Na pocieszenie, ubyło nas w ostatnim roku „tylko” 50 tys., ale to co dla życia narodu najistotniejsze – ujemny bilans urodzeń i zgonów to od lat ponad 100 tys. rocznie. Dotychczasowe środki wsparcia dla rodzin okazały się niewystarczające, żeby przywrócić pozytywny bilans.
Ostatnio natknąłem się na opinię, że winę za ten stan ponosi „moda” na życie bezdzietne. Tylko, że modę ktoś kreuje i widocznie ten „ktoś” ma znacznie większe wpływ na postawę Polaków niż rząd, kościół i wszyscy inni propagujący posiadanie dzieci. Z wyrywkowego obserwowania najpotężniejszego źródła informacji – telewizji, znacznie bardziej widoczne jest zamierzone, lub nie, nagłaśnianie objawów życia „beztroskiego”, bez zobowiązań rodzinnych i społecznych, aniżeli radość i szczęście życia rodzinnego. Obrazek takiego życia trudno wykreować w mieszkaniu 40 – 60 m2, w którym mieszka większość polskich rodzin, nie wspominając już o poziomie dochodów poniżej 2 tys. zł miesięcznie na osobę. Wszystkie dotychczasowe „pomoce” rodzinie nie wpływają na istotną poprawę tych elementów. Noszą cechę mentalności „hodowlanej” („wystarczy zwiększyć trochę ilość paszy, a efekty przyjdą same”).
Gdybyśmy mogli zaprezentować nieco inny obrazek życia rodzinnego: np. mieszkanie w swoim domu z ogródkiem i dochodem zapewniającym choćby umiarkowany dobrobyt i pewnością jutra, to widok takiego obejścia zapełnionego radosnymi dziećmi, nawet z kotem i psem, stanowiłby zupełnie inny rodzaj konkurencji dla obrazków z życia „imprezowego”. Z drugiej strony zademonstrowanie perspektyw życia osobistego „na starość” w obu wariantach też mogłoby wpłynąć na kształt „mody”.
Niestety, takiego zestawienia nie możemy zrobić, bo ciągle chcielibyśmy, żeby Polacy pracowali tak jak na zachodzie Europy, albo i więcej, ale konsumowali najwyżej na 40%. Za czasów niemieckiej okupacji dla Polaków pracujących w Niemczech ustanowiony był limit 2/3 zarobków Niemca na tym samym stanowisku. Dzisiaj jest podobnie, a nawet różnice bywają jeszcze większe, nie mówiąc już o „tubylcach” w Polsce. Proszę tylko dokonać przeglądu zarobków „zachodniaków” w Polsce.
W moim pokoleniu żeniącym się i posiadającym dzieci tuż po wojnie, w ciężkich warunkach materialnych i jeszcze cięższych politycznie, na dwadzieścia parę milionów ludności rodziło się do 800 tys. dzieci rocznie, czyli 2,5 razy więcej niż obecnie przy 38 mln. Polska przeżywa zatem największy spadek dzietności w Europie.
Jest w tym zjawisku po trosze wszystkiego, nawet owej „mody”, wszystko to już sprawdzono, ale nie spróbowano dotychczas rzeczy wprawdzie niełatwej, lecz osiągalnej: stworzenia sprzyjających warunków materialnych dla zakładania rodziny; takich trudności z mieszkaniem dla młodych małżeństw jak w Polsce to nie ma nigdzie. Niedawno pisałem o mieszkaniach dla rodzin wielodzietnych. Samorządy miejskie, trwoniące fortuny na walkę z rządem, nie interesują się tym zagadnieniem, czego najlepszym dowodem jest absolutne fiasko budownictwa „mieszkań na wynajem”. Żyją z dotacji państwowej, bo same nie potrafią i nie chcą pomyśleć o własnych dochodach, to przecież można uzależnić dotacje od spełniania tego rodzaju zadań.
