Donald Trump otworzył prezydenturę z przytupem. Niemal od ręki uczynił Amerykę lepszą. Wskaźniki giełdowe pobiły kolejne rekordy. Po paru początkowych niechętnych wypowiedziach, świat przyjął go z entuzjazmem. Przynajmniej ten świat, który pragnie zmian, pozytywnych zmian czyli tak jakby większość świata. Wybór Donalda Trumpa wprawił nasz glob w pozytywne drżenie, ludzie poddali się tym falom oczekując z nadzieją na pierwsze działania. W szczególności Amerykanie, zmęczeni lewackim bełkotem wylewającym się z głównych mediów, oczekiwali pierwszych ruchów prezydenta. Nawet preppersi (czyli przygotowujący się na koniec świata) wstrzymali zakupy konserw i papieru toaletowego w oczekiwaniu na pierwsze ruchy nowego prezydenta, który obiecywał pokojowe stosunki z Rosją i stabilizację sytuacji na Bliskim Wschodzie.
Po różnych perypetiach związanych z osobami wybranymi na kluczowe rządowe stanowiska, po dziwacznej kampanii medialnej oskarżającej Trumpa bądź jego ludzi o konszachty z Putinem nadszedł w końcu czas na kluczowe posunięcia. Czyli gospodarka, polityka i Obamacare. Na to wszyscy czekali. Trump szybko wziął się za te sprawy i równie szybko wszystko się wyjaśniło.
Nowy prezydent szybko złapał byka za rogi. Wziął się za reformę służby zdrowia, ubezpieczeń zdrowotnych. Przedstawił projekt, mając większość w Kongresie.
I przegrał. Byk go powalił.
Wcześniej Trump, mniej widowiskowo, przegrał także inne mniejsze potyczki, głównie dotyczące personalnych wyborów na rządowe stołki. Okazało się również że jego projekty gospodarcze nie tylko nie są zbyt entuzjastycznie popierane przez jego partię ale także zderzyły się z twardymi realiami bardzo dziwnej współczesnej ekonomii. I choć tuż po wygranych wyborach D. Trump potrafił za pomocą kliku zdań napisanych na Twitterze wpłynąć na decyzje szefów firm, zaraz, natychmiast obiecujących kolejne fabryki i miejsca pracy w Ameryce, to bardziej systemowe rozwiązania napotkały opór skomplikowanej materii oplatającej świat.
Jeszcze niedawno było tak pięknie a nawet romantycznie, by dosłownie w ciągu tygodnia zamienić się w szarą nieprzyjemną rzeczywistość.
Nie udało się zawrzeć przyjaźni z Putinem. CIA i spółka rzuciły kłody pod nogi. NATO stało się właśnie, według słów Trumpa, bardzo potrzebne i wykonujące dobrą robotę choć jeszcze niedawno, jako prezydent elekt, lekceważył jawnie tą organizację. Nie udało się wypełnić obietnicy dotyczącej Obamacare, przeciwnie, prezydent musiał przyznać że ubezpieczenia zdrowotnie to niesamowicie skomplikowana sprawa, zbyt delikatna by dało się szybko coś zmienić. W działce dotyczącej gospodarki D. Trump również dokonał nagłej wolty, stwierdzając że w sumie słaby dolar, wynikający z radosnego zadłużania się nie jest zły, działania szefowej FED Yellen są ok, a Chiny tak w sumie to jednak nie prowadzą wojny walutowej a jedynie naturalne korekty wartości juana. Działania, które właściwie, być może należałoby zastosować w USA.
Jeśli dodamy do tego pierwsze sprzeczki w nowej rządowej rodzinie, pierwsze działania nowych koterii, wygryzających swoich nieprzyjaciół, którzy jak np. Bannon, pomogli Trumpowi w kampanii wyborczej to mamy smutny obraz imprezy, kiedy kapela zeszła ze sceny, muzyka już nie gra a został jedynie nieprzyjemny syf i bałagan.
Czyli ogólna porażka. Kluczowe rzeczy nie wypaliły i niewiele można zrobić. A przecież tyle miano zrobić!
Szczęśliwie jednak zawsze można zrobić jedno.
Rozpętać wojnę!
