Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Magia namiętności - odcinek (1)

Krzysztof Pasierbiewicz, 05.06.2015
Obejrzałem przed chwilą w TVN24 wyciskający łzy z oczu program „Czarne na Białym” o losach młodych Polaków w Anglii. Wzruszyłem się, bo przypomniało mi się, jak w roku 1967 wyruszyłem za chlebem do Chicago.

Więc postanowiłem opublikować w Internecie moją powieść autobiograficzną pt. "Magia namiętności", czytaj naszych, polskich. Może przeczytają ją młodzi ludzie myślący o emigracji. Bo ta książka jest między innymi o tym, że nie tylko pieniądze liczą się w życiu. Że nasza polska dusza więdnie na obczyźnie, a szczególnie na Zachodzie, gdzie ludzie o romantycznym wnętrzu, a takimi są Polacy, nigdy nie będą do końca szczęśliwi.

Bo głęboko wierzę, że to nieprawda iż młodzi Polacy są wyzuci z uczuć. Oni tylko w dobie polskiego kryzysu, desperacko goniąc za tym, co istotne, ważne i ważniejsze zapomnieli na chwilę o tym, co w życiu najważniejsze.

Ta książka to przestroga. Bo znam wielu ludzi mieszkających na Zachodzi, którzy cały czas oszukują siebie, że są szczęśliwi. Cały czas mówią o tym co mają, czego się dorobili, ale wrażliwy słuchacz wyczuje, że nie są jednak do końca szczęśliwi bo to, co ich otacza to nie ich miejsca i nie ich ludzie.

I pomyślałem sobie, że od dzisiaj w każdy czwartek będę publikował na blogu kolejne rozdziały mojej wydanej przez przezacną witrynę ARCANA powieści wydanej jako zapis fragmentu historii PRL-u, a także celem pokazania młodym Polakom myślącym o emigracji, że zachodnia ziemia obiecana to nie mleczna czekolada.

Do tego pomysłu zachęcił mnie także przedwczorajszy komentarz internauty komentującego pod nickiem WICHREN, cytuję:

„Ta książka to naprawdę gotowy scenariusz filmowy. Dziwi mnie ta opinia, że ludzie pragną krwi lejącej się z ekranu. Na pewno nie dotyczy to wszystkich a nawet większości. Myślę, że w scenariuszu opartym o Pana książkę może znaleźć się wiele scen podnoszących poziom adrenaliny: szybkie samochody, uprowadzenie dziecka i akcja jego odbicia, kontakty z ubekami. Sceny erotyczne w umiarkowanej ilości też mogłyby się znaleźć, choć w książce potraktował Pan te sprawy bardzo dyskretnie. Do tego muzyka z tamtych czasów, najpiękniejsze kobiety, plany filmowe w kilku krajach, egzotyka. Moim zdaniem niepotrzebna jest krew. A film trzeba zrobić teraz, by nasze dzieci i wnuki zrozumiały coś z życia swoich rodziców i dziadków, a także czym był PRL. To nie tylko ocet na półkach. Ocet nie był najważniejszy w tamtych czasach. Za 20 lat zainteresowanie tematem spadnie. Co innego umysły i emocje ludzi będzie zajmować…, koniec cytatu.

Motto książki:
[...] tą niewidzialną siłą, która wprawia świat w ruch, nie są miłości szczęśliwe, ale nieszczęśliwe właśnie.
( Gabriel Garcia Marquez)

Moim zdaniem, udana książka to taka, którą ludzie chcą czytać, bez oglądania się na opinie, mody, czy też trendy.

Noblista Isaak Singer powiedział, że: „nie sposób napisać dobrej powieści, w której nie byłoby wątku miłosnego, a ci, co próbowali doznawali zawsze porażki”. I właśnie w myśl tego spostrzeżenia pisałem „Magię namiętności”, powieść niepoprawnie romantyczną, w której na przekór temu, co obecnie modne, opowiedziałem o pewnej szalonej miłości, jaką Pan Bóg kiedyś podarował parze wybranych przez siebie kochanków. Powiem Pani więcej. Tę niewiarygodną historię opisałem ze strachu, że świat mógłby się o niej nigdy nie dowiedzieć.

Jeśli mnie ktoś spyta, co wynika z tej powieści, odpowiem, że nie wiem, ale w tym przypadku nie to jest najbardziej istotne dla czytającego. A jak mi zarzucą, że bohaterowie to para szaleńców, pozwolę sobie przypomnieć, że "Magia namiętności" to romans, a przecież miłość kończy się bezpowrotnie, gdy któreś z kochanków powraca do racjonalnej wizji postrzegania świata.

Mądry noblista, o którym wspomniałem, odważył się też powiedzieć, że: „literatura powinna być głównie rozrywką, a sztuka zbyt wnikliwa i długa jest nudna nawet, gdy jest dobra”.
Bacząc na tę oczywistość bardzo się starałem, żeby nie zanudzić czytelnika wydłużaniem akcji oraz analizą nikogo nie obchodzących problemów.

Książkę podzieliłem na szereg krótkich opowiadań, pilnując by każde z nich wnosiło coś nowego, generowało napięcie, zawierało jakąś niespodziankę i konkretną puentę.
Z tego powodu „Magia namiętności” to prawie gotowy scenariusz do sensacyjnego filmu. To taki, w dużym cudzysłowie, polski „Doktor Żywago” – tam był tragiczny romans z rewolucją w tle, a tu perypetie miłości, która na swej drodze natrafiła na rafy siermiężnego PRL-u.

By pobudzić wyobraźnię czytelnika posłużyłem się częstymi przeskokami akcji i powrotami do wspomnień dzieciństwa, a pragnąc powieść ożywić, na obrazy czarno-białe, symbolizujące mroczne czasy komuny, nałożyłem zrodzone z marzeń zniewolonych komuną ludzi kolorowe pejzaże ówczesnego Zachodu.

Niektórzy zapewne pomyślą, że to, co opisałem nie mogło się zdarzyć naprawdę, a bohaterów książki nie sposób przyrównać do żadnego wzorca. Zgoda, ale przecież sam Richard Burgin powiedział, że: „im mniej bohater przypomina innych ludzi tym jest prawdziwszy, a jeśli coś daje się porównywać, to już nie jest literatura”.