Jesteśmy ciągle krajem na „dorobku” i powinniśmy skupić wysiłki żeby był efektywny. Sami jednak tworzymy barykady, utrzymując nie tylko, że bezproduktywnych, lecz wręcz szkodliwych „politycznych” klientów. W samej Warszawie jest 8 tys. „urzędników”! – 20 czy 30 razy więcej niż przed wojną? Podobnie jest i w innych instytucjach z urzędem prezydenckim na czele zatrudniającym w sumie około tysiąca ludzi. Nota bene Mościcki, mający olbrzymią władzę i odpowiedzialność „przed Bogiem i historią”, zatrudniał kilkudziesięciu urzędników. I na to nasz biedny kraj stać, nie możemy natomiast wyrwać się z ogona sytuacji mieszkaniowej w UE i spróbować realnie pomóc młodym małżeństwom w zakładaniu rodziny. Wymagania młodego pokolenia idą śladem propagandy sukcesu, niezależnie od tego jednak trzeba uwzględnić rzeczywisty stan nastrojów społecznych kształtowanych naszym udziałem w „bogatym towarzystwie”.
Nie mam oparcia moich poglądów w wynikach badań, ale zarówno obserwacja otoczenia jak i informacje ze świata potwierdzają, że ludzie posiadający własne domy rodzinne mają więcej dzieci od tych, którzy mieszkają w blokach, nie dzieląc już na wynajęte czy własnościowe.
Można zarzucić tej propozycji wysoki koszt, ale przecież niezależnie od polityki rodzinnej nie uniknie się konieczności budowania mieszkań przy tym deficycie jaki istnieje w Polsce. Można oczywiście oddać sprawę w „niewidzialne ręce rynku” jak w swoim czasie przekonywał pan Glapiński. Tylko, że koszt społeczny monopolu developerów będzie znacznie wyższy i jak widzimy na załączonym obrazku – nieskuteczny. Natomiast ceny będą zawsze kształtować się przynajmniej dwukrotnie wyżej od realnego kosztu budowy, nie mówiąc już o spekulacjach z działkami, których dostępność jest ograniczana przez samorządy, najwyraźniej w kierunku śrubowania ceny. Rozbicie mafijnego układu w gospodarce mieszkaniowej powinno być celem działania rządu głoszącego troskę o warunki życia polskiego społeczeństwa.
Młodzi ludzie nie mogą być jednak biernymi odbiorcami dobrodziejstw zmierzających do stworzenia optymalnych warunków materialnych rozwoju rodziny. Powinni otrzymać odpowiednie wychowanie do pracy i osobistego zaangażowania w budowę swojego losu. Zamiłowanie do życia rodzinnego wynosi się z domu, ale szkoła i życie w społeczności powinny je wspierać, a nie stanowić, na wzór stosunków w ”realnym socjalizmie”, przynajmniej konkurencji, a nawet wrogości do ideałów życia w rodzinie.
Przeżywamy obecnie potężny zamach na to życie pod pozorem propagowania wolności wyboru przy równocześnie agresywnej agitacji wszelkiego rodzaju wypaczeń i odchyleń od przyjętych tradycyjnie norm.
Z drugiej strony pokolenia wyrosłe w warunkach życia w PRL mają zbyt wiele przykrych doświadczeń egzystencji w ciasnocie i wszelkich innych niedogodnościach życia rodzinnego, żeby nie odbiło się to na ich psychice i łatwości poddania się propozycjom antyrodzinnym. Cały ten spadek, połączony z nihilistyczną ofensywą wymaga ogromnej pracy połączonych sił dobrej woli w kierunku wychowania młodych Polaków.
Nie jest to sprawa nakazu ustrojowego, czy interesu państwa, ale troska o nasz los przedłużony życiem naszych dzieci i wnuków. Jak dotąd nikt nie wymyślił lepszego rozwiązania dla zorganizowania ludzkiej egzystencji nad tworzenie wspólnot rodzinnych, a w ślad za nimi szerszych społeczności.
Mamy różne obowiązki, ale przecież nikt nam nie nakazuje tworzenia rodziny i posiadania dzieci, ten obowiązek tkwi w nas jako posłannictwo naszej kultury, która jest harmonijnym zespołem wielu elementów. Kult macierzyństwa jest twórczym czynnikiem wyjściowym naszej, chrześcijańskiej kultury. Nie możemy zatem dokonywać dowolnego wyboru niektórych z nich nie naruszając jej zespolonej wartości.
W przeciwieństwie do niej „wschód” Europy niesie nam zorganizowane przez Putina zabójstwo narodu ukraińskiego, którego pozostało w kraju niewiele więcej niż połowa 50 milionowego stanu wyjściowego i samobójstwo rosyjskiego, charakteryzującego się 2 milionową śmiertelnością w zestawieniu z niewiele ponad milionem urodzeń. Zaś „zachód” oferuje śmiertelną zgniliznę podobną w skutkach.
