Jak wszyscy pamiętamy, tak zwany PRL był wizerunkowo bardzo różnorodny. Z jednej strony mieliśmy zamyśloną twarz towarzysza Jaroszewicza urodzonego w Nieświeżu w domu prawosławnego duchownego, a z drugiej Krystynę Loską, na widok której kieliszki z wódką niesione do ust zatrzymywały się zawsze na pół sekundy. Mieliśmy także Annę Wandę Głębocką, na widok której szwagier mój, nie pytany i nie proszony, intonował zawsze pieśń zaczynającą się od słów: głębocka studzienka, głęboko kopana....
Z tej samej strony, z której stał towarzysz Jaroszewicz, pojawiał się czasem skrajnie odeń wizerunkowo różny Bronisław Cieślak alias Malanowski i partnerzy. I niczego to nie zmieniało w tym całym ambarasie, stwarzało tylko bardzo niebezpieczne złudzenie, że ludzie, którzy dobrze życzą towarzyszowi Jaroszewiczowi zawahają się na sekundę przed strzałem w potylicę. No bo ten Cieślak, taki dynamiczny i sympatyczny....Dobrze wiemy, że nikt by się nie zawahał, ale po to właśnie, byśmy mieli złudzenia stawiano tam Cieślaka.
Po stronie Loski i Głębockiej wyskakiwał za to czasem niejaki, dziś już świętej pamięci, Broś Tadeusz i to dekomponowało wrażenie całkowicie. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Zestaw ten oparty na prostym schemacie – dobry i zły śledczy - musiał być zachowany, żeby władza miała wszystko pod kontrolą. Jak ktoś nie lubił Jaroszewicza mógł popatrzeć na Loską i było w porządku. Jak miał dosyć Głębockiej, albo był pedałem masochistą włączał sobie Cieślaka. Wszystko rozrywało się w sferze odległej od realiów, czyli jakby to dziś powiedział Eryk Mistewicz – w sferze narracji. Po upadku tej, tak zwanej komuny, okazało się, że ta dialektyka sprawdza się znakomicie w nowych realiach i nikt nie zamierza z niej rezygnować z jej stosowania.
Jeśli ktoś nie lubił Michnika w czasach świętej wiary we wszystko, mógł posłuchać ciepłego głosu Marka Jurka. Jeśli kogoś denerwował Wałęsa i mu wstawili zamiast niego Kwaśniewskiego. I tak to leciało.
Ciekawie było wówczas w telewizorze, który ja – młody człowiek tamtymi czasy – oglądałem do późna w nocy. Okazało się, że prócz budujących i wzniosłych programów o dniach pełnych chwały, prócz programu „Shalom Alechem” emitowanego w niedzielę przed południem, była jeszcze uczciwa rozrywka. Tę emitowano późno w nocy i zapewniał ją niejaki Paweł Konnak zwany Konjo w towarzystwie swojego kolegi Skiby. Ja ten program obejrzałem sobie kilka razy. On był skonstruowany na zasadzie tak zwanego luzu. Czyli chodziło z grubsza o to, ze prowadzący, pan o wyglądzie ruskiego alfonsa ze strefy okołopolarnej, machając rękami wykrzykiwał jakieś hasła. Były to takie przedbiegi przed Owsiakiem chyba, ale Owsiak zwyciężył i Konnjo musiał iść na zieloną trawkę. Tak to interpretuję. W latach dziewięćdziesiątych jednak był i ja pamiętam, że ten jego program nazywał się „Dzyndzylyndzy”. Telewizja była wtedy o wiele bardziej profesjonalna niż dziś i nazwa ta - „Dzyndzylydndzy” widoczna była w wydrukowanej w piątkowym numerze Tele-tygodnia ramówce, obok różnych innych, mądrzejszych tytułów.
Nie udało mi się poznać nikogo, kto choć przez moment uznałby Konnaka, za humorystę. Wszyscy, ale to wszyscy co do jednego, wiedzieli, że ten typ żenady, ten typ agresji, ten typ wesołości, to jest najczarniejsze zło. I wszyscy zdawali sobie sprawę, że od ludzi takich jak Konnak trzeba się trzymać z daleka, bo jak kogoś obcharchają swoją wesołością to koniec. Zmyć się nie da.
I wszyscy wiedzieli także, że Konnak i jego „Dzyndzylyndzy” to jest jeden koniec dialektycznej paraboli, bo na drugim znajduje się nie kto inny tylko jakiś ówczesny Jaroszewicz. I nie ma znaczenia, czy on się nazywa Bondaryk, czy Milczanowski czy jakoś inaczej.
Najgorsze – dla ludzi młodych, otwartych i szczerych - było to, że świat wokół upodabniał się niebezpiecznie do Konnaka i jego stylu. To nie było to, co dziś, kiedy idolem dzieci jest Wojewódzki, ale było to coś podobnego. I nie było innego sposobu na zachowanie się godnie wobec ludzi do Konnaka podobnych, jak tylko usunięcie się w cień i milczenie. Ludzie tego pokroju są bowiem świadomi swojej misji i nigdy nie rezygnują.
I to samo mamy dziś. I nie chodzi bynajmniej o telewizję, bo ta jest zajęta i zainfekowana od dawna. Chodzi mi o internet i te, tak zwane programy. To jest poziom „Dzyndzylyndzy” i ten sam sznyt. I niestety nie mogę się z tego śmiać, bo ludzi, którzy te programy prowadzą są po prostu forpocztą Kiszczaka w sieci. To jest ten sam rodzaj dowcipu, który ma rażenie masowe i musi trafić do wszystkich, bo trzeba zebrać jak największą ilość sympatycznych i wesołych osób, który porozumiewać się będą za pomocą mrugnięć i półsłówek. I trzeba się bawić, bawić, bawić.
I pamiętam jeszcze z czasów dawniejszych taki program publicystyczny, w którym występował Igor Janke i Mikołaj Lizut. I w pewnej chwili pomiędzy nimi dwoma pojawiło się właśnie takie porozumienie, najszczersze porozumienie dwóch znających się od dawna kolegów, którzy mają ze sobą wiele wspólnego i właśnie na bazie tej wspólnoty, postanowili trochę sflekować jakiegoś gościa, który nie rozumie wszystkich niuansów. Nie pamiętam kto to był, ale odbywała się rzecz cała przed kamerami. Fantastyczny widok.
I to jest dokładnie to samo, o czym wczoraj napisał Toyah. To jest ten zbiorowy pęd do tego by dopieprzyć słabszemu, a kiedy przestawi się wektor – do tego by współczuć silniejszemu i mocniej usadowionemu w hierarchii. I dokładnie pamiętamy wszyscy jak szydzono z Toyaha i jego bloga kiedy umieścił tam prośbę o wsparcie i napisał, że wyrzucono go z pracy za prowadzenie tego bloga właśnie. I wyobraźcie sobie, że od ostatniego numeru „Uważam Rze” wszystko się zmieniło, bo oto Marek Król oznajmił, że jego córka także była szykanowana i zwolniono ją z pracy w przedsiębiorstwie LOT. A w GP pokazali jakiegoś budowlańca, wywalonego z roboty za to, że przyszedł na demonstrację pod krzyżem. I to jest właśnie to – z jednej strony córka Króla, a z drugiej solidny pracownik prywatnej firmy, zwolniony za przekonania. Taki prawie Siwak, tylko inaczej sprofilowany. I jedziemy. Tylko skąd u licha wezmą kogoś o urodzie tej klasy co Głębocka? To im się na pewno nie uda.
Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl, gdzie można kupić książki moje, toyaha, oraz płyty z polską muzyką ludową. Książki można także kupić w księgarni Tarabuk w Warszawie przy Browarnej 6, w sklepie Foto Mag przy stacji metra Stokłosy, w księgarni Karmelitów w Poznaniu przy Działowej 25, oraz w pensjonacie „Magnes” w Szklarskiej Porębie. Są także w Londynie, w polskiej księgarni mieszczącej się w budynku POSK.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4037
Oglądanie telewizji to nie jest zdrowe zajęcie ;-)
Dlatego już od dawna nie oglądam. Nie wiem tylko dlaczego na tej waszej witrynie ciągle jest jakaś telewizja? To chyba tak na zasadzie szczepionki.
Dementuję jakoby Henry działał w liczbie mnogiej i posiadał witrynę w dodatku z telewizją ;-)
dementuję to co zdementował Henry
obie dementacje jak równiez wszelkie inne dementacje, które moją dementację będą się starały zdementować.Phi.
Porównywanie Bronisława Cieślaka z Konnjo jest trochę nie fair
On jest dobrym aktorem, miał taką poważniejszą rolą filmową o takim inżynierze w Gdańsku. Taki film obyczajowy gdzie grał bardzo sympatycznego młodego inżyniera który postawił się swojemu partyjnemu szefowi. Jego dziewczynę grała też jakaś sympatyczna aktorka. Jako dziecko ogładałem to z wypiekami. Bardzo ciekawe to było.
Co do 007 zgłoś się nie patrzyłem na te wszystkie realia bo ich nie rozumiałem. Tylko na grę głównych bohaterów. Warsztatowo grał bardzo dobrze. Świetna jest scena jak pływa motylkiem. Byłem jako 10 latek zafascynowany dzielnym porucznikiem Borewiczem. Podobały mi się te panie występujące w serialu
Jak dorosłem serial mi się już tak nie podobał. Śmieszyła mnie słaba gra aktorska pozostałych postaci męskich w serialu. Ale stwierdzam że nawet teraz jak ogladam serial po wielu latach to Cieślak gra dobrze
Drogi Witku, muszę Cię rozczarować, Cieślak w ogóle nie jest aktorem. To dziennikarz z krakowskiej, partyjnej gadzinówki.
do jego ról aktorskich. Jeżeli grał w filmach i grał dobrze to dla mnie jest aktorem nieważne czy skończył szkołę aktorską. Przecież artykuł pisałeś o mediach wizualnych PRL i III RP. Ja np. nie uważam za wnoszące zbyt wiele odkrywczego wypowiedzi
publiczne znanego aktora grającego Azję. Czy z tego powodu mam nie oglądać np. "Panien z Wilka" gdzie gra świetnie. Ludzie pełnią różne role społeczne przy każdej z nich zachowują się odrobinę inaczej.
Dobre, uśmialem sie!
Przynajmniej w prima aprilis zachowalbyś sie poważnie, a nie jajca se robisz w kazdy dzień !
A przy okazji - ten Toyah to jakiś twoj .... i ruchy palikota zaliczacie od zadu ?
Powiało grozą ... xD
Toyah to mój kolega. Znasz takie słowo?
z łezką w oku,czy pokazanie ciągłości niektórych zachowań w odniesieniu do dzisiejszyxh czasów.A moze jedno i drugie?
To było już w III RP
Program nazywał się ,,Lalamido ,,i Konjo był dodatkiem do Skiby .Tego z ,,Big Cyca,, .Wcześniej Skiba działał w Pomarańczowej Alternatywie.Poziom żartów był różny .Myślę że ciągnęli to dla kasy bo jak im się kończyły pomysły to wyskakiwały gołe panienki.Owsiak już wtedy byłjednym z filarów III Rp .,,Lalamido nie było dla niego rywalem.Co do Skiby i Konja to silili się na zgrywusów i szczególnie Skiba pokazywał jaki to z niego niezależny fajter o lepsze, bardziej tolerancyjne jutro.Oczywiście nigdy nie zakpił z czerwonych i Gazety Wyborczej i jej akolitów.Wtedy jeżdził po Wałęsie (Który jeszcze nie był przynajmniej teoretycznie ich )i po Papieżu .Jeśli z kimś przegrał wyścig to z Sz.Majewskim i Wojewódzkim.Znalazł sobie niszę w ,,Wproście ,,.O ile Skibę uważam za sprzedawczyka to Konjo mnie śmieszył .Nie był taki najgorszy .Pozdrawiam .