Rynsztok. (Literatura brukowa. Uwaga, obrzydliwe!)

Widzieliście rynsztok?
Pewnie nie. Ile razy mówię studentom czy nawet dużo od nich starszym ludziom o wyrażeniach rynsztokowych, o rynsztoku królującym na niektórych stronach internetowych, a nawet w mediach, a nawet-nawet w Sejmie, a nawet-nawet-nawet w kulturze i cywilizacji europejskiej, widzę puste spojrzenia. „Rynsztok” już nic nie znaczy, nikim nie wstrząśnie obrzydzenie.
A więc nie wiecie, co to jest prawdziwy rynsztok? Płynące nieczystościami paskudztwo wzdłuż jezdni i chodnika? Kiedyś były takie w każdym mieście, w Warszawie też.
Ci, co wyjeżdżali na wschód już po 1989 roku, opowiadali o ulicach Grodna. Chodniki były tam podobno wtedy z drewnianych żerdzi, przybitych do bali ponad powierzchnią gruntu, ciągle jak w XIX wieku. Mokre i śliskie w deszczu i śniegu, kolebiące się, zakleszczające bucik, gdy się żerdź obluzowała. Między brukiem a chodnikiem w niewielkim wgłębieniu płynął sobie rynsztok. Okropne miejsce. Płynęło tędy wszystko, co ludzie wylali lub rzucili na ziemię, i co nie zdążyło uciec przed rwącą w deszcze wodą. Papierki, drewienka, zdechłe myszy, plwociny, zmiętoszone prezerwatywy, skórki od jabłek, różne resztki. A przede wszystkim zawartość wiader z domów bez kanalizacji, a więc siki i rozmokłe kupy z brudnymi kawałkami gazet (a skądże by wtedy w Grodnie, za Związku Radzieckiego, papier toaletowy?), bo gdzieby indziej je wylać. Rano, po nocy, ludzie wynosili pełne wiadra przed dom i wylewali wszystko do rynsztoka, a to wszystko śmierdzące spływało sobie do kratki, do ścieków, ściekiem do rzeczki, do rzeki, rzeką do morza. W morzu łaskawym roztapiało się, nikło. Choć ostatnio ktoś, kto był w Grodnie w 1990 roku, powiedział mi, że to propaganda i nieprawda. No cóż, nie oddamy Grodna, nie oddamy Grodna...
W Warszawie czy innych miastach, w Ciechocinku, Jeleniej Górze, Ustce, Zakopanem, w latach 50., powiedzmy, gdy byłam dzieckiem, były jeszcze rynsztoki, ale już malutkie. Co tam nimi mogło płynąć. Drobne śmieci, papierki od cukierków, deszczówka, gorąca woda po praniu wylewana z balii z mydlinami, więc właściwie były nawet czyste. Wieczorami w lepszych dzielnicach przy migocących światłem rynsztokach stały prostytutki, bo przy krawężnikach instalowano latarnie. Mężczyźni, którzy kiedyś pluli dookoła na potęgę, z czasem jakoś przestali pluć; najlepszy dowód, że znikły tzw. higieniczne spluwaczki (metalowa miseczka i na niej druga wklęsła, z dziurką w środku, żeby ściekało, zdejmowana do mycia). Stały niegdyś na półpiętrach klatek schodowych, i w każdej restauracji, w narożniku sali, na podłodze. Pan przechodził, charknął sobie, zręcznie zwijał językiem w kulkę i spluwał do spluwaczki albo do rynsztoka.
*
Najlepszy widziałam w Istambule.
Istambuł! Konstantynopol! Bizancjum! Europa ku Azji! Azja ku Europie!
W Istambule byłam we własnej osobie nie tak znowu dawno, ze 30 lat temu, w kwietniu chyba 1978 roku, kiedy to dali mi nareszcie paszport, a w ambasadzie afgańskiej nie dawali wiz, bo „odbędzie tam konferencja pokojowa i nie ma już miejsc w hotelach”, a następnego dnia była tam interwencja Związku Radzieckiego. Turcy za to dawali wizy turystom.