I jedno i drugie wymaga stanowczej rozprawy, a przede wszystkim powszechnego uświadomienia o rzeczywistym stanie naszego położenia jako Europejczyków, a nie zakłamanego obrazka jaki fundują nam szefowie „eurokołchozu” będący najwyraźniej wykonawcami poleceń wrogich sił.
„Ratowanie” się przed wymarciem Europy imigracją z głębokiej Azji na wschodzie i „bliskiego wschodu” lub Afryki na zachodzie oznacza kres naszego świata. Nawet w tych dniach mamy tego świadectwa w błahej zdawało by się sprawie mundialu.
Temat ciągłości naszej egzystencji musi być rozpatrywany w pełnym kontekście wszystkich składowych elementów naszej kultury i dopiero na tej podstawie możemy właściwie ustosunkować się do istniejących zjawisk.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4802
Więc jak się zejdzie Czesław z Sake, to wiadomo, że dzieci z tego nie będzie.
No nie, no z Pani jest lepszy troll niż Tezeuszek.:)
Tylko nie Tezeuszek, wszystko zniosę, tylko nie Tezeuszka.
Ale sobie ja tym razem potrolluję................
Jak się europejski Fajzer nie podoba, to proszę bardzo:
serbska reklama Sputnika
"Nece gara da primi vakcinu"
https://www.youtube.com/…
No ubawiłam się. "Bliskij kontakt" to jest clou.
Mężczyźni ponoć uwielbiają trafiać w dziesiątkę, każdy producent pisuarów to potwierdzi. Jeżeli jeszcze i ten atawizm w Panu pozostał, to jest nadzieja na przetrwanie.
Ba, promują otwarcie dewiacje seksualne, które nijak nie poprawią demografii w Polsce.
PS. Polki na emigracji rodzą dwa-trzy razy więcej dzieci niż w Polsce, bo tam socjal nadal jest o niebo lepszy. A u nas jest wyśmiewanie przez liberałów-aferałów 500+ jako rozdawnictwo. Chętnie by te 500+ zakopali w swoim ogródku, a nie podzielili się z ludźmi.
Natomiast mam takie wredne wrażenie, że w ogóle nie istnieje coś takiego jak skuteczna polityka prorodzinna. I w ogóle jakoś tak jest, że najlepiej obdarowani przywilejami i programami prorodzinnymi przez państwo i najbogatsi nigdy nie napłodzą tylu dzieciaków, ile urodzi się w afrykańskich, azjatyckich i południowoamerykańskich slumsach.
w slumsach rodzi się więcej dzieci - bo nie mają prądu !
Ano, w komunie rekordowa była zima stulecia, czyli 1978 rok :-)
Nie pamiętam jaka to liczba, ale b.duża, ilość aborcji dokonanych w Polsce, w UE co minutę zostaje zamordowanych ponad milin dzieci poczętych.
Gdzieś czytałem, że za 50 lat w Niemczech Niemcy (rodowici) będą mniejszością, chyba podobny los czeka nas wszystkich, o ile nie zahamuje się lewackiej niehumanitarnej ideologii LGBT.
Za pięć stów miesiecznie to nawet najtańsza dziwka nie spojrzy, a normalna kobieta ma się kochać, rodzić i wychowywać. Bez przesady - rozdawnictwo pieniędzy nie stymuluje dzietności.
Jakoś zgrabnie się pan wywinął z wyjaśnienia dlaczego Polki chętnie rodzą za granicą?
Kiedyś siedzimy u kolegi, zupełnie przypadkiem i przejazdem, pijemy piwo, a tu ktoś puka. Ktoś wchodzi, kolega wychodzi, za kwadrans wraca i opowiada, że przyszedł urzędnik i w związku z urodzeniem drugiego dziecka (tego kolegi) trzeba mieszkanie zmienić, bo za małe. Nie ma co gadać, tu jest lista mieszkań, proszę wybrać, do dnia tego i tego. Tylko trzeba chcieć.
Potem była zabawna historia w tym nowym mieszkaniu, bo po jakimś czasie przyjechal samochód z fajną anteną na dachu (lubię takie drapaki) i stwierdził, że w mieszkaniu pracuje telewizor bez opłaty administracyjnej. Kolega pokazał, że oplata na nowe mieszkanie jest ważna ze starego, po przeprowadzce.
Jedno się wiąże z drugim...