
Bycie Dyletantem wcale nie oznacza, że masz być zadowolonym durniem, pijącym nektar życia i zaspakajającym swoją ciekawość.
O nie! Są większe i bolesne wymagania – masz myśleć.
Myślenie jest sprawą skomplikowaną i zazwyczaj u większości sprowadza się do wchłaniania zewnętrznych bodźców i ich powierzchownego obrabiania. Mało wysiłku, a żyć się da.
Większość zazwyczaj lubi pływać w tak zwanym głównym nurcie, czyli w zbiorze reguł i poglądów środowiska z którym się utożsamiamy. Tak jest łatwiej i nie narażamy się swoim.
Lecz Dyletant winien, jako, że myśli głębiej i szerzej, darzyć estymą swoją niezależność, a także często przekorę.
Bo ważniejsze jest twoje oryginalne spojrzenie i demonstracja twojej często niepopularnej opinii, niż robienie tylko tego, co na pewno będzie się innym podobać.
Tak więc, gdy w 2012 roku zmarła poetka Wisława Szymborska, a moje środowisko zapełniło się jej bałwochwalczymi utworami w stosunku do komunizmu i – o zgrozo – Stalina, tworzonymi przez nią w latach pięćdziesiątych ub. wieku, zainteresowałem się bardzo silną, pierwotną emocją, która nawet potrafi u nas powodować efekty somatyczne, jak nieprzyjemny odruch wymiotny. To oczywiście jest wstręt.
Wstręt był demonstrowany przez moje prawicowe, antykomunistyczne środowisko w stosunku do zmarłej poetki. Wtedy, idąc pod prąd, a może z powodu nadmiernego współczucia, albo rozbuchanej empatii i wyobraźni, opublikowałem coś, zdając sobie sprawę, że pisząc o wstręcie mogę w stosunku do siebie spowodować inną negatywną emocję – pogardę.
Błądzę ze wstrętem
Wstręt sam w sobie jest czymś szczególnym i nieprzyjemnym. Wstręt i złość, we mnie na wskroś. Wstręt i złość, od skóry po kość. A kto pobłądził, wie jak łatwo popaść w panikę.
Wstręt należy do grupy najbardziej podstawowych, prymitywnych emocji, pozostawionych nam przez naszych praprzodków. Nie ma tych emocji znowu tak dużo, jak byście chcieli wiedzieć i co ciekawe, tylko dwie są pozytywne. Ukryte głęboko w mózgu, siedzą tam i są, rządząc naszym życiem, instynktami. Mamy je po to, aby kiedyś w afrykańskiej sawannie, gdy ledwo podnieśliśmy się na dwie nogi, udało się nam przeżyć. W tak pięknym kraju, jak Polska, również uroczo położonym między Niemcami i Rosją, wydaje się, że wstręt powinien zaniknąć naturalnie. Nie ma tu jadowitych pająków, w rzekach nie czają się krwiożercze aligatory, a nasz Bałtyk to właściwie większa sadzawka, bez rekinów i trujących meduz. Nasze robactwo też nie ma monstrualnych rozmiarów i nie czyha na nas na każdym kroku, jak szczury wielkości kotów i 7 centymetrowe karaluchy w Indiach.
Mimo tego wstręt ma się dobrze i od czasu do czasu go odczuwamy. I to jest prawidłowo – tych pierwotnych instynktów, nieważne, jak mocno już niepotrzebnych, nie pozbędziemy się nigdy. One są zapisane w genach.
Jednakże z niepokojem zauważam, że jest grupa ludzi, która ten wstręt kultywuje. Wyciąga go przy lada okazji i się nim rozkoszuje. Przecież to uczucie nieprzyjemne, repulsja, coś, co miało nam ratować życie; więc jakże to?
Refleksja ta mnie naszła ostatnio po śmierci poetki Wisławy Szymborskiej. Specjalnie się nią nie interesowałem do tej pory, bo ze wstydem zdradzę wam, że do poezji mam raczej drewniane ucho. Dopiero poezja śpiewana potrafi mnie wzruszyć. Ale stop dygresjom, wracajmy do śp. (czy w tym wypadku to adekwatne?) Wiesławy Szymborskiej. Jak już wspomniałem, wiedziałem o niej niewiele:, że dostała Nobla, że jest ekscentrycznym laikiem, żyje gdzieś w Krakowie, tym dosyć dziwnym mieście ("Galicjo! Galicja Polski jest delicją, jej kwintesencją, jej wykwitem! A także Europą przy tym!”), no i że ostatnio, będąc już 89 letnią staruszką, była ulubienicą Salonu. A teraz zmarła po ciężkiej chorobie i będzie pochowana w rodzinnym grobowcu, po świeckiej ceremonii.