Rynsztok w Istambule (wtedy wszyscy jeździli do Istambułu po kożuchy albo bawełniane sukienki, ja też), rynsztok tam był krojony na miarę imperium otomańskiego. Krawężniki, niskie przy przejściach na skrzyżowaniach, były wzdłuż ulicy tak wysokie, że zapobiegały przechodzeniu w dowolnym miejscu. Może i na pół metra. Więc taki rynsztok mocno poniżej chodnika to już nie był kanałek, to był raczej kanion. W tym głębokim, otwartym korycie, niemal rowie, sporo się mogło zmieścić. A ulice w Istambule strome, kręte, z wysoka spadające.
Biegałam więc po mieście, zwiedzałam zabytki, oglądałam bazar, pod Aja Sofią odmierzano mi strzykawką po centymetrze gęste aromaty – prawdziwy chypre i ambrę, za jednego dolara. Kupowałam ciuchy, które nareszcie na mnie pasowały, a nie rujnowały kieszeni jak zachodnie. Szyłam kożuszek na zamówienie, wyschnięty staruszek jechał ostrymi koniuszkami nożyczek po stronie skóry, nie niszcząc baranka; było gotowe już na następny dzień. Kupowałam biżuterię zrobioną z dziurkowanych turkusów z jakiegoś starego naszyjnika, zaklętych w koszyczku ze cieniutkiego złotego drucika, i srebrny pierścionek z otwieranym puzderkiem na truciznę. Odwiedzałam fabryczki złotych wyrobów za pancernymi drzwiami i metalowymi ścianami, umieszczone w połowie wysokiego wieżowca, żeby napad był trudniejszy. Jeździłam tanimi taksówkami z szybami podziurawionymi kulami mafii, zobaczyć azjatycką stronę; nad Dardanele! nad Dardanele!
*
Była pogoda, aż za ciepło, choć dopiero kwiecień. Autobusy z wiszącymi jak w Warszawie winogronami pasażerów dymiły czarno z rur spalinowych, wysłużone amerykańskie limuzyny przerobione na taksówki jeździły setką po mieście trąbiąc jak oszalałe. Przed uniwersytetem natrafiłam nawet na jakąś strzelaninę z policją, było potem o tym w gazetach; a może mi się tylko zdawało, może byłam tam wcześniej, tylko sobie przypomniałam to miejsce, jak o tym napisali.
Jazgot, wrzask, klaksony, namolne rytmy muzyki orientalnej nadpływające nie wiadomo skąd. Spoceni z gorąca uliczni sprzedawcy rozkładali, jak niedawno u nas, towar na płachtach wzdłuż ulic i zachwalali go głośno. Mnóstwo chudziutkich dzieci, kobiety w nasuniętych na czoło chustach o końcach założonych za tył szyi i związanych na piersiach, w ogromnych luźnych majtadałach, które przy bliższym przyjrzeniu okazywały się po prostu spódnicą przełożoną między nogami i związaną w pasie. Ze śmiesznych zakurzonych żelaznych piecyków, ustawionych na chodnikach a dymiących jak rury wydechowe, młodzi, pokurczeni czarniawi chłopcy o palącym spojrzeniu (żadnych szans na małżeństwo z kobietą, osiem razy więcej mężczyzn niż kobiet, choć kto tam tak naprawdę liczył dziewczynki) zdejmowali patelnie z pitą, aromatyczną jarzynową papką na jakby naleśniku. W witrynach eleganckich sklepów orientalne słodycze ociekały czymś, co brałam za tłuszcz i nie odważyłam się tego nigdy kupić. A kiedy kebaby rozpleniły się już w Europie, okazało się, że to łagodny syrop, i że np. baklawa to najlepsze po serniku ciastko na świecie. Ale ja jej nie spróbowałam wtedy, w samym sercu Orientu, gdzie się narodziła.
