Od kilku dni w swoich felietonach proponuję połączenie ministerstw odpowiedzialnych za edukację młodych i starszych Polaków, czyli ministerstwa edukacji narodowej oraz nauki i szkolnictwa wyższego.
W wielu komentarzach zarzucono mi, iż nie podaję argumentów przemawiających za moim pomysłem, choć wydają się one oczywiste.
Po pierwsze.
Powołane nowe np. ministerstwo edukacji i szkolnictwa wyższego byłoby jedynym ministerstwem obejmującym swym zakresem edukację uczniów od najmłodszych aż do najstarszych, kończących studia magisterskie czy doktorskie.
Taki obszar odpowiedzialności za edukację ma bardzo wiele zalet a najważniejszą z nich jest usystematyzowanie minimum programowego dla wszystkich typów szkół. Szczególnie jeżeli chodzi o szkoły średnie, licea i technika, choć oczywiście i nowa 8-klasowa szkoła podstawowa miałaby jedno minimum klasyfikujące do szkoły średniej. W taki sposób skończono by z bałaganem związanym z poziomem nauczania w różnych szkołach a zdarza się, iż ten poziom jest mocno zróżnicowany, szczególnie w szkołach zawodowych. Dotyczy to też absolwentów bądź tylko abiturientów szkół wyższych, bowiem też winny być określone wymagania ich dotyczące.
Po drugie.
Usystematyzowanie i ujednolicenie wymagań programowych daje też możliwość oceny pracy nauczycieli w szkołach podstawowych, średnich i wyższych. Wyniki uczniów i studentów byłyby jedynie jednym z wielu kryteriów oceniających pracę nauczycieli. Innymi byłyby cykliczne (np. co dwa lata) egzaminy przydatności do zawodu nauczycieli i wykładowców. To zmuszałoby ich do ciągłego podwyższania swoich umiejętności i śledzenia nowych trendów oraz odkryć naukowych.
Po trzecie.
Łącząc te ministerstwa można by było opracować jednolite podręczniki, tak jak to było nawet za komuny. Resztę traktowano by już jako lektury uzupełniające. Wbrew pozorom taki zestaw jednorodnych podręczników obowiązywałby też na uczelniach wyższych. Zachowano by w ten sposób ciągłość nauczania określonych przedmiotów, tak aby już się nie zdarzało, iż w szkole na wyższym poziomie (np. w liceach czy technikach) uczy się od nowa i ponownie treści, które już były omówione w szkołach na niższych poziomach (gimnazjum czy szkoła podstawowa, już 8-klasowa).
Na uczelniach wyższych wiedziano by też, jaki zakres wiedzy mają maturzyści i czego mogą od nich wymagać.
Po czwarte.
Połączenie tych ministerstw musi się równać z przywróceniem egzaminów na studia i można by było wyznaczyć określone wagi, które byłyby brane pod uwagę przez uczelnie wyższe: np - 60% egzaminy na studia a 40% wyniki na egzaminach maturalnych, itd.
To wszystko oczywiście tylko luźna propozycja. Ja byłem 10 lat nauczycielem (wykładowcą) w szkołach policealnych i pomaturalnych więc moja obecna wiedza na temat edukacji w szkołach podstawowych i średnich jest zapewne niewystarczająca.
Niemniej jednak autorytatywnie mogę odnieść się do systemu nauczania w szkołach wyższych. W nich to jest zupełny misz-masz.
Są jacyś licencjaci, których w ogóle nie powinno być. To wymysł obowiązujący nie w Polsce, ale gdzie indziej. Kończąc licencjat pisze się pracę licencjacką, by za dwa lata pisać pracę magisterską i to niekoniecznie na swoim macierzystym kierunku. Ja kończyłem 5-letnią ekonomię i mam stopień magistra a później bywały takie "kwiatki", że ktoś kończył licencjat z zupełnie innej dziedziny wiedzy, przychodził na dwa lata na ekonomię i uzyskiwał tytuł magistra ekonomii. To jest po prostu kuriozum: w żadnej kończonej edukacji nie można było zgłębić wystarczająco wiedzy.
Innym elementem jest różnorodność podręczników na tym samym kierunku i specjalizacji na rożnych uczelniach. Toż to jest koszmar. Nawet pracodawcy nie wiedzą, co student winien wiedzieć, zresztą on sam też nie wie bo "profesorowie" często nakazują lektury własne lub znajomych innych wykładowców.
Nie neguję powyższych praktyk, ale egzaminy z poszczególnych przedmiotów, jak i też wykłady były jednorodne na różnych uczelniach z możliwością powiększania ilości podręczników jako lekturę uzupełniającą.
Oczywiście, można mi zarzucić zbytnią tendencję do centralizacji nauczania, szczególnie w szkole wyższej. Ale uważam, że minima programowe i zestaw lektur winny być tworzone przez dobrych specjalistów z danej dziedziny wiedzy. To nie może być jedna osoba a przynajmniej zespół.