W myśl słów Isaaka Singera, że: „cała sztuka zajmuje się emocjami, a kiedy zaczyna być zbyt intelektualna traci wszystko”, pisałem głównie o tym, co wzbudza ludzkie namiętności – stąd celowo pretensjonalny tytuł książki. Ale, jeśli wbrew temu, co może sugerować okładka, tytuł „Magia namiętności” czytać w liczbie mnogiej, a więc w odniesieniu nie tyle do pary bohaterów, co do naszych namiętności polskich, sprawa nabiera zupełnie innego wymiaru.

Tworząc „Magię namiętności” wyrzekłem się przesadnych ambicji starając się tak pisać, by w trakcie lektury wzruszyli się jednakowo belwederski profesor i przemiła miła pani, u której się strzygę. I nie dbam o to, że mi wytkną komunał, a jeśli, to stawiam pytanie, czy MIŁOŚĆ, jeśli jest miłością, może być banalna???

Pamiętając o tym, że życie zwykle niesie z sobą więcej wyjątków niż reguł, starałem się stronić od wszelkich generalizacji. Zadbałem natomiast, by każdy fragment książki miał zarówno ziemskie, jak i mistyczne uzasadnienie. W tym aspekcie moja, na pierwszy rzut oka „kiczowata” powieść staje się areną ustawicznej walki pomiędzy emocjami i intelektem, w której bez wstydu przyznaję, emocje często biorą górę. Lecz pytam. Cóż, jeśli nie namiętność, wzmaga bardziej czytelniczy apetyt i radość z lektury?

Mając na uwadze, że istotą literatury jest umiejętność ukazywania jednostkowości, starałem się pisać o ludziach, których znałem najlepiej. Przy sposobności zarysowały się w książce bardzo wyraziście koszmarne realia PRLu, w którym to okresie toczy się akcja. Lecz, co bardzo ważne, stało się to niejako przy okazji, bez zbędnego patosu i nuty przesadnej martyrologii, co bardzo drażni i zniechęca młodych.

I ani się obejrzałem, jak z tego romansu wyszła bardzo polska i patriotyczna książka, która mam nadzieję, dzięki lekkiej formie sprawi, że sięgną po nią chętnie również czytelnicy, którzy nie pamiętają, czym była komuna. Więcej, że ta książka będzie dla nich rodzajem przestrogi, by w dobie wyścigu szczurów w ich życiu nie zabrakło miejsca na uczciwą miłość. Myślę, że to ważne, ponieważ ostatnio, w sferze przyzwoitości w ogólnym wymiarze, dzieje się niedobrze. Wierzę, że ta powieść uświadomi im również, że życie bez namiętności wyjaławia duszę.

Ktoś kiedyś powiedział, że autor nigdy nie wie, dla kogo naprawdę pisze. Czyta go kilkaset, czasem tysiąc osób, ale tylko dla kilku z nich staje się ważny. Więc, jeśli po lekturze „Magii namiętności” znajdzie się choć jedna taka osoba, to znaczy, że było warto napisać tę książkę.

A czy mi się udało ocenią sami czytelnicy, wszakże pod warunkiem, że zechcą przeczytać tę książkę.

A więc dziś pierwszy odcinek.

Uśmiech losu

Był grudzień 1966 roku. Kraków pogrążał się w zmierzchu mroźnego dnia. Wyludnione miasto tonęło w gęstniejącej mgle. Krzysztof wrócił zziębnięty do domu po całym dniu zajęć. Podszyta wiatrem kurtka nie dała ochrony przed surową zimą.

Może zostało jeszcze trochę żaru?, pomyślał z nadzieją.

Zajrzał w ciemną czeluść kaflowego pieca, gdzie pod warstwą popiołu tliło się jeszcze kilka bladopomarańczowych węgielków. Z dna wiadra wygrzebał wyszczerbioną szuflą parę bryłek węgla, które ułożył ostrożnie na wystygłym ruszcie. Przymknął żeliwne drzwiczki, przykucnął i zaczął wprawnie dmuchać w palenisko. Wygasłe węgielki ożywały różowawym blaskiem, aż raptem rozbłysnął pierwszy nieśmiały płomyk.

Za oknem zawył wiatr. Ogień na chwilę przygasł, a z pieca buchnęła na pokój chmura gryzącego dymu. Przymknąwszy oczy, dmuchał nadal. I nagle piec złapał cug. Jęzory bladozłotych płomieni wystrzeliły w górę, oblizując po drodze szamotowe cegły. Ogniste kędziory rozszalały się na dobre.

Przymknął drzwiczki, rozprostował nogi i przytulony do fajansowych kafli wsłuchiwał się w melodię buzującego ognia. Uwielbiał ten odgłos, bo dawał mu poczucie bezpiecznego domu.

     Trzeba by przynieść węgla, pomyślał. Pochwycił stare metalowe wiadro i zbiegł do piwnicy. Przez chwilę szamotał się z zardzewiałą kłódką. Zapalił świeczkę i migotliwy płomyczek rozświetlił piwniczną czeluść. W kącie majaczyła zwalista sterta węgla, zapas na całą zimę. Nadłamanym młotkiem zręcznie rozłupywał, co większe kawały. Miał w tym dużą wprawę. Wiedział, gdzie uderzyć by czarny diament pękał podług jego woli. Napełnione wiaderko wytaszczył na górę, skacząc dla rozgrzewki po dwa stopnie.

Gdy wrócił, mieszkanie było już wypełnione atłasowym ciepłem.

Na ulicy rozległ się przeciągły krzyk wieśniaka sprzedającego drewno na rozpałkę: – Drzewoooo! Drzewooo! Drzewooo! Podszedł do okna, skąd rozpościerał się widok na pokryte koślawą dachówką spadziste dachy starego Krakowa zasnute zielonobrunatnym dymem snującym się ospale z kominów. Jakaś opatulona babulinka odgarniała śnieg z chodnika. Słychać było miarowe szurgotanie szufli, zbitej z kawałka dykty i drzewca, porzuconego przez kogoś po pierwszomajowym pochodzie. Z pobliskiej kuźni dobiegał zmatowiony mgłą brzęk kowalskiego młota. Poza dziurawe rynny sterczały nawisy czarnego od sadzy śniegu. Horyzont zamykało monstrualne cielsko szpetnego budynku, który niedawno wyrósł przed oknami, przesłaniając widok na jego ukochany Wawel. Od tego czasu, ilekroć spoglądał w okno, odczuwał coś w rodzaju przygnębiającej klaustrofobii. Czuł się jak więzień w ciasnej celi.

Włączył przedwojenne, lampowe radio. Zapachniało kadzidłem rozgrzanego transformatora, a na podświetlonej szybce pojawiły się europejskie stolice. Między Londynem a Rzymem, wyskrobał kiedyś szpikulcem cyrkla pionową rysę. To było jego okno na świat, gdzie przy odrobinie szczęścia mógł złapać przebijającą się z trudem przez szum zagłuszarek muzykę wolnego świata, płynącą po falach radia z Luksemburga. Wpatrywał się bacznie w rozedrganą, zieloną źrenicę oka magicznego, pokręcając wprawnie gałką, by się zbyt nie rozwarła. Wsłuchany w zakazaną muzykę, widział świat wolny i kolorowy, jakże inny od tego, jaki go otaczał.

Wtem dał się słyszeć chrobot przekręcanego zamka. To mama. Wracała skonana z pracy, objuczona siatkami, bo akurat rzucili jakiś towar. Mimo zmęczenia na jej utrudzonej twarzy błąkał się tajemniczy uśmiech, a oczy zdawały się błyszczeć radośniej niż zwykle. Jak nieco odsapnęła, zapaliła zatkniętego w szklanej lufce ukochanego giewonta bez filtra, głęboko się zaciągnęła i walcząc z napadem kaszlu, wykrztusiła ochryple:

– Synku! W siatce z burakami jest jakiś list z Ameryki. Zobacz, co to takiego, czy na pewno do nas.

Zaciekawiony przeczytał nazwisko nadawcy.

– Do nas mamo, do nas. Jacyś Mary i Stanley.

– Do nas? – zdumiała się matka. – Czytaj szybko!

Otwierając drżącymi palcami kopertę, poczuł miły, nieznany mu zapach. Pachniało wielkim światem. Z bijącym sercem wyjął zapisane kartki, spośród których wypadły dwa kolorowe zdjęcia. Z jednego rozparta na różowej kanapie, cała w lokach, falbanach i złotych kokardach uśmiechała się jakaś tleniona na platynowo puszysta niewiasta, na oko po pięćdziesiątce. Na drugim, w pozycji na baczność, stał wystrzyżony na jeża zasuszony mężczyzna, o kilka lat starszy.

– No czytaj! – ponaglała mama, podekscytowana tajemniczą przesyłką.

List był pisany gwarą podhalańską, jaką mówiono na początku dwudziestego wieku. Z treści wynikało, iż odnaleźli się dalecy krewni mamy rzuceni falą emigracji do Ameryki. Chcieli zaprosić Krzysztofa do Chicago.

– Synu! – jęknęła wzruszona matka. – Tyle lat się modliłam, aż Bóg się nareszcie zlitował! Jesteśmy uratowani! Jedziesz do Ameryki! Zarobisz pieniądze i dokończysz studia!

Nadzieja

Krzysztof pędził jak szalony na spotkanie z Danutą. W ręce ściskał wytworny, kartonowy bilet na rejs transatlantykiem „Batory” na trasie Gdynia – Kopenhaga – Southampton – Montreal. Szalał ze szczęścia. Nigdy dotąd nie był za granicą, aż tu niespodziewanie wyjeżdża do Ameryki. Wszystko mu się zdało od razu piękniejsze. Oddychał pełną piersią, a zgniłe krakowskie powietrze wydawało mu się czystym tlenem. Fasady krakowskich kamienic stały się jakby mniej odrapane, a zaśmiecone Planty iście rajskim ogrodem. Wszystko już pozałatwiał. A łatwo nie było gdyż w kraju szalał gomułkowski reżim i otrzymanie paszportu na wyjazd do Stanów Zjednoczonych graniczyło z cudem. Poza tym bilet kosztował dwanaście tysięcy i ciężko tyrająca matka musiała się zapożyczyć u kilkunastu znajomych.

Danuta czekała w „Kolorowej”, maleńkiej kawiarence, blisko Uniwersytetu Jagiellońskigo, gdzie lubili się spotykać studenci, a także artyści krakowskiej „Piwnicy”.

– Jadę! – krzyczał od progu, wymachując biletem.

– Kiedy? – spytała, a w jej oczach dało się zauważyć skrywany niepokój.

– Nie cieszysz się? – spytał.

Danuta nic nie odpowiedziała.

– Przecież zarobię pieniądze, kupimy samochód, a może nawet mieszkanie – tłumaczył poirytowany brakiem entuzjazmu narzeczonej.

Z Danutą spotykali się już ponad cztery lata, od początku studiów. Łączyła ich bliska przyjaźń, którą brali za miłość. Paradoksalnie zbliżała ich do siebie całkowita odmienność charakterów. On był bowiem szalonym romantykiem, ona zaś poukładaną do bólu racjonalistką.

– Cieszę się – odparła markotnie. – Ale czegoś się boję. Przecież nie dokończyłeś studiów.

– Czy ty nie rozumiesz, że jakimś cudem wydali mi paszport? – rozzłościł się. – Czekałem na to ponad trzy miesiące. Całymi nocami stałem pod biurem paszportowym pilnując kolejki. Potem te odwołania i warowanie, by nikt nie podmienił listy z zapisami. A kiedy go wreszcie odbierałem na milicji, na trzydzieści pięć wniosków wydali w tym dniu tylko dwa paszporty! Czy ty to pojmujesz?! Tylko dwa paszporty! W tym jeden był dla mnie! To był cud, Danusiu!

Uspokoił się trochę i już łagodniej dodał:

– A ty zawsze to samo! Studia, kariera, poukładane życie i broń Boże żadnego wyzwania losu. Jedno, o czym marzysz to ta typowo krakowska, tchórzliwa egzystencja. Przecież los daje mi szansę! Trzeba zaryzykować!

