Agencja Fitch wystawiła Polsce żółtą kartkę: perspektywa ratingu zmieniona na negatywną. W praktyce oznacza to ostrzeżenie – sygnał, że nasz „statek finansów publicznych” dryfuje w stronę góry lodowej. Dług rośnie szybciej niż gospodarka, deficyt wymyka się spod kontroli, a rynki kapitałowe zaczynają liczyć ryzyko coraz drożej.
Wszystko to dzieje się w momencie, gdy Polska wciąż korzysta z potężnych środków unijnych, a świat, mimo napięć, nie pogrążył się jeszcze w kryzysie. To pokazuje, że problem nie jest zewnętrzny, lecz wewnętrzny: tkwi w konstrukcji naszych finansów i w filozofii zarządzania nimi.
Pytanie brzmi: jak naprawić finanse państwa? I tu pojawiają się dwie możliwe drogi.
I. Naprawa w logice rynków finansowych
Agencje ratingowe, instytucje międzynarodowe i ekonomiści głównego nurtu wskazują receptę od lat dobrze znaną:
- Redukcja deficytu – czyli mniej wydatków socjalnych, mniej kosztownych „prezentów wyborczych”, więcej dyscypliny budżetowej. Programy takie jak 800+ albo 13. i 14. emerytura musiałyby być ograniczone lub kierowane tylko do najbiedniejszych.
- Oszczędności strukturalne – przegląd wydatków sztywnych i ograniczenie tych, które nie generują wzrostu produktywności. Innymi słowy: mniej konsumpcji, więcej inwestycji.
- Wzrost podatków – jeżeli nie chcemy drastycznych cięć, to druga droga to zwiększenie dochodów. Podniesienie PIT, CIT czy VAT, albo likwidacja ulg. Dla rynków finansowych nie liczy się, kto płaci, tylko żeby „matematyka się zgadzała”.
- Wiarygodność polityczna – rynki wymagają nie tylko działań, ale też stabilności. Inwestor chce mieć pewność, że władza nie zmieni kursu pod wpływem wyborów czy nastrojów ulicy.
W tym modelu naprawa oznacza więc powrót do „księgowej równowagi”: mniej rozdawnictwa, więcej dyscypliny. To dawałoby rynkom sygnał, że Polska jest poważnym partnerem, że nie zmierza do scenariusza Grecji z lat 2010–2012.
Problem polega jednak na tym, że taka naprawa odbywa się kosztem ludzi – oznacza spowolnienie gospodarki, ograniczenie konsumpcji, a często także wzrost ubóstwa. Zadowala rynki, ale nie rozwiązuje strukturalnej zależności Polski od długu.
II. Naprawa w logice suwerenności i reformy systemowej
W moim cyklu naprawczym proponowałem inne podejście. Kluczowa różnica polega na tym, że źródłem pieniądza nie powinien być wyłącznie dług na rynku finansowym, lecz mechanizm kontrolowany przez państwo i społeczeństwo.
- Przebudowa źródeł finansowania – emisja pieniądza suwerennego, który nie jest długiem wobec rynków, lecz narzędziem polityki gospodarczej. Taki mechanizm mógłby zastąpić część zadłużenia i pozwolić na stabilizację finansów bez konieczności zadławienia społeczeństwa.
- Nowa równowaga między konsumpcją a inwestycjami – wsparcie społeczeństwa nie w formie „zasilania konsumpcji” (jak 800+), lecz w formie dostępnych usług publicznych: edukacji, ochrony zdrowia, mieszkalnictwa. To realnie podnosi jakość życia i produktywność, zamiast pompować tylko popyt.
- Reforma podatkowa – uproszczenie systemu, większa progresja dla wielkich korporacji i kapitału zagranicznego, a ulgi i wsparcie dla przedsiębiorczości krajowej i klasy średniej. Nie chodzi o więcej podatków, tylko o ich mądrzejszą strukturę.
- Nowa rola banków – banki komercyjne muszą wrócić do roli finansowania gospodarki realnej, a nie spekulacji. Kluczowa tu byłaby rola banku centralnego, który nadawałby ramy i ograniczał toksyczne praktyki finansowe.
- Polityka długofalowa – odejście od krótkoterminowych prezentów wyborczych na rzecz wieloletnich planów rozwojowych, szczególnie w transporcie, energetyce, cyfryzacji i obronności.