Tam, w centrum Istambułu, koło uniwersytetu i zabytków, nie było ciekawych rynsztoków. Zwyczajnie, chodniki zajęte przez sprzedawców, jezdnie, deptaki, place, fruwające śmieci, koty na podwórzach. Nic szczególnego.
*
Aż raz znalazłam się wysoko, w górnej części miasta. Bo nie chciałam dłużej mieszkać w ohydnym małym hoteliku w starym centrum; kiedy wieczorem zapaliłam tu światło (wtedy zaczynali pobierać prąd od Bułgarii, był, jak woda, tylko parę godzin dziennie, tyle, że woda leciała w południe), z łóżka, ze stołu, z parapetu, spod szafy wystartowały tyraliery karaluchów i karnymi tysiącami skryły się w szparach podłogi. Z krzykiem uciekłam z pokoju na dół, do recepcji. Turek uspokajał: nie gryzą, czyszczą resztki, można się do nich przyzwyczaić, człowiek nie jest sam. Odprowadził mnie do pokoju, przespałam noc przy zapalonym świetle.
Wolałam drogo, ale bez karaluchów.
Drogi hotel był naprawdę strasznie drogi, dwie moje warszawskie pensje za dobę. Ale w końcu jedna noc! Na eleganckiej cichej ulicy, bardzo wysoko. Zajechałam taksówką, jak jaka pani. Bagaż zostawiłam w małym hoteliku. Nazajutrz wyjeżdżałam do Sofii.
Wejście, paszport w recepcji, żadnych pytań, płatne z dołu. Marmury, westybule. Winda, korytarze, podwójne drzwi.
Domyślacie się, szkoda mówić. Znowu znikające w świetle lampy tyraliery, tylko teraz w łazience, wykładanej najpiękniejszymi turkusowymi terakotami Wschodu. Czarnorude, trzęsące się na sześciu cienkich nogach, w trwodze, karne setki, tysiące karaluchów.
Podwójne drzwi, korytarz, już bez windy, schodami na dół ślizgając się na czerwonym dywanie, westybule, klucz na marmurowy blat, paszport do ręki, do wyjścia!
*
Taksówka odjechała. Nadciągnęły nagle ogromne czarne chmury i spadł tropikalny deszcz. Stałam w wyjściu z hotelu, deszcz skończył się równie nagle jak się zaczął, tyle, że zrobiło się duszniej.
Schodziłam stromą uliczką ku śródmieściu, a obok rwał głęboki na pół metra rynsztok. A w rynsztoku w Istambule nie śmieci, nie prezerwatywy, nie gówna, nie resztki. To znaczy, nie tylko. Całe potopione koty, chyba ze sto tysięcy zdechłych szczurów, całe zdechłe psy, kawałki nie wiadomo czego obrzydliwego, stary sedes, fragmenty mebli. Gęsto, pędzone prądem, okręcające się wokół siebie, jak otoczaki w górskim strumieniu. Przyspieszyłam kroku. Nagle zobaczyłam coś białego, kręciło się z prądem, podskakiwało. Ucięta ludzka dłoń. Hamując wymioty, popędziłam nie patrząc, w dół, żeby szybciej, dalej, ku staremu hotelikowi, złapać walizkę, w taksówkę, na dworzec, z którego odjeżdżał kiedyś Orient Express z bogaczami, daleko od karaluchów w hali o rzeźbionych kratach przekimać na walizce i rano wsiąść wreszcie do pociągu, który uwiezie mnie do Bułgarii.
Tak wyglądał 30 lat temu rynsztok w Istambule. To właśnie znaczy, kiedy ktoś mówi: słownictwo jak z rynsztoka, obyczaje jak z rynsztoka. Zdechłe szczury, paskudztwo i obrzydlistwo.
A teraz w Warszawie.