– Może i trzeba – odparła jeszcze smętniej. – Jedź Krzysiu! Znam cię na tyle by wiedzieć, że cię nie powstrzymam. – Przełknęła zbierające się łzy mieszając niedomytą łyżeczką lurowatą kawę.

Transatlantyk

Kończył się październik 1967roku. W towarzystwie mamy i Danuty, zajechał taksówką na redę gdyńskiego portu. Gramoląc się ze zdezelowanej warszawy, dosłownie zaniemówili na widok monumentalnego cielska słynnego transatlantyku. Królewski statek, jak wieża Babel, wznosił się nad portowym nabrzeżem wypełnionym tłumem rozemocjonowanych ludzi. Statek był imponujący. Porażał ogromem. Olśniewał dziewiczą bielą. Ogłuszał rykiem syren pokładowych, jakby w finale filharmonicznego koncertu zagrało jednocześnie tysiące puzonów. Dojścia do statku bronił ciasny kordon milicjantów. Na portowym podeście grała orkiestra reprezentacyjna marynarki wojennej. Zewsząd było słychać nerwowe nawoływania wyjeżdżających za wodę szczęśliwców i pozostających w kraju cierpiętników. Rosło zamieszanie. Na szpaler milicjantów napierał gęstniejący tłum.

Krzysztof pożegnał się z matką.

Na widok łez w jej zmęczonych oczach, z kluchą w gardle usiłował jej dodać otuchy:

– Mamo! Nie ma się, co martwić! Wracam za trzy miesiące. To szybko przeleci.

– Dbaj o siebie, synku! – prosiła matka.

Złapał ją mocno za ręce. Próbowała się uśmiechnąć.

 – Jak ciebie nie będzie, pójdę na tę operację woreczka, którą odkładałam od tylu miesięcy.

– To dobrze, mamo! Rana się szybko zagoi i będziesz wreszcie mogła zajadać ten twój ulubiony bigos – próbował dowcipkować.

– Mam dziwnie złe przeczucia, synku. – Spojrzała na niego, jakby się z nim żegnała na zawsze.

– Mama znowu swoje! Wszystko będzie dobrze!

Zmartwiona kobieta patrzyła na syna w milczeniu, starając się zapanować nad wzruszeniem.

Przyszedł czas pożegnać Danutę.

Kiedy ją przytulił, drżała jak w ataku febry i po długim milczeniu wyszeptała:

– Krzysiu! Kochanie! Strasznie się czegoś boję!

Nie lubił pożegnań. Nigdy nie wiedział, co mówić w takich sytuacjach, więc i tym razem milczał.

Sprawę rozwiązał portowy megafon:

„Pasażerowie proszeni są o przygotowanie paszportów i biletów do odprawy”.

– Pa! – Danusiu! Sama widzisz...

W jednej ręce ściskał dokumenty, a w drugiej wlókł za sobą ciężką, tekturową walizę, gdzie miał trochę rzeczy osobistych i prezenty. Najcięższy był zakupiony w Cepelii – rzeźbiony w drewnie orzeł z rozpostartymi skrzydłami, którego z trudem upchnął pomiędzy kryształy i firmowe flaszki czystej wyborowej. Przepychając się przez kłębowisko podnieconych ludzi, dotarł w końcu do trapu pokrytego szkarłatnym dywanem. Kiedy stał bezradnie, nie wiedząc, co począć, usłyszał uprzejmy głos:

– Pan pozwoli ze mną. Pozwoli pan również, że zabiorę pańskie bagaże i pomogę panu dokonać odprawy.

Ubrany w biały mundur steward okrętowy, wyglądał tak elegancko, że wydał się Krzysztofowi co najmniej bosmanem. Kroczył za taszczącym jego walizę stewardem równie oszołomiony, co zażenowany. Po raz pierwszy ktoś coś robił za niego. Po przejściu przez odprawę steward wprowadził go na statek.

– Teraz zaprowadzę pana do kajuty – skłonił się uprzejmie.

Szli przez labirynt korytarzy wyścielonych miękkim, puszystym dywanem. Uderzała nieskazitelna czystość, a mosiężne poręcze lśniły od polerki. Statek był przepojony podniecającym zapachem luksusu.

– Proszę się rozgościć, a jakby pan czegoś potrzebował, to tutaj jest dzwonek, wystarczy raz przycisnąć – steward skłonił się grzecznie i zostawił go samego.

Przysiadł na krawędzi łóżka. Nie mógł pozbierać myśli. Aż raptem poczuł delikatne drżenie statku i dyskretny pomruk maszyn okrętowych.

A więc to wszystko prawda! Płynę do Ameryki!

Zauroczenie                                                                                                             

Drugiego dnia podróży oficer rozrywkowy zapowiedział na wieczór uroczysty bal kapitański.

Co ja teraz zrobię?, strapił się Krzysztof.

Co prawda zabrał ze sobą niegdyś białą koszulę, poprzecierany krawat i mocno znoszony garnitur, lecz ten dyżurny zestaw w niczym nie przypominał stroju balowego. Przywołał z pamięci, jak po pierwszym semestrze dostał na Akademii Górniczo–Hutniczej sorty mundurowe. Był to o kilka numerów za duży, górniczy mundur w stalowym kolorze, z solidnej gabardyny, który nieoceniony pan Mączka, przedwojenny krawiec, przerobił mu na garnitur za przystępną cenę. W tym szarym surducie, z fasonu przypominającym rycerską zbroję opędził dziesięć semestrów.

– Kurczę! Ale kompromitacja! myślał zdesperowany. – Na balu będą same wystrojone damy, a ja się mam przyodziać w ten koszmarny szarobury pancerz!

Wieczorem, tuż przed rautem, do drzwi kajuty zapukał dyskretnie steward i poprosił uprzejmie:

– Jeśli można, zabiorę pańską wieczorową toaletę do odprasowania.

Cholera! - zaklął pod nosem. – Ładnie się zaczyna.

Pąsowy ze wstydu, podał stewardowi znoszone ubranie, w którym zdał w czasie studiów blisko setkę egzaminów, świętując każdorazowo do białego rana. Steward dokonał jednak cudu i odprasowany garnitur odzyskał jaki taki wygląd.

