Unia na zakręcie czy na … równi pochyłej?

Gdy reprezentowałem Parlament Europejski w Rzymie podczas uroczystości 60.lecia Traktatów Rzymskich – było to wiosną 2017 roku – przywódcy Unii sprawiali wrażenie sytych, tłustych kotów, u których samozadowolenie ściga się z wysokim mniemaniem o sobie i z wiarą w „świetlaną przyszłość” Unii Europejskiej.

Unijny samozachwyt – wyborcze paliwo „wrogów Europy”

Jesienią A. D. 2017 miała rozpocząć się -i tak już przesunięta – debata o unijnym „czasie przyszłym” i reformach koniecznych, aby Unia stała się mocniejszym graczem globalnym w gospodarce i geopolityce. Pewnie mało kto wtedy przypuszczał, że kipiąca samozadowoleniem wnuczka Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali oraz córka Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej , pełna samozachwytu nad sobą, właśnie znalazła się na równi pochyłej. Plany reformy Unii szlag trafił już pół roku później, gdy okazało się, że państwo „numer 1” w UE czyli Niemcy , ku osłupieniu Starego Kontynentu i całego świata , nie są w stanie wyłonić rządu. A przecież to właśnie było powodem (albo pretekstem) odłożenia debaty o reformach Unii. Początkowo miano ową dysputę – w tych dysputach UE jest mistrzem - rozpocząć w Rzymie, ale uznano, że wypada poczekać na sformowanie rządu w Berlinie - choć i tak wiadomo, że rządzić będzie kanclerz Merkel...Tyle, że Bundestag biedził się nad wyłonieniem czwartego gabinetu „Frau Kanzlerin” pół roku, choć i tak nie został pobity rekord w kategorii „państwo bez władzy” – to rekord Królestwa Belgii, które przez 535 dni (sic!) funkcjonowało bez rządu wyłonionego w wyniku wyborów . Gdy w RFN okaleczona  „Mutti” wreszcie stworzyła swój czwarty rząd, słysząc zresztą polityczne chóry grzmiące, że kanclerz Helmuth Kohl też cztery razy wygrał wybory, ale podczas swej czwartej kadencji musiał podać się do dymisji – okazało się, że nad Europą, trawestując Marksa, krąży widmo „narodowego populizmu” i nie ma sensu dyskutować o unijnych reformach, bo przecież mogłoby się to stać wyborczym paliwem dla euronegatywistów, eurosceptyków, eurorealistów -  a więc wrogów  Permanentnego Postępu. Odłożono zatem dyskusję do wyborów europejskich, które odbyły się wiosną 2019 roku i w ich wyniku zwiększyły się szeregi tych, którzy w Parlamencie Europejskim „nie klękają przed Brukselą” i nie zawsze stają na baczność  na okoliczność hymnu Unii.

Niemcy bez rządu czyli europejska sensacja

Euroentuzjastyczny mainstream zachował jednak większość. Co prawda olbrzymie straty poniosły dwie najważniejsze europejskie rodziny polityczne czyli chadecy (choć akurat to miano – czyli chrześcijańskich demokratów – pasuje do tej formacji, jak pięść do nosa i wół do karety) i socjaliści. Ci pierwsi, czyli Europejska Partia Ludowa stracili aż jedną trzecią mandatów, ci drudzy czyli lewica (oficjalna nazwa: Socjaliści i Demokraci) solidarnie też stracili jedna trzecią. Jednak ich wyborcy tylko w pewnym stopniu zagłosowali na znajdujące się na drugim biegunie politycznym formacje eurorealistyczne czy eurosceptyczne. Główne przesunięcie głosów poszło w kierunku liberałów, którzy mimo wyraźnej stagnacji w strefie euro zyskali o połowę więcej niż to, co mieli. Ten , trzeba przyznać, imponujący wzrost, dokonał się w wyniku akcji politycznej Macrona, który dość bezceremonialnie, ewidentnie naruszając suwerenność poszczególnych krajów członkowskich UE, wspierał swoich politycznych kuzynów. Zażądał zmiany nazwy z ALDE (czyli Sojusz Liberałów i Demokratów ) na „Renew” co samą nazwą („Odrodzenie”) sugerowało nową polityczną jakość. Zyskali też bardzo mocno „Zieloni”, którzy dla bardziej centrowych wyborców stali się alternatywą „oficjalnych wrogów ludu” czyli  narodowej eurosceptycznej prawicy. Dalszej marginalizacji ulegli postkomuniści.     

