#DYLETANCI O co w tym chodzi

Gdy dekadę temu, przy próbie otrząśnięcia się z implikacji Tragedii Smoleńskiej, choć powinienem powiedzeć Mordu Smoleńskiego, bo tak osobiście uważam, wymyśliłem Klub Dyletantów, oparty na idei XIX wiecznego londyńskiego Society of Dilettanti, to wkrótce okazało się, że pomysł chwycił i wielu internautów czuło potrzebę po prostu porozmawiania na wiele różnych tematów. Tak właśnie bez napinania się, po dyletancku. Niewiele czasu minęło, a w Klubie na stałe pisało około czterdziestu twórczych i oryginalnych blogerów i co ważniejsze, Klub zaczął spełniać rolę forum ważnej wymiany zdań na przeróżne tematy. Jak trzeba było to w Klubie pojawiali się eksperci, którzy wyjaśniali laikom różne zawiłości swojej dyscypliny.
Notowaliśmy po kilka tysięcy wejść dziennie, nie będąc nawet samodzielnym portalem, korzystając z gościny i nie dokładając do tego żadnych swoich pieniędzy. Co oczywiste, nie czerpaliśmy z tego również jakichkolwiek korzyści materialnych. Tylko dobry nastrój i satysfakcję. Ludzie, że tak powiem prosto, chcieli gadać. Chcieli jak najszybciej pozbyć się straszliwej traumy Smoleńska. Taki ważny zabieg terapii psychologicznej w wypadkach PTSD.

 
Klub został zauważony w sieci i wzbudził zainteresowanie.
Jedną taką wypowiedź o Dyletantach chcę przytoczyć, bo jest ciekawa, a w felietonie na swoim blogu uczynił to Krzysztof Osiejuk, który jako Toyah, w owym czasie został wybrany Blogerem Roku. Całkiem słusznie zresztą.

 
czwartek, 19 stycznia 2012
 
O dyletantach - głupich, głupszych i zawodowcach(link is external)
 
Znaczenie słowa „dyletant”, jak każdy z nas pewnie wie, powszechnie traktowane jest jako pejoratywne. Dyletant to mianowicie niemal zawsze ktoś, kto się na danej kwestii nie zna, a jeśli zaczyna się nagle na jej temat wypowiadać, uznany zostaje automatycznie – i jak najbardziej słusznie – za osła. Są oczywiście dyletanci, którzy zdecydowanie się w pewnych sprawach nie orientują, tyle że zawsze potrafią wyprzedzająco wyznać, że wie pan, ja w tym akurat zakresie jestem całkowitym dyletantem, no i oni – naturalnie – za osłów uważani nie są. Tak się jednak składa, że, jeśli się zastanowimy nad faktycznym znaczeniem tego słowa, dojdziemy niechybnie do wniosku, że właściwie, bycie dyletantem nie musi być wcale czymś kompromitującym, nawet jeśli ów dyletant postanowi powiedzieć coś w temacie, co do którego jego dyletanctwo jest wręcz oczywiste. Dlaczego? A dlatego mianowicie, że tak naprawdę dyletant to nie jest żaden cymbał, lecz ktoś, kto mimo braku wykształcenia w danej dziedzinie, dziedziną tą się pasjonuje i stara się ją systematycznie zgłębiać. To jest właśnie dyletant. I co w tym złego?
 