Jednakże przeczytałem jej wiersz, który pozwolę sobie tu wkleić. I ja się zachwyciłem.
„Nic dwa razy się nie zdarza
I nie zdarzy. Z tej przyczyny
Zrodziliśmy się bez wprawy
I pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
Najtępszymi w szkole świata,
Nie będziemy repetować
Żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
Nie ma dwóch podobnych nocy,
Dwóch tych samych pocałunków,
Dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię
Ktoś wymówił przy mnie głośno,
Tak mi było, jakby róża
Przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
Odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
Z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.
Uśmiechnięci, wpółobjęci,
Spróbujemy szukać zgody,
Choć różnimy się od siebie,
Jak dwie krople czystej wody.”
Po wielokrotnym przeczytaniu tych strof, uznałem, że Szymborska jest wspaniałą poetką, sięgnąłem po jeszcze parę i zgodziłem się, że Nobel, jak najbardziej jej się należał. Jej poezja jest prosta, uniwersalna, bardzo inteligentna i ma sens. To nie igranie słowami, jak gdzieś usłyszałem.
Jakoś, zupełnie bez związku, wyskoczył mi w głowie Jan Kochanowski.
Niestety, jednocześnie z moim zauroczeniem ruszyła machina wstrętu – na szczęście, Bogu dzięki, nie moja, lecz na nieszczęście, mojego środowiska.
Kiedy w 45 roku skończyła się makabra, Szymborska miała 22 lata i napisała serię stalinowskich panegiryków. Ale takie były czasy. Gdy umarł Stalin, to ja, 3-latek, w rządku przerażonych gówniarzy płakałem. Pamiętam, płakały też przedszkolanki. Czy bym płakał, gdybym miał lat 17? Może, choć chyba nie, bo ojciec raczej się bardzo cieszył. Ale czasy były właśnie takie. Pamiętam dobrze, jak przy molo w Orłowie grała orkiestra, odbywały się regularne tańce, a ludzie uśmiechnięci tańczyli, by w tej terapii pozbyć się koszmaru wojny. Takie były czasy. I z tego powodu należy mieć wstręt do tego, że młoda kobieta, która też przecież ze wszystkimi przeszła przez czarną mgłę wojny i okupacji popełniła głupstwo? Dla mnie to jest głupstwo, jedno z wielu głupstw młodości, które popełniamy. Niech ci wszyscy napełnieni wstrętem pomyślą przez chwilę, co oni by czuli i robili w takim przełomowym momencie. A jak tak daleko nie sięga ich wyobraźnia, to może sobie przypomną tą radość po sierpniu 1980 roku.
Lecz chyba bardziej ten wstręt został wydobyty na powierzchnię, bo pani Szymborska była ulubienicą Salonu, czyli musiała popierać System. Tak, ta 89 staruszka nie była nasza, jak chociażby Rymkiewicz. Zasługiwała, choćby przez to na wzgardę. 89 letnia, na dodatek ciężko chora staruszka. A może ona, w swej niewątpliwie wybitnej inteligencji uznała, ze tak jej jest łatwiej, znajdą się może szybciej pieniądze na leczenie, TVN pomoże i da się żyć nieco dłużej. Nikt przecież nie chce umierać, tym bardziej, jeśli ma pełną jasność umysłu.
I dobrze pamiętała i potrafiła skutecznie przeanalizować moment, kiedy to, jak najbardziej potrzebujący pomocy i pieniędzy Herbert, nagrody nie dostał, a dostał cyniczny wyrobnik pióra, Miłosz. Może Herbert by jeszcze żył, gdyby zastosowywał makiawelizm Szymborskiej. Bo Nobel się mu bezsprzecznie należał.
