W trosce o bezpieczeństwo

Szczyt Nuklearny w Waszyngtonie jest niezwykle ważny, ale dwie rzeczy osłabiają jego znaczenie: 1. nie ma na nim Rosji, i fakt ten jest dodatkowo niebezpieczną zagadką, 2. odbywa się w miejscu skąd wyszła destabilizacja całej Azji. Spotkały się tam 52 państwa, ale nie oznacza to, że są zgodne w działaniu. I to jest problem, który dotyczy całego świata. Natomiast kolejny szczyt w Warszawie również będzie wielkim wydarzeniem, ale trudno oczekiwać, że grzech pierworodny w międzyczasie zostanie zmazany.

Oczywiście, fakt ten ma inne konsekwencje dla Stanów Zjednoczonych, inne dla Niemiec, UE, inne dla Turcji czy Chin, a zupełnie inne dla państw bałtyckich, Polski, Ukrainy i Europy Środkowo-Wschodniej. Czy mamy więc cieszyć się z obecności trudnej do zlokalizowania amerykańskiej brygady czołgowej w Europie, w Europie Środkowej, czy w Polsce? Jako poddani amerykańscy – oczywiście, powinniśmy jak w PRL, decyzję wychwalać pod niebiosy, dziękować i natychmiast wysłać naszych chłopaków na amerykański kolejny przegrany front i dalej prosić o amerykańskie wizy?

Natomiast jako kraj w miarę suwerenny, nie możemy udawać, że umiejscowienie brygady w Hiszpanii, Niemczech, czy nawet Rumunii jest zgodna z naszym oczekiwaniem. Będzie tak samo śmieszna, jak owa „szpica” z lokalizacją w Szczecinie. A tak nawiasem mówiąc, pomiędzy Szczecinem-Śląskiem a Ługańskiem-Donieckiem-(dziś)Krymem istnieje przestrzeń, którą Niemcy i Rosja wciąż traktują jako tren jednolity kulturowo i przeznaczony do zdobycia. Ten sposób myślenia pokutujący od kongresu wiedeńskiego w 1815 r. zmienić może jedynie właściwa lokalizacja – nie brygady, lecz adekwatnych do zagrożenia baz amerykańskich w Polsce –  a więc bezpośrednio na tym szlaku, po którym podążali Napoleon, Hitler i Armia Czerwona. Właściwym miejscem jest terytorium Europy Środkowej, a konkretnie Litwa, Polska, Rumunia. W innym przypadku słabość szczytu nuklearnego rozbije go od wewnątrz.

Wracając do meritum i zakładając, że brygada zlokalizowana zostanie w Polsce, musimy zadać sobie pytanie na ile ta obecność może okazać się skuteczna, na ile prowokacyjna, a na ile podarkiem „na odczepnego”? I dalej, czy obecność Amerykanów w Polsce wyklucza owe poatomowe gruzowisko, na jakie skazał nas Układ Warszawski (ponadto nasi komandosi w pół godziny po wybuchu bomby atomowej mieli lądować w Danii i Norwegii)? Czy Polska nie jest jedną z transzei zaporowych, które rozmieszczono po świecie, a które mają chronić nie nas, lecz USA? Czy tzw. rotacja ciągła ma być rotacją ciągłą przerywaną, stwarzającą luki dyplomatyczne, czy ciągłą pionierską – a więc każda nowa uczy się od nowa? I to są pytania, które powinna zadawać sobie nasza dyplomacja, a potem wyciągać to, co można wyciągnąć. Tym, którym nie podoba się taki sposób myślenia odpowiadam, że powyższe pytania są rutynowe i stawiane w każdym szanującym się państwie.

Każde w miarę suwerenne państwo rozważa z kim powinno wejść w sojusze i czy ten sojusz w okresie najwyższej próby okaże się skuteczny? Ale również, czy w tym sojuszu mamy być niezłomni, jak ks. Józef Poniatowski, czy jak Piłsudski, który miał wyczucie polskiej racji stanu? Czy USA idzie z Rosja przeciw Chinom i jakie ma szanse powodzenia, czy odwrotnie, z Chinami przeciw Rosji? A może Chiny idą z Rosją przeciwko USA, a my w tym wypadku, stajemy się ofiarami źle skalkulowanej strategii? Tak wygląda dzisiejsza polityczna światowa szachownica.

Każde w miarę suwerenne państwo musi również ocenić odporność Suwerena, a więc siłę jego fizyczną, intelektualną i społeczną, czyli stopień świadomości społeczeństwa i skalę identyfikacji jego z państwem i własną kulturą. Potem musi to wszystko zsumować i przymierzyć do sytuacji w jakiej się znalazło w obecnym świecie. Bo państwo w pełni suwerenne zdaje sobie sprawę, że efekt skutecznego odstraszania może zapewnić tylko i jedynie obecność rakiet z głowicami nuklearnymi.

Rozmywanie niepodległości
Każde wstąpienie w federację, konfederację czy unię jest osłabieniem niepodległości własnej. Dlatego tak ważne są wspólne cele, wspólne dążenia i wzajemne poszanowanie. Na początku każde zasady federacyjne czy unijne są pięknie sformułowane i często odwołują się nie do racjonalnych czynników, lecz pięknych obrazów lub emocji.

Polskie dążenia do UE od samego początku miało pieczęć poddaństwa i drugoplanowości: „jak nie zrobicie tego a tego, to nie przyjmiemy was do unii, i tyle”. Przyjeżdżali panowie z Brukseli i pouczali, nauczali i wymuszali. W odpowiedzi z czasem samoczynnie pojawiła się usłużna spolegliwość i interesowna życzliwość. Społeczeństwo nie reagowało i dozwalało, bo było drugim pokoleniem wychowanym w PRL, gdzie wystarczyło czekać i coś się tam dostało: mieszkanie, pralkę, lodówkę, malucha itd., więc czekało i ufało, że jak już się dostaniemy do środka UE, to damy sobie radę. A efekt był taki, że kupiono rządy, a rządy kupiły część społeczeństwa – mniej więcej tą sama metodą. Teraz, gdy nowa władza chce wyrównać ów przechył, wszyscy, począwszy od Warszawy, Berlina do Waszyngtonu, stają okoniem. Nikt nie chce zrezygnować z tego, co było. A bryłę z posad świata ruszyć trzeba, bo jak ona się ruszy, to nie pozostanie z nas nic.

Tak więc stopień rozmycia każdej suwerenności zależy od stopnia przygotowania elit danego państwa oraz świadomości Suwerena. Reszta będzie albo dodana, albo ujęta. Trzeba jednak podkreślić, że nie każde wejście i nie każde wyjście z konfederacji czy unii jest wzmocnieniem. Do unii lub federacji chętniej wchodzą słabi, ale gdy, będąc w środku, zbyt dosłownie potraktują wspólnotę, często stają się jeszcze słabsi. Jedno jest pewne, że bez wysiłku – nie ma nic. Wysiłek jest wpisany w nasze życie, ale niestety, najcięższy jest ten intelektualny.

Punkt odniesienia
Bez jasno sformułowanego punktu odniesienia i poziomu wykształcenia niczego nie sposób ani ustalić, ani rozwiązać. Te dwie dziedziny ściśle się z sobą wiążą. Ale też trzeba podkreślić, ze punkt odniesienia i poziom wykształcenia nie mogą być wydumane lub życzeniowe, ideologiczne, czy narzucone politycznie. Punkt odniesienia i wykształcenia odnoszą się nie do mamony, lecz do podstaw kulturowych, własnego miejsca na ziemi i własnej mądrości. Naszą podstawą jest cywilizacja zachodnia, a ściślej – łacińska; nie lichwa, lecz praca; nie kodeks handlowy i kolonizacyjny, lecz rycerski (w Polsce jeszcze jest) itd. Są one jak tożsamość, bez których się nie istnieje; są jak wzorzec z Sévres, który albo pasuje, albo nie pasuje. W takim społeczeństwie patologia ma jasne kryteria i nie ma miejsca na święte krowy, bo święte krowy produkują kolejne święte krowy, jak aussiedlerzy aussiedlerów.

Tak samo jest w przypadku obecnej Polski. Jedynym dla niej punktem odniesienia, i nie ma znaczenia czy się to komuś podoba czy nie, jest niepodległa II RP, bo swoje dążenia i potrzeby artykułowała w warunkach niepodległości, z uwzględnienie polskiej specyfiki i zgodnie z własną racją stanu. W tamtym czasie sformułowano wiele projektów, które, dziś z pewnymi poprawkami wynikającymi z odmiennego położenia, powinno się kontynuować, a nie jak Syzyf wciąż pchać PRL-owską bryłę pod tę sama górę. Najważniejszym z nich jest wzorcowy model społeczny i szkolnictwo, które okazało się równym zwycięstwu pod Warszawą w 1920 r. (dziś stopień dezinformacji społecznej jest większy niż w 1918 r.).

Bez powrotu do polskich i europejskich źródeł nie jest możliwe sprawne zorganizowanie ani państwa, ani struktur społecznych, ani szkolnictwa, ani napisanie adekwatnej konstytucji, ani nawet rozwikłanie sporu wokół katastrofy smoleńskiej czy Trybunału Konstytucyjnego, bo odrzuca się 1000-letnie doświadczenie własne, bo został przerwany ciąg przekazu, bo obecna interpretacja przeszłości przestała opierać się na doświadczeniu pokoleń, a zaczęła na własnej jednopokoleniowej wyobraźni i wirtualnej rzeczywistości. W tym względzie poważnie została ograniczona wyobraźnia psychologiczna, historyczna, społeczna, a nawet osobista. Ofiarami padają nie tylko polska nauka, lecz nawet wzajemne stosunki międzyludzkie.

Jeżeli natomiast warunki polityczne nie pozwalają na zmianę kategorii myślenia czy sposobu działania, wysiłki w tym kierunku powinny następować w sposób zawoalowany – tak samo, jak to czynili nasi przodkowie. Bo nie ma innego wyjścia.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Marek1taki

02-04-2016 [17:25] - Marek1taki | Link:

@autor
"Czy USA idzie z Rosja przeciw Chinom i jakie ma szanse powodzenia, czy odwrotnie, z Chinami przeciw Rosji? A może Chiny idą z Rosją przeciwko USA..."
Pan stawia te pytania. Nie słychać by padały na szczeblach władzy. Są istotne nawet gdy pierwotne decyzje zapadają na poziomie ponadpaństwowym. Bez kalkulacji scenariuszy nie może być adekwatnych przygotowań. Tymczasem podaje się nam "do wierzenia" wersje podświetlone pod kątem i przepuszczone przez pryzmaty.

Obrazek użytkownika twardek

02-04-2016 [19:07] - twardek | Link:

„...Bo państwo w pełni suwerenne zdaje sobie sprawę, że efekt skutecznego odstraszania może zapewnić tylko i jedynie obecność rakiet z głowicami nuklearnymi...”
---
Jeżeli chodzi Panu o:
- posiadanie broni nuklearnej, to - pomijając aspekt prawno-międzynarodowy, nie jest to chyba dla nas rozwiązanie ze względu na zbyt małe terytorium – zupełnie nie mamy tzw. głębi strategicznej. Amerykanie mają ponad 20-krotnie większe terytorium a i tak utworzyli sieć ok. 800 baz zamorskich by to one właśnie ściągnęły na siebie pierwsze, rozproszone (kontr)uderzenia przeciwnika,
- obecność obcej broni nuklearnej, to wątpliwości jw. nie tracą na aktualności.
W obu przypadkach – w warunkach użycia broni atomowej w konflikcie NATO-Rosja, mamy zagwarantowane, jak w czasach Układu Warszawskiego, ale tym razem ze strony Rosji – kompletne zniszczenie potencjału o nazwie Polska.
Będę zobowiązany za wykazanie, że przytoczone rozumowanie jest błędne. Później możemy podyskutować, co wobec tego należałoby zrobić

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz

02-04-2016 [20:22] - Ryszard Surmacz | Link:

Witam!
Chodziło mi o rakiety na terytorium Polski pod kontrolą Amerykanów (w ich bazach). Oczywiście wydaje mi się, że taki fakt odstraszałby skutecznie Rosjan i poważnie wzmacniał całą Europe Środkowo-Wschodnią, ale w artykule odnosiłem się bardziej do sposobu myślenia.

Kiedyś Gierek myślał o własnej bombie atomowej, co przyznam, budziło moją autentyczną sympatię. Zajmował się tym gen. prof. Kaliski, ale nie wiem w jaki sposób chciał on ten fakt ukryć przed Sowietami. To bardzo ciekawy wątek. Prof. oczywiście zginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
Pozdrawiam

Obrazek użytkownika twardek

03-04-2016 [17:05] - twardek | Link:

I
„...Polska mając takie położenie, nie może być słaba, nie może mieć miernych elit i beznadziejnego szkolnictwa, w tym wojskowego. Ideałem na naszym etapie jest II RP. Tak myślę.”
---
Rozumiem, że chodzi Panu o postrzeganie przez II RP jej potrzeb rozwojowych a także rzeczywistości politycznej Europy. Sądzę, że ujął Pan to wyjątkowo trafnie. I klęska II RP niczego tu nie zmienia.
Ze swej strony przyznam, że w gruncie rzeczy dowodzenie, kto jest naszym największym wrogiem i czy napadnie, czy nie napadnie – w warunkach w miarę stabilnego stanu pokoju – to są po prostu spekulacje (jak już tu wspomniałem, Ukraina jest owocem konfliktu USA-Rosja i nie ma tu nic do rzeczy). Analogicznie: stwierdzanie kto jest naszym sojusznikiem i czy pomoże, czy nie. Jako naród, jako państwo mamy swoje interesy i w dynamicznie zmieniającej się grze o nazwie „stosunki międzynarodowe” konfigurację naszych sojuszników i wrogów należy postrzegać poprzez ich aktywną postawę względem naszych interesów właśnie.

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz

03-04-2016 [19:22] - Ryszard Surmacz | Link:

Myślę, że mogę się z Panem zgodzić, ale konflikt na Ukrainie można też zobaczyć, jako element wyprzedzający (pewnego rodzaju wojnę prewencyjną) przed rosyjską interwencją, bo przecież Ukraina, to rosyjski spichlerz. Czyli Amerykanie zapobiegli zajęciu przez Rosjan terytorium Ukrainy, z wyjątkiem, tej zachodniej. Rosjanie nie chcą kłopotów związanych z jej specyfiką - jak sami mówią zbyt dużo tam nacjonalistów. Sam Dugin powiedział, że podział Ukrainy na część rosyjska i amerykańską jest już dokonany, ale jeszcze trwają targi o to gdzie ma przebiegać granica.

Warto też zwrócić uwagę na to, że Europa na Ukrainie jest tak samo traktowana, jak w Polsce pod zaborami, czyli idealistycznie i jako wzorzec, którym nie jest.

Nie bardzo zgadzam, się, że II RP poniosła klęskę. Ją po prostu z zimną krwią zamordowano w najpiękniejszym okresie jej rozwoju. Jeżeli mogę, polecam wywiad-rzekę z prof. Anną Pawełczyńską mojego autorstwa. W internecie są informacje na ten temat. To była bardzo MĄDRA kobieta. Warto ja czytać.
Pozdrawiam

Obrazek użytkownika twardek

03-04-2016 [22:20] - twardek | Link:

"...Czyli Amerykanie zapobiegli zajęciu przez Rosjan terytorium Ukrainy, z wyjątkiem, tej zachodniej. Rosjanie nie chcą kłopotów związanych z jej specyfiką - jak sami mówią zbyt dużo tam nacjonalistów..."
---
Wobec wstępu tego rodzaju konstatacji jestem całkowicie bezradny. W każdym razie, w publicznych enuncjacjach ani prezydent Obama ani p. Nuland ani G. Soros nie utrzymywali, że ratują Ukrainę Janukowycza przed najazdem/zaborem rosyjskim. Taka teza jest czymś wręcz kuriozalnym. Odpuszczam polemikę, odwzajemniając szczerze pozdrowienia.

Obrazek użytkownika twardek

02-04-2016 [23:45] - twardek | Link:

Rzecz w tym, że owo wzmocnienie fałszywie buduje dobre samopoczucie w czasie pokoju. Z chwilą wybuchu wojny realnie stanie się przyczyną katastrofy. Co do Rosji, uważam, że:
1. zaborczość starej Rosji i późniejszych Sowietów nie była czymś szczególnym na tle zachowań innych światowych mocarstw tamtego okresu. Dzisiaj, dokonywanie zwykłej projekcji tej zaborczości dla wnioskowania o jej interesach i sposobie ich zabezpieczania zdaje się być błędne. Rosja Putina znalazła chyba formułę istnienia (a raczej przetrwania) bez dalszych podbojów, ba mają raczej kłopot z utrzymaniem obecnego potencjału, w tym politycznych aktywów oraz terytorium - jakimi dysponują. Radzą sobie z trudem, wobec stałego polityczno-propagandowego nacisku, sankcji ekonomicznych czy narzucanego w zmiennym tempie wyścigu zbrojeń.