 
Co w tym złego, jeśli człowiek, poza swoim faktycznym wykształceniem, ma zainteresowania znacznie wykraczające poza to, co mu było dane poznać podczas wielu lat studiów i pracy zawodowej? Co złego w tym, że człowiek ma tych zainteresowań tak dużo, tak bardzo się stara zdobywać amatorską wiedzę – a jak czas i zdolności pozwolą, może i na w pół zawodową – w każdej dziedzinie, staje się dyletantem więc nałogowym? No chyba nic.
Przyznać jednak tu muszę, że dla mnie bycie dyletantem – nawet tym pozytywnym, a więc tym, który ze swoimi opiniami stara się nie wychodzić przed szereg – nie jest niczym bardzo sympatycznym. Ja oczywiście świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś kto ma rozległą wiedzę na wiele różnych – często niezwiązanych ze sobą – zagadnień, to postać jak najbardziej pozytywna, tyle że moje dotychczasowe doświadczenie wskazuje na to, że tego typu ludzi raczej nie ma. Z mojego dotychczasowego doświadczenia wynika, że zdecydowana większość z nas ma pewne pojęcie w jednej, maksymalnie dwóch dziedzinach, a co do reszty – róbmy i mówmy sobie, co chcemy, byle nie publicznie. Dlatego że przynosimy wyłącznie wstyd. Sobie i innym. No i bardzo, ale to bardzo, irytujemy.
Uważam, że bycie dyletantem – w tym tak zwanym, pozytywnym sensie – niemal nigdy nie jest kwestią faktycznych talentów, czy realnej wiedzy, ale tylko i wyłącznie charakteru i temperamentu. Jest bowiem pewien typ ludzi, którzy zawsze i wszędzie starają się coś powiedzieć, a robią to w taki sposób, by nikt nie miał wątpliwości, że oto dzieje się coś naprawdę ważnego. Miałem kiedyś kolegę, który z wykształcenia był polonistą, natomiast – poza tym że był, jak najbardziej, znakomitym poetą i specjalistą od języka polskiego na poziomie literatury i gramatyki – znał się świetnie na komputerach, muzyce, samochodach, samolotach, broni, historii wojskowości, i każdej innej, oraz na kinie. I nie znał się na tym wszystkim tak jak ja, a więc ktoś, kto jest w stanie powiedzieć, że ta piosenka jest świetna, a tamta jak każda inna, czy że komputer działa wolno, lub szybko, ale autentycznie zawodowo. Oglądał on na przykład debiutującego wówczas „Szeregowca Ryana” i doskonale wiedział, czy guziki, które jakiś tam żołnierz miał przy swoim mundurze, są autentyczne, czy oszukane. Słuchał występu Jimmiego Page’a już tylko z Robertem Plantem i natychmiast ogłaszał: „Oooooo… cieniutko. Paluszki już nie chodzą tak jak kiedyś”. Poza tym, grał świetnie na gitarze, pisał fantastyczne wiersze, no i po angielsku „wymiatał”.
Jak mówię, dyletantów z ambicjami nie lubię. Źle się w ich towarzystwie czuję, wciąż się tymi ich popisami irytuję, a, co najgorsze, mam nieustanne poczucie, że to co oni mówią, tak naprawdę nie jest warte choćby funta kłaków. Oni wyłącznie robią wrażenie. Wyłącznie, wykorzystując nasz brak wiedzy, zaledwie się popisują, i nawet jeśli sami w tę swoją fachowość wierzą – to tak naprawdę za nią stoi jedynie ta ich wiara. Do tego stopnia nie podobają mi się owi dyletanci, że sam wręcz przesadnie lubię podkreślać wszędzie, że ja się tak naprawdę nie znam na niczym innym, jak tylko na języku angielskim i w pewnym ograniczonym zakresie – polskim. Nie znam się na ekonomii, nie znam się na prawie, nie znam się na medycynie, nie znam się na budownictwie i historii, a nawet na filmie i muzyce. Nie znam się nawet na polityce, a jeśli wciąż o niej gadam, to wyłącznie na zasadzie wskazywania palcem na tych co kłamią, kłamią i kłamią. Od zawsze. A do tego, jak wiemy, nie trzeba zawodowego przygotowania. Wystarczy podstawowa wrażliwość i chłopski rozum.
Niestety – z mojego punktu widzenia, niestety – tak zwana blogosfera stanowi tu miejsce zdecydowanie podwyższonego ryzyka. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale jest jakoś tak, że tu co druga osoba, to czystej krwi dyletant w tym własnie sensie, że wprawdzie z zawodu jest on czy to nauczycielem religii, czy studentem socjologii, czy może lekarzem, ale poza tą swoją skromną dziedziną, zna się absolutnie na wszystkim. A w związku z tym, gdzie tylko pojawi się jakiś atrakcyjny temat, on natychmiast przychodzi i pokazuje swoją jakże specjalistyczną wiedzę. Powtarzam – ja nie mam żadnego sposobu, żeby każdego z nich merytorycznie oceniać, bo sam w tych wszystkich sprawach jestem ciemny jak tabaka w rogu, natomiast kilka dobrych razów zdarzyło mi się, że próbowałem tego typu doniesienia weryfikować u tak zwanego źródła i nieodmiennie okazywało się, że tam zawsze coś mniej lub bardziej nie grało.
Weźmy wspomnianego wcześniej kolegę, który znakomicie grał na gitarze i znał owej gitary najdrobniejsze tajniki. Ja bardzo lubię zespół Led Zeppelin i kiedy słucham jak gra Jimmy Page – mimo że z niego najprawdopodobniej satanista taki, że biedny Nergal mógłby mu najwyżej przyrządzać ziółka – nieodmiennie się wzruszam. I oto ów kolega słucha już mocno podstarzałego Page’a kiwa pobłażliwie głową i mówi, że „paluszki nie chodzą”. Miałem kiedyś okazję rozmawiać z niejakim Antymosem Apostolisem – gitarzystą w zespole SBB. No i zapytałem go o te paluszki. No i on mi powiedział, że to jest jakiś kompletny absurd. Nie ma takiej możliwości, żeby Page’owi przestały chodzić paluszki. Wręcz przeciwnie. Na starość chodzą mu lepiej. Ja nie mówię, że ten Apostolis to jakiś wielka gwiazda, no ale, jak by nie patrzeć, dyletantem nie jest. Zarówno na poziomie praktyki, jak i doświadczenia.
Ktoś powie, że to są takie przykłady, które ja mogę sobie wsadzić w dowolną dziurę, bo ani to poważne, ani reprezentatywne. Ja jednak przede wszystkim uważam, że to nieprawda, bo one są właśnie bardzo reprezentatywne. Reprezentują one bowiem pewien typ charakteru, który niektórym ludziom każe wciąż robić mądre miny i się nieustannie popisywać jakoś mniej lub bardziej fikcyjną wiedzą. To przede wszystkim. Jest jednak coś jeszcze. Otóż ja tak naprawdę zdążam do czego znacznie poważniejszego niż to, że wśród nas trochę za bardzo się panoszą tak zwani niedzielni specjaliści. Z nimi sobie zawsze jakoś poradzimy. Gorzej jednak jest z grupą dyletantów zupełnie szczególnego typu, a mam tu na myśli tak zwanych lewych profesjonalistów. I tu już nie mamy do czynienia ani z paroma szkolnymi kolegami, czy paroma znajomymi blogerami, ale całym tabunem naprawdę groźnych kłamców. A są to najróżniejsi profesorowie, filologowie, redaktorzy, ekonomiści, prawnicy, socjologowie, lekarze, literaci, muzykolodzy, filozofowie, aktorzy, muzycy… a wspólne ich imię to Legion. I wystarczy choć przez moment posłuchać tego co oni robią, co mówią, jakie są efekty ich wytężonej pracy, by zdać sobie sprawę, że tam to jest dopiero pustka! I wcale nie chodzi mi o to, że taki redaktor Gursztyn czy Ziemkiewicz nie znają się na muzyce, czy teatrze, ale że nie znają się na jak najbardziej swojej robocie. Nie chodzi o to, że ten cierpiący na ADHD gówniarz z TVN-u nie zna angielskiego, ale że nie ma pojęcia o tym, za co, jak by nie było, bierze pieniądze, a więc o ekonomii. Nie chodzi nawet o to, że literat Kuczok, czy Pilch to półgłówki, ale że są oni zwyczajnie złymi i nieciekawymi pisarzami. Można by zresztą wymieniać. Jak mówię – imię ich Legion. Oto przed nami cała masa tak zwanych zawodowców, którzy zostali tymi zawodowcami wyłącznie na takiej zasadzie, że gdzieś tam było wolne miejsce i ktoś ich tam wpuścił.
Wspomniałem nagle tego Gursztyna i chciałbym akurat o nim parę słów powiedzieć, w ramach pewnej swojej jednak kompetencji. Przyznam Odr razu, że nie wiem, czy on też, obok Ziemkiewicza i Semki, należy do tak – przez siebie głównie – zwanych „dziennikarzy niepokornych”, czy może dopiero tam aspiruje. W każdym razie nazwisko już ma, no i przede wszystkim pisze w prowadzonym przez owych rycerzy tygodniku „Uważam Rze”. W ostatnim numerze tego pisma ukazał się jego tekst poświęcony Grzegorzowi Schetynie, w którym oczywiście, ujawnia on największe tajemnice owej mafii, której dumną częścią Schetyna od lat już jest. Ujawnia sekrety tej mafii, tyle że z jakiegoś powodu wszystko to przedstawia najbardziej klasycznym plotkarskim tonem, zupełnie jakby nie opowiadał o przestępczej organizacji, która jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności położyła swoją łapę na całym wielkim narodzie, ale o biznesie, gdzie wiadomo przecież, że zawsze ktoś jest na górze, a kto inny na dole. A zatem mamy tam takie popisy dziennikarskiej retoryki jak „Czy znaczy to, że Tusk mu wybaczył i ułaskawił?”, „Donald uwierzył Angeli Merkel, że będzie dla niego miejsce w strukturach europejskich”, „Przeciw Schetynie stanie też Ewa Kopacz”, „Trzeba pielęgnować więzi w środowisku”, „Widać, że Rafał jest lojalny, choć Donald, mianując go szefem klubu, postawił go w rozkroku”, „Matejuk, policjant z Wrocławia, od zawsze był kojarzony ze Schetyną”, „Minister Budzanowski ma ważne zadanie: dokładnie wyciąć ludzi Grzegorza”… I tak dalej i zawsze w tym stylu. A kiedy w tym swoim reporterskim śledztwie, dochodzi wreszcie do momentu gdzie widzimy jak Jan Krzysztof Bielecki niszczy wpływy nielubianego przez siebie Schetyny, to mamy okazję poczuć niemal literaturę: „Najboleśniejsze straty Schetyna poniósł na zupełnie innym odcinku. Chodzi o urzędy i spółki Skarby Państwa obsadzone przez związanych z nim ludzi”.
Czy coś może z tego wynika? Czy Gursztyn może przedstawia nam jakieś wnioski? Czy może choć jednym zdaniem tworzy coś na kształt refleksji. Mowy nie ma! Choć, przepraszam – raz coś jest. Otóż w pewnym momencie okazuje się, ze całkowicie wbrew statutowi partii, Donald Tusk już od trzech miesięcy nie zwołuje zarządu krajowego partii. Przepisy każą mu go zwoływać co najmniej raz w miesiącu, ale tym razem wszyscy są zajęci czym innym. I wtedy oto właśnie red. Gursztyn pozwala sobie na zadumę: „Nikt jednak przez ostatnie trzy miesiące nie śmiał przypomnieć Tuskowi o jego obowiązku”.
A ja się zastanawiam, kogo Gursztyn – dziennikarz niepokorny – miał na myśli, mówiąc „nikt”. Wygląda na to, że ani siebie, ani żadnego ze swoich kolegów dziennikarzy. Oni w końcu mają swoją robotę i, jak widać, ona ich absorbuje po brzegi. A może mu chodziło o posła Halickiego, lub posłankę Pomaskę? No chyba też nie. W końcu cały artykuł Gursztyna jest o tym, jak oni wszyscy są zapracowani, jak jasna cholera. Myślę i myślę, i w końcu wychodzi na to, że jemu musiało chodzić o mnie. Zapaleńca i dyletanta – jednego z tych bałwanów, co się przejmują jak dzieci, zamiast rozejrzeć się za czymś w miarę pewnym. Jemu na sto procent musiało chodzić o mnie. To ja, zdaniem Gursztyna, powinienem pójść na najbliższą konferencję prasową Donalda Tuska i mu to wszystko wygarnąć. Żeby wiedział, jak wygląda społeczna kontrola władzy.
No i zatoczyliśmy, jak zwykle zresztą, koło. Zaczęło się od tego, że jesteśmy tacy beznadziejni i tacy marni, a na końcu i tak musimy dojść do wniosku, że czym wyżej, tym gorzej. I że zdecydowanie lepiej być nikim niż kimś. Szczególnie takim kimś.
 
