W Rzeczpospolitej z 17 czerwca został zamieszczony artykuł, a raczej notka pt. ”Czekając na polską markę” dotycząca bardzo istotnej sprawy naszej bytności na rynku europejskim i światowym. Autor Cezary Kazimierczak ubolewa, że polski premier i minister spraw zagranicznych reklamują obce towary i usługi zamiast dbać o promocję polskiego eksportu.
W dalszym ciągu stwierdza jednak, że nie ma czego promować gdyż Polska nie ma swego produktu firmowego, który byłby znany w świecie i służył jako znak rozpoznawczy polskiej gospodarki, podobnie jak fińska „Nokia”, czy niemieckie samochody.
Wprawdzie Bruce Willis podobno skutecznie reklamuje polską wódkę, ale dla świata wódka raczej kojarzy się z Rosją niż z Polską, zresztą może to i dobrze. Byłoby znacznie lepiej gdyby Polska kojarzyła się z innym produktem, jak choćby z koniem arabskim, tylko że niestety, mimo że jest hodowany w Polsce pozostaje arabskim, a nie polskim.
Za czasów PRL nasze produkty sprzedawane na rynkach światowych nie cieszyły się taką renomą, że mogły służyć, jako polska wizytówka. Były jednak wyjątki, sam mogłem to stwierdzić, kiedy na skutek chwilowego obłąkania PRL po październiku 1956 roku otrzymałem paszport i mogłem pojechać do Anglii. Zwróciłem wówczas uwagę, że w bardzo dobrej klasie sklepie spożywczym wystawione były szynki różnego pochodzenia w cenie od 2 do 2,6 szylinga za funt / to były czasy!/, a tylko jedna w cenie 3 szylingi i była to szynka polska. Zdziwiony, zapytałem sprzedawcę, dlaczego polska szynka jest taka droga, na to odpowiedział mi: - niech pan spróbuje. W Anglii pytano mnie też czy przywiozłem „Szarotkę” polskie radio tranzystorowe, których w Anglii jeszcze nie produkowano.
Poza sprawami anegdotycznymi, można stwierdzić, że nasze dziedzictwo gospodarcze po PRL było raczej koszmarne, ale nie oznaczało to konieczności jego totalnej likwidacji, którą zafundował nam tzw. „plan Balcerowicza”. Było szereg dziedzin wymagających wprawdzie przystosowania do innych warunków, ale nie do likwidacji z przemysłem okrętowym na czele.
Na temat tego przemysłu mogę o tyle się wypowiadać, że reprezentowałem wobec niego jednego z najpoważniejszych klientów, czyli polskie rybołówstwo morskie. Z tej racji przewodniczyłem komisjom odbioru statków ze stoczni i miałem dość dobrą możliwość poznania złych i dobrych stron tego przemysłu. Opisałem to zresztą w swoim czasie w artykule na temat polskich stoczni, ale niezależnie od wszelkich uwag ten przemysł mógł być polską wizytówką pod warunkiem stworzenia odpowiedniego koncernu hutniczo - maszynowego i stoczniowego, a także zapewnienia odpowiednich warunków kredytowania, a także akwizycji. Należało także wymóc na UE odpowiednią ochronę tego przemysłu przed nieuczciwą konkurencją ze strony stoczni dalekowschodnich.
Istniała również możliwość wykorzystania w pełni potencjału „Bumaru” w produkcji maszyn budowlanych i transportowych. Nawet w przemyśle samochodowym, o którym powiedział mi ówczesny premier Jan Krzysztof Bielecki, że przecież w Polsce nie istnieje, można było wykorzystać rozpoczętą współpracę z „Berardim” w zakresie modernizacji, ale wybrano drogę pozbycia się na rzecz obcych koncernów z wiadomymi skutkami w odniesieniu do FSO.
Mieliśmy w Polsce szereg produktów, które mogły konkurować na rynkach światowych, tylko że zabrakło dla nich odpowiedniej promocji. Kiedy poszukiwałem dla polskiego rybołówstwa terenów połowowych natknąłem się aż w Argentynie na opinię, że dla statków rybackich budowanych w tamtejszych stoczniach chcą mieć „polskie Sultzery” a nie silniki Fiata, a także polskie „Baadery” /maszyny fileciarskie/, a nie niemieckie.
Spotkałem się również z bardzo pozytywną opinią o maszynach włókniarskich „Bywamy”, a także i innych tylko że wyjście na rynki światowe nie zapewnią nam małe i średnie przedsiębiorstwa, do których chce się ograniczyć polską wytwórczość, ale przede wszystkim wielkie koncerny wyposażone we wszelkie niezbędne elementy do zaistnienia w świecie globalnego biznesu. Możliwości dla ich stworzenia istnieją nawet jeszcze dziś, tylko że rząd w Polsce woli zajmować się przede wszystkim niszczeniem przeciwników a nie pozytywną działalnością.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1334
przeciez na radzie gabinetowej częstowali się, mlaskali, oblizywali paluszki i zachwalali polskie warzywa.Pomidorek panie premierze,może ogóreczek panie prezydencie bardzo proszę.Tak się u nas reklamuje polskie produkty.Już chyba lepiej to zrobili w,, Kabarecie Starszych Panów'' Michnikowski i Kwiatkowska.
Ma rację Autor ,żeby choć jeden sukces , żeby choć jeden produkt wypromował ten rząd. A tu nic , robią tylko to , co Unia im zleci, bo te ogórki i pomidory to bolączka Unii.A może by tak wypromować olej lniany? Kto pamięta zapach , kolor i smak oleju lnianego? Kolor bursztynowy, zapach intensywny , o smaku już nie wspomnę , bo ślinka cieknie. Do dziś moje sąsiadki mieszkające w USA , raz w roku tak około Wigilii, otrzymują paczkę z Polski , a w niej jedna buteleczka oleju lnianego i słoik prawdziwego miodu. Wieczerza Wigilijna u nich to prawdziwa uczta-smaki i zapachy jak w domu u mamy.
II Rzeczpospolita była na 5 miejscu w międzynarodowym handlu bronią, PRL 7 a bastard okrągłego stołu III RP na 19.Drogi autorze czym się różni prywatyzacja PZL-Rzeszów przez SLD, PZL-Okęcie przez AWS, PZL-Mielec PiS a geszeftem PO przy wyprzedaży PZL-Świdnik. Przekupiono załogi bonusami prywatyzacyjnymi i gwarancjami pracy na kilka lat, tymczasem ceny produktów tych fabryk dla polskiej kabaretowo-operetkowej armii wzrosły nawet 150%, np. samolot Bryza. Reżimowe liberalne media o tym milczą, kiedyś był polski produkt który występował w jednym z filmów o agencie 007(Jamesie Bondzie) polski śmigłowiec PZL-Mi2 ze Świdnika-jego rozwinięta wersja.Dzisiaj może zagra polski parobas ze zmywaka, który nadstawia tyłka na dworcu Victoria brytyjskim sodomitom!!!