Moja propozycja odnosi się do szkół i uczelni publicznych, państwowych, bo jak co i ile naucza szkoła czy uczelnia prywatna to już tylko od niej zależy, choć zawsze warto mieć jakieś wytyczne minimalne.
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blog…
[email protected]
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5015
A może podejdźmy do problemu systematycznie, zaczynając od początku, od pytania, po co w ogóle jest szkolnictwo.
Może coś w tym jest. J nie jestem nauczyciele, to może niech oni coś zaproponują, tyle tylko są tak infantylni, że nie starczy im IQ do przedstawienia swoich pomysłów. Pozdrawiam
Mnie ostatnio powaliła informacja, że uczniowie zaczynający uczyć się chemii mają z nią problem, bo w rozwiązywaniu zadań używana jest proporcja. A oni podobno do tej pory tego na matematyce nie mieli. Chemia zdaje się zaczyna się w 7 klasie, proporcje za moich czasów to była 3 lub 4 klasa. Do tego uczą się łopatologicznie wzorów, bo nie potrafią je przekształcać. Bo nikt ich tego nie uczy, bo nie ma tego w programie nauczania.
Do tego są przedmioty, w przypadku których to czego uczeń uczy się w ramach programu nauczania ma się nijak do tego co jest na maturze. Sprawa zgłaszana wielokrotnie przez oceniających do OKE i CKE. Zero reakcji.
Także najlepszą rzeczą jaką może spotkać naszą edukację jest odcięcie uczelni wyższych od wpływu na nią. Jedynie mogą podać zakres wiedzy jaką powinni mieć przyszli studenci i koniec.
Faktycznie szkoła ma kształcić z podstawowej wiedzy, bazy i tym winna być szkoła podstawowa. Maturalne szkoły ponadpodstawowe winny poszerzyć tą wiedzę ogólną i skłaniać uczniów do myślenia, logicznego myślenia i tu mamy coś, co nazywa się logiką, w tym logiką matematyczną i filozoficzną. Każdy uczeń czwartej klasy liceum czy 5 technikum winien tą wiedzę posiąść. A dalej... studiowanie, czyli poznawanie wiedzy z danej dziedziny nauki, ale poznawanie na zasadzie doboru literatury takiej, aby student mógł poznawać różne aspekty tej wiedzy, np. różnej myśli (historii) nauki ekonomicznej. Historię w danej dziedzinie należałoby wprowadzić na każdym kierunku, to samo metodologię badań naukowych. Nie jestem zwolennikiem licencjatu więc 1,5 roku przed końcem studiów pięcioletnich należałoby skierować je na prawdziwe studiowanie wiedzy i kreatywne myślenie lateralne a kto by tego nie potrafił, to już trudno... nie każdy musi zostać magistrem, a raczej winna to być zdecydowana mniejszość. Kiedyś studiowanie to było coś wielkiego a dziś nie tylko, że mamy mierny poziom studentów, to jeszcze i wykładowcy są mierni, więc uczą też miernie. Profesor B. Wolniewicz określał to "jako równanie w dół, bowiem kiedyś prawdziwą nobilitacją dla profesora było wykreowanie sobie studenta, który albo od razu staje się lepszym od mistrza, albo takim lepszym będzie wkrótce, a dziś profesorowie dobierają sobie asystentów, którzy nigdy im naukowo nie zagrożą". Pan doktor Józef Wieczorek od lat tłumaczy, że nasza "profesorska" kadra jest niemal potomkiem tych zbolszewizowanych najeźdźców na Polskę i trzeba doprwadzić do gruntownej reformy też edukacji wyższej.
Pozdrawiam
Podoba mi się pomysł zjednoczenia w jednym ministerstwie edukacji podstawowej i szkolnictwa wyższego.
Jedno ale. W żadnym wypadku nie wsadzajmy w to nauki! Co może tworzyć dualizm - na każdy uniwersytet oddziaływać będą dwa ministerstwa.
Pozdrawiam
Ad meritum to nie wiem jak tą naukę "ugryźć". Lewaków jest tam chyba z 80% w naukach humanistycznych. Trzeba chyba czekać na reformę w szkolnictwie podstaowywm i średnim a póxniej dopiero wyższym a to lata, lata...
Pozdrawiam
Z mojej, szarej strony, efekt połączenia ministerstw w postaci stałego, dobrego poziomu
wykształcenia inżynierów jak w wypadku tych po maturze w ukierunkowanym technikum
jest już zadowalający (odnośnie ad3). Oczywiście najważniejsze jest wyłuskanie tych
najzdolniejszych dla przemysłu. Nie bez znaczenia jest przygotowanie w ośmiolatce a studiować
później będą po egzaminie wstępnym bez matury, czy po maturze trafią na studia bez egzaminu
czy w połączonej formie z jednoczesnymi sprawdzianami pedagogów będzie zapewne kością niezgody.
Proszę jedynie o zagwarantowanie udziału rad rodziców w pracach nad reformą, by zasypać okopy
konfliktu po strajku ZNP. http://www.rodziceszkole…; Pozdrawiam. Jan