Dziś rynsztok tu widzę ogromny. Płynie nim wiele śmieci i obrzydliwości niemało. Pozostałości i to, co się źle rozwinęło. Płynie polski teatr, opanowany przez skandalistów i wulgarystów, polska oświata opanowana przez edukatorów; płynie w ścieki ledwie dychająca kultura, płyną maki i bławatki i płowe zboża; świątki na skrzyżowaniach dróg i drewniane krzyże; płynie sztuka osobistych wrogów Pana Boga. Spływają polskie mity, które pozwalały nam żyć – wolnej Polski, „Solidarności” i solidarności, uczynności, niezłomności; nienawistnicy wpychają tu bohaterską tradycję AK i Powstania Warszawskiego, Matkę Boską, Mickiewicza i Herberta, i miłość bliźniego. Płynie wolność, równość, braterstwo, uczciwość,  normalność.
Biegniemy, uciekamy, ale nadchodzą nowe pokolenia i też pakują się do rynsztoka, nieświadome; wiedzą, bo widzą, że świat jest wrogi i okropny, że człowiek człowiekowi wilkiem i że znikąd pomocy. Spływają tym kanionem smutku brud i niemożność, ta klęska współczesności.
A ja wolałabym spuścić tym rynsztokiem prawdziwe paskudztwa.
Koniec Europy, postkomunizm, smutki i lęk o polskość prawdziwych elit, i postkolonialne kompleksy lumpenelit (wykształciuchów). Ohydnych pogrobowców SB i WSI, chętnych i przekupnych TW. Ludożerkę, która w korporacjach napuszcza na siebie zrozpaczonych ludzi. Stosy świńskich pism, kpiny z wolności słowa. I język plugawy, te wszystkie przerywniki, te smakowite kurwy, dupy i znacznie gorzej, padające jak lepki grad w teatrach, domach kultury, kinach, kawiarniach, w radiu, telewizjach, kabaretach, na nabrzeżach, plażach, leśnych duktach, szosach, poboczach, połaciach, na całych jeziorach, w metrze i pociągach, na budowach, w szkołach i w wyższych uczelniach z ust anielskich studentek i ich profesorków, z ust młodych matek i eleganckich jappich, i ośmioletnich dzieci. I ten łomot na stojąco bez czułości, bez namiętności w polskich filmach, wzór dla dziewcząt i chłopców; mękę młodych kobiet, które marzyły o miłości i karierze w filmie, a teraz to mają w burdelach i w filmach porno. To mordowanie na 100 sposobów, jak złamać kark, jak piłować żywych ludzi, rozrywanie zajączków, misiów i królewien w dobranockach, palenie krasnoludków, wysadzanie w powietrze życzliwych stworków. Tych, co niszczą metodycznie dobro i ufność dzieci. Tych reżyserów, dziennikarzy, prezenterów, tych Powiatowych i Listopadowskich, te gwiazdy i idoli młodzieży, którzy nie znoszą Polski, a kochają psie kupy, świństwo i rechot.
I wszystkie kompleksy, które rodzą się na tej ziemi, całe to poczucie gorszości, mniejważności, i agresję sąsiadów, i współziomków.
I posła palikotowskiego i jemu podobnych. 
Tam jest ich miejsce. Niech spłyną rynsztokiem, do kratki, do ścieku, ściekiem do rzeczki, do rzeki, do morza. Niech się rozpłyną.
Niech wreszcie znikną. Niech przyjdzie wielki deszcz, zmyje te kutasy na Krzyżu, te Matki Boskie maczane w moczu, całą tę hipokryzję i fałsz. Niech ten ogromny deszcz spłucze całe to świństwo; i niech wreszcie popłynie czysta woda. Do kratki, do rzeczki, do rzeki, do miłosiernego morza.
 