..................................
 
Cenię Toyaha w tym wypadku, bo częściej zdarzało się nam nie zgadzać, niż zgadzać, szczególnie wtedy, gdy blisko związał się z blogerem, a dzisiaj autorem książek (Toyah też wówczas zaczął wydawać) i wydawcą Coryllusem, a potem niestety z obecnym posłem Grzegorzem Braunem, dla mnie będącym absolutnym zakręconym fantastą, za rozważanie po dobrym namyśle, za i przeciw bycia Dyletantem.
Co później nie przeszkodziło mu co nieco dla Klubu na pisać.
 
Aby Krzysztofa Osiejuka teraz uhonorować proszę posłuchać, jak Toyah śpiewa.
 
 

 
I jak zwykle nieco piosenki:
 
I'm bored
Don't want to go to school
Don't want to be nobody's fool
Want to be me
Want to be me

Don't want to be sweet and neat
Don't want someone living my life for me
Want to be free

 
No to jeszcze mały prezent z tamtych czasów, głównie by sprawdzić, czy Imć Waszeć jest dość stary by to osobiście pamiętać. Rok 1979.

 

 
.
 

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Trotelreiner

08-06-2020 [15:32] - Trotelreiner (niezweryfikowany) | Link:

"Coryllus i Toyah"---Ty naprawdę nie wiesz kim oni byli,kim są...i pewnie jeszcze będą...
Jakimś cudem nie weszli na NB...pewnie Darski/Targalski dał im zaporę na wieki.
Wszystkie określenia uważane za pejoratywne,to pikuś...oni obaj zasługują na najgorsze...
Toyah blogerem roku!!! To tylko TU,W TYMKRAJU...było to możliwe...Igor Janke i Michnik...oraz Resorty wszystkie....TFU!

Obrazek użytkownika jazgdyni

08-06-2020 [16:22] - jazgdyni | Link:

@Trotelreiner

Ze smutkiem muszę przyznać, że 98% masz rację.
Z Coryllusem jestem w relacji na poziomie: - spier***aj, chociaż regularnie przysyła mi ofertę swej kolejnej bajki z mchu i paproci.

Zgrany duet...

Obrazek użytkownika Jęzory Pasiukowski

08-06-2020 [19:59] - Jęzory Pasiukowski | Link:

Coryllus regularnie pisywał na niezalezna.pl ok. 2011-12, jeszcze zanim powstały NB. Ponieważ odjeżdżał coraz bardziej to Darski go pożegnał albo on Darskiego.

Obrazek użytkownika jazgdyni

08-06-2020 [21:53] - jazgdyni | Link:

Gdzie Coryllus nie pisywał?
Tylko... to był jego zamysł biznesowy tylko wyłącznie po to, by zdobyć popularność, a w przyszłości klientów. I całkiem mu się to udało. Taki spryciula. 
A że profesorowie rwali sobie włosy z głowy czytając jego historyczne bajdurzenia, to nieważne. Jest post-polityka, to może być też post-historia.

