Gilbert Chesterton powiedział, że „istnieją tylko dwa rodzaje ludzi: ci, którzy przyjmują dogmaty i wiedzą o tym, oraz ci, którzy je przyjmują, ale o tym nie wiedzą”. Trawestując Chestertona można by powiedzieć, że ludzie i społeczeństwa dzielą się na takie, które podlegają prawom ekonomii i o tym wiedzą, oraz na takie, które podlegają prawom ekonomii i o tym nie wiedzą. Albo – jeszcze inaczej: społeczeństwa urządzają sobie systemy społeczne i gospodarcze, dzieląc je na takie części składowe, w których prawa ekonomii działają za zgodą tychże społeczeństw i na takie, w których prawa ekonomii działają bez ich zgody. Przy czym zgoda lub brak zgody kogokolwiek, mają na prawa ekonomii wpływ bliski zeru, a jeśli nawet jakiś wpływ mają, to najczęściej odwrotny do zamierzonego. Przykładem organizacji społeczeństwa, w której przy braku zgody jego założycieli, prawa ekonomii i tak działają, jest socjalizm i wszystkie jego pierwowzory, a także wszystkie jego pochodne. Żeby socjaliści nie wiem jak się pocili, praw ekonomii zmienić ani zawiesić nie mogą, a większość ich działań gwałcących te prawa, przynosi tylko biedę, ciągły kryzys, brak najbardziej podstawowych dóbr i usług, oraz nieustającą walkę z problemami poza socjalizmem nie występującymi.
Kilka dni temu wysłuchałem w radiowej Trójce audycji Informator ekonomiczny. Dziennikarz Trójki rozmawiał z jakimś specjalistą ekonomii. Informator był w całości poświęcony rekonstrukcji rządu i roszadom na stanowiskach ministerialnych. Omówione zostały wszystkie zmiany z jednym wyjątkiem. Do samego końca czekałem na to, co też komentujący powiedzą na temat nowego ministra zdrowia. Ale nie doczekałem się. Zmiana na stanowisku szefa ministerstwa zdrowia została w tym programie całkiem zignorowana. Można by powiedzieć, że nic w tym dziwnego, bo przecież był to program o ekonomii… Oczywiście to, że tę jedną zmianę pominięto milczeniem w programie ekonomicznym nie jest przypadkiem, ale wyrazem błędnego do gruntu przekonania, że ochrona zdrowia nie podlega prawom ekonomii. Nic bardziej błędnego! To jest właśnie ta część gospodarki, w której prawa ekonomii działają, zupełnie ignorując pobożne życzenia kolejnych rządów, w tym obecnego. To jest właśnie przykład na socjalistyczną walkę z problemami poza socjalizmem nie istniejącymi.
Oczywiście dylemat organizacji ochrony zdrowia jest bardzo złożony. Na trudność z tym związaną składają się w pierwszym rzędzie dwie przyczyny – po pierwsze jest to dziedzina bardzo droga. Najnowsze technologie diagnostyczne, najnowsze leki, badania naukowe, wysoko specjalistyczne i bardzo kosztochłonne procedury – jak na przykład opieka nad chorymi w ramach oddziałów intensywnej opieki medycznej – są niezwykle drogie. I niewiele da się tu wskórać, bo oszczędności zawsze związane są z ryzykiem dla czyjegoś życia i zdrowia. Drugą cechą systemu, która utrudnia zadanie, jest konieczność połączenia opieki zdrowotnej z opieką społeczną. Nie godzimy się na to, by kondycja ekonomiczna pojedynczego człowieka, determinowała jego dostęp do leczenia. By ułatwić zrozumienie problemu można – na chwilę, umownie – rozdzielić te dwa problemy i rozważyć je oddzielnie.
Gdybyśmy mieli za zadanie zorganizowanie ochrony zdrowia wyłącznie dla społeczeństwa, w którym nie ma ludzi biednych, bezrobotnych i mniej zaradnych, było by nieco prościej. Ze względu na wysokie koszty procedur, które praktycznie uniemożliwiają większości obywateli (nawet w ramach takiego idealnego społeczeństwa, bez biedy i bezrobocia) zapewnienie sobie we własnym zakresie odpowiedniej pomocy w razie poważnej choroby, najpewniej trzeba by oprzeć się na systemie obowiązkowych i/lub dobrowolnych ubezpieczeń. Wyglądałoby to mniej więcej tak jak w dziedzinie powypadkowych napraw samochodów. (Wszystkim czytelnikom, którzy teraz z oburzeniem zakrzyknęli: czy ten konował nie rozumie różnicy między człowiekiem, a samochodem… polecam jeszcze raz uważne, ze zrozumieniem przeczytanie pierwszego akapitu i przemyślenie, do której grupy Państwo należycie!) Problem sprowadzałby się wtedy wyłącznie do ustalenia, które procedury należy objąć ubezpieczeniem obowiązkowym, które dobrowolnym i jak wyliczyć ryzyko…
No cóż, społeczeństw idealnych nie ma, nie było i nie będzie, a nasze współczucie dla innych nie pozwala nam godzić się na wyłączenie części społeczeństwa spod parasola publicznej ochrony zdrowia. Zatem system należy tak pomyśleć, by można było – nie niszcząc jego podstaw waleniem głową pełną błędnych ideologii w mur praw ekonomicznych – nieść odpowiednią pomoc potrzebującym. Podawałem już kiedyś w moich felietonach przykład idealnego sposobu na pomoc dla głodnego. Spotkawszy takiego kogoś na ulicy, jeżeli chcemy mu pomóc (pierwszy warunek - musi nas być stać na udzielenie pomocy) możemy wziąć go do pobliskiego baru, który serwuje niedrogie, ale dobre posiłki. (Drugi warunek – istnienie dostawcy/świadczeniodawcy, oferującego niedrogie i dobrej jakości towary i usługi) Idealnych rozwiązań, oczywiście nigdzie nie ma, ale jeśli nie będzie dobrze działającego systemu opieki zdrowotnej, dla ludzi, którzy sami są dobrze i pewnie ubezpieczeni i zarabiają na tyle dobrze, że mogą część swych dochodów przekazać potrzebującym czy to w postaci bezpośrednio kupowanych usług, czy też w postaci polisy ubezpieczeniowej, to nikt, ani ubezpieczeni, ani nieubezpieczeni, nie będą bezpieczni.
Nie wolno gwałcić praw ekonomii, ani w dziedzinie napraw samochodów, ani produkcji sznurka do snopowiązałki, ani też leczenia ludzi. Nie wolno tego robić nawet jeśli uznaje się te prawa za bezduszne i niemoralne. Czy więc skazani jesteśmy na to, co jest? Nie. Uważam, że nie. Tylko nasi umiłowani rządzący, z jakiekolwiek opcji politycznej by nie pochodzili, muszą wreszcie zrozumieć różnicę, pomiędzy ich utopijnymi pomysłami, a rzeczywistością. Wracając do Chestertona i jego strawersowanego w pierwszym akapicie powiedzenia, politycy u sterów władzy muszą w końcu przyjąć do wiadomości, że nasza organizacja ochrony zdrowia, podlega prawom ekonomii jak każda dziedzina działalności człowieka, w której zachodzi przepływ pieniądza, pracowników, towarów i usług, a to, że kolejny już rząd uznaje to za niebyłe, niestosowne i nieistotne, to, że kolejny już rząd próbuje zawiesić działanie tych praw, bo są niemoralne, albo niezgodne z ich wizją rzeczywistości, nic nie zmieni, a jak zmieni, to na gorsze. I żadna zmiana na stanowisku żadnego ministerstwa nic nie da… A więc, może to i dobrze, że nie marnowano czasu słuchaczy Trójki wspominaniem o wymianie ministra zdrowia?...
Lech Mucha
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 10879
Pozdrawiam serdecznie.
Koszty osobowe w OIOMach nie rosną, ani nie są powodem tego, że terapia jest droga. Dlaczego niby po wydatku, koszty miały by maleć? Przegląd techniczny urządzeń medycznych jest tysiąckrotnie droższy niż samochodów, a wykonywany co pół roku. Atesty na wszystko, czego się używa, bardzo drogie leki ( np. antybiotyki). Już samo to, że napisałeś, że koszty są powodowane zarobkami lekarzy ( bo przecież nie pielęgniarek), świadczy o uprzedzeniu. Ani lekarze, ani pielęgniarki nie stanowią zasadniczego powodu wzrostu kosztów leczenia pacjentow OIOMów.
lekarskich. Widziałem pańską reakcję na własne słowa w temacie. Cóż może w przyszłości, ktoś napisze coś
rozsądnego.
Bez urazy, pozdrawiam serdecznie.
P. S.
Rozumiem nerwowość, stąd związkowcom przypomnę echa pogardy, vide; https://wpolityce.pl/gwi….....
Niestety, ale niewiele rozumiem z tego komentarza. Jakie niby "pierwsze słowa w temacie"? Ja od lat piszę o ochronie zdrowia i dziś podpisuję się pod tym, co pisałem, a także pod protestem rezydentów.
Pozdrawiam.
KR przypłacił to (2010) funkcją w NIL. Czytałem, vide; http://naszeblogi.pl/482…
Rozterki, rozumiem, wszak popsl i reszta zajmowali się wyłącznie nimi przez 25 lat z regularnym zamieszaniem
strajkami, brakiem usług na początku każdego roku i corocznym zmniejszaniem udziału w budżecie w stosunku
do planowanego, odczułem na własnej skórze. Gdy kpiono ze środowiska lekarskiego, jako według po
„niepotrafiącego wypełnić prostych dokumentów", KR nie odpuścił popsl'om. Jak wtedy nazywano środowisko
lekarskie, proszę mi przypomnieć? Rezydenci, nie kieruję się opiniami springer- blogerskimi, więc moje zdanie
jest trochę inne i mam kłopot z akceptacją formy protestu.