7 czerwca 2009
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

06-04-2018 [02:13] - Zygmunt Korus | Link:

Pani Tereso, dziewięć lat temu, ale że to literatura faktu, to się tekst broni formą. A konkretów? Albo przybyło, albo nie - a może już mamy nasycony constans. Czytając akapit po akapicie starałem sobie podstawiać znaki przeciwne, niż wydźwięk tego, co Pani zamierzała  - stąd takie dwuznaczne zdanie poprzednie. Ot choćby taka konstatacja: Polska wschodnia wypiękniała, a zachodnia podupadła, zrujnowana strasznie. Poniemieckie solidne "majdany" skruszały, zżarł je czas, bo nie były remontowane. Na przykład Ukraińcy, tam przesiedleni, mają potoczne powiedzenie na każdy temat: "Szkoda grosza." A w sferze języka? Jest nawet gorzej, niż Pani wtedy na to zwróciła uwagę. Dla mnie takim szokiem był powrót z Włoch po 10.04.10. Czyli jakby rok po Pani opisie. Można zerknąć: http://naszeblogi.pl/2098-po-u...
Serdecznie pozdrawiam - proszę tu pojawiać się częściej.

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

06-04-2018 [02:14] - Zygmunt Korus | Link:

A rok potem, październik 2011:
"[...] walka z Kościołem, czczenie szatana, wolny seks od maleńkości, piwo na stadionach, miękkie narkotyki, publiczne figle "gwiazd" dwupłciowych, księżycowe honoraria z kiesy podatnika dla rozmaitej maści indywiduów z fallusami na Krzyżu czy Biblii, lansowanie w świetle jupiterów tego "Merdala biesom" i wszelkich idiotyzmów, jakie od zarania ludzkości dewiantom po łbach chodziły, teraz wyleją się jak szambo pod nasze progi. Bezczelność i chamstwo narzucane ogółowi w niezawoalowanej postaci! Bo ma to zdziczenie obyczajów przyzwolenie walić teraz na odlew w majestacie władzy. Zbydlęcenie jako wzór do naśladowania w projektowanej Sodomie i Gomorze.
Biesy, które co i rusz spuszczano ze smyczy, teraz szybko stworzą wszechobecną eskadrę do rąbania opozycji po oczach."
[ http://naszeblogi.pl/17482-bar... ]

Obrazek użytkownika Trotelreiner

06-04-2018 [08:59] - Trotelreiner (niezweryfikowany) | Link:

Kiedy zniknie rynsztok...kiedy powrócimy do cywilizacji...kiedy "ludzie" staną się znowu ludźmi...kiedy przestaną rządzić światem czerwone ścierwa...kiedy..kiedy...kiedy?
Otóż pewien uczony...fizyk,matematyk i na dodatek filozof...to wyliczył...cytuję: 
Wszystko jest wysoce prawdopodobne...ale dopiero po Trzeciej Definitywnej Ostatniej....Wojnie Światowej....z tym...że ten nowy świat niekoniecznie będzie budowała istota 
nazywana homo sapiens sapiens.
Kto? Może gady,może owady,może sama flora...?

Obrazek użytkownika Pani Anna

06-04-2018 [14:35] - Pani Anna | Link:

Powinna Pani częściej publikować, brakuje tu takich wpisów. Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika Lech Makowiecki

06-04-2018 [15:32] - Lech Makowiecki | Link:

Dziękuję, Pani Tereso, za chwilę wspomnień. Mniej więcej w tym samym czasie (czyli za późnego Gierka), uzbrojony w paszport i 100 dolarów puściłem się autostopem przez  Europę. Z racji mizernej kasy nie miałem dylematu - ten czy tamten hotel. Namiot, spanie na dworcu, w rowie przydrożnym, gdziekolwiek (ech, ten śródziemnomorski klimat)... Zwiedziłem Istambuł, Saloniki, Ateny... Prom Patras-Brindisi (30$!) zrujnował mnie zupełnie; w pośpiechu zdobywałem więc Monte Cassino, przebiegłem Rzym, musnąłem Wenecję i Wiedeń... I nikt mi tego nie odbierze!  PS Kiedyś to może opiszę; ośmieliła mnie Pani swoją opowieścią... A gdyby to kogoś interesowało - polecam link z włoskim fragmentem tej podróży: https://www.youtube.com/watch?v=U41nT3J3T4s

Obrazek użytkownika wielkopolskizdzichu

06-04-2018 [19:37] - wielkopolskizdzichu | Link:

Czy link do Pana wspomnień z wojaży po Kraju Rad też zostanie zamieszczony?