Wróg, wojna jednocząca lud, każąca mu zapomnieć o nabrzmiewających problemach to manewr przeprowadzany chyba od zarania dziejów. W geopolityce stał się już chyba tak banalny że nawet nikomu nie chce się o nim mówić. Stał się tak oklepany że nawet nie jest podejmowany w analizach. Ludzie, komentatorzy, wszyscy biorą rzeczy na serio. No bo jak to? Przecież nie będziemy bombardować Albanii? Jak to było ukazane w klasyce gatunku czyli filmie „Fakty i Akty”. Przecież to już u licha było! Zostało nawet sprowadzone do idiotycznych przygód seksualnych. Zbombardujmy Albanię, ludzie zapomną lewym seksie prezydenta. Zróbmy ten film! Wsadźmy lalkę (kotka?) w rękę jakiejś dziewczynki, podłóżmy jako tło jakieś palące się ruiny, wyjącą syrenę, zniszczenia dokonane przez złych ludzi i sprawa załatwiona! Zrzucamy bomby, nasi dzielni chłopcy wykonują patriotyczny obowiązek, lud jest dumny, problemy znikają...
„Fakty i Akty” to stary film, choć proroczy. Bill Clinton przecież się na nim wzorował, a może inspirował? Nie wiemy, tak samo jak nie wiemy czy pamiętał go D. Trump. Ale przecież sprawdzone pomysły są najlepsze, najprostsze, przerabiane setki razy, w sumie zawsze skuteczne. Bo przecież nikt nie pomyśli: znowu robią to samo, to by było zbyt głupie!
W każdym razie D. Trump spotkał się niedawno z prezydentem Chin. Pewnie pogadali sobie o swoich problemach, które mogły okazać się zadziwiająco podobne. Czyli było fajnie ale wszystko wskazuje na to że już tak nie będzie. Trzeba coś zrobić!
Można np. zorganizować zły rząd zabijający gazem biedne dzieci w Syrii. Taaaa. No niezłe widowisko. Pierwsze rakiety poleciały. Na puste płyty lotniska. Bo wcześniej o imprezie uprzedzono drugą stronę. Pół setki rakiet uderzyło gdzieś w pustynię i nagle się okazało że to jest to! Te same lewackie media, które pluły na Trumpa teraz doceniły jego inicjatywę. Tak, tak! Tego było trzeba. Poszło kilka bomb i od razu gratulacje od całego świata. Przywódców Europy. Wszystkim poprawiły się humory.
Jeszcze parę miesięcy temu D. Trump rzucał gromy na politykę Obamy w Syrii. Robił to bo nie rozumiał! Nie rozumiał że właśnie tego świat pragnie. Że za to dostaje się pochwały i wsparcie tłumu. No ok. Zdradziło się swoich wyborców. Ale nic to! Znajdą się inni. Prawdziwi patrioci. Znawcy światowej geopolityki.
Podobne myśli z pewnością przebiegły po głowie prezydenta Chin gdy tak siedział z Trumpem i oglądał spektakl w Syrii. Skoro to takie proste, takie skuteczne to czemu on nie miałby tego zrobić? Skoro tak siedzą razem to czemu nie zbombardować kogoś wspólnie, na znak przyjaźni, oraz wywołania sympatii w świecie?
Parę szklaneczek dobrego wina i można uzgadniać szczegóły. Syrię lepiej sobie na początek odpuścić. Ma bowiem ona swoje wady. Ale przecież jest taka Korea Płn! Ona nikomu nie wadzi. Spuścić na nią bomby to będzie czysta przyjemność. Dla wszystkich! Nawet tych biednych Koreańczyków, dla których nawet bomby będą lepsze od codziennego żarcia trawy.
Zbombardujmy Koreę!
Wprowadźmy demokrację, banki, w których Korea zaciągnie dług w amerykańskich dolarach za które kupi chińskie towary! To będzie piękne. A tamtejsi ludzie będą szczęśliwi że od tej pory będą mieli co jeść. Choć będą spłacać dług wobec amerykańskiego FED. Tak jest przecież wszędzie na świecie. I jest git.
Lampka wina i sprawa załatwiona, armada na Koreę skierowana. A w międzyczasie na kolejna bomba spuszczona. Matka Bomb! Taka jakiej jeszcze nikt nie spuścił! Świat musi już czuć tą ekstazę. To nowe drżenie, tą uczucie, które przychodzi na myśl o zabiciu swojego znienawidzonego wroga!
Który wcześniej został zaopatrzony w wojenne zabawki producenta Matki Bomb.
Ale na szczęście tylko w różne kałachy. Ewentualnie jakiś ręczne rakiety do strącania ruskiego złomu.
