J. Kerry na bank znów będzie pitolił o marsjańskich łazikach

Właśnie się dowiedziałem, że szef amerykańskiej dyplomacji John Kerry przyjedzie niebawem do Polski celem obadania stopnia zagrożenia polskiej demokracji. 

Nie wiem, czy Państwo pamiętacie, że ten sam senator Kongresu Stanów Zjednoczonych odwiedził już Polskę w listopadzie 2013. Było to bezpośrednio po tym, jak wylazła na jaw paskudna afera z podsłuchiwaniem pani kanclerz Merkel przez pana prezydenta Obamę.

John Kerry przyjechał wtedy do Europy gasić pożar wybierając do zatuszowania tej wstydliwej sprawy Polskę w nadziei, że najłatwiej będzie wziąć pod bajer pajaca suto nagradzanego przez Brukselę za wiernopoddaństwo, ówczesnego nowofalowego salonowca światowego, czyli nadętego szefa polskiej dyplomacji, niejakiego Radka Sikorskiego. Pan senator, bowiem wiedział, że pan Radek dla kariery zrobi wszystko, co mu każą, a jego żona napisze w amerykańskiej prasie, co potrzeba. John Kerry zajechał wtedy do Polski podwójnie pewny swego, bo gwoli sprawiedliwości muszę również wspomnieć o bezrozumnie zapatrzonych w wuja Sama wiernopoddańczych klęcznikach z ówczesnej opozycji, która aktualnie dzięki Bożej opatrzności stała się partią rządzącą.  

A teraz Wam uzasadnię w aspekcie, że tak powiem historyczno obyczajowym, dlaczego nie wierzę w nic, co wtenczas powiedział i, co tym razem powie Polakom John Kerry.  

Był rok 1967. Moje studia miały się ku końcowi i trzeba było pomyśleć o przyszłości. 

Mając już wtedy świadomość, iż jako człowiek z dziada pradziada niechętny wszelkiemu lewactwu mam na uczciwą karierę w Polsce szanse raczej marne, zdecydowałem pojechać za chlebem do osławionej Mekki polskiej emigracji, czyli do Chicago.  Po trzykrotnej odmowie paszportu i wielomiesięcznym czekaniu na amerykańską wizę wyjechałem wreszcie za wodę.

Ale w tamtych czasach, by móc pojechać do na inny kontynent trzeba się było zaszczepić przeciwko żółtaczce. Niestety wszystkich szczepiono tą samą igłą i jak się miałem osobiście przekonać nie zawsze starannie sterylizowaną. I tak zarażono mnie w ojczyźnie żółtaczką, która mi się wylęgła już w wymarzonych Stanach Zjednoczonych.

I zaczęły się schody.  

Ponieważ nie miałem „insiury” nie stać mnie było na leczenie w porządnym szpitalu. Poszedłem, więc do taniego konowała, który mnie tak wykurował, że schudłem w trzy miesiące dwadzieścia dwa kilo. I pewnie bym tam został pod zieloną trawką, gdyby nie pewna lekarka z Poznania, która na pierwszy rzut oka się kapnęła, że mam ostatnie stadium wirusowego zapalenia wątroby i nie namyślając się wiele zawiozła mnie do szpitala. Lecz tam, po dwóch tygodniach dostałem rachunek opiewający na sumę ponad dwóch tysięcy dolców, za co można było wtedy kupić moje wymarzone ganc nowe BMW 1600. Więc jak zobaczyłem tę koszmarną sumę natychmiast ozdrowiałem i zrezygnowałem z dalszego leczenia. Ale rachunek zapłacić musiałem.  

Pożyczyłem, więc pieniądze, a żeby je oddać poszedłem do pracy w prywatnej fabryce, gdzie produkowano części do lodówek. Latem, w tej koszmarnej manufakturze, przy wilgotności powietrza około stu procent, w tropikalnym upale, pod rozgrzanym od słońca do białości metalowym dachem pewien amerykański Żyd zatrudniał na czarno rój Polaków, którzy w tym dantejskim piekle tyrali od rana do nocy. 

Objąłem jedyne wolne stanowisko, a zaraz się przekonacie, czemu się zwolniło.

Otóż moim zadaniem był montaż agregatów lodówkowych. Siedząc na metalowym stołku miałem przed sobą szyny, w które w stosownym momencie trzeba było wsadzić odpowiednio wyprofilowaną rurkę. Dwadzieścia centymetrów ponad moją głową wirowało zamaszyście wyjące jak orkan koło zamachowe. Z lewej strony zwisała na łańcuchach szpula blachy ciętej ze straszliwym zgrzytem na paski, które plująca parą pneumatyczna łapa przesuwała z łoskotem nad wspomnianą rurkę. Wtenczas spod sufitu spadała tuż przed moim nosem z niewyobrażalnym hukiem dwutonowa prasa. Powstały w ten sposób agregat musiałