Tekst ten miał się początkowo nazywać „Dlaczego prawicowe narracje są chu..we”, ponieważ wtedy dokładnie oddawałby nastrój, w którym się znajduję, ale niestety, a może na szczęście zmianę przemogły we mnie względy, które niektórzy, nie wiedzieć czemu, nazywają estetycznymi. Pozostawiam więc tytuł taki jaki jest, ale o narracjach i tak napiszę. Jeśli zaś o narracjach to oczywiście o Toyahu. Napisałem to już kiedyś, ale ponieważ zbliżam się powoli do 1000 notek i wiele osób nie może sobie przypomnieć co tu się działo w okolicach notki 567. Jeszcze raz powtórzę: Toyah jest jedynym autorem, który płynąc na własnych intuicjach i warsztacie trafił dokładnie w ducha naszych czasów. Przez to właśnie nazywam go autorem nowoczesnym. To znaczy takim, który pisząc nie podpiera się niczym poza stylem i wrażliwością. Toyah nie powołuje się na autorytety, nie opowiada odgrzewanych kawałów, nie cytuje mistrzów pióra, nie śpiewa pieśni patriotycznych, nie robi całego szeregu idiotyzmów i zbędnych posunięć, które są udziałem pozostałych, obecnych tu autorów, ze mną włącznie. To czyni jego twórczość świeżą i nowatorską. Niektórych, przyzwyczajonych do rozmaitych bon mots, poutykanych gdzie popadnie, może to rzeczywiście nudzić, ale tak w ogóle nudne nie jest. Wrogość wobec Toyaha okazują zaś przeważnie ci właśnie ludzie, którzy powyższe rozpoznali i się tego przestraszyli. Przestraszyli się, że oni tak nie potrafią, że muszą sięgać do tej całej warsztatowej taniochy, która jest udziałem choćby takiego Łysiaka. Ich celem jest bowiem trafienie do tak zwanego masowego odbiorcy, przy okazji zaś wygłaskanie własnych frustracji i pokazanie koleżankom z biura, że coś się tam czytało i panie tego, oglądało. Twórczość opartą na takich zasadach określam słowem - niepoważna, gorsza jest tylko twórczość oparta o ciągłe opowiadanie tych samych kawałów, w nadziei, że zgromadzeni tu autystycy i katatonicy będą klikać sztywnym palcem w klawiaturę, żeby przeczytać jeszcze raz swoją ulubioną frazę.
Z niejakim zdumieniem rozpocząłem lekturę blogów salonowych po wyborach. Oto szliśmy do tych wyborów z minami srogimi, z marsem na czole, niezbyt może pewni sukcesu, ale z wiarą weń mocną. Najważniejszym zaś hasłem wyborczym było rozliczenie winnych Tragedii Smoleńskiej. To co było przed wyborami oraz reakcja na klęskę stawia nas, ludzi mieniących się prawicą, zwolennikami reform, wolności, prawdy i w ogóle wszystkiego co najlepsze, w długim rzędzie wsiowych głupków. I trzeba to powiedzieć wyraźnie. I dodać jeszcze, że wsiowe głupki to nie jest jeszcze najgorsze z możliwych określeń. Można jeszcze powiedzieć – wkręceni, a jeśli wkręceni to przez kogo? To ważne pytanie. Można powiedzieć – cyniczne chamy. Tak, tak, można. Jeśli ktoś przez półtora roku nie zajmuje się niczym poza Smoleńskiem, a po przegranych wyborach otrzepuje rękawki i nadaje tak jakby nic się nie stało,zasługuje właśnie na takie miano. Określenia można mnożyć, a ja bym jeszcze dodał od siebie jedno – histeryczne baby. I płeć nie ma tu do prawdy żadnego znaczenia.
Jeśli ktoś chce mi powiedzieć, że nie taki był cel wyborczego zwycięstwa, że trzeba było zdobyć władzę i zmieniać kraj, niech się lepiej powstrzyma i przejrzy numery GP z ostatnich 18 miesięcy, a także numery GP Codziennej z ostatnich dwóch miesięcy. Celem wyborów i głównym motywem kampanii było rozliczenie Smoleńska. Wszyscy interesujący się tą sprawą mieli tego świadomość. W salonie publikowano na eksponowanych miejscach teksty dotyczące śledztwa, raportów i okoliczności, komentatorzy domagali się prawdy i czynili różne przygotowania do śledztw własnych. Pisano książki i pisze się je nadal, a wszystko po to, by poznać prawdę. Prawda jest bowiem najważniejsza. Trzeba stanąć w prawdzie. Spróbujmy więc to zrobić, na tyle, na ile ułomny warsztat autora tego bloga nam pozwoli.
Wybory przegraliśmy. Ludzie tacy jak wdowa po Januszu Kurtyce nie dostali się do parlamentu, a dostali się tam ludzie tacy jak były minister Duda. To że pani Kurtyka kandydowała do Senatu, a Duda do Sejmu nie ma tu znaczenia. On się dostał, a ona nie. Pani Kurtyka oparła swoją wyborczą narrację o Smoleńsk i rozliczenie. Przegrała. Oczywiście, że możecie mi tu wymienić tysiąc innych powodów, dla których nie udało jej się zdobyć mandatu, ale ja uważam, że ten jest najważniejszy. Duda zaś – człowiek, który w filmie „Mgła” mówi o tym, że zgodził się na przekazanie władzy Bronisławowi Komorowskiemu, bo prezydent Miedwiediew zadzwonił i powiedział, że para prezydencka na pewno nie żyje – jest od niedzieli posłem. Uważacie, że ci co na niego głosowali nie oglądali filmu „Mgła”? Że nie wiedzieli co on w tym filmie mówi? I kto do niego w tej sprawie dzwonił? Przypomnę – pan Turowski. Załóżmy jednak, że nie wiedzieli. Wtedy musimy przyjąć jakieś inne założenie, ot choćby takie, które da się usłyszeć w tak zwanych kuluarach – Duda to człowiek Ziobry, a Ziobro rośnie w siłę i może zagrozić Kaczyńskiemu. Wybierzcie sobie jedno z tych założeń, to które wydaje wam się lepsze. Oczywiście mam świadomość, że najlepiej jest udawać głupka i nie zmieniać ani na jotę tonu i stylu swoich wypowiedzi. Prowadzi to jednak wprost do jeszcze gorszych klęsk. Jeśli bowiem nie ma innych sposobów zdobywania wiedzy pozostaje nauka na błędach. Gdy ktoś nie korzysta nawet z tego – niech go trafi szlag i niech nie zawraca głowy. No chyba, że takie ma zadanie, że jest za to właśnie wynagradzany. Wtedy O'kay.
Cytowałem tu kilka razy, ale dla przypomnienia zacytuję jeszcze raz premiera rządu francuskiego, który musiał zmagać się z opinią publiczną po przegranej wojnie z Prusami (ach te bon mots, bez nich ani rusz), nazywał się ten człowiek Gambetta i po odkrojeniu od Francji Alzacji i Lotaryngii rzekł swoim rodakom co następuje – myślcie o tym zawsze, ale nigdy o tym nie mówcie. Było to w czasach kiedy walka polityczna prowadzona była w o wiele trudniejszych warunkach, przeciwnicy byli poważni, nie było telewizji, która mogłyby ich ustawić do ciosu, a na ulicach wybuchały prawdziwe rewolucje.
My mając świadomość w jaki sposób media pogrywają z Jarosławem Kaczyńskim, z PiS i prawicą uczyniliśmy ze Smoleńska temat publicystyczno rozrywkowy. Tak właśnie rozrywkowy, bo rozrywką jest publikowana właśnie w salonie24 książka pani Stanisławczyk. I wszyscy ci, którzy wpisują pod tymi fragmentami swoje entuzjastyczne recenzje to właśnie rozhisteryzowane baby. Powinni się wstydzić.
Przyjrzyjmy się teraz bliżej rozegraniu Smoleńska w wyborach ostatnich. I w ogóle tej całej kampanii. Kampanii, której nie było, ani po jednej, ani po drugiej stronie. Kampania bowiem to nie plakaty z krzywymi gębami porozwieszane na mieście. To – jak napisał telok – technologia i trzeba ją kupić. Do kupowania, co niektórzy jeszcze pamiętają, służą pieniądze. Jeśli cały ciężar tej kampanii spada na jedną niskonakładową gazetę, a w ostatniej chwili wydaje się – w celach kampanijnych – drugą podobną gazetą. Jeśli obydwie te gazety piszą prawie wyłącznie o Smoleńsku podgrzewając emocje, to można sobie – myślę, że z takim tokiem myślenia mieliśmy do czynienia – odpuścić resztę, czyli przemyślaną strategię uliczną. Przemyślaną czyli drogą. Nie znaczy to jednak, że odpuszczono sobie budżet na tę strategię przeznaczony. I dlatego ja prócz rachunku sumienia, do którego wzywał ktoś wczoraj sztab wyborczy PIS, chciałbym zobaczyć również inne rachunki z tej kampanii. Nikt mi ich oczywiście nie pokaże, tak samo jak nikt mi nie wyjaśni dlaczego w GP codziennej nie było relacji z wystąpienia Jarosława w Krynicy był zaś tam artykuł Roberta Tekieli o tym, że Bert i Ernie z ulicy Sezamkowej to pedały.
Wracajmy do Smoleńska i narracji zwanych prawicowymi. Ten, który stał za sprawą Smoleńska, musiał ją sobie dobrze zaplanować. To znaczy, że wliczył w koszta także to co będzie się rozgrywało po tym wydarzeniu oraz to w jaki sposób zachowa się tłum czyli my. Postawił na wybuch szlachetnej histerii i nie przeliczył się. Wybuch ten mógł mu zaszkodzić, ale Polacy są narodem przewidywalnym, ułożonym i naiwnym więc szlachetna histeria dała się łatwo skanalizować i przerobić na publicystykę. Publicystykę gazetową, której łakną przecież tłumy chcące dowiedzieć się prawdy. Trwało więc kilka śledztw, prowadzonych w warunkach wykluczających ustalenie czegokolwiek. Snuto najfantastyczniejsze teorie i podnoszono oczy ze zgrozy przy tym snuciu. Z drugiej strony niejaki Osiecki właził na drzewo i pisał, że nic się właściwie nie stało. Myśl, że trzeba rozliczyć winnych i zależy to do wygranych wyborów była gdzieś tam obecna, ale coraz słabiej i słabiej. Zapomnieliśmy bowiem, że to nie my odpowiadamy za kampanię, my mamy tylko głosować. Odpowiedzialność bierze kto inny. I my nie mamy na to wpływu bezpośredniego. Wpływ pośredni mieliśmy i na ten wpływ liczył bardzo Ten, Który Zaaranżował To Wydarzenie – ostatecznie pogrążyliśmy sprawę Smoleńska stawiając ją w oczach ludzi nie chodzących na wybory, obok Trójkąta Bermudzkiego i świateł z Roswell. Doszło do tego oczywiście nie tylko z naszej winy. Umiejętnie podbijano piłeczkę takim choćby Osieckim. Czynić to będzie się nadal, ale nie sądzę by ktoś się tym przejął, entuzjazm będzie wielki.
Uważam, że komisja Antoniego Macierewicza powinna pracować w najściślejszej tajemnicy. Nic, ale to nic absolutnie nie powinno się przedostawać do opinii publicznej z tego co tam się ukazuje oczom śledczych. Bo zakładam, że są jacyś śledczy i oni rozumieją o co chodzi. Smoleńsk to sprawa poważna, sprawa najwyższej wagi i wymagająca poważnych i daleko odbiegających do standardów posunięć. W oczach opinii publicznej należało ją od razu przesunąć do sfery sacrum, a jeśli już coś o tym pisać, w sensie – jakąś publicystykę to w oparciu o własne doświadczenia. Przypomnę teraz coś o czym niewielu pamięta – Oranje chyba, napisał tekst zaraz po 10 kwietnia, no może miesiąc po Tragedii, że na polu pod Smoleńskiem nie pojawił się ani jeden polski dziennikarz. Ani prawicowy, ani lewicowy. To o jakiej przepraszam publicystyce my tu gadamy? To nie jest żadna publicystyka tylko propaganda wymierzona ostrzem w naszą pierś w dodatku.
Tak więc to co mieliśmy przed obecnymi wyborami, było propagandą, w której wszyscy uczestniczyliśmy. Zakładam, że zostaliśmy w to wkręceni, choć muszę przyznać, że moja wiara w organiczny idiotyzm dziennikarzy jest słaba, zaś wiara w premedytację, złą wolę, lenistwo, przewalanie budżetów i temu podobne sprawy wielka i solidnie umotywowana. Zakładam jednak wkręcenie i organiczny idiotyzm. Czynię to dla higieny psychicznej. Swojej i czytelników.
Pora na wnioski. Wskutek przegranych wyborów parlamentarnych temat najważniejszy, temat z którym szliśmy do trzech po kolei głosowań, został zmarginalizowany i będzie marginalizowany jeszcze bardziej. Odbywać się to będzie nie przez wyszydzanie i pomniejszanie bynajmniej, ale przez pełne bólu i zrozumienia współczucie oraz przez sugestie, że trzeba już skończyć z rozdrapywaniem ran. Wywoła to – przewidziane i wliczone w koszta – reakcje emocjonalne, polegające na wzmożonym kupowaniu książki pani Stanisławczyk oraz skupienie uwagi na sprawach bieżących. Przewiduję, tak en block, że tak zwana bieżączka będzie dominować przez najbliższe półtora roku. Przykład bieżączkowania dał nam już wybitny prawicowy historyk Sławomir Cenckiewicz pisząc książkę o tym, że Kiszczak to fajtłapa i przekręciarz oraz porzucając dla tych rewelacji biografię Ignacego Matuszewskiego. Zapytany – why? Odpowiedział – bo są bieżące, ważniejsze sprawy. O'kay. Są.
Najważniejszą bieżącą sprawą będzie zakończenie prezydencji. Potem wypory w Rosji, a potem coś na co wszyscy czekamy! ME w piłce nożnej! Ileż to się będzie można napisać notek, ile anegdot przypomnieć, ile żartów opowiedzieć, hej! Już się niektórzy doczekać nie mogą. Ja osobiście obstawiam, że mistrzem zostanie Rosja, na drugim miejscu Polska, trzecie Niemcy, a czwarte Ukraina. A wy jak myślicie?
Po zakończonych ME większość z tych, którzy nie chodzą na wybory i tych którzy mogliby w jakiś sposób powrócić do tematu Smoleńska już to z powodu wrodzonej wrażliwości, już to przez ciekawość, z trudem będzie przypominać sobie kto to taki ten Kaczyński i co mu się stało. Czasu nie da się zatrzymać. Chyba, że ktoś ma odwagę i siłę na aranżowanie wydarzeń poważnych, od których wszystko zastyga wokół. Ale my nikogo takiego nie mamy. Wskutek błędnego rozpoznania tego co nam zrobiono zamieniliśmy się w stado baranów, które nie odróżnia cyrku od tragedii, serialu od pogrzebu i propagandy od publicystyki. Kiedyś zaś ktoś próbuje nas z tej drogi zawrócić szydzimy zeń i wyklinamy go, to bowiem co cieszy nas najbardziej to wspólne przeżywanie emocji, najlepiej silnych. Oni to wiedzą i umieją wykorzystać. Pozdrawiam wszystkich, mimo ponurego nastroju i zapraszam na stronę www.coryllus.pl. Prawie nie pisałem o Smoleński. Dwa teksty zaledwie, jeden o Jarosławie Kaczyńskim, drugi o Lechu. Ten drugi to opowiadanie, znajduje się w tomie „Atrapia” i nosi tytuł „Duża kaczka”.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 7526
Gratuluję wspaniałego tekstu!!!
Przy okazji trafiłem na Pański inny tekst pt. "Pan Jarosław", którego ze wstydem przyznaję nie znałem. To najlepszy tekst, jaki moim zdaniem ukazał się ostatnimi laty na Niezależnej.pl.
Serdecznie Panu za ten tekst dziękuję!!!
Ponieważ tekst mi umknął chciałby Pana z ciekawości zapytać, czy Gazeta Polska ten tekst przedrukowała? Jeśli nie, to będę musiał zweryfikować zdanie o niej.
A propos, gorąco Pana zachęcam do przeczytania mojego po-wyborczego tekstu pt. "Bilans", patrz: http://niezalezna.pl/175… Dotyczy działalności blogerów na Niezależnej.
Jeszcze raz dziękuję Panu za tekst pt. "Pan Jarosław" i gorąco pozdrawiam, Krzysztof Pasierbiewicz