Po wejściu do sali balowej, zaparło mu oddech. Jak świat światem nie widział takiego przepychu. Kryształowe kandelabry rozświetlały salę tysiącami migotliwych iskier, które się odbijały w wielkich kryształowych lustrach. Dystynkcji dodawał mahoń, zdobione sztukaterią plafony i mosiężne inkrustacje. Na stolikach zasłanych wykrochmalonymi obrusami oczekiwały na gości wykwintne nakrycia. Wszystko przyozdobione egzotycznym kwieciem. W tle przygrywała dyskretnie okrętowa orkiestra, a pod ścianą prężył się szpaler kelnerów w kremowych smokingach. Orkiestra zagrała tusz. Zapadła uroczysta cisza, przerwana po chwili zamaszystym wejściem kadry oficerskiej, pod wodzą kapitana. Mundury galowe polskiej marynarki, złote epolety i galanteria oficerów robiły piorunujące wrażenie. Dały się słyszeć westchnienia kobiet. Kapitan powitał zaproszonych gości i bal się rozpoczął.

Krzysztof miał dzielić stolik z trzema paniusiami nie pierwszej młodości, ale wciąż w pretensjach.

– Oj, nie będzie lekko! – pomyślał sobie w duchu. – Trzeba je będzie zabawiać co najmniej do północy.

Na szczęście, jego współtowarzyszki oddały się lekturze wielostronicowego menu. Lista wymyślnych przystawek, królewskich dań głównych i szokujących deserów zdawała się nie mieć końca, a nazwy tych wszystkich potraw znał jedynie z amerykańskich filmów.

Po chwili nadszedł kelner i z ugrzecznionym ukłonem oznajmił, iż wszystko, co w karcie, wliczono w cenę biletu.

– Proszę się nie krępować i śmiało zamawiać, co sobie państwo życzą.

Zadziwione staruszki rozdziawiły szeroko buzie:

– Czy mam przez to rozumieć, że mogę zamawiać, co zechcę, bez dopłaty? – spytała z niedowierzaniem najbardziej puszysta.

– Ależ oczywiście! Jestem do państwa usług! – skłonił się wyraźnie rozbawiony kelner.

Zaczęła się kolacja, przypominająca ucztę bogów. Oszołomiony, miętosząc w dłoniach menu, nie miał zielonego pojęcia, od czego zacząć.

W kraju w sklepach straszą puste półki – rozmyślał z poczuciem winy. – Co pewien czas coś rzucą na rynek od wielkiego święta, a tutaj, całe półmisy najprzedniejszych szynek parmeńskich, salami, pasztetów, tace pełne prowansalskich serów, żółwiowe zupy, krewetki, homary, langusty, krwiste polędwice i sięgające sufitu pryzmy egzotycznych owoców ze wszystkich stron świata!

Korzystając z okazji, ożywione staruszki zaczęły bez skrupułów zamawiać wszystko, à la carte, a cierpliwy kelner ledwie co nadążał z dostawą. Speszony łapczywością współtowarzyszek prawie nic nie zamawiał, chcąc, choćby troszkę podratować honor stolika. Co za koszmarne baby – myślał zawstydzony. – Wyfiokowane i zlane rosyjskimi perfumami, ale wstyd. Szczęśliwym trafem kolacja miała się ku końcowi.

Orkiestra znów dała tusz i przygasły światła. Zapanowała tajemnicza cisza. Wtenczas niespodzianie zagrzmiały fanfary, a w rytm bicia kotłów, bębnów i perkusji na salę wpełzł wijący się między stolikami wąż kroczących gęsiego kelnerów niosących ponad głowami na srebrnych paterach fantazyjne kompozycje rzeźbione w płonących lodach.

Chyba mi się to śni – pomyślał.

Objawienie

Jego medytacje przerwało głośne stuknięcie obcasów. Salutował jeden z oficerów:

– Pan kapitan będzie wielce zaszczycony, jeśli pan zechce przyjąć zaproszenie do loży kapitańskiej – oznajmił Krzysztofowi, który obejrzał się odruchowo za siebie sądząc, że oficer zwraca się do kogoś innego.

– Pan mówi do mnie? – zapytał skonfundowany. – To chyba jakaś pomyłka!

– Nie ma żadnej pomyłki, to pan jest proszony – odparł z tajemniczym uśmieszkiem wyprężony oficer.

Zszokowany przeprosił swe współtowarzyszki i ruszył za oficerem. Kiedy podeszli bliżej loży kapitana, wpadł w jeszcze większe osłupienie. Na skórzanych kanapach, w towarzystwie rozbawionej kadry oficerskiej siedziało, jak zdążył zliczyć, osiem niewiarygodnie pięknych dziewcząt. Ich urodę podkreślały stroje szokujące przepychem i wytwornym krojem, jak z żurnali domów mody Paryża, Londynu czy Nowego Jorku. To nie może być prawda! Chyba mi się to wszystko przyśniło!, myślał gorączkowo. Gdy tak stał, bez słowa, pan kapitan oznajmił z tajemniczą miną:

– Proszę uprzejmie przyjąć do wiadomości, że jedna z tych pięknych pań wyraziła życzenie, by pan dzisiejszego wieczoru zjadł z nami kolację.

Krzysztofowi zakręciło się w głowie. Oniemiały z wrażenia miętosił nerwowo poły marynarki, którą próbował niezdarnie ukryć przed taksującym wzrokiem dziewczyn. Boże, co za wstyd – starał się zebrać myśli. – Takie towarzystwo, a ja stoję przed nimi w niemodnym, przenicowanym ancugu!

– Jest mi niezmiernie miło – wydusił z siebie w końcu. – Ale czy mogę spytać, czym sobie zasłużyłem na to zaproszenie?

– Siadaj przyjacielu! – nakazał stanowczo rubaszny kapitan, po czym wrzucił do szklanki kilka kostek lodu, zalał na trzy palce złocistą szkocką whisky dopełniając naczynie coca-colą.

– To najlepsze lekarstwo na morską chorobę – stwierdził z miną znawcy, podając mu drinka.

– Bardzo dziękuję! Zdrowie pięknych pań, pana kapitana i panów oficerów! – wyrecytował roztrzęsionym głosem. Nigdy jeszcze nie pił whisky z coca-colą. Pierwszy łyk miał z lekka mydlany posmaczek, lecz drugi smakował już lepiej, a trzeci zdał się wręcz wyśmienity. Whisky zrobiła swoje i nareszcie poczuł miłe rozluźnienie.