Obrazek użytkownika Lech Makowiecki

06-04-2018 [20:01] - Lech Makowiecki | Link:

Zdzisiu! Myślisz, mówisz, masz!  Co prawda byłem tam znacznie, znacznie później niż przedstawiona pod tym linkiem sytuacja. Ale w Katyniu zamordowano w 1940r  dwóch Makowieckich. Dlatego z szacunkiem do nich, chłopczyku...  https://www.youtube.com/watch?v=ZW7HRUBUkAM

Obrazek użytkownika wielkopolskizdzichu

07-04-2018 [01:52] - wielkopolskizdzichu | Link:

Pytam się o te wcześniejsze ekskursje, Panie Piosenkarzu. Za rubelkami.
BTW
1.Video z urywkami filmu Wajdy, na NB? Wstyd
2. Dziwna moda na ubieranie sie w cudze rogatywki by robić za partiotę.

Obrazek użytkownika Lech Makowiecki

07-04-2018 [19:52] - Lech Makowiecki | Link:

Nazywam się Makowiecki. Lech Makowiecki. Na blogu wisi moje własne zdjęcie. Dlatego nie wiem, dlaczego wdaję się w dyskusję z kimś, kto wstydzi się swego nazwiska i fizjonomii. Pozostałym internautom wyjaśniam: Teledysk do mojej ballady "Katyń 1940" zmontowała TVP dawno temu. Miał mieć premierę 10.IV.2010r. Z wiadomych powodów nie był emitowany. Zarabiałem już w dolarach, markach, euro, koronach szwedzkich i in. Nigdy w rublach. A Burek z Wielkopolski  (imię dla trolla w sam raz) niech powtórzy mi to samo twarzą w twarz. Obiecuję, że nic mu nie grozi. Ciekaw jestem tylko, jak wygląda indywiduum szarpiące ludzi (anonimowo) za nogawki...

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

08-04-2018 [13:42] - Zygmunt Korus | Link:

Panie Lechu, jak tylko ktoś zacznie porywać patriotycznie, zaraz go obszczekują spuszczane z łańcucha burki, unosząc przy nogawce Autora łapę. Człowiek przed gadziną - to naturalne przecież - odruchowo się broni. Szukszyn w "Szpitalu" tłumaczy to w ten sposób: jak nie zniżysz się do poziomu takiego gagatka i nie użyjesz jego kundlego języka, to cię nie zrozumie i się nie odczepi. Oczywiście to recepta z Rosji, w Polsce raczej się w ten sposób nie reaguje, bo podobno drań w perfidii jest bieglejszy od porządnego obywatela. Ale jeśli chodzi o sovieticusa, gdy nam załazi drogę - tutaj z pewnością reguła postępowania zalecana przez Szukszyna jest przydatniejsza. Ja w każdym razie reaguję w takich momentach jako tzw. scyzoryk świętokrzyski - na odlew: paszoł won! Pan zresztą też, choć nie jest moim krajanem. Kielcoki jak widać są w całym kraju - mamy tu do czynienia z  "Wiatrem od morza" (i patronem mojego liceum).

Obrazek użytkownika wielkopolskizdzichu

09-04-2018 [01:35] - wielkopolskizdzichu | Link:

"Znamienityje druzja, Babsztyli prybyli!"

Nie brali Pana Piosenkarza na te koncerty?

Obrazek użytkownika Lech Makowiecki

09-04-2018 [07:34] - Lech Makowiecki | Link:

Nie grałem z Babsztylem w Kraju Rad. Nigdy. Never. Nikogda. Burek z Wielkopolski poniał? To była moja ostatni polemika z tobą. Szkoda czasu. Żal wriemieni na tiebia, , trollu...

Obrazek użytkownika wielkopolskizdzichu

09-04-2018 [13:00] - wielkopolskizdzichu | Link:

Jesli Bard Lepszego Sortu twierdzi że w Kraju Rad za rubelki nie podrygiwał w tamtejszych kinoteatrach, to wypada mi wierzyć na słowo i przeprosić za podejrzenia.
Co absolutnie nie zmienia tego, że jako przedstawiciel szołbiznesu rozkwitającego pod okiem postsowieckich generałów, powinien się powstrzymać z publicznym recenzowniem ówczesnych karier swych kumpli i kumpelek z branży.