I tak świat się kręci! I my dostaniemy zabawki do strącania ruskiego złomu. Macierewicz już tam kasę ma. Kupi coś z demobilu. Na Ruskich wystarczy. Można będzie rozpocząć zabawę. A trzeba się spieszyć bo wkrótce tego kraju nie będzie. Rozpadnie się zdegenerowany, zapity, zniszczony. Rozkradziony za parę garści amerykańskich dolarów. Tak więc teraz albo nigdy!
Niech spadną bomby na Syrię, na Koreę, na Afganistan. Na Rosję. A nawet na Albanię. Czemu nie?
Niech rozpocznie się ten wielki spektakl nad którym będzie czuwać Matka Bomb.
PS.
Sorki że nie napisałem o tak ważnej sprawie jaką jest dla polskiej polityki i naszej przyszłości pan Misiewicz.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 8982
A propos, z tym chemicznym atakiem Asada zaczyna wyglądać głupio. Kolejny facet, który nie wypadł sroce spod ogona, profesor z MIT, niejaki Theodore Postol zarzucił amerykańskiemu rządowi prostackie kłamstwo w sprawie ataku chemicznego armii syryjskiej... Rzeczywiście wygląda na to, że p. Trump zrobił z nas frajerów. Chyba, że sam został już całkiem zrobiony na frajera.
Chytry plan. Chcieli przykryć "sprawę Misiewicza".
Po pierwsze Trump nie otworzył prezydentury witany owacjami , lecz klątwą i przekleństwem ze strony elit.
Po drugie sytuacja jaka wytworzyła się na bliskim wschodzie nie stoi w sprzeczności z jego zapowiedziami przewidującymi miejsce na negocjacje. Co nie znaczy , że będzie dążył za wszelką cenę do resetu.
Z Europy dobiegły głosy jakby poparcia, a to może oznaczać tylko tyle ,że Europa nie będzie bawiła się w totalną opozycję wobec Trumpa. Zresztą Europa dziś to , jutro tamto. Nie ma żadnego planu, ani sensu.
Korea płn. to jest realny problem. Nagle supertotalitarne państewko staje się mocarstwem atomowym. Tylko czekać , aż nim się stanie naprawdę.
Obamie załatwiono Nobla , aby wyluzował i odpuścił. I był bierny, by władza powoli roseszła mu się się po świecie, ku zadowoleniu różnych regionalnych mocarstw. A teraz na pewno żadne z tych mocarstw ,włącznie z Niemcami, nie są zadowolone , że to się kończy, choć oficjalnie wolą wyrażać aprobatę.
Naprawdę nie cieszy mnie jak ludzie łykają medialny szoł, ten sam szoł, ukazany w filmie Fakty i Akty. A którego nie wiem czy komuś się chciało obejrzeć.
Ja zwyczajnie mam wrażenie że żyję w czasach kiedy polityka oraz komentarz do niej (także alternatywny) jest prowadzony przez no... dzieci jakieś.
Zostały przyklejone etykietki np. złe Niemcy rządzą Europą i dawaj do przodu.
Ale przecież nie są złe bo kupujemy od nich broń, brniemy w kontrowaną przezeń Unię itd.
Afganistanu, Atomu w Korei mogłoby nigdy nie być. Wojna w Syrii to czysty absurd. ISIS. Przecież wszyscy wiedzą że bez ochronnego amerykańskiego parasola nie byłoby tego.
Ale ludzie popadli w double thinking znane z Orwella. Nie chcą pójść z logiką do końca. Muszą zatrzymać się w pół drogi, usuwając z mózgu prosty fakt że wszystkie rozwiązania problemów, rzeczy które trzeba naprawić wykonują ci sami ludzie, którzy z premedytacją je stworzyli.
Wolą wierzyć w jakiś chaos, przypadek czy jak, chociaż już setki lat temu mawiano że w polityce nic nie dzieje się przypadkiem. A przecież np. masa ludu wierzy że np. taki właśnie przypadek zbieg okoliczności dał zwycięstwo Trumpowi czy ... PiSowi. Ludzie wierzą że oni chcą dobrze a nie że są po prostu częścią planu.
Ludzie wierzą w takie rzeczy jak to że świat uświadomił sobie w końcu czym jest Rosja!!! Jakby o tym nie wiedziano kiedy pompowano ją gospodarczo, dając jej kroplówkę bez której długo by nie pociągnęła. Teraz przychodzi nam uwierzyć że i Trump, który całe życie spędził w świecie twardego biznesu nie wiedział czym jest Rosja ale się ocknął...
Itd.
