Wyobraźmy sobie hipotetycznie taką sytuację. Ktoś wybrał się z przyjacielem na zimowy spacer po lesie. Na przykład w okolicy Sopotu. Niespodziewanie pośliznął się i złamał nogę. Przyjaciel mówi mu:” wybacz, mam bilety na koncert muszę się śpieszyć, ktoś cię na pewno znajdzie. A poza tym każdy z nas szedł na własną odpowiedzialność” i odchodzi. Wydaje się to absurdalne, ale wcale tak nie jest.
Zjeżdżałam kiedyś z koleżanką Wiką po ciemku z Kasprowego. Omal nie wywróciłam się na leżącym narciarzu. Miał otwarte złamanie nogi, które sam zabezpieczył, Trząsł się – z zimna lub z szoku. Powiedział, że był na nartach z kolegą i kolega miał zawiadomić GOPR. Kolega bardzo się spieszył, bo miał randkę w Zakopanym. Wika pojechała do Kuźnic po pomoc , a ja zostałam z narciarzem. Nie było jeszcze wtedy w Polsce telefonów komórkowych. Okryłam go własną kurtką . Choć jestem bywała w górach, trzęsłam się też jak barani ogon. Czas dłużył nam się strasznie.
Po przybyciu goprowców okazało się że kolega rannego nikogo nie zawiadomił.
W Kuźnicach od nartostrady do "goprówki" trzeba parę kroków podejść. Kolega był zapewne spóźniony na randkę.
Nie zajmowałyśmy się już rannym. Był w fachowych rękach. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończyło.
Nie pamiętam daty ale to łatwo ustalić. Na Bałtyku panował sztorm. Jacht ze Śląska wzywał pomocy. Gdy załoga grzała się już w Górkach przyznali, że zgubili kapitana. Wypadł za burtę przed falochronem. Na pytanie dlaczego nie powiedzieli o tym kiedy była jeszcze szansa znalezienia go, z całą szczerością odparli, że było im strasznie zimno i wiedzieli, że gdyby zaczęły się poszukiwania, musieliby dłużej marznąć.
Leszek Cichy zabrał na Aconcaguę 19 osób. Grupa wyruszyła 18 stycznia bieżącego roku. Była to jedna z modnych ostatnio wypraw trekkingowych . Dla uczestników jest to okazja do pięknej wycieczki i otarcia się o alpinistyczne sławy. Dla alpinistycznych sław - źródło pieniędzy. W drodze na szczyt jeden z uczestników, Jacek Krawczyński, zaginął. Leszek Cichy zawiadomił policję górską. Następnego dnia zaginionego szukał helikopter. Pięć dni po jego zaginięciu koledzy, przy okazji nieudanego zresztą ataku na szczyt, niemrawo szukali jego śladów. Zwinęli obóz, wrócili do Mendozy . Zwiedzili jakby nigdy nic wodospady Iguazu, pojechali do Rio na karnawał.
Rodzina Krawczyńskiego dowiedziała się o jego zaginięciu po 7 dniach. Jak się okazało Krawczyński zabłądził w łatwym terenie. Jego zwłoki znalazła kobieta zbierająca w parku narodowym ziółka. Leszek Cichy, himalaista też dałby radę tam dojść, nawet bez tlenu.
Ale nie miał najmniejszego zamiaru. Przecież każdy idzie w góry na własną odpowiedzialność. Teraz prawnicy będą się zastanawiać czy Krawczyński był klientem Cichego. Od tego zależy wynik sprawy sądowej, którą, być może wytoczy mu rodzina zmarłego.
Nawet jeżeli dla Cichego ścieżka w krzakach, na której znalazła zwłoki Krawczyńskiego zwykła zielarka, była zbyt ekstremalna, żeby go szukać na własną rękę, powinien zawiadomić rodzinę. Może znalazłby go -jeszcze żywego -jakaś ciocia, albo żona.
Cichy zachował się dokładnie tak jak załoga jachtu ze Śląska. Zawiadomienie rodziny spowodowałoby kłopoty. Może nie udałby się wyjazd na karnawał w Rio.
Nie widać go przez lornetką- znaczy nie żyje. Tak raczył się wypowiedzieć w TV w sprawie Berbeki, który nie wrócił z Broad Peak.
Wiele lat temu miałam wziąć udział w eksploracyjnej wyprawie w Ałtaj którą organizował (czytaj – dostał na nią kasę) pewien alpinista o znanym nazwisku. Zapytałam kolegę, też alpinistę, do którego miałam zaufanie co o tym myśli. „ Ja nie pojechałbym z nim nawet do Świdra (podwarszawska miejscowość letniskowa) , ale ty rób co chcesz „ – powiedział z przekonaniem. Wycofałam się natychmiast.
Nie mówimy o warunkach ekstremalnych. O poruszaniu się na dużych wysokościach, przy skrajnym niedotlenieniu, na granicy życia i śmierci. Mówimy o zwykłej wyprawie, w czasie której ktoś może złamać nogę, zostać ugryziony przez węża, rozchorować się na ciężką anginę.
W świetle nowego paradygmatu uczestnicy wyprawy mieliby pełne prawo zostawić chorego z gorączką w namiocie i kontynuować wycieczkę. Przecież każdy żyje na własną odpowiedzialność.
Ta zaraza rozlewa się na całe życie społeczne. Lekarze zastanawiają się teraz czy dziecko, któremu odmówili pomocy zmarło zgodnie z procedurą.