Na oko wydaje się, że druga sprawa, która doszczętnie absorbuje masmedia – śmierć dziecka nie ma nic wspólnego z tym, co napisałem. Ale już wczoraj dał się wyczuć wstręt do wyrodnej matki*. Lecz ja co najwyżej odczułem wstręt do pana Rutkowskiego, bo detektywem już podobno on nie jest. Co za padlinożerca. A matka? Czy ktoś w pełni zdaje sobie sprawę, co to znaczy być zapędzonym w kozi róg? Nie wiem czy znamy już całą prawdę, czy może mamy zupełnie fałszywy obraz. Matka została zatrzymana na 2 miesiące w areszcie. Pewnie teraz się wszystko dokładnie wyjaśni. A media się postarają, aby w nas urósł odpowiedni wstręt do niej.
Ja natomiast zbudowałem sobie teorię w oparciu o te zapędzenie w kozi róg. Tylko na podstawie tego, co dotychczas zostało powiedziane.
Dziecko wypada matce z rąk, uderza główką o próg i umiera. Może ona zemdleć, może zacząć głośno krzyczeć i wzywać pomocy. Ona może wie, a my tego nie wiemy, że wówczas spotka się w otoczeniu z pogardą i potępieniem. Będąc w szoku, chce tego uniknąć. Są takie osoby, dla których najważniejsze jest to, co inni o niej myślą. Wie, że jest tak czy inaczej skończona i na siłę chce wybrnąć z tego koziego rogu, gdzie okrutny przypadek ją zapędził. Umysł zaczadzony tym szokiem podsyła jej fabułę, która, o dziwo, zwodzi wszystkich i utrzymuje się przez dziesięć dni. Ale matka się z koziego rogu nie wydostała. Ona cały czas tam siedzi i kosztuje ją to coraz więcej. Presja jest ogromna, a ona by zachować swoje dobre imię musi dokonywać nadludzkich wysiłków by kłamać, kłamać, kłamać. Przeliczyła się. To ją przerosło. Pęka w krytycznym momencie i najprawdopodobniej doznaje niewysłowionej ulgi.
Lecz cenę musi zapłacić – świat patrzy teraz na nią ze wstrętem.
Miłość nie należy do pierwotnych instynktów. Dlatego przychodzi o wiele ciężej niż wstręt.
* Gdy to pisałem, nie znałem jeszcze późniejszych ustaleń Policji i faktycznego przebiegu zdarzeń.
Najazd Brzetysława II, księcia czeskiego na Śląsk, ziemia kłodzka z powrotem przyłączona została do Czech. Bitwa pod Wrocławiem Zbigniewa przeciw ojcu Władysławowi Hermanowi i Palatynowi Sieciechowi.
Zdecydowanie wolę dowiadywać się ciekawych rzeczy z dziedziny matematyki.
Ty wariacie! No i co z tego? Myślisz, że powinienem się jeszcze napić w imię paru fajnych cyferek? Daj spokój. Tu nie ma świętego Graala, tyko sobie wymyślamy koniczynkę - kocha, lubi szanuje.
W 1966 roku wydano antologię amerykańskich opowiadań sf "Kryształowy Sześcian Wenus" a w nim Richarda Mathesona – Człowiek-encyklopedia (One for the Books). Tytułowy człowiek, po zaprogramowaniu przez kosmitów stał się odkurzaczem zasysającym wszelką informację jaka się znalazła w jego pobliżu. Kontakt z biblioteką był bolesny. Pewnego dnia kosmici odebrali zgromadzoną wiedzę.
- Zostałem wyciśniety jak gąbka - stwierdził ten człowiek, gdy już wydobrzał.
Z Internetem jest (na razie) tak, że rzucone zapytanie, otrzymujemy specyficzny "odciek" z gąbki, naznaczony naszymi poprzednimi działaniami. Ja, na razie zasysam, jak ta gąbka.