Stąd ta główna myśl, przewodni wątek tekstu. Świat jako medialny szoł. W dzisiejszych czasach brany chyba bardziej na serio niż kiedykolwiek. Te wszystkie elity, które muszą sobie radzić teraz z imigracją z wrogą Rosją. Poraz kolejny przesuwający swoje pionki, podsycający konflikty, w które lud wejdzie z zaangażowaniem. No bo przecież ten wróg, ten Muzułmanin czy Rusek jest na serio, ma ten karabin i chce cię zabić. I tylko to się liczy a nie to kto mu ten karabin zasponsorował.
To naprawdę męczące ale i żenujące obserwowanie jak ludzie nie chcą przyznać kim naprawdę są te elity. Jak wierzą że jakiś rząd, PiS np. w jakiś sposób dogada się a może nawet przekona (!) te elity że trzeba inaczej. Że wystarczy tylko trochę zmienić. System. Np. prawo, które jest tworzone przez elity UE... Której rząd opuszczać nie zamierza.
To cyrk. W którego wiara doprowadzi ten świat do zagłady.
A racjonalne Niemcy ? Tak, Niemcy prawdopodobnie za przyjaźń oczekiwaliby niemożliwego, - rezygnacji ze wszystkiego i podporzadkowania się. Ale są tacy co zgodzą się na wszystko. A i to też będzie za mało.
Kilkanaście lat temu miałem okazję rozmawiać z kimś, o kim wiadomo było, że i o życiu i świecie wie nieprawdopodobnie dużo. Powiedział w którymś momencie, że świat jest w rękach złych ludzi, którzy - akurat tak się ludzkości przydarzyło – skupiają wszystkie atrybuty władzy.
Przez tych kilkanaście lat odnajduję co i rusz dowody na to, że miał cholerną rację. Ze swej strony zaczynam wręcz myśleć, że ścieżkę wyjścia da się odnaleźć wyłącznie na drodze myślenia w kategoriach mistycznych. Ostatecznie Ktoś, kto wbudował nam w genom cegiełki zła formując kompletność mechanizmu popędu rozwojowego, powinien okazać odpowiedzialność, jako że rozwój – jak łatwo zauważyć - może biec dalej bez takiego nadmiaru Zła...
To jest właśnie to, idealizm, który jakoś coraz mniej pociągający jest. Albo też myśl że do realizacji idei prowadzi jakaś materialna pokusa. Jakieś sztuczki i gierki.
To oczywista bzdura, nieprawda, lekcja, której wszyscy będą musieli się nauczyć. Bo jest całkiem odwrotnie. To właśnie ta niematerialna, romantyczna idea prowadzi jako efekt uboczny do pragmatycznych, materialnych zdobyczy.
Liberał, postępowiec , nawet idealista, może wydawać się panaceum na tę sytuację , w praktyce zwykle doprowadzajac jednak narody do katastrofy lub cofnięcia się w rozwoju. Bo tak trzeba ocenić skutki tzw. postępowych przemian.
W każdym razie idea że ktoś odgórnie narzuci innym nawet najbardziej pozytywne idee jest w istocie dziwaczna. To być może istota problemu. Jestem anarchistą bo po prostu dla mnie idea jakiegokolwiek rządu centralnego mającego wprowadzić „dobro” jest zwyczajnie idiotyczna. A być może też matematycznie i logicznie niemożliwa.
Tak więc w istocie nie do końca chodzi o krytykę ludzi władzy. Chodzi bardziej o to że ludzie władzy siłą rzeczy stają się ludźmi władzy, wkraczającymi nieuchronnie na te same ścieżki, które tak lubili wcześniej krytykować.
Trump i PiS są świetnymi przykładami.
Jeśli po prostu nie są zwyczajnie agentami.
---
Pisze Pan "mam obowiązki polskie". Proszę nie poddawać nas tak ciężkiej próbie, chcąc przyjąć ten tekst musimy zdobyć się na akt prawdziwej wiary.
"... Jestem anarchistą bo po prostu dla mnie idea jakiegokolwiek rządu centralnego mającego wprowadzić „dobro” jest zwyczajnie idiotyczna..."
- proszę sobie wyobrazić jakieś zaludnione terytorium. Jak sobie Pan wyobraża brak organizacyjnego wymiaru egzystencji jego mieszkańców, przy założeniu, że ma miejsce nieuchronna przecież wymiana towarów i usług a równocześnie wykluczone jest np. (jak !?) używanie maczugi.
Wmontowanie przez Pana terminu "dobro" ratuje konstatację, w tym sensie, że z tym dobrem, jak na razie, ludziom się nie udaje. Ale przecież chodzi nam o to, żeby się udało i per saldo warto do tego dążyć. Pańska krytyka też temu służy !