tym urzędzie. Zaręczam, ze byłoby to najbardziej zapracowany urząd w państwie.
Pozdrawiam serdecznie C.