Obrazek użytkownika Jęzory Pasiukowski

08-06-2020 [22:21] - Jęzory Pasiukowski | Link:

wyobraziłem sobie takie autorskie trio, żeby nie powiedzieć, panoptikum: Coryllus, Zychowicz i np. Braun. Odjazd mógłby być większy niż po wódce z piwem i ajerkoniakiem...

Obrazek użytkownika jazgdyni

09-06-2020 [04:13] - jazgdyni | Link:

@Jęzory Pasiukowski

Zychowicz fantazjuje i onanizuje się gdzie się da. Pozostali dwaj zafiksowali się na perfidious Albion. Myślisz, że są w stanie Piotrusia przekonać? Jest chyba warty na rynku dziesięć razy więcej niż oni oboje.

Obrazek użytkownika Jęzory Pasiukowski

09-06-2020 [11:22] - Jęzory Pasiukowski | Link:

po prostu myślę, że wszyscy trzej są toksyczni. Jak ta mieszanka, o której wspomniałem.

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

09-06-2020 [07:32] - NASZ_HENRY | Link:

Jakie to polskie, jakie to nasze,
Plujmy sobie nawzajem w kaszę

 

Obrazek użytkownika ruisdael

09-06-2020 [08:20] - ruisdael | Link:

Chciałbym podzielić się z obserwacją:
Inżynierowie są bardzo dumni ze swej technicznej wiedzy (np. Janecki), ale szczególnie z logicznego myślenia.  Można się z tym oczywiście zgodzić dopóty, dopóki nie chodzi o katastrofę smoleńską. Wtedy zaprzeczają prawom ciążenia, jakimkolwiek argumentom dot. nonsensu "pancernej brzozy", braku śladów "przeorania" miękkiej ziemi, nawet stwierdzeniom prokuratury za czasów Tuska o obecności trotylu na wraku (patrz konf. prasowa prokuratury i reakcja Macierewicza). A jeden ze znanych mi inżynierów wysnuł teorię na poczekaniu  ( nie istniejącą w oficjalnej przestrzeni), że niespotykane zniszczenia w kabinach pasażerów spowodował wyrwany silnik (sic!). Przykładów kompromitacji można by mnożyć. Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika tricolour

09-06-2020 [10:12] - tricolour | Link:

Inżynierowie przeczytali skrupulatnie raport komisji badania wypadków lotniczych i nie znaleźli w nim sprzeczności względem własnej wiedzy i doświadczenia.

Ale są dobrymi inżynierami więc wiedzą, że warto byłoby przeczytać drugi raport, podkomisji. Niestety nie ma nic do czytania i pozostaje na razie degustacja piwa w puszkach i parówek.

Reasumując: przykładów kompromitacji nie należy mnożyć.

Obrazek użytkownika ruisdael

09-06-2020 [11:25] - ruisdael | Link:

Oficjalny raport TECHNICZNY jest już opublikowany i nie wystarczy zaklinać parówek, ale cóż może o tym wiedzieć przedstawiciel tych, o których pisałem.

Obrazek użytkownika tricolour

09-06-2020 [23:03] - tricolour | Link:

@Ruis

Weź mnie nie rozsmieszaj. Caly ten raport "dowodzi" eksplozji... której efektu nie ma na żadnej ofierze.

Cytuję: "Dotychczas wykonane sekcje zwłok (zarówno rosyjskie jak i polskie po ekshumacjach) pomijały te kwestie, nie dając możliwości znalezienia śladów tego rodzaju wybuchu".

Znaczy nie ma ani jednego ciała z odlamkami po wybuchu i ... pięćdziesiąt parę stron obalono jednym wlasnym zdaniem.