Zajęte rozmową towarzystwo zdawało się nie zwracać na niego uwagi. Ze strzępów dyskusji zdążył jednak wywnioskować, że te piękne kobiety to najlepsze polskie top modelki, udające się z Modą Polską na światową wystawę „Expo 67” w Montrealu. Zaczynało do niego docierać, że siedzi w towarzystwie najpiękniejszych Polek końca lat sześćdziesiątych. Z rozmowy domyślił się, że nie jest to ich pierwsza podróż za ocean sławnym transatlantykiem, bowiem wszystkie świetnie znały pana kapitana i jego kompanów.

Ależ ci faceci mają wspaniałą robotę, pomyślał z zazdrością.

Suto podlewane spotkanie krążyło wokół opowieści, w których się przewijały słynne metropolie Europy, Australii i obu Ameryk. Wiało światowym salonem.

– Co ja tutaj robię? – starał się zebrać myśli. – Tu sami światowcy, a ja, skromny student ledwie wiążący koniec z końcem, z semestru na semestr, który nie był nawet w Czechosłowacji!

Kiedy tak medytował, kątem oka uchwycił ukradkowe spojrzenie jednej z modelek. Najwyraźniej mu się przyglądała. Po chwili przyłapał ją ponownie. Była to przepiękna długowłosa brunetka, o migdałowoe wykrojonych, piwnych oczach. Kiedy spojrzał w jej stronę spuściła pośpiesznie powieki i odwróciwszy głowę, udawała zajętą rozmową.

Gdzieżby taka dziewczyna zwróciła na mnie uwagę? Coś mi chyba odbiło, westchnął, powróciwszy z obłoków na ziemię...

CDN w przyszły czwartek
autor Krzysztof Pasierbiewicz

Post Scriptum
Paskudzącemu na moim blogu hejterowi piszącemu pod nickiem "cdn" oraz zmanipulowanym przez niego frajerom piszącym pod nickami tolens; felek, tarantoga, andzia; terenia; NASZ-HENRY; HENRYKHENRY; markop; danuta; angela, gorylisko …et consortes dedykuję okolicznościową piosenkę - kliknijcie sobie na biały trójkącik pod notką.
 
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 27206
Domyślny avatar

Tarantoga

05.06.2015 20:32

ALL! Z wyjątkiem osoby sklerotyka,paranoika i schizofrenika K.P. Po co pompujecie blog tego hejtera?! Na s24 ma raptem 9 komentarzy,od dwóch pań,stałych miłosniczek i pewnego filozofa,który tez powoli odpływa w błękit...w tych 9 komentarzach,jest 5 komentarzy autorskich. Pomysł,aby wklejac swoja grafomanię w internet,jak tez wczesniejszy...z podaniem konta bankowego i żebraniem o wpłaty,to juz zupełny zanik mózgu i kontroli nad emocjami. Łapie się "obocznego" tematu,bo na NB udowodniono mu agenturalność i mitomanię...no to zamydla portale...swoimi opowieściami barona Munchhausena. To jest objaw syndromu anankastycznego,czyli nerwicy natręctw [pisałem tę diagnozę juz kilka razy]ON MUSI CODZIENNIE COŚ NASKROBAĆ!!!MUSI! Na tym polega ta choroba...przymus...może nawet tego nie kontroluje,o ile ten "przymus"...nie jest sowicie opłacany z jakiejś kancelarii,lub "tajnego gabinetu" :-)) PS.Szanowny moderatorze tej stronki,na wszelki wypadek ten komentarz ja sobie kopiuję na dysk i rozsyłam pod 6 adresów na PW. Gdyby gdzieś zaginął po drodze na łamy :-)
Domyślny avatar

JJC

05.06.2015 21:05

Dodane przez Tarantoga w odpowiedzi na ALL! Z wyjątkiem osoby

Szanowny Tarantogo, jeśli się nie mylę, to jesteś pierwszym pompującym. A z pewnością jesteś przede mną. Bo jeśli o mnie chodzi, to przestaje mnie bawić walka z głupotą lub choćby jej czytanie. Ostatnio tu nie bywałem, jak zresztą i w ogóle na NB. Szkoda czasu.
angela

angela

05.06.2015 20:39

Ksiazka jest amoralna, dla niewyzytych. Jak sie podrajcuja, to im slina na brodach będzie ciekla. Przyzwoity i normalny, czytal tych bzdur nie bedzie. Sa w zyciu b.wazne sprawy i szkoda czasu na brednie.
Domyślny avatar

samarytanin1

05.06.2015 21:40

Dodane przez angela w odpowiedzi na Ksiazka jest amoralna, dla

Patrz Pan Panie Pasierbiewicz! Ja myślałem że to profesor Starowicz a tu niespodzianka! To nasza koleżanka stawia taką "trafną" diagnozę. Co za szczęście! Kasę ma Pan w kieszeni. To że jest Pan niemoralny to Pan wie . Teraz musi się Pan podrajcować żeby się wyżyć . Trudno będzie, ale jakoś da Pan radę. Angela w temacie niestety będzie musiała wykosztować się na wibrator.
angela

angela

05.06.2015 21:53

Dodane przez samarytanin1 w odpowiedzi na Patrz Pan Panie

@samarytanin, ile ci placa trolu,nie wysilaj się bo POpuscisz.
Domyślny avatar

samarytanin1

05.06.2015 22:18

Dodane przez angela w odpowiedzi na @samarytanin, ile ci placa

Angelo Kochana! A gdzie Ty Perełko widzisz tu trollowanie? Zobacz jakie pierdoły piszesz a potem ewentualnie się odnoś do krytycznych uwag. Kto i co pozwala ci na oceny moralne drugiej osoby która przedstawia je jako materiał literacki? Przemyśl temat, może. I pytanie "kto ci płaci trolu?" (zresztą z błędem) też bardzo w twoim stylu. Nie ośmieszaj się!
angela

angela

05.06.2015 23:35

Dodane przez samarytanin1 w odpowiedzi na Angelo Kochana! A gdzie Ty

@ samarytanin, kochana to sobie znalez,wsrod znojomych swojego pryncypala drr KP. Kto mi pozwala?,na pewno nie ty. Pozwala mi wrazliwosc estetyczna,ktora brzydzi się erotykami, publikowanymi na forum. To jest miejsce publiczne, i na takie chore bzdety zawsze będzie reakcja. Nie ośmieszaj się, i przyznaj w jakim celu to robisz, i dla kogo grasz role adwokata diabla. Pyskaty jesteś i pewnie inteligentny, ale nie wierze,ze ci się to mdle powiescidlo podoba. I na tyle.Wiecej dyskusji ze mna nie podejmuj,bo to co pisze ja,dotyczy KP,nie ciebie.Hejjj.
Domyślny avatar

