Podziemiec nikczemny
Pewien anonimowy internauta nawymyślał mi (słusznie) za niewybredny dowcip od penerów. Bynajmniej się nie obrażam, raczej zastanawiam. Pener znany mi z Niemiec albo clochard z Francji to na ogół dobroduszny outsider, który wyzwolił się z restrykcyjnego systemu państwowego i żyje jak chce, nie przeszkadzając innym. Kiedyś w Strasburgu- ja i mój gdański kolega Grześ- przegadaliśmy z takim clochardem całą noc o twierdzeniu Goedla (okazał się być profesorem filozofii). Poczęstował nas nawet winem zagrzanym na kuchence butanowej. Mówił przepiękną francuszczyzną jednak, gdy inny clochard próbował przeszkodzić nam w rozmowie, przemówił do niego- równie dla mnie pięknie- w zrozumiałym dla tamtego języku.
Osłuchanie z językiem marginesu jest z różnych przyczyn udziałem kolejnych – od czasów II Wojny Światowej- generacji. Hłasko i Iredyński, Nowakowski i Tyrmand wśród ludzi marginesu szukali wolności od komunistycznego zakłamania i komunistycznej nowomowy (mowa-trawa do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik). Ja znalazłam takie enklawy wolności wśród ludzi związanymi z górami i z końmi gdzie- nie oszukujmy się- też nie mówi się językiem salonów.
Co gorsza, pewne zaczarowane słówko, które pozwala obecnie młodym ludziom wyrazić wszelkie emocje i poglądy, służyło w tych środowiskach jako amplifikator.
Jeżeli siedzisz na kiepsko osłoniętym stanowisku asekuracyjnym, a kolega taternik sypie ci na głowę kamienie nie wystarczy wrzasnąć – co robisz, bo ci odpowie – jestem pod przewieszką. Jeżeli jednak wrzaśniesz – co ty k… robisz, na pewno się opamięta.
Inny autentyczny przykład. Jadę sobie galopem przez las w Wiązowej z początkującą podopieczną. Jej koń wyczuwając nowicjuszkę skręca w leśną szkółkę i skacze przez młode świerki, co może się skończyć tragicznie- nabiciem się zwierzaka albo jeźdźca na jakiś patyk.
Krzyczę: zjedź na drogę
Ona: kiedy nie mogę
Ja: zjedź k… na drogę.
Zrozumiał to nawet koń i natychmiast pokornie wrócił na drogę.
I jeszcze jeden przykład. Idziemy z koleżanką nocą w Gorcach do upatrzonej na nocleg pustej bacówki, wieje i pada śnieg. Docieramy z trudem na miejsce- a tu chałupa spalona .Powinnam zapewne powiedzieć: O, jaka piękna katastrofa. Powiedziałam: O, k…..Koleżanka powiedziała: O, dżizys.. ( wymowa oryginalna) dając tym dowód, że w przeciwieństwie do mnie jest prawdziwą damą i kobietą światową.
Mogłabym tu przywołać obsceniczną wersję Pana Tadeusza, obscena Barańczaka, lepieje Szymborskiej, turpistyczne opisy w wierszach les poetes maudits, żeby udowodnić, że czasami pomiędzy wulgarnością i wzniosłością jest- jak mówią Francuzi – tylko krok.
Daruję to sobie, bo problem jak wiadomo nie sprowadza się do użycia ładnego czy brzydkiego słowa. Zapełniając z wyczuciem brzydkimi słowami pewną ilość stron można jak Dorota Masłowska zdobyć nagrodę Nike i zostać ulubionym Piętaszkiem salonu.
W przedwojennym pitavalu opisana jest sprawa pewnej przekupki ukaranej za nazwanie kogoś sufraganem, które to słowo samo w sobie nie jest przecież obraźliwe, a uczyniła je obraźliwym intencja ukaranej.
W wielu amerykańskich filmach napotkałam cliche-ktoś wymyśla najgorszymi wyrazami umierającemu partnerowi, co ma być dowodem najgłębszych uczuć.
Zło- przynajmniej u mnie- zaczyna się od gotowości myślenia o drugim człowieku w kategoriach ryży, chyży itd.
W swoim poprzednim tekście nie bez przyczyny porównałam komentarze internautów do obraźliwych napisów na murach w podparyskich dzielnicach. Są one dziełem ludzi głęboko sfrustrowanych, którzy nie czują się podmiotem życia społecznego, lecz przedmiotem pełnej pogardy manipulacji.
W moim przypadku nie jest to frustracja osobista ( mam wolny zawód, łódkę na Jezioraku, rasowego konia wyścigowego, nierasowego psa i niczego więcej mi nie trzeba), lecz autentyczna troska o losy kraju.
Powody są niezliczone: katastrofa smoleńska, symboliczne dla mnie zaproszenie Jaruzelskiego do BBN, projekt prywatyzacji lasów państwowych, projekt zamiany OFE na obligacje skarbu państwa et cetera, et cetera...
Zabrzmiało to dość patetycznie i obawiam się, że wstydzę się tego patosu bardziej niż brzydkich słów. A tak naprawdę powinnam się wstydzić tylko tego, że bardzo źle myślę o osobach rządzących. Nie identyfikuje się z ich pomysłem na państwo, nie solidaryzuję się z nimi ( czy można oczekiwać od myszy solidarności z kotem), nie chcę się z nimi pięknie różnić( pięknie się różnić w poglądach mogę przy wyborze wina do obiadu).
Powinnam, ale się chyba nie wstydzę.
To oni powinni się wstydzić.
Praca domowa: „Chociaż podziemiec jestem nikczemny, nie wstyd mi tego, żem tak podziemny”.
Zgadnij koteczku, kto to napisał?
PS. Pozdrawiam Pana Piotra. Redaguję obecnie pamiętnik księdza fałszywie oskarżonego i uniewinnionego po paru latach więzienia.. To pogłębia frustrację i wyzwala grafomanię.