Obrazek użytkownika jazgdyni

09-06-2020 [13:45] - jazgdyni | Link:

@tri

Zdaje się, że pracujesz w korporacji? To się temu wpisowi dziwię. Mówisz "inżynierowie" to i tamto, jakby byli niezależnymi formalnie i finansowo ekspertami, jak powiedzmy sędzia Tuleya. Oni pracują również w tym sensie, że są w pracy, za którą otrzymują wynagrodzenie, a także robią to, co im polecono.

Już cię widzę, jak w ramach swojej dociekliwości uprawiasz w pracy swoją prywatę i wykonujesz niezależne działania.

Obrazek użytkownika tricolour

09-06-2020 [15:56] - tricolour | Link:

@Jazgdyni

Tak, pracuję, gdzie pracuję. I od dwudziestu blisko lat, nikt nigdy nie polecał mi niczego ani niezgodnego ze sztuką inżynierską, ani wbrew moim zasadom moralnym. Mało tego: regularnie mamy testy i egzaminy z etyki biznesowej, ale o tyle mniej ważne, że jestem świadom, że piszący te testy z pewnością aniołami być nie muszą. W każdym razie - skoro piszę o wiedzy i doświadczeniu inżynierskim - to mam na myśli własne doświadczenia oraz  pamięć, że nikt na mnie nie wpływa (a wręcz przeciwnie - oczekuje uczciwości) bym zrobił coś poza moim standardem i systemem wartości. No tak jest - więc trudno, bym do jakichś zjawisk przykładał miarę inną niż znam...

I gdy czytałem raport Laska, to także nie spotkałem tam niczego, co by przeczyło mej zdobytej wiedzy. I na sam koniec: jestem przeciwnikiem twierdzenia szefa podkomisji, który kiedyś powiedział, że skoro nie ma dowodów, to jest to dowód, że dowody zostały zniszczone. Taka manipulacja dyskwalifikuje.

Obrazek użytkownika jazgdyni

09-06-2020 [16:26] - jazgdyni | Link:

Czyli robisz duperele.

Gdy chodziło o miliony dolarów, byłem pod stałym, potężnym naciskiem. Polecenie było niezmiernie proste - Janusz, zrób coś.

Obrazek użytkownika tricolour

09-06-2020 [16:51] - tricolour | Link:

@Jazgdyni

Jeśli podzielisz - a masz taką skłonność, co wyraźnie widać - świat, na to co robiłeś Ty (czyli miliony dolarów, Wielki Świat) oraz świat, który nie obcuje z milionami (warto tu zauważyć, że to jednak nie Twoje tylko cudze miliony, więc jakby takie tylko do powąchania, ręce precz), z czego wysnuwasz wniosek, że ten drugi świat to duperele - to masz rację. ROBIĘ DUPERELE.

Żona też robi duperele. Powiem więcej - ale nie bierz tego za bardzo do siebie, tylko weź jako ilustrację - operacja oczu, to też duperele. Nawet nagrobek to będą duperele, bo koparką - co najwyżej - dół wykopią, nie przywloką na cmentarz platformy wiertniczej.

Można zatem rzec, że całe moje życie, to są duperele, a i koniec życia, to też będą duperele. Wiesz, mam taki plan (ale nie rozpowiadaj wszystkim) że wjadę do Raju na swojej szarości, na duperelach, pomny, że pierwsi mają być ostatnimi albo wręcz mają w ogóle nie przeleźć przez ucho igielne.

Obrazek użytkownika jazgdyni

10-06-2020 [01:17] - jazgdyni | Link:

@Tri

Lubisz szybko się obrażać. Tu nie ma żadnego podziału i duperele nie znaczą robienie rzeczy głupich, czy niepotrzebnych. Miałem na myśli presję wywieraną na ciebie tak, że w każdej chwili musisz być spięty, tak, że gdy późnym wieczorem kładziesz się spać, masz świadomość, że za chwilę mogą cię zbudzić, bo ty faktycznie nie masz godzin pracy, a 20 minut awarii kosztuje twojego pracodawcę 50 tysięcy USD, bo obserwatorzy z Huston nie popuszczą nawet minuty. Uwierz, że to wykańcza. Do tego stopnia, że za miesiąc takiej pracy dają ci pełnopłatny miesiąc urlopu, byś odpoczął i powrócił do równowagi. To też nie za dużo, bo w takiej Norwegii władze medyczne wymusiły, oczywiście dla swoich, że za miesiąc takiej pracy, praktycznie 24/24, muszą być dwa miesiące wypoczynku.
Ja się tu nie przechwalam. Daje się tak dosyć długo pracować. Wiele jest znacznie gorszych i potwornie stresujących zawodów. Nigdy bym nie zjechał do kopalni i tam pracował przez lata. Stockbrokerzy na giełdach wypalają się psychicznie w ciągu 4 - 5 lat. Czy warto się tak niszczyć?
Więc raczej powinieneś się cieszyć, że masz stacjonarną pracę, codziennie jesteś w domu, a z korporacyjnymi zwyczajami da się żyć.
Więc się zastanów, bo ja dużo o tym myślałem - czy warto się zabijać dla roboty, która nie daje ci pełni satysfakcji i szczęścia? Ja swoją pracę kochałem, lecz miałem świadomość, że mnie zżera, a życie ucieka.

Więc może ja podświadomie nawet ci zazdroszczę tego, co nazwałem duperelami? Jak już dojdziesz do mojego wieku, to zrozumiesz takie wątpliwości. Bo tu nic nie da się zresetować i powtórzyć jeszcze raz.

Obrazek użytkownika tricolour

10-06-2020 [10:55] - tricolour | Link:

@Jazgdyni

Nie obraziłem się, nie lubię tego stanu. Ale owszem, odczułem dotknięcie. Nieważne.

Lubie swoją pracę, nawet bardzo, nie podchodzę do niej w kategoriach miłości, ale faktycznie lubię. To, że to korporacja, nie ma znaczenia, tym bardziej teraz, gdy epidemia zmienia oblicza - i tak juz swobodnej - profesji. Nagle się okazuje, ze nie trzeba wynajmować całych pięter w city... zdziwienie wielkie i próby przejscia na zdalną pracę jako podstawową formę zatrudnienia pracowników "krzesłowo-monitorowych".

Mnie to jednak i tak nie dotyczy, ale obserwuję nowe zjawisko...

Obrazek użytkownika jazgdyni

10-06-2020 [11:22] - jazgdyni | Link:

@Tri

To, co w korporacjach mnie najbardziej odpycha, to właśnie ten quasi wojskowy dryl, ze ścisłym przestrzeganiem hierarchii i procedur. No i nieustanna kontrola. Wasze laptopy też pewnie są obserwowane przez administrację?
Zawsze wolałem być freelancerem.

Może rzeczywiście teraz po epidemii zmieni się u was coś na lepsze. 

Obrazek użytkownika jazgdyni

09-06-2020 [13:40] - jazgdyni | Link:

@ruisdael

Sprawa jest taka prosta i jak wszędzie - są przyzwoici inżynierowie i są "kupieni".
I ci, jak cała reszta kupionej populacji powiedzą wszystko, co chce ten, który płaci.

Obrazek użytkownika Marek1taki

09-06-2020 [18:03] - Marek1taki | Link:

@Ruisdel Niezależnie czy wiedza płynie z MAK czy z WHO ekspertów ci u nas cały Lasek.
Jak rzetelni eksperci wydadzą rzetelną ekspertyzę to politrucy ją wrzucą do koszą i pogardą zagłuszą.
Właśnie potwierdziły się plotki o odrzuceniu ekspertyzy GIG bo kolidowała z zamykaniem kopalń pod pretekstem dodatnich testów na koronawirusa u zdrowych górników.
Poinformowała w radio Wnet pani dziennikarka o nieco zbliżonym głosie i mentalności bardzo zbliżonej do min.Emilewicz.