Osoby wrażliwe proszone są o nie czytanie tego tekstu.
Przeczytałem właśnie, że w warszawskich szkołach odbywać się będą zajęcia polegające na tym, że uczniowie będą wcielać się w role homoseksualistów i transseksualistów. Dotyczy to tylko niektórych szkół. Autorką scenariusza tych lekcji jest jakaś pani zaangażowana w ruch feministyczny, która jest teoretyczką, krytyczką, lesbijką, linijką i Bóg raczy wiedzieć czym jeszcze. Pisuje w Krytyce Politycznej i zna Pacewicza, który ją promuje. Scenariusze zaś tych lekcji wymyśliła po to, by uczniowie szkół warszawskich nie popadli w homofobię i nietolerancję, by stali się lepszymi ludźmi i nie rzucali kamieniami w paradę równości i Szymona Niemca, jak go zobaczą na Nowym Świecie kiedyś paradującego w sutannie i koloratce.
Rzecz oczywista jest to kłamstwo, a istotnym celem tych lekcji jest deprawacja młodzieży i narzucenie im roli uniemożliwiającej później jakiekolwiek funkcjonowanie w życiu. Nie zauważyłem bowiem nigdy, by znane mi osoby o odmiennej orientacji seksualnej, lub jak kto woli osoby dotknięte dysfunkcją seksualną, podkreślały ten fakt w sposób szczególny. One go w ogóle nie podkreślały. Mam na myśli osoby zachowujące równowagę psychiczną, a nie zdegenerowanych socjopatów, których jedynym sensem istnienia jest podkreślanie własnej odmienności, bo akurat tak się złożyło, że nic więcej nie mają i niczego więcej nie umieją. Sztandarowym przykładem takiego zachowania był, bo może już nie jest, wspomniany tu Szymon Niemiec, który, kiedy go ostatnio pokazywali w telewizji, był pastorem założonego przez siebie samego kościoła. Jednym słowem chodzi mi o ludzi, którzy w praktyce realizują hasło: jesteś nikim? Masz problemy z osobowością? Zostań papieżem własnego kościoła!
No więc ludzie, którzy są kimś, nie eksploatują cech przyrodzonych i nabytych swojej osobowości w taki sposób jak chce to nam przedstawić autorka tych scenariuszy lekcyjnych. Oni, o ile coś potrafią, starają się raczej o zachowanie dyskrecji wokół swojej osoby i zachowują się po prostu stosownie. Są oczywiście wyjątki, ale o tych słyszmy zwykle przy okazji spraw kryminalnych i oskarżeń o molestowanie.
Tak więc wspomniane lekcje służą deprawacji młodzieży, a nie jakimś innym celom. Rzekome zaś homofobiczne i inne podobne zachowania wśród ludzi, są prowokowane. Jeśli zaś ludzie spotykają się z jakimś szczególnym rodzajem dysfunkcji seksualnej mają zwykle dla dotkniętego nią człowieka wiele wyrozumiałości. Opowiem teraz pewną historię, bardzo niesmaczną, musicie mi wybaczyć, ale potrzebne mi to jest jako przykład.
Ci, którzy czytali moją książkę „Dzieci peerelu” pamiętają z pewnością wuja Janka, człowieka, który pokonał samotnie, w bójce na pięści, dwudziestu wypuszczonych z jednostki wojskowej w dęblińskiej twierdzy rezerwistów. Liczni świadkowie tego zajścia opowiadają o tym do dziś, choć sam Janek nie żyje już od dwóch lat i pamięć o nim powoli się zaciera. Jak pamiętacie Janek prowadził kiedyś lokal z wyszynkiem. Był to lokal ostatniej kategorii, do którego przychodzili wszyscy biedni i nieszczęśliwi pijacy z całej okolicy, a Janek dawał im piwo na krechę i to właśnie stało się przyczyną upadku jego przedsiębiorstwa.
Wśród osób znanych i rozpoznawalnych przez wszystkich w okolicy, w jankowym lokalu przesiadywały także różne indywidua, jak to się mówi – ze światu. Nikt ich nigdy wcześniej nie widział i nikt nie miał pojęcia skąd przybyli. Traktowano ich dobrze, bo wszystkim zachodzącym do Janka chodziło o to, by wypić, zakąsić i pogawędzić, a nie wszczynać niepotrzebne awantury. Miał także Janek psa, a raczej sukę, w tamtych czasach bowiem interesował się bardzo hodowlą rasowych psów i, o ile dobrze pamiętam wiązał z tym jakieś plany. Janek poświęcał dużo czasu swojej pupilce, zwierzę należało do tych bardziej zadbanych, jeśli oczywiście wziąć pod uwagę standardy obowiązujące na naszej ulicy. Aha, zapomniałbym dodać, że suka jankowa była bokserem, lub jak kto woli bokserką. Tak byśmy ją nazwali, gdyby uczniowie chcieli wcielać się na lekcji w jej rolę, według scenariusza napisanego przez krytyczkę, teoretyczkę. I zdarzyło się kiedyś, że Janek przyłapał tę swoją bokserkę na zastodolu z jakimś degeneratem co to okazyjnie zaglądał do jego lokalu i pił tam w cichości i spokoju. - Ciała ich – jak napisał niegdyś nieoceniony Tadeusz Dołęga Mostowicz – splotły się w zagadkowy hieroglif natury.
Ponieważ Janek niejedno w życiu widział, otrząsnął się szybko z szoku i dał w ryja temu panu, reprezentującemu mniejszość seksualną w naszej okolicy, sukę zaś kopnął w tyłek, żeby się nauczyła porządku i nigdy już więcej nie zadawała się z mętami.
Potem zaś nastąpił epilog całej historii. Janek ogłosił rzecz jasna wszystkim co się wydarzyło i jaki finał miała ta eksploatacja za stodołą. Zrobił tak ponieważ chciał wywrzeć łagodną presję na tego człowieka i skłonić go do zaniechania wizyt w jego gospodzie. Sami jednak wiecie jak to jest z pijakami, nie mają wstydu. No i ten właśnie facet był całkowicie bezwstydny. Na drugi dzień jak gdyby nigdy nic pojawił się w lokalu i zażądał piwa, pokazując przy tym gotówkę. Pieniądze należy traktować serio, a psu przecież nic się nie stało. Dał mu więc Janek to piwo licząc na to, że inni goście go wypłoszą. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Próbowano szydzić z tego człowieka wymyślając mu od najgorszych, ale nie robiło to na nim wrażenia. Głównie z tego powodu, że „wymyślanie od najgorszych” było w tamtym czasie i tamtych okolicach standardowym sposobem porozumiewania się pijących mężczyzn. W przekleństwach i wyzwiskach które rzucano pod adresem kochającego inaczej, nie było więc żadnej mocy, facet siedział sobie spokojnie i popijał. Kiedy w końcu jeden szczególnie natarczywy gość przekroczył granicę, miłośnik psów wstał i powiedział: pocałujta mnie w dupę! Ja przynajmniej żadnej dziewczyny nie zgwałcę! Po czym usiadł. Trafił w czuły punkt, bo wszyscy się zamknęli i od tamtej pory każdy zajmował się swoimi sprawami. Janek zaś pozbył się wkrótce tej suki i przestał interesować się hodowlą zwierząt.
Opowieść ta świadczy moim zdaniem dobitnie o dojrzałości emocjonalnej społeczeństwa polskiego, szczególnie zaś jego warstw najniższych. Świadczy także o wrażliwości ludzi, których zwykle się o tę wrażliwość nie podejrzewa. Na tym przykładzie dobitnie widoczny jest bezsens organizowania lekcji według scenariusza proponowanego przez krytyczkę i teoretyczkę. Wszyscy bowiem doskonale opanowali warianty zachowań wobec osób odmiennych, które w dodatku swoją odmiennością epatują w sposób natarczywy, nie cofając się przed najczarniejszymi prowokacjami.