Ta wizja różni się od logiki rynków w jednym: nie sprowadza Polski do roli klienta globalnego systemu długu, tylko zakłada, że państwo może stworzyć własną, odporną architekturę finansową. Oczywiście, wymagałoby to odwagi politycznej i głębokiej zmiany świadomości społecznej, ale tylko taka droga prowadzi do prawdziwej suwerenności.
Dwie drogi, jeden wybór
Możemy więc naprawiać finanse w sposób, który ucieszy agencje ratingowe, kosztem ograniczenia wydatków i wzrostu podatków. Albo możemy podjąć próbę przebudowy całego systemu, wychodząc z logiki wiecznego zadłużania się na rynkach finansowych.
Jedna droga jest łatwiejsza politycznie, bo daje szybki efekt „punktów ratingowych”. Druga, trudniejsza, ale daje szansę, by Polska nie była wiecznie pasażerem na Titanicu światowych finansów, tylko kapitanem własnego statku.
Żółta kartka od Fitch to ostrzeżenie. Ale prawdziwe pytanie brzmi: czy chcemy tylko przeżyć mecz i nie dostać czerwonej kartki, czy chcemy wygrać całe mistrzostwa?
A Domański swoje. Twierdził najpierw, że finanse publiczne są w dobrym stanie, a później złapany na kłamstwie obarcza winą Prezydenta, która sprawuje swój urząd od miesiąca. W narracji Ministra Finansów znajdziemy więcej absurdów. Twierdzi, on że nasza gospodarka rozwija się znakomicie. Przytacza selektywne dane ekonomiczne, które są później rozpowszechniane przez media prorządowe. Jednak zwykłym Polakom z dnia na dzień żyje się coraz gorzej. Ceny rosną wciąż w wysokim tempie, a na rynku pracy widoczne jest spowolnienie. Dowodem na to są dane o sytuacji w polskim przemyśle. Wskaźnik PMI, opracowany przez międzynarodowe instytucje, pokazuje, że produkcja przemysłowa w naszym kraju w ostatnich miesiącach kurczy się na tle rozwoju choćby w Hiszpanii czy stabilnego poziomu w Niemczech i Czechach. Implementacja Zielonego Ładu oraz podwyżki kosztów czynią naszą produkcję relatywnie bardziej kosztowną. Nie zanosi się na to, żeby sytuacja miała się zmienić.
Dziękuję za tę analizę Panie Bartoszu. Bardzo trafnie pokazuje rozdźwięk między rządową propagandą sukcesu a realnym doświadczeniem ludzi i twardymi danymi gospodarczymi. Minister Domański posługuje się selektywnymi liczbami, wyrywając je z kontekstu i tworząc wrażenie stabilności tam, gdzie mamy narastający kryzys strukturalny.
Faktycznie, wskaźnik PMI, spadki w przemyśle czy rosnące koszty produkcji w ramach Zielonego Ładu to nie są dane, które można przykryć konferencją prasową. To sygnały ostrzegawcze, że polska gospodarka nie ma fundamentów rozwojowych a dług i koszt jego obsługi tylko pogłębiają stagnację. Zwykły obywatel doświadcza tego na co dzień: w rosnących cenach, w trudności ze znalezieniem stabilnej pracy, w braku inwestycji w krajowy przemysł.
Dlatego właśnie w moim cyklu podkreślam, że problem nie leży w bieżącej retoryce ministra finansów, to jedynie objaw. Rdzeń kryzysu tkwi w samym modelu finansowania państwa: w podporządkowaniu się pieniądzowi dłużnemu i w braku suwerennej polityki finansowej. Bez przełamania tego mechanizmu żadna kosmetyka fiskalna ani narracyjne sztuczki ministra nie odmienią sytuacji Polaków.
Można więc powiedzieć tak: Domański swoje, a rzeczywistość swoje. I to właśnie rzeczywistość będzie weryfikować polityków, szybciej niż im się wydaje.
@mjk1
Obawiam się, ze te słuszne postulaty w obecnym systemie sa po prostu niemożliwe do realizacji.
W jaki sposób zmusić banki, by wróciły do swojej dawnej roli czyli służebnej w stosunku do gospodarki ?
Po deregulacji w latach osiemdziesiątych instytucji finansowych to one dyktują warunki a bank centralny nie ma nic do gadania.
Proszę zauważyć, ze 5 %PKB na zbrojenia to przynajmniej 15 %budżetu państwa. To nas dopiero wykończy.
Nie mówiąc juz o utrzymaniu tego wojennego szrotu.
To tylko drobny ułamek. Tak długo jak spłacamy odsetki jest ok a po nas choćby potop. A jak przyjdzie nowy rząd to zwali na poprzedni i tak w kolko , a pętla się zaciska.
Ale może wojna zrobi reset.
Na Ciebie zawsze można liczyć Mazurze. Trafiasz w samo sedno kilku kluczowych problemów, które składają się na obecną pułapkę, w jakiej znalazło się nasze państwo.
1. Banki i ich rola
Masz rację, od lat osiemdziesiątych mamy do czynienia z deregulacją sektora finansowego, co sprawiło, że banki przestały być narzędziem wspierającym realną gospodarkę, a stały się celem samym w sobie. Kapitał przestał służyć produkcji, innowacji czy stabilności społecznej a zaczął służyć wyłącznie spekulacji i generowaniu zysków dla wąskiej grupy interesariuszy. W efekcie państwa, które teoretycznie mają prawo do emisji pieniądza i kształtowania polityki gospodarczej, w praktyce zostały podporządkowane „rynkom finansowym”. Bank centralny ma dziś związane ręce, bo nie działa w logice dobra publicznego, lecz w logice systemu dłużnego, którego celem jest ciągła obsługa odsetek.
2. Finanse publiczne i wydatki zbrojeniowe
Przykład 5% PKB na zbrojenia jest tu bardzo wymowny. W obecnym modelu finansowania państwa, każda dodatkowa złotówka wydana na obronność (nawet jeśli uzasadniona względami bezpieczeństwa) oznacza lawinowy wzrost kosztów obsługi długu i dalsze ograniczanie inwestycji w to, co naprawdę buduje siłę państwa – edukację, naukę, zdrowie, infrastrukturę czy własne technologie. Wydatki na obronność stają się tym bardziej niebezpieczne, jeśli nie idą w parze z rozwojem własnego przemysłu i innowacji. Kupowanie „wojennego szrotu” z zagranicy to nie jest wzmocnienie, lecz drenaż pieniędzy, które mogłyby pozostać w obiegu krajowym i napędzać rodzimą gospodarkę.
3. Mechanizm błędnego koła
Bardzo celnie zauważyłeś, że system opiera się dziś na prostej logice: „dopóki spłacamy odsetki, wszystko jest w porządku”. To właśnie jest istota pułapki długu. Każdy kolejny rząd, niezależnie od barw politycznych, nie zmienia modelu, tylko gra na czas: emituje kolejne obligacje, zadłuża państwo jeszcze bardziej, byle tylko nie dopuścić do otwartego bankructwa w czasie własnej kadencji. Odpowiedzialność zostaje przerzucona na następców a koszty na społeczeństwo.
4. Czy wojna jest „resetem”?
To niezwykle ważne, że podniosłeś ten wątek. Faktycznie, w historii niejednokrotnie zdarzało się, że wojny pełniły funkcję brutalnego „resetu” – niszczyły długi, zmieniały granice, burzyły dotychczasowy ład. Ale trzeba powiedzieć jasno: to rozwiązanie pozorne i zawsze obliczone na interesy wielkich graczy kosztem narodów. Wojna zawsze niszczy kapitał ludzki, materialny i społeczny. Po wojnie państwa wchodzą w nowe zależności finansowe, bo muszą odbudowywać się na kredyt, często w jeszcze gorszych warunkach niż przed konfliktem. To nie reset, lecz pogłębienie niewoli, tyle że pod nowym nadzorcą.
Wniosek
Dziś faktycznie potrzebujemy resetu, ale nie w postaci wojny. Resetu pokojowego, opartego na odważnych reformach finansowych i politycznych. Na przywróceniu państwu kontroli nad własnym pieniądzem, na powiązaniu emisji z realną gospodarką, na stworzeniu ram, w których kapitał służy człowiekowi, a nie odwrotnie. To zadanie trudne, wymagające odwagi a przede wszystkim, świadomości społecznej, ale jedyne, które daje perspektywę przyszłości. Wojna nie jest rozwiązaniem – wojna jest kapitulacją.
@mjk1
Jasne.
Powiedz to politykom.
Oni nawet nie wiedzą w jaki sposób jest kreowany pieniądz.
Kiedyś zadałem to pytanie .
Głucha cisza zapadła.
Co do wojny to nikt jej nie chce ale jak problemy nie dadzą się pokojowo rozwiązać to sięgnie się po inne środki.
Jestem jak najbardziej za reformą państwa i finansów ale z kim?
Miernoty rządzą i taka jest cena demokracji w naszym wydaniu.
Masz rację Mazurze, wielu polityków nie tylko nie rozumie, jak powstaje pieniądz, ale nawet nie ma odwagi, by zadać to pytanie. To niestety pokazuje, że obecny układ polityczny nie jest w stanie wyjść poza utarte schematy, bo nie rozumie fundamentów systemu, w którym funkcjonuje.
Co do wojny, zgoda, nikt jej nie chce. Ale historia uczy, że wojny wybuchają nie dlatego, że narody ich pragną, tylko dlatego, że elity finansowe i polityczne uznają je za „rozwiązanie” własnych problemów. Właśnie dlatego trzeba mówić o reformie finansów teraz, zanim ktoś uzna, że kolejny konflikt jest jedyną drogą wyjścia z pułapki.
Pytanie „z kim?” jest kluczowe. I tu, mimo wszystko, jest pewna nadzieja. Można liczyć na młodych polityków, którzy wyrastają ponad partyjne schematy: w PiS czy Solidarnej Polsce pojawiają się ludzie szukający powrotu do korzeni, w Konfederacji widać głosy rozsądku ekonomicznego, w Lewicy, szczególnie w nurcie Zandberga, pojawia się wrażliwość społeczna, która może być ważna w układaniu nowego ładu. A ponad tym wszystkim coraz wyraźniej widać rolę otoczenia prezydenta Nawrockiego i samego prezydenta, którzy, jeśli będą konsekwentni, mogą stać się katalizatorem dla prawdziwej debaty o naprawie państwa.
Tak, dziś rządzą miernoty, ale nie musi tak być zawsze. Demokracja w polskim wydaniu daje teraz marny efekt, ale demokracja to także narzędzie, które można wykorzystać. Być może nie od razu, być może krok po kroku, ale jeśli nie zrobimy nic, wybór pozostanie prosty: albo miernoty i ich długi, albo cudze wojny i cudze interesy.
A więc „z kim”? Z każdym, kto jest gotów przerwać milczenie, które opisałeś. Bo to właśnie od tego zaczyna się każda reforma – od odwagi nazwania rzeczy po imieniu.
@ mjk1
Obyś mial rację.
Dokładnie!Trzeba nazywać rzeczy po imieniu.
W początku było słowo.
"jak naprawić finanse Polski?"
To bardzo proste. Należy POgonić Tuska i jego ferajnę liberałów-aferałów. Zawsze gdy rządzi Tusk ze swoją ferajną to na nic nie ma kaski, panuje drożyzna, inflacja i bezrobocie. A dług publiczny rośnie w kosmicznym tempie.
Ferajna Tuska sobie kupuje lekką rączką, za nasze ciężko zarobione pieniądze, flotyllę jachtów, które po roku odsprzeda z zyskiem a raty POżyczek spłacać będą frajerzy, czyli my, prości ludzie z małych miasteczek i wsi, nie mylić z WSI (dawniej WSW).
Pełna zgoda U2, za rządów Tuska i jego ferajny zawsze kończy się tak samo: dług rośnie, Polakowi w portfelu coraz mniej, a „elity” bawią się w luksusy za publiczne pieniądze. Ten scenariusz znamy już aż za dobrze.
Ale warto postawić pytanie zasadnicze: co po Tusku?
Bo sama zmiana szyldu na drzwiach KPRM niczego nie załatwi. Polacy nie potrzebują kolejnej ekipy, która będzie się tłumaczyć „zastaliśmy fatalny budżet”, a potem i tak pójdzie tą samą drogą, rozdawnictwa, długu i podatków.
Jeżeli następny rząd nie odważy się na naprawę fundamentów finansów, czyli reformę systemu bankowego, ograniczenie lichwy, kontrolę nad emisją pieniądza i racjonalizację wydatków, to będziemy tylko kręcić się w kółko. Dziś Tusk, jutro ktoś inny a długi zostają na karku podatnika.
Dlatego pytanie do wszystkich polityków, którzy chcą przejąć władzę, brzmi: co zrobicie po Tusku, żeby Polacy wreszcie mogli odetchnąć, a państwo było dla narodu, a nie dla banków i spekulantów?
"co po Tusku?"
Nie widać co tam będzie. Głucho wszędzie, ciemno wszędzie.
Tusk sie chwalił, że Polacken mają coraz więcej geldu w kieszeniach. Okazało sie jednak że to były dane za okres kiedy rządził ten znienawidzony Kaczyński. Oczywiście Tusk ani myśli przepraszać frajerów Polacken i prostować swoje kłamstwo. Woli stare kłamstwo szybko przykrywać nowym kłamstwem w myśl zasady profesora Belki (TW Belch) wyrażonej w programie Onet rano.