Z zastosowaniem liczb pierwszych spotkałem się w dziwnych okolicznościach. Firma produkująca popularne na budowach " chińskie zupki" promowała je zabawą, w której można było wygrać tysiąc, dwa tysiące, a nawet i dziesięć tysięcy, jeśli zgromadziło się na taką kwotę kuponów znalezionych w opakowaniach. Na kuponach wydrukowane były spore kwoty, tak że wydawało się, iż możliwe jest poskładanie tysiąca czy dwu tysięcy złotych, nawet z trzech do pięciu kuponów. Było oczywiste, że firma nie wynagradza okrągłymi tysiącami za zakup kilku, kilkunastu zupek ! Ale jak to zrobili ? Postawili na lenistwo? Ludzie potrafią być uparci. Może uzupełniające się liczby podzielono pomiędzy sześć smaków zupek ? Nie wszyscy jedzą pełną ofertę, raczej wybierają. Zainteresował mnie inny aspekt : jak szybko, ogólnie dostępny komputer z programikiem w GW Basic'u poradzi sobie z poszukiwaniem wieloelementowych sum w zbiorze kilkuset kuponów. Może ICH matematycy usunęli ze zbioru kwoty dopełniające do pełnego tysiąca ? Na pewno mieli do dyspozycji mocniejszy komputer niż taki warsztacik jak mój. No właśnie. Jest okazja by sprawdzić czy pamiętam jeszcze coś z Basic'a. Napisałem. Pięć pętli, bo najniższa kwota to ponad dwieście złotych, więc przekraczamy tysiąc. Startujemy ! Prawie natychmiast uzyskuję trafienie. Zrobiłem czeski błąd wpisując kwotę. Poprawiam i startuję ponownie. Wzorem Apple'a, w górnym lewym rogu ekranu umieściłem gwiazdkę, która wiruje jak komputer liczy a nie wisi. Jak zanotowałem - była 10:17. Następnego dnia, po wykonaniu 254 565 000 sumowań, komputer wyczerpał wszystkie pętle i około 12:30 obwieścił : D*pa !
Było uważać - jak mówił Kwinto - było się gapić na kwoty wydrukowane na kuponach. Najniższa 220 złotych, najwyższa 3300. To już jawna podpowiedź. Kwoty 495 czy takie 1551 nie są już takie bijące w oczy. Liczby modulo jedenaście ! Gwarancja, że nikt nieuprawniony nie wygra. Niesmak. No i oczywiście możliwość obdarowania prezesów, dyrektorów sieci handlowych "złotymi, promocyjnymi zestawami sześciu zupek" o wartości z przedziału od tysiąca do dziesięciu tysięcy złotych.
Brawo!
Dawno dawno temu w miejscu uświęconym milionem modlitw,udało mi się uratować życie opasłej wstrętnej muchy,na życie której czyhał mój serdeczny kolega któremu ten właśnie Bogu winny owad zakłócał panujący wokół pozorny ład i porządek,ta mała bezbronna mucha wydobywała z siebie znany wszystkim drażniący dźwięk i uporczywie próbowała się wydostać z poddasza na którym się znajdowaliśmy po przez uchylne okno,w swej zapalczywości kolega mój chwycił będący pod ręką mały ręcznik i natychmiast próbował ja ukatrupić,już prawie zamachnął się właściwie by uderzyć w cel,gdy ja intuicyjnie go powstrzymałem wypowiadając takie o to słowa " Adrian daj spokój nie musisz zabijać tej muchy,przecież widzisz jak rozpaczliwie próbuje się z stąd wydostać,...Adrian zareagował buńczucznym śmiechem i próbował wykonać kolejny zabójczy ruch w kierunku wstrętnej muchy która przemęczona kilkunastominutową próbą ucieczki zamarła w narożniku okna,zatrzymałem w porę jego ramię mając na twarzy grymas irytacji,i w ostrym tonie rzekłem,o co ci chodzi?Nie rozumiesz że jej żywot tez ma sens?Zostaw ją w spokoju?Bóg na pewno stworzył by była pokarmem dla jakiegoś zwierzaka!Odpuść!W oczach Adriana pojawiło się ni to zdziwienie ni to złość,po czym odsunął się dwa kroki w tył umożliwiwszy mi otwarcie okna,a ja uczyniłem moją powinność i uratowałem jej życie!Przepiękny był to widok gdy tylko otworzyłem okno na tym poddaszu wnet mała istota odzyskała wolność i możliwość wydobywania z siebie irytującego brzęczenia.Jednak lot jej wolności trwał dwie sekundy,być może dwie i pól,gdy nagle z lewej strony okna w locie szybującym pochwyciła ją prosto do dzioba Jaskółeczka.Mina na twarzy Adriana bezcenna,a ja w swym sercu pielęgnuje to i inne króciutkie fantastyczne obrazy.
Pięknie napisane. A jeszcze lepiej pomyślane.
Dawno nie rozmyślałem o Boskiej Powinności w stosunku do istot niższych. Zawsze myślałem, że to raczej domena buddyzmu.
Ludzkie serce to jest nie pojęta umysłem kraina przepełniona wiara nadzieją i miłością.Owszem tam zachodzą te same procesy które podlegają prawom logiki i matematyki.Gdyby jednak Adrian w tamtym czasie nie darzył mnie zaufaniem sam by nie był świadkiem ów "magicznego" zdarzenia.
Dobrze pamiętam poruszenie jakim był Nobel dla Wisławy Szymborskiej,nie rozumiałem dlaczego moja wychowawczyni zatwardziała antykomunistka i świetna matematyczka kazała nam na lekcji czytać jej wiersze,były one takie kobiece i pozbawione "wampiryzmu",byłem młodym chłopcem który poezje traktował jako śpiew ludzkiej duszy bez krzty muzyki w tle,tak się jakoś zdarzyło że kilka miesięcy później sam wtedy zacząłem pisać wiersze.
Ojcze nasz.
Tato!Tato ja cię poznałem!
Wczoraj w mroku cię widziałem!
Tato usłysz moje wołanie,
jak i ja twój szept słyszę.
Tato...błagam ...już proszę wróć ...!
przestałem walczyć...nie ma cię tu.
Tato? Ojcze!!!Wierzę że cię odnajdę,
pomiędzy bolesnymi grzechami,
a nie strudzoną miłością,
pisząc wiersze zatrute prawdą,
w mglistej atmosferze uciekającego czasu,
gdzie nie trzeźwa co druga sekunda,
trzeciego milenium początku.
Tato mój kochany!Wracaj,wracaj już!
Ratuj dzieci swe gdy miażdży je śmierć,
gdy zło w każdej sekundzie dnia,
wściekle morduje życia święty dar
Ojcze nasz!Syna swego najświętszego oddaj nam,
on już nie będzie nigdy sam,
na świętym krzyżu wiary,
ukrzyżowany został też samotności strach,
wszyscy i tak odejdą jak jeden Bóg,
nie ostanie się nawet maleńki duch.
Zabijam się samotnie na brudnym dnie,
samotnie,gorzko i dosadnie,
miłość zawsze ma racje.
Tato ja chyba nie czuję już nic!
Ojcze to wtedy gdy ciebie nie ma,
a wokół triumfuje grzeszny styl,
prawda tam nie gości,
tam płyną szkarłatne łzy!
A mucha na to tuż przed dziobem: niech was jaskółka czarny sztylet...
Pieprzeni altruiści. Rzygać mi się chce. Mucha miała choroby współistniejące.
Jestem zmuszony stanac w obronie Imcia ! Kto nie zna Imcia poczucia HUMORU ,moze wyciagnac zle konkluzje.Prosze zalozyc okulary Humoru i przez te szkla spojrzec o czym on pisze. Nie jest to "trucizna" :-)) O innych sie nie wypowiadam. Pzdr.
Jestem zmuszony stanac w obronie Imcia ! Kto nie zna Imcia poczucia HUMORU ,moze wyciagnac zle konkluzje.Prosze zalozyc okulary Humoru i przez te szkla spojrzec o czym on pisze. Nie jest to "trucizna" :-)) O innych sie nie wypowiadam. Pzdr.
Bardzo wazne..Zmieniaj sobie co miesiac godzine i kalendarz na smartfonie,laptopie desktopie ..Sprawia to troche codziennych klopotow ale naprawde warto..
Ja ty i setki tysiecy innych sa na widelcu roznych psow lancuchowych w Polsce ) nie tylko nasze sluzby) Taka NB 24/7 invigilowana przez BRD i M....d...Chca wiedziec jakie sa nastroje.. Stad te apele admina..Jak jestem w Polsce to tylko uzywam prepaid phone..z Rumunskim SIM bo tam nie ma potrzeby podawania danych..To rowniez zwieksza prywatnosc :-)) i dostaja "wsciku macicy" w swoich probach aby mnie namierzyc..:-)) W takich czasach zyjemy ,inaczej sie nie da..Konspira z Solidarnosci Walczacej przydaje sie :-)) Szczegolnie "warcholom" jak ja,ty czy inni,ktorzy stawiaja sie waaadzy ..jaka by ona byla danego dnia..