Rodacy kontra von der Leyen

Niemniej ważna od liczby „szabel” w Parlamencie Europejskim jest też geografia politycznego przywództwa. Dotychczas w praktyce przez ostatnich 15 lat dwie główne frakcje polityczne były kierowane przez Niemców – bądź formalnie, bądź faktycznie. W EPL karty rozdawała CDU-CSU, u socjalistów – SPD. Można więc rzec, że „Wielka Koalicja” ludowców i lewicy  w PE, funkcjonująca w Brukseli i Strasburgu parędziesiąt lat z rzadkimi wyjątkami (choćby w latach 1999-2004, gdy w okresie przed rozszerzeniem UE europarlament rządzony był większością chadecko-liberalną) przez ostanie półtorej dekady była przede wszystkim sojuszem decyzyjnym dwóch głównych niemieckich sił politycznych. To, co Niemcy, generalnie rzecz biorąc, ustalili, tak było. Gdy podczas prezydencji Niemiec w 2007 roku na sesji w Brukseli głos najpierw zabierał przedstawiciel rządu RFN, potem wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Niemiec Guenther Verheugen, następnie Hans-Gert Poettering jako przewodniczący frakcji EPL, a wreszcie Martin Schulz jako lider socjalistów, zabierający głos po czterech niemieckich mówcach lider liberałów – Brytyjczyk Graham Watson na początku ironicznie przeprosił, że „nie będzie mówił językiem Teutonów”.

Byle nie Timmermans...

I to akurat się zmieniło. Po pierwsze, po klęsce wyborczej SPD w wyborach europejskich w maju 2019 i relatywnym sukcesie rządzących hiszpańskich socjalistów Pedro Sancheza władzę we frakcji lewicy, będącej wciąż „numerem dwa” w PE przejęli po 15 latach i czasach Barona Crespo - Hiszpanie. Po drugie po raz pierwszy chyba w historii Parlamentu Europejskiego od 1979 roku (czyli od pierwszych bezpośrednich wyborów do tej instytucji) doszło do tak głębokiego pęknięcia w łonie niemieckiej reprezentacji w PE. Objawiło się to z całą mocą, wręcz spektakularnie, dosłownie parędziesiąt godzin po inauguracji nowej kadencji europarlamentu, w pierwszych dniach lipca 2019 w Strasburgu. Dla obserwatorów zewnętrznych, było to o tyle sensacją, że do tego rozłamu doszło podczas głosowania na  szefa Komisji Europejskiej, a na to stanowisko po pół wieku (!) kandydował polityk niemiecki. Ursula Gertrud von der Leyen, z domu Albrecht, córka byłego premiera Dolnej Saksonii została poparta przez europosłów CDU-CSU oraz przez większość niemieckich liberałów (ale nie wszystkich). Przeciwko własnej rodaczce gremialnie zagłosowali, wcześniej to publicznie deklarując,  deputowani z SPD, część liberałów, „Zieloni” i  postkomuniści. Paradoksem jest, że była niemiecka minister obrony, wcześniej minister pracy,  a jeszcze wcześniej minister do spraw rodziny, osób starszych, kobiet i młodzieży Niemiec wygrała najważniejsze w swoim życiu głosowanie ledwie 8 głosami – i były to głosy europosłów z Polski, w tym także z Prawa i Sprawiedliwości. Był to efekt chłodnej kalkulacji politycznej Jarosława Kaczyńskiego, który uznał, że porażka Niemki prawdopodobnie może spowodować powrót kandydatury na szefa KE utrąconego dosłownie 40 godzin wcześniej Holendra Fransa Timmermansa. A ten kandydat socjalistów swój polityczny kapitał od lat budował na atakach na Polskę. Dodajmy do tego jeszcze „zmianę warty” u europejskich liberałów, gdzie antypolskiego Guy Verhofstada zastąpił mało wyrazisty, ale w stu procentach posłuszny Macronowi były rumuński premier i eurokomisarz do spraw rolnictwa Dacian Ciolos. Francuzi przejęli polityczną kontrolę nad trzecią do wielkości grupą polityczną w PE i wcale się z tym nie kryją . Podczas głosowania poprawki do jednej z rezolucji uderzającej we francuskie władze ,zgłoszonej przez czeskiego posła Tomasa Zdechovskiego, gdy trzeba było bronić interesu Paryża, przewodniczący frakcji liberałów dał znać i niemal wszyscy eurodeputowani „Renew” wstali, wykorzystując w ten sposób  możliwość formalnego zablokowania owej ustnej poprawki.