HenrykHenry

05.06.2015 22:10

Dodane przez samarytanin1 w odpowiedzi na Patrz Pan Panie

Samarytanin podnosisz poziom , prestiz tego bloga. jestes tu jego ozdoba tak jak i w domu - swiecisz. Bo to mus miec solidny dom i solidne z niego wychowanie wyniesc by tak do kobiety napisac. A w kakorej oblast ta twoj dom ?!.
Domyślny avatar

samarytanin1

05.06.2015 22:31

Dodane przez HenrykHenry w odpowiedzi na Samarytanin podnosisz poziom

Wiem, wiem że zawyżam poziom od momentu jak byłeś łaskaw to skomentować. Dziękuję że w tym zdaniu oznajmiającym tak wysoko oceniłeś moje wychowanie. Jeszcze jakieś inwektywy? Tylko szybko bo jadę na ryby. Łba ci nie podrzucę.....
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

06.06.2015 17:30

Dodane przez samarytanin1 w odpowiedzi na Patrz Pan Panie

@samarytanin - Tuwim to nazywał syndromem niedopchnięcia.
Domyślny avatar

HenrykHenry

05.06.2015 21:41

Drodzy komentatorzy - dajecie sie wciagac (moze to nazwe w pyskowke) staremu manipulatorowei czyli Pasierbiewiczowi. Przy pomocy swoich"otworowlazow" chce wykazac ze atakujecie go dla samego ataku i zwyklej msciwosc. Moze z zazdrosci za jego sukcesy w naprawie Polski wyimaginowane ?. Niech sobie pisze co chce o tej "dupie Maryni". Jego prywatna sprawa . Po co to komentowac - gramote.Niech sie ta ksiazka zachwyca kto chce - o gustach sie nie dyskutuje !!!. Mysle ze warte komentowania jest to co on pisze na tematy polityczne. Ten sposob postrzegania przez niego spraw biezacych tyczacych sie nas Polakow i naszego kraju. To te jego manipulacje sa "zadne" uwagi to im nalezy dac kontre , bo szkodza i psuja. Zapewne nikomu sie nie chce przeanalizowac , chocby kilkanascie , ostatnich jego wpisow. No , dopiero piekny obraz sie pojawia. Ale ... Pasierbiewicz nie na darmo "czysci" gdzie tylko sie da wiadomosci o sobie , rodzinie i swojej przeszlosci . Straszy , a moze to tylko prosba byla , nawet swoich dawnych kolegow by sie na jego temat nie rozgadywali. Jego poprzedni wpis o obrazie Matki Boskiej Czestochowskiej w Bazylice Mariackiej temu wlasnie sluzyl. Niestety ktos tu sie dal zlapac i sie za daleko zapedzil. Po co ?. Prosze pomyslec ... zaraz ukazal sie komentarz Darskiego pod Pasierbiewicza wpisem cyt. " Józef Darski 2015-06-04 [14:56] Proszę przestać mi przysyłać na mój prywatny mail linki do swoich notek. Wystarczy, że są na NB." Jak myslicie drodzy internauci po co Pasierbiewicz to robil ?. Geniusz pisarski go tak ugniatal,uwieral ze musial sie nim dzielic z red.Darskim ?. PS.- Pasierbiewicz ja ci proponuje przesylac kazdy kolejny odcinek tych swoich wypocin panu Darskiemu. Chlopina na bank juz wtedy "zwariuje".
Domyślny avatar

samarytanin1

05.06.2015 22:03

Dodane przez HenrykHenry w odpowiedzi na Drodzy komentatorzy - dajecie

Henryk to był Pobożny! To po jaką cholerę się produkujesz skoro "de gustibus...."?Temat nie ociera się o bieżącą polityką. To pij gorzałę przy swoim stoliku!
Domyślny avatar

HenrykHenry

05.06.2015 22:16

Dodane przez samarytanin1 w odpowiedzi na Henryk to był Pobożny! To po

latrante uno latrat statim et alter canis. Nie pochlebiaj sobie z menelami nie pije.
Domyślny avatar

samarytanin1

05.06.2015 23:17

Dodane przez HenrykHenry w odpowiedzi na latrante uno latrat statim et

Uprzedzałem! Po cholerę szczekasz? Ten drugi nic nie daje (pies). Łba ryby też nie dostaniesz. Wszak ryba psuje się ,no tak to tobie nic nie grozi
angela

angela

05.06.2015 22:14

UWAGA, czy samarytanin,goscaga,piotrek- to płatne trolle,tzw hejterzy? ,zarabiajacy na papu 3 zl.za wpis. Po nich prawdy i merytoryki się nie spodziewajcie.
Domyślny avatar