Pozdrawiam
Bez najmniejszej złośliwości mówię, niewiele rozumiem z tego co piszesz. Nie wiem jakie jest Twoje zdanie więc nie mogę się do niego odnieść.
o ministrze Radziwille, to prawy i porządny człowiek, tyle w moim przekazie.
Bez urazy, pozdrawiam serdecznie.
Pozdrawiam.
Panu to do głowy nie przychodzi (jako katolikowi i beneficjentowi ekonomiczno-zawodowemu socjalizmu) i trudno się dziwić, ale żeby Pan był w tym swoim światopoglądzie sam...
Mamy sytuację wyraźnie nieciekawą: o systemie leczniczym decydują lekarze; czy to nie nonsens - skoro domaga się Pan oparcia go na ekonomice - że nie ekonomiści? Oczywiście, że nonsens i to podwójny: ani lekarze, ani ekonomiści! Myśl konserwatywna kieruje nas, wracających z ogłupienia socjal- i post-socjalistycznego ku dwusetletniej praktyce społeczeństw zachodnich, w praktykowaniu której ustalone zostały zdrowe zasady członkostwa w społeczeństwie: ambitny awans dla chcących, margines dla niechętnych uczestnictwa. Gdyby Pan urodził się w tym systemie, musiałby Pan zapłacić za swoje kształcenie (bądź poszukać sobie - wykazując swoją świetną predyspozycję, sponsora - w tym także państwowego!, w postaci stypendium); konsekwencją byłoby Pańskie wewnętrzne odczucie, że do obecnej Pańskiej kondycji społecznej doszedł Pan per aspera ad astra - tymczasem co mamy w tzw. sprawie rezydentów? Socjalizm pełną, i to wrzaskliwą gębą! - a czym skorupka za młodu nasiąknie...
Chciałbym, żeby Pan i inni nasiąknięci spojrzeli na kwestie organizacji i finansowania służby zdrowia po męsku: pacjent ma prawo otrzymać minimum (głownie co do ratowania życia) - reszta jest kwestią losową (ilu ludzi ginie co tydzień w wypadkach nie doczekawszy np. emerytury?), sprawą odpowiedzialności za własny los (palacze, taternicy itp.) i nie ma w tym wszystkim miejsca na urawniłowkę, jaka Panu chodzi po głowie: niech Pan powalczy o równy (ekonomiczny) start pacjenta, ale nie o równe (rzekomo) jego "prawa", bo na tej socjalistycznej fikcji kręcicie Państwo - jako kasta - swoje lody, dbając przede wszystkim o to, by ograniczać dostęp do zawodu: pisz, wymaluj, jak prawnicy.
Pisząc "Pan" jedynie uogólniam - tak samo (choć pewnie nieszczerze) politycy zarzekają się, że "w ogromnej mierze (np.) sędziowie są prawi". Nie mniej jednak - to co Pan proponuje, nie daje powodów do optymizmu: jest Pan chyba jednak częścią tego zgniłego systemu.
O systemie leczniczym decydują lekarze.
To nonsnens. O systemie decydują politycy, którzy okłamują wyborców od lat.
Drugi błąd:
Panu to do głowy nie przychodzi (jako katolikowi i beneficjentowi ekonomiczno-zawodowemu socjalizmu)
Ja nie jestem beneficjenetm systemu, na co wielokrotnie zwracałem uwagę, ponieważ prawie wcale nie pracuję na NFZ i zdecydowaną większość moich przychodów osiągam z komenrcyjnej sfery ochrony zdrowia, gdzie wszystko jest jasne i z góry powiedziane, kto i za ile i za co płaci.
Również od dawna piszę, że należy rozdzielić system ochrony zdrowa dla ludzi pracujących, zarabiających i biednych/nie radzących sobie. Może on być oparty na komercji, albo na ubezpieczeniach, dobrowolnych i/lub obowiązkowych, a ludziom nie radzącym sobie należy kupować usługi bądź ubezpieczenie na rynku, nie niszcząc go! Ze względów humanitarnych należy zapenić ludziom biednym dostęp do podstawowych, ratujących życia procedur! Nawet w tym tekście tak napisałem, więc pisanie, że jestem czymś przesiąknięty albo że jestem częścią systemu to nonsens.
Pozdrowienia.
Jak widać - obaj wykazujemy aktywność społeczną, co się jedynie liczy: szanuję Pańską tak samo, jak własną.
No i czy da się zle zrozumieć zdanie: o systemie leczniczym decydują lekarze... ?