Cóż, w europarlamencie z definicji nie ma podziału na delegacje narodowe, ale interesy narodowe zawsze były, są i będą  –  nikt nie udaje, że jest inaczej.

Koronawirus: Unia rządzona przez bezradność

Ta szeroka panorama unijnej sceny politycznej była potrzebna, aby pokazać w jakim stanie zastało Unie Europejska największe wyzwanie dla Starego Kontynentu od II wojny światowej – czyli zaraza XXI wieku. UE okazała się być całkowicie nieprzygotowana na taki dramat. Początkowo uznano, niczym odległe od cywilizacji afrykańskie plemiona, iż jak nie będzie nazywało się problemu po imieniu, to ten problem przestanie istnieć. Zamilczanie koronawirusa jakoś nie pomogło. Unia pokazała swoją totalną bezradność, nie reagując na czas, nie przygotowując w praktyce żadnych działań transgranicznych – bo za realne działania trudno uznać cykliczne spotkania ministrów zdrowia UE-27, które często kończyły się zupełnie bezkonkluzyjnie. Unia wpadła we własne sidła, wcześniej zastawiane na poszczególne państwa członkowskie: wymiar sprawiedliwości nie leży w kompetencjach UE,  ale przez ostatnie 5 lat Bruksela w tej sprawie stawiała Polskę pod ścianą, uzurpując sobie w tym zakresie decyzje, których przecież nigdy nie miała. Unia obchodziła Traktaty, aby pokazać swój polityczny „power”, a gdy doszło do pandemii ta sama Unia schowała, niczym struś, głowę w piasek. Tyle ,ze już teraz nie pomogą tłumaczenia, że przecież zdrowie nie leży w kompetencjach UE. Sprawiedliwość też przecież nie leży….

Państwa narodowe bardzo dobrze, jak na przykład Polska, Czechy czy Dania, zdały egzamin. Szereg innych – gorzej lub dużo gorzej. Jednak, jak to podkreślił socjalista i euroentuzjasta, były szef SPD i wicekanclerz RFN Siegmar Gabriel „podczas pandemii Unia kompletnie nie zdała egzaminu”. Nie dziwmy się, że teraz szefowa Komisji Europejskiej  średnio raz na tydzień przeprasza za Unię. Ne dziwmy się, że  we Włoszech  notuje się najniższe od 63 lat, czyli od samego początku istnienia EWG poparcie dla instytucji europejskich –  na poziomie 30%.

UE jest zatem na być może najtrudniejszym zakręcie w swojej historii. Problem jest tym większy, że Europejczycy – Polacy, Hiszpanie, ale też np. Francuzi – nie ufają tym, którzy siedzą za kierownicą europejskiego samochodu…

*teksy ukazał się w miesięczniku "Nowe Państwo" (05.2020)
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Marek1taki

03-12-2020 [08:18] - Marek1taki | Link:

"Autobus czerwony przez ulice tego miasta mknie"
Autobus brukselski, ulice lizbońskie, pasażerowie z czerwonego tramwaju. Pochyłość i sterowność jak w Bullicie.