2. Mając na względzie kto i po co zmajstrował "majdan", definiowanie zagrożenia dla Polski w związku z konfliktem na Ukrainie jest całkowicie pozbawione sensu.
Jest raczej pomyślane jako sposób na wpompowanie w Polskę i w ogóle w Europę Wschodnią nadmiaru starzejącego się uzbrojenia. Ciekawe, że niektórzy nasi stratedzy z całą powagą powielają tą argumentację...

3. Odnoszę wrażenie, że w doktrynie obronnej, mętnie zarysowującej się w wypowiedziach naszych polityków odpowiedzialnych za państwo i obronność (od 25 lat)- cały czas w wątku struktury i potencjału naszych sił zbrojnych przeziera w tle obraz linii frontu i zmagań zagonów pancernych wspieranych przez lotnictwo. Czasem ktoś mówi o broni rakietowej przeciwnika. No i właśnie my, uwikłani w te zmagania z Rosją - wg tego obrazu - musimy im sprostać. Abstrahując od tego, że nie wiadomo byłoby (nie tyle nam, co Rosjanom) po co? - możemy sobie uzmysłowić czym grozi prowadzenie wojny wg takiego scenariusza. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia czy filmy z miast syryjskich.
---
Można zadać pytanie: jeżeli nie tak, to jak ?
No właśnie, pomyślmy.

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz

03-04-2016 [10:37] - Ryszard Surmacz | Link:

Tak,budowanie złudnego samopoczucia w czasie pokoju, zawsze się mści w okresie próby. Ale pytanie brzmi inaczej: czy w naszym położeniu i stopniu zagrożenia, mieliśmy i mamy sojuszników i przyjaciół gotowych pójść z nami na wojnę? Można powiedzieć, że Polska międzywojenna też zbudowała złudne sojusze. Ale czy realnie patrząc:1. miała szansę samodzielnie przeprowadzić wojnę prewencyjną na terenie Niemiec i czy na taką wyprawę pozwoliliby nasi potencjalni sojusznicy niechętni Polsce w 1918-1920?, 2. czy II RP miała inną alternatywę sojuszniczą? (sojusz z Niemcami wówczas był tak samo nierealny, jak dziś sojusz z Rosją).

Rosja:
1. Owszem zaborczość Rosji była porównywalna z innymi państwami, ale nie policzymy ile polskich szkieletów usztywnia zmrożoną ziemię na Sybirze; budowanie sojuszu na takich podstawach jest tak samo sztuczne jak z innymi. Może trochę przekorne to będzie, ale w rosyjskim wydaniu najlepszym lekarstwem na utrzymanie status quo może być właśnie atak w punkt zagrożenia. Owszem, Rosja nie ruszy się ze swojego miejsca, bo każde wyprowadzenie wojsk z jej terenów oznacza wprowadzenie chińskich na Syberię, i to ostatecznie. Oni wiedzą co to znaczy. Co oczywiście nie przeszkadza im zawierać sojuszów z Chinami. Dla Polski dziś oczywiście największe zagrożenie stwarzają Niemcy.

2. Oczywiście, ma Pan rację, ale nie zmienia to faktu, że Ukraina i Rosja jest takim samym terytorium do zdobycia oraz wzmocnienia siebie naszym kosztem przez innych. Ukraina zdobywa swoją tożsamość w opozycji do Rosji, i Polska nie powinna jej w tym przeszkadzać, bo może w tym procesie przestawić się na nas. Maszym lekarstwem jest odbudowa własnego przemysłu zbrojeniowego.

3.PO zakładało, że wojny nie będzie, i to cały problem. Myślę, że z oceną współczesnego pola walki nie jest tak źle (patrz "Grom"), ale słabość naszej gospodarki, a szczególnie zaczadzenia polityków, nie pozwala nam na wyrównanie ubytków technicznych w armii. Zobaczymy, co pokaże obecny rząd?
Polska mając takie położenie, nie może być słaba, nie może mieć miernych elit i beznadziejnego szkolnictwa, w tym wojskowego. Ideałem na naszym etapie jest II RP. Tak myślę.
Pozdrawiam

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

03-04-2016 [10:36] - NASZ_HENRY | Link:

Przydałyby się własne nuklearne siły szybkiego reagowania ;-)

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

03-04-2016 [11:41] - St. M. Krzyśków... | Link:

Gubi Polaków ich zahukanie, zastraszenie. Z naiwnych starań o poprawność polityczną, bierze się opór przed wyraźnym formułowaniem myśli, mogącej służyć budowaniu prawdziwej niezawisłości na podbudowie militarnej siły lub odstraszającego potencjału. Na tle tej sytuacji, Pański artykuł i tak należy do tych odważnych. Wynika z niego, że naszym głównym przeciwnikiem są Niemcy i to również w odleglejszej perspektywie, już po zaanektowaniu (lub po inaczej nazwanym sobie podporządkowaniu) przestrzeni Szczecin - Śląsk. Obawy te powinny być wyrażane jasno a bezpośrednią tego konsekwencją powinno być budowanie struktur odstraszających, zapobiegających takim zakusom.

Słusznie wywołuje Pan w tym momencie problem niespójności narodu. Rozbicia tego nie zlikwiduje się jednak drogą kształcenia i łagodnej perswazji. Tylko stanowczość i lekceważenie wrzasku zagranicy doprowadzą do likwidacji wroga wewnętrznego - jawnego desantu z różnych stron śwata. Musi to być powiedziane wprost: boimy się, mamy się czego bać, dlatego działamy bezwzględnie. Ale, jak na razie, tego zdecydowania i skuteczności praktycznie nie widzę.
Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz

03-04-2016 [19:36] - Ryszard Surmacz | Link:

Ma Pan racje, w poprawności politycznej wielu Polaków znalazło sobie przytulisko, i myślą, że są równie piękni, jak ich wyobrażenia. Przyczyna może być zahukanie, ale też może być zwykłe lenistwo lub złe wykształcenie, albo najnormalniejsza naiwność.

Co do dalszej wypowiedzi: A owszem wciąż czekamy na polskie elity. Wydaje mi się, że Polacy mimo wszystko muszą się wykształcić sami. Tak, jak to drzewiej bywało. Wydarzenia na ziemiach zachodnich zadecydują o dalszym losie całej Polski. Za życzliwość dziękuję.
Pozdrawiam

Obrazek użytkownika twardek

03-04-2016 [17:04] - twardek | Link:

II
Rozwój sił zbrojnych należy podporządkować przyjętej doktrynie, opartej na potrzebach ochrony interesów na tle realistycznej oceny naszej pozycji geopolitycznej: Czechy na pewno na nas nie napadną. Z kolei z tymi, którzy ewentualnie to zrobią w dającej się przewidzieć przyszłości - starcia wojennego nie wygramy. Oczywiście, nie należy teoretycznie wykluczać, iż w dalszej perspektywie zyskamy zdolność adekwatnej reakcji na napaść tzn. zdolność równoważnego wyniszczenia ludności i infrastruktury napastnika. Niemniej już teraz możemy realnie uczynić inwazję i okupację Polski „nieopłacalną”, ze względu na koszty, jakie napastnik poniesie. Mam na myśli to, że chcąc uchronić przed zagładą ludność cywilną i narodowy majątek powinniśmy dać odpór siłom inwazyjnym „ miękko”. Wkalkulowując, że jednak wejdą. No i niech wejdą. Naszą rzeczą powinno być takie ustrukturowanie zdolności obronnej dla stanu okupacji by każde osiedle, wieś czy miasteczko potrafiło zadać straty obecnym w nim siłom wroga. Dowodzenie przez wyszkolonych wojskowych – z armii, która w stosownym momencie przeszła z obrony do „podziemia” i wchłonęła rozliczne pododdziały dobrze przygotowanej gwardii narodowej. Zdaje się, że na tym kierunku plasują się chyba inicjatywy ministra Macierewicza wobec obywatelskich grup samoobrony. Niestety nic bliżej nie wiem na ten temat.
---
Nasz _Henry, byłem ostatnio w rejonie Pl. Szembeka. Oferowano mi coś nuklearnego. Nie kupiłem i Pan też niech się zlituje i nie pobudza apetytu.