HenrykHenry

05.06.2015 23:31

Dodane przez angela w odpowiedzi na UWAGA, czy

Angela daj sobie spokoj to glupek wynajety przez pasierbiewicza ignoruj go nie komentuj z nim.
Domyślny avatar

samarytanin1

06.06.2015 00:43

Dodane przez HenrykHenry w odpowiedzi na Angela daj sobie spokoj to

Pobożny "głupku"! Dziękuję za "teścia". I teraz (miał być epitet, ale sobie daruję) widać jak ta fala nienawiści się spiętrza .Ale kogo wy nie kochacie? Samych siebie? Usiadł stary facet, trochę prowokacyjny, przy klawiaturze i w parę godzin został hejterem, agentem GRU, zięciem,głupkiem, lowelasem no i generalnie wrogiem jedynych sprawiedliwych na NB. Gratulacje! Pozdrowienia z Katowic!
Domyślny avatar

goscaga

06.06.2015 07:00

Dodane przez samarytanin1 w odpowiedzi na Pobożny "głupku"! Dziękuję za

@samarytanin1 czytam I sie smieje,dawno tak sie nie ubawilam... tak, to jest nieprawdopodobne,dopiero teraz zrozumialam p.Pasierbiewicza,doprawdy wczesniej nie uwierzylabym ale,gdy przypadkiem zostalam jego corka,wiem,ze to jest szalenstwo,celowe bezmyslne P.S. Dobre okreslenie..."jedynych sprawiedliwych",bo to wlasnie tak wyglada
Domyślny avatar

samarytanin1

06.06.2015 14:44

Dodane przez goscaga w odpowiedzi na @samarytanin1 czytam I sie

Ale powiedz mi kiedy ślub? I co Tata na to?
Domyślny avatar

goscaga

06.06.2015 06:31

Dodane przez HenrykHenry w odpowiedzi na Angela daj sobie spokoj to

nieprawdopodobne! teraz rozumiem Pasierbiewicza,gdy czyta owe idiotyzmy @HenrykHenry...wraz z ekipa I domysly o posilkach,corkach I corki chlopakach itd, wczesniej tez bylo tego bez liku ,to rece opadaja wcale sie nie dziwie,ze nazywa to wprost...szalenstwem tak,tak wszyscy porzadni,ktorzy pluc nie zamierzaja, maja etykiete -glupek- Szanowny Panie,ludzi nalezy szanowac bez wyjatku,czyli co ...ludzie z inna opinia to sa podludzie,psy,trzeba ich ignorowac,omijac krzywde sobie Pan robi...nastepnym razem...zimny prysznic..polecam a tak na marginesie....rzeczywiscie corka moglabym byc,z tymze o ile wiadomo P.k. posiada jedna mloda corke,ja natomiast mam drugie tyle wiosenek...takze odpada...pudlo!
Domyślny avatar

samarytanin1

06.06.2015 13:49

Dodane przez goscaga w odpowiedzi na nieprawdopodobne! teraz

Ale mi się podoba! Witam przyszła Żono! Słuchaj! Skoro ten henry (może nie tak pobożny) wywołuje mnie do tablicy i bawi się w swatkę to może warto zająć się tematem. Na początku wyślemy mu instrukcję przestawienia klawiatury z cyrylicy na naszą.Bo coś pisał, ale "nie bardzo rozumiem o co się właściwie rozchodzi".
Domyślny avatar

samarytanin1

06.06.2015 15:52

Dodane przez goscaga w odpowiedzi na nieprawdopodobne! teraz

Doceń się! W końcu Farell zakochał się w "Kleopatrze",starszej o parę lat. A co? Ty nie możesz? Heniu tak ma!I nauczy jeszcze sentencji łacińskich. Tylko najpierw polecam mu I deklinację np.tabula atra bo myślę że ta jego "łacina" ma ograniczony potencjał
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

06.06.2015 17:24

Dodane przez goscaga w odpowiedzi na nieprawdopodobne! teraz

@goscaga --- Szanowna Pani, proszę z nimi nie dyskutować tylko ich ośmieszać i demaskować. Rozszaleli się, bo znają książkę i wiedzą, że każdy następny odcinek tej powieści będzie ich pogrążał. Dlatego dostali takiego szału. Pozdrawiam Panią.
Domyślny avatar

HenrykHenry

05.06.2015 22:32

Widze ze pasierbiewicz siegnal po posilki - "goscaga" to napewno jego corka a ten inteligenty "od tylu" Samarytanin1 to napewno jej chlopak. Az oko cieszy takie "sztuczniaki".
Domyślny avatar

samarytanin1

05.06.2015 22:49

Dodane przez HenrykHenry w odpowiedzi na Widze ze pasierbiewicz

Ale bal! I to jednego dnia. Pobożny odmłodził mnie lekko o 40 lat, Angela pozwala zarabiać 3 zł i czego chcieć więcej? Jestem i młody i bogaty! Gdyby jeszcze głupota potrafiła latać.... Patrzcie! I to w parę godzin.

Stronicowanie

  • Pierwsza strona
  • Poprzednia strona
  • Wszyscy 1
  • Wszyscy 2
  • Wszyscy 3
  • Wszyscy 4
  • Wszyscy 5
  • Wszyscy 6
  • Następna strona
  • Ostatnia strona
Krzysztof Pasierbiewicz
Nazwa bloga:
Echo24
Zawód:
Emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta niezależny, autor, tenisista, narciarz, człowiek wolny
Miasto:
Kraków

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 1, 593
Liczba wyświetleń: 12,555,492
Liczba komentarzy: 30,114

Ostatnie wpisy blogera

  • Niedorżnięta wataha
  • List otwarty do prof. Pawła Śpiewaka
  • A jednak miałem nosa pisząc, że mi nie po drodze z PiS-em

Moje ostatnie komentarze

  • Pamięta Pan jeszcze? - vide: https://raskolnikow2.fil… Serdeczności!
  • @Autor & @ALL   ---   W wolnej chwili zapraszam do lektury - vide: https://www.salon24.pl/u…
  • Jacy akademicy, takie uniwersytety - czytaj: https://www.salon24.pl/u…

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Nieznane oblicze Witolda Gadowskiego
  • Kraków olał post-komuszą subkulturę TVN-u
  • Pytanie prawicowego blogera do posłanki Scheuring-Wielgus

Ostatnio komentowane

  • Alina@Warszawa, Niestety owo PROSTACTWO (skupione wokół Tuska) wróciło do władzy. Że to niewyobrażalne "prostactwo" nie trzeba nikogo przekonywać - kto inny mógłby przyswoić i używać 8* w przestrzeni publicznej do…
  • Beskidzki Góral, Tego platfusa przejrzałem na wylot. Hedonista, wlazłby do doopy, każdemu za kilka kliknięć i marzy o zerżnięciu na boku głupiej dziewoi.
  • keram, Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma !!! Z uporem maniaka  część z nas nie potrafi się zadowolić tym czym dysponujemy , tym co mamy, lecz natychmiast przechodzi do natarcia. …

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności