Wczoraj na krakowskim Rynku, podszedł do mnie elegancko ubrany młody człowiek. Przeprosił i zagaił, że ogromnie cię cieszy, iż mu się udało mnie spotkać, bo jest tylko przez jeden dzień w Krakowie, a już od dawna chce mi podziękować za swoją karierę życiową.
Zdziwiłem się po stokroć, a gdy dopytałem kto zacz i o co chodzi, okazało się, że to mój były student, który aktualnie pracuje w jakiejś amerykańskiej firmie w Irlandii, gdzie jak mi powiedział dostał pracę i szybko awansował wyłącznie dlatego, że znał fachowy język angielski. Przypomniałem sobie, że faktycznie chodził do mnie na zajęcia.
Student nie dopuścił mnie do słowa, bo chciał mi koniecznie opowiedzieć, jak mu się w życiu powiodło. Na końcu oznajmił, cytuję: „panie doktorze, gdyby nie pański skrypt i to, że nam pan tłukł przez dwa semestry do głowy, że bez znajomości fachowego angielskiego nie dostaniemy nigdzie godnej pracy, to dzisiaj zapewne bym tyrał za nędzne pieniądze w jakimś markecie w Krośnie, skąd pochodzę”, koniec cytatu. I jeszcze dodał: „a z pańskim „Geological English” w Irlandii się nie rozstaję.
A teraz, ja chciałbym Państwu opowiedzieć w skrócie wstydliwą historię wydania tego skryptu.
Otóż kiedy przyjęcie Polski do Unii Europejskiej stało się realne, pomyślałem sobie, że trzeba by napisać podręcznik do nauki technicznego języka angielskiego dla naszych studentów. Uważałem bowiem, że koniecznym jest przekształcenie się polskich uczelni w konkurencyjne jednostki kształcące absolwentów o umiejętnościach dostosowanych do unijnych standardów. Chodziło mi nie o ambicje autorskie, lecz o chęć pomocy studentom w nabyciu kwalifikacji niezbędnych do znalezienia zatrudnienia na trudnych i coraz bardziej wymagających rynkach pracy.
Inicjatywę tę zgłosiłem władzom mojego Wydziału. Odpowiedzią było kompletne désintéressement, gorzej, próbowano mnie zniechęcić do tej inicjatywy. Tłumaczono, że my jesteśmy przecież od kształcenia inżynierów, a nie od uczenia "jakiegoś tam angielskiego". Moje argumenty, że żaden anglista nie jest w stanie napisać podręcznika dla techników trafiały głuchą próżnię. Nikt z decydentów nie chciał ze mną porozmawiać odsyłając mnie od Annasza do Kajfasza. A po jakimś czasie wezwał mnie jeden z prodziekanów na dywanik i zwrócił uwagę, żebym trzymał się programu, a nie opowiadał studentom na zajęciach o uczeniu się angielskiego.
Nie dałem jednak za wygraną i przez trzy kolejne lata dobijałem się by sprawę mojego skryptu rozpatrzyła Rada Wydziału. Z wyjątkiem jednostkowych przypadków, odpowiedzią były pogardliwe uśmieszki i stukanie się palcem w czoło większości wydziałowych bonzów. I gdyby nie to, że sami studenci, którym zdradziłem swój pomysł, „zmusili” władze dziekańskie do zajęcia się sprawą, skrypt nigdy by się nie ukazał.
Na szczęście, nowym dziekanem został mój kolega z jak się to mówi „otwartą głową”, co moim zdaniem na polskich uczelniach jest zjawiskiem wyjątkowo rzadkim, który „przepchnął sprawę”.
Gdy skrypt wreszcie wyszedł drukiem, okazał się jednym z największych bestsellerów w historii uczelnianych Wydawnictw Naukowych. Zniknął z półek natychmiast, a potem był wielokrotnie wznawiany. Podziękowaniom od studentów nie było końca. Natomiast nikt, dosłownie nikt z władz zakładowych, wydziałowych bądź uczelnianych nigdy nie okazał wdzięczności choćby jednym słowem.
A kiedy skrypt został wyróżniony przez UNESCO International Certre for Engineering Education za promocję uniwersalnej roli języka angielskiego w pokonywaniu interdyscyplinarnych barier komunikacyjnych, o czym napisała lokalna prasa, część „uczonych” przestała się do mnie odzywać, a ze strony reszty spotkałem się ze złowrogą, jak pisał Dygat - bezinteresowną zawiścią.
Puentując notkę pozwolę sobie na kilka drobnych uwag.
Otóż myślę, że jeśli rzeczywiście chcemy reformować szkolnictwo wyższe to trzeba zacząć od tego, że gros naszych „uczonych” musi mniej myśleć o sobie, a więcej o studentach, bo to dla nich przecież, o czym wielu zapomina, są nasze uczelnie.
Poza tym chciałbym przypomnieć, że w moich czasach, misją szkoły wyższej była instytucja profesora, który kształcił i wychowywał grono swoich uczniów. Teraz, kiedy przyszło nowe, wszystkim zaczynają rządzić wyłącznie wskaźniki, algorytmy i sondaże zdające się mieć jedyne znaczenie dla ekipy pana Tuska. Jak się to przełoży na poziom kształcenia Polaków, nie mnie oceniać. Ale chciałbym przestrzec, że weryfikatorem okaże się życie i to znacznie wcześniej, niż się może zdawać. Nie należy się też dziwić, dlaczego najlepsza polska uczelnia w rankingach europejskich zamyka trzecią setkę.
I na koniec uwaga natury ogólnej. Historia ze studentem spotkanym po latach na Rynku w Krakowie uczy, że w życiu, naprawdę czasem warto coś zrobić bezinteresownie.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post scriptum
A jeśli ktoś uważa, że to brzydko z mojej strony, iż poruszyłem ten wstydliwy temat na forum publicznym odpowiadam, że jeśli niezwłocznie nie zaczniemy głośno dyskutować o tym, co dotychczas było nietykalnym tabu, za dwa, trzy lata najlepsza polska uczelnia będzie zamykała nie trzecią ale piątą setkę w europejskich rankingach.
Patrz również:
http://salonowcy.salon24…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6721
Pyta Pan, gdzie o tym wyróżnieniu UNESCO można przeczytać.
Śpieszę z odpowiedzią:
UNESCO International Centre for Engineering Education, NEWSLETTER, Volume 11, Issue 1, March 2004.
Pozdrawiam serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
No i cóż ja Panu mogę więcej powiedzieć niż to, że Pańska podejrzliwość świadczy właśnie o tej bezinteresownej zawiści, o jakiej napisałem w notce.
Mimo wszystko pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Choć bardzo bym chciał, pan "Idący pod prąd" nie dał mi żadnych sznas bym mógł zaprzeczyć temu, co raczył Pan słusznie napisać w komentarzu.
Dziękuję za komentarz i gorąco pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Rozumiem, że o Pańskich podręcznikach się nie "wspomina", lecz wydaje specjalne numery okolicznościowe.
Niemniej jednak będę się upierał, że wielu naszych "akademików" dało by wiele, by tak renomowana i działająca w całym świecie organizacja naukowa jak UNESCO International Centre for Engineering Education - obecnie World Institute for Engineering and Technology (WIETE) z siedzibą w Australii, wspomniała o ich podręcznikach choćby jednym słowem.
Ponieważ jest Pan wyjątkowo "dociekliwy" doklejam link by Pan i Panu podobni "akademicy" mogli sobie sprawdzić, że ja jak coś piszę, to wyłącznie prawdę.
Oto stosowny link - patrz strona 6:
http://www.wiete.com.au/…
Pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Dziękuję za dopowiedzenie tego, czego mnie nie wypadało zrobić. Szczególnie, że licho nie śpi, o czym świadczy pierwszy z zamieszczonych komentarzy.
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Mając takich Przyjaciół, jak goście tego bloga nie muszę się niczego obawiać. Zapewniam Pana. Wielokrotnie dali tego dowód, za co im serdecznie jeszcze raz dziękuję.
Pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Sic! :)))
Serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pisze pan w tytule komentarza:
"czyli doświadczył Pan czegoś".
Faktycznie.
Nie doceniałem siły i nieograniczonych możliwości Internetu. Dopiero co zamieściłem niniejszą notkę na blogu, a już, proszę sobie wyobrazić, dostałem mejla od studenta, który jest bohaterem tej notki. Myślę, że się na mnie nie obrazi, jeśli zacytuję, co do mnie napisał:
"Szanowny Panie Doktorze,
Było mi wczoraj niezmiernie miło spotkać Pana w Królewskim Mieście
Krakowie i krótko porozmawiać.
Jeszcze raz chciałbym gorąco podziękować za to, że podczas mojej nauki na AGH miałem szczęście mieć z Panem zajęcia, na których
przekazywał Pan studentom nie tylko wiedzę ale również doświadczenie i garść życiowych porad.
W dedykacji skryptu napisał mi Pan: "życzę pięknej międzynarodowej
kariery" - jeszcze kilka lat temu zastanawiałem się nad tym wpisem,
teraz bardziej go rozumiem z mojej obecnej perspektywy.
Pozdrawiam serdecznie z Dublina - mam nadzieję, że następnym razem
będzie nam dane mieć nieco więcej czasu by na spokojnie porozmawiać.
Z wyrazami szacunku,
Paweł Pociask
PS: Przeczytałem Pana ostatni wpis na blogu i miło mi było być jego bohaterem, czekam zatem na kolejne...te mniej wygodne proszę podsyłać mailem.
Z góry dziękuję...".
Przyznacie Państwo, że ten Internet to dziewiąty cud świata.
Pozdrawiam Pana i wszystkich gości tego bloga serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pan pisze, że to dobrze, iż napisałem ten tekst. A ja mówię, że to bardzo dobrze, iż Pan napisał do niego komentarz. W tym widzę właśnie sens blogowania, które zapewnia wymianę myśli między obywatelami poza kontrolą polityków, opiniotwórczych krytyków, autorytetów naukowych. itd.
My piszemy, ktoś to czyta i pomalutku może coś zmienimy.
Dziękuję serdecznie absolwentowi mojej Alma Mater,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pyta Pan w komentarzu: "Tylko kto im powie, że szpetni? Skrzecząca rzeczywistość?...".
Czy ja wiem? Może sumienie? Jeśli je mają.
Serdecznie dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz