Skrajności są groźne. Także w polityce międzynarodowej. Może zwłaszcza w relacjach między sąsiadami. Przez długi okres mieliśmy w stosunkach między Polską a Ukrainą bezkrytyczny – z naszej strony – obraz wieczystej harmonii na linii Warszawa– Kijów. Piękne to było, ale obraz ten nie chciał dostrzegać dość oczywistych między państwami pojawiających się różnic w interesach. Wspólnota celów strategicznych wcale przecież nie wyklucza różnic w bieżących sprawach gospodarczych czy zróżnicowanego nastawienia do innych państw. Od tamtej skrajności teraz przeszliśmy do drugiej skrajności, która polega na eksponowaniu różnic interesów w obszarze rolnictwa jako kwestii fundamentalnej. Obrona interesów polskich rolników i rodzimego rolnictwa jest rzeczą oczywistą i naturalną – można mieć tylko pretensje, że tak późno jest to przez państwo polskie artykułowane. Jednak nie może to słuszne upominanie się o polskie interesy przesłaniać strategicznej wspólnoty losu. Można połączyć jedno z drugim. Wbrew niektórym „ekspertom” nie jest to wcale alternatywa „albo - albo”, tylko koniunkcja „ i to - i to”.
Uśmiecham się, gdy twardo biją pięścią w stół w sprawie obrony naszych racji gospodarczych w stosunkach polsko-ukraińskich ci, którzy przedtem w ogóle się o tym nie zająknęli. Mają pełne prawo bronić polskich interesów – i dobrze, że to czynią - wszak zarówno można to było czynić wcześniej, jak i teraz można o tym mówić, jednocześnie spokojnie argumentując i to zarówno na użytek zewnętrzny jak i wewnętrzny, że obronę polskich interesów w gospodarce, w tym w rolnictwie, można pogodzić z wyzwaniami geopolitycznymi, które wymagają sojuszu z Kijowem, czy też mówiąc ściślej, wsparcia dla Kijowa.
2024 – rokiem wyborów na Ukrainie
Nie będę tutaj ustosunkowywał się do wypowiedzi ministra Jacka Czaputowicza, którego oceny uważam za głęboko niesprawiedliwe i nieadekwatne do rzeczywistości. A oceny personalne kierowane pod adresem obecnego ministra spraw zagranicznych profesora Zbigniewa Raua za po prostu krzywdzące.
Zwracam uwagę natomiast, że wręcz schizofrenicznie zachowują się ci politycy opozycji, którzy z jednej strony oskarżają rządzącą w Polsce formację, że broni interesów polskich rolników czy szerzej naszej gospodarki narodowej z powodu październikowych wyborów parlamentarnych – a z drugiej strony, w kontekście działań strony ukraińskiej, nawet się nie zająkną, że przecież u naszego wschodniego sąsiada też przecież niedługo… będą wybory! I to mimo trwającej tam wojny.
Różnica, gdy chodzi o wybory w Polsce i na Ukrainie, a przynajmniej główna różnica jest tak naprawdę jedna: wybory nad Wisłą, Odrą, Wartą i Bugiem odbędą się jesienią 2023 roku, zaś wybory na Ukrainie w roku 2024. Dodajmy, że chodzi tam o wybory podwójne czyli prezydenckie i do Wierchownej Rady czyli jednoizbowego parlamentu ukraińskiego. Dodajmy, że i my będziemy mieć w roku przyszłym podwójne wybory. Ważne, choć jednak mniej ważne niż prezydenckie i parlamentarne, które decydują o władzy na szczeblu centralnym - bo samorządowe i do Parlamentu Europejskiego.
Siła w jedności - tylko przed szczytem NATO
Tak, stawiam tezę, że pewne działania władz w Kijowie, poza artykułowaniem własnego interesu narodowego, czasem innego niż nasz, polski – wynikają ze względu na kampanię wyborczą, która już się tam toczy. W gruncie rzeczy w podskórny sposób toczyła się też kilka miesięcy temu, jednak według niepisanej umowy między głównymi aktorami sceny politycznej w Kijowie obowiązywała tam niepisana umowa sprowadzająca się do wystrzegania się publicznego mówienia o różnicach i wzajemnej krytyki co ważniejszych polityków i sił politycznych na Ukrainie. Cezurą w tej sprawie okazał się być ostatni szczyt Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego w Wilnie. Strona ukraińska słusznie uznała, że trzeba eksponować jedność, bo to może – choć nie musi – pomóc w uzyskaniu jak najlepszego rezultatu dla Kijowa ze strony szczytu NATO na Litwie.
Jednak po szczycie hamulce pękły i zobaczyliśmy „barwy kampanii”. Poprzednik Wołodymyra Zełenskiego na stanowisku prezydenta Republiki Ukrainy Petro Poroszenko w ostatnich dwóch tygodniach odbył rajd po mediach, w którym zdecydowanie zaatakował Głowę Państwa, oskarżając Zełenskiego za porażkę Ukrainy na szczycie NATO. Inna sprawa, że być może błędem ze strony Kijowa było nadmierne eksponowanie oczekiwań po spotkaniu przywódców Paktu i narracja o tym, że będzie to szczyt „przełomowy”, czy „historyczny”.
Ten „tour” Poroszenki przypomniał tym, którzy zapomnieli na Zachodzie, że w przyszłym roku Ukraina będzie miała podwójne wybory i że niektóre z podejmowanych obecnie decyzji przez kijowską administrację należy czytać w wyborczym kontekście. Należy zapewne nieraz z nimi polemizować, można je krytykować, można naszym sąsiadom pokazywać, że się mylą – ale nie bądźmy, na Boga zaskoczeni, że również i oni mogą wypowiadać się i decydować mając na względzie kalendarz wyborczy. Nie ma to nic wspólnego z usprawiedliwianiem tych enuncjacji czy działań – ale na pewno trzeba widzieć ten wewnątrzpolityczny kontekst.
Wybory w dobie wojny
Ktoś zapyta, czy na Ukrainie powinny odbyć się wybory, skoro trwa wojna i 1/5 terytorium tego państwa jest okupowane przez inne państwo? Mógłby to być pretekst albo nawet realny powód do przełożenia elekcji zarówno Głowy Państwa, jak i ukraińskiego „Sejmu”. Co więcej: Zachód doskonale by zrozumiał takie wyborcze przesunięcie w czasie. Uważam jednak, że ekipa Zełenskiego na opóźnienie wyborów nie pójdzie. W grę wchodzić mogą zarówno względy państwowe, jak i stricte partykularne. Państwowe – bo interes kraju wymaga, aby na zewnątrz, szczególnie do przyszłych (kiedy?) partnerów w NATO i Unii Europejskiej wysłać sygnał o tym, że mimo wojny ukraińska demokracja triumfuje, a to oznacza zwycięstwo stabilizacji i normalizacji w Kijowie. Względy partykularne też mogą odgrywać kluczowe znaczenie. Oto bowiem Zełenski wydaje się być dzisiaj jeszcze u szczytu popularności. Nie uciekł z kraju po agresji Rosji, choć proponowali mu to Amerykanie. Jest autentycznym liderem własnego narodu, zdominował wewnętrzny przekaz medialny, ma w miarę silną pozycję międzynarodową i jest bardzo popularny wśród Ukraińców - i to bez podziału na Ukrainę zachodnią czy wschodnią. Ma szansę „dojechać” z tym wysokim czy może nieco mniejszym poparciem do przyszłorocznych wyborów, ale opóźnianie ich absolutnie nie leży w jego interesie. Także w społeczeństwie ukraińskim narasta zmęczenie wojną i jej kosztami. Ten proces będzie się zwiększał, w miarę upływu czasu, a nie zmniejszał. Zełenski, który przecież wygrał wybory w 2019 roku jako – o czym wielu dziś już zupełnie nie pamięta – zwolennik pokoju i zakończenia nieformalnie trwającej wojny z Rosją(!) – akurat to wie doskonale. A ponieważ ma też „politycznego nosa”, to wie, że w narodzie, którego los zdominowała wojna, jego głównym konkurentem może być coraz bardziej popularny, ceniony przez żołnierzy, media i opinię publiczną głównodowodzący ukraińskiej armii Wałeryj Załużny. Dlatego też w interesie Zełenskiego są wybory o czasie, a nie ich opóźnianie.
Polska musi bezwzględnie bronić swoich interesów i je bardzo jasno artykułować wobec naszego wschodniego(i nie tylko wobec niego) sąsiada – nie czekajmy więc aż Ukraina zacznie się domyślać , o co nam chodzi i co jest dla nas priorytetem. Jednak warto, broniąc polskich pozycji , pamiętać, że w Kijowie coraz bardziej trwa się wyborcza gorączka…
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (07.08.2023)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1523
Droga sake, to nie przyjaźń tylko polska racja stanu. Do czasu 24/02/22 Bolanda miała stosunki z Ukrainą nijakie. Wysyłała Sławku Nowaku, aby im drogi budował. Jak budował to wszyscy widzieliśmy. Dzięki Sławku Nowaku kacapskie tanki utknęły w błocie pod Kijowem :-)
Teraz wszyscy mocarze zachodu czekają na koniec wojny, aby wrócić do biznesu jak zwykle. Polska nie miała nigdy za dużo interesu na Ukrainie. Było Euro 2012, ale sportowo nieudane dla obu drużyn. Jak rządził Janukowycz, to stosunki były wręcz wrogie. Ale ukry Janukowycza pogonili i wtedy zaczęła się ich wojna z kacapami. Niestety wmieszał się w negocjacje Zdradek i wymógł na ukrach niekorzystny dla nich rozejm :-)
To właśnie znaczy, że rząd polskie sprawy zaniedbał. Haniebnie.
Dlatego Ukraina patrzy na Polskę jak na popychadło.
Serio uważasz przyzwoitość za słabość ?
Masz problem z rozumieniem słowa pisanego