Teraz zaś dokonamy wolty, która dla wielu czytelników będzie całkowicie nie do zaakceptowania. Oto dokonano rekonstrukcji wydarzeń na Wołyniu, stało się to w miejscowości Radymno, gdzie zbudowano specjalnie do tej rekonstrukcji drewniane chaty, które miały spłonąć. Przybyła publiczność, także dzieci, a potem rozpoczęła się ta cała rekonstrukcja, która wywołała żywe emocje i wiele osób mówiło, że „ciarki im chodziły po plecach”, a także „miały łzy w oczach”. Ja chciałbym w związku z tym zaproponować scenariusz lekcji o Wołyniu, nieco wzbogacony. Chciałbym, żeby przy porządnej asekuracji strażaków, pogotowia i policji ludzie mogli postać chwilę w płonącym budynku. Nie obserwować to z zewnątrz, ale znaleźć się w środku. Myślę, że wtedy żadna z tych osób do końca życia nie powiedziałaby ani jednego słowa na temat swojego uczestnictwa w tym evencie. O co mi chodzi, spyta ktoś? Czego ja się znowu czepiam? Upamiętniono przecież w sposób żywy i interesujący ofiary ludobójstwa. Była to jak pamiętacie już druga taka rekonstrukcja. Pierwszej, o ile mnie pamięć nie myli, dokonało środowisko z którego wywodzi się krytyczka, teoretyczka, lesbijka i linijka w jednym. Chodziło i spalenie stodoły w Jedwabnem. Mistrzem ceremonii był zdaje się Betlejewski, albo Althamer. Przyszła publiczność, matki z dziećmi, młodzież i wszyscy patrzyli jak płonie stodoła, w której kiedyś znajdowali się ludzie. Nie wiem czy obserwatorzy tego wydarzenia mieli łzy w oczach i ciarki na plecach, ale chyba powinni mieć. I ja mam wrażenie, że narodziła się oto nowa świecka tradycja – palenie atrap budynków na wolnym powietrzu.
Jeśli ktoś chce dowiedzieć się dlaczego dla mnie rekonstrukcja rzezi wołyńskiej łączy się ze scenariuszami lekcji, w czasie których uczniowie wcielać się mają w role osób homoseksualnych, już wyjaśniam. To jest ten sam rodzaj niestosowności i ten sam rodzaj aspiracji. To jest ten sam pomysł na osadzenie ludzi w roli ofiar, w sytuacji, z której nie ma już wyjścia. To jest jednym słowem trucizna. Czy dozuje się ją celowo, czy bezmyślnie w dobrej wierze, nie ma znaczenia. Jej działanie bowiem będzie takie samo.
Jest jeszcze sprawa druga o wiele subtelniejsza. Dotyczy ona wynagrodzenia za poniesione krzywdy. I tu zasada jest prosta; jeśli nie macie narzędzi i woli, by uzyskać zadośćuczynienie za krzywdy wam wyrządzone, nie stawiajcie się w roli ofiar, bo na nikim nie zrobi to wrażenia. Przeciwnie, wszyscy będą Wami pogardzać, częściej skrycie niż jawnie. Czym innym jest bowiem stodoła płonąca w Jedwabnem i inne spełnia funkcje, a czym innym te chałupy w Radymnie. Jeśli zaś nie chodzi o uzyskanie realnych korzyści, ale o rozrywkę, to jest to po prostu skandal. No i pewnie też jakieś przewalenie budżetu przy okazji. To są rzeczy nie możliwe do zaakceptowania. Naprawdę niemożliwe i żaden scenariusz lekcji tu niczego nie zmieni.
Jeśli ktoś poczuł po przeczytaniu powyższego przemożną ochotę zakupienia naszych książek, zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do księgarni www.multibook.pl. Do księgarni http://www.ksiazkiprzyhe… do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6707
I wszystko pod hasłem walki o prawdę i cześć dla ofiar, więc i jeszcze wyższość moralna. To takie proste.