Moi znajomi alpiniści oburzają się gdy publicznie zabiera głos ktoś spoza ich ścisłej czołówki. Bo o ichtiologii ma prawo mówić tylko ryba.
Ale powstaje już prywatny obieg informacji. Chcemy wiedzieć z kim się wybieramy na morze czy w góry. W dodatku za nasze pieniądze.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 15301
ale i byle kto chodzić też nie powinien. Jedenzginął bo idąc w Himalaje przecenił siły i nie znalazł się nikt, kto mu tę wyprawę by uniemożliwił z racji jego niedoświadczenia a drugi bo sam musiał mu pomagać - jedynie on okazał się tu człowiekiem.
Czytałam Pani tekst i się podpisuję, choć trochę się znam na górach. Ryzyko jest względne. Można zginąć w Bieszczadach i na Pilsku i w Himalajach. Można utopić się w kaczym stawku. Skandalem jest, że z góry się zakłada, że jeżeli miałeś pecha - po tobie.
Niewiarygodny stopien zbydlecenia w ludzi w Polsce.
Bo do narodu to oni nie naleza.
Nie posiadaja najmniejszego poczucia odpowiedzialnosci.
Bez odpowiedzialnosci nie ma przynaleznosci do narodu.
Tak jest bo ludziom się wdrukowuje takie anty-zasady. Podczas kursów na prawo jazdy niektórzy instruktorzy przestrzegają przed zatrzymywaniem się przy wypadku, bo można być posadzonym o kradzież, albo,o to że przez niefachową pomoc pogorszyliśmy stan chorego. Lekarka ucząca dzieci zasad ratownictwa powiedziała: " nie przesadzajcie z tą metodą usta usta- nie wiecie czym się można zarazić". Alpiniści publicznie deklarują, że w gorach każdy działa na włsną odpowiedzialność i własne ryzyko,.
U nas nieudzielenie komus pomocy jest karalne. Okreslenie " W gory nie idzie sie z byle kim", to tylko usprawiedliwienie niegodnego czynu. Demoralizacja w Polsce osiagnela juz taki poziom, ze czas byloby zasanowic sie, dlaczego tak sie dzieje. Jestem przekonana, ze to celowe i dlugofalowe przedsiewziecie, demoralizowanie i oglupianie Polakow ma uzasadnienie takze tu:
http://www.youtube.com/w…
Czas najwyzszy zajac sie regeneracja polskiego spoleczenstwa, nikt tego nie zrobi, moga to zrobic tylko sami Polacy. Narzekanie i krytyka sytuacji niczego nie zmieni. Takiego dranstwa nie bylo nawet za komuny - wiem, bo moje dziecinstwo i okres studiow na UW spedzilam w Warszawie i pomimo komuny ludzie zachowywali sie w wiekszosci poprawnie.
Mysle, ze jedna ze skutecznych metod byloby zaangazowanie Polakow w dobrze i godnie zorganizowana szlachetna akcje charytatwna, taka jak "LICHT INS DUNKEL" (SWIATLO W CIEMNOSC), organizowana od 40-tu lat w Austrii.
W Wigilie Bozego Narodzenia TV transmituje caly dzien poczatek tej akcji, w bardzo uroczysty i elegancki sposob. W tym roku, tylko w ciagu jednego dnia zebrano ca. 7 mln. euro. Jest to akt solidarnosci calego narodu, nawet male dzieci i ludzie biedni wplacaja pieniadze. TV emituje codzienni liste ofiarodawcow - widzialam, ktos wplacil jeden euro !
Jezeli Polacy sie nie zjednocza wokol wspolnej sprawy i nie zaczna sie wzajemnie szanowac, to Polska przestanie istniec. Na poczatek radze poniektorym uzyac slow:PROSZE, DZIEKUJE, PRZEPRASZAM no i roznym urzedom i instytucjom - ODPISYWANIA NA LISTY, MAILE (u nas - to obowiazek).
Z duzym zainteresowaniem i z przyjemnoscia czytam Pani publikacje !
Serdecznie pozdrawiam
Link ktory podalam nie funkcjonuje - a jeszcze dzis rano nie byl zamkniety . Jest to " Instrukcja odebrania Polsce niepodleglosci" znaleziona u Bieruta, po jego smierci (45 punktow). Jak widac, ORMO CZUWA !
Szkoda, rzeczywiście ORMO czuwa. Co do obowiązku pomocy. Cichy miał obowiązek przynajmniej powiadomić rodzinę o zaginięciu . Może jeszcze coś dałoby się zrobić
Plan był dobry, i całe szczęście, że powiódł się. Pozwolę sobie jednak stanąć w obronie dyspozytorów. Do ukąszenia przez żmiję wysłaliby i tak karetkę, a gdyby nie mieli to i na wezwanie lekarza by nie wysłali.
Ponieważ zdarzyło mię napisać coś od siebie na ten temat korzystając z gościnności Starego Niedźwiedzia pozwolę sobie na autopromocję:
http://antysocjalbis.blo…
P.S.
Nie śmiem się wypowiadać na tematy dotyczące wspinaczek wysokogórskich ale moją uwagę już na początku relacji telewizyjnych zwróciło to, że brak było gotowości do wyjścia z bazy w kierunku dwójki schodzących w momencie pojawienia się problemów, zamiast biernego oczekiwania, co musiało się skończyć pogorszeniem warunków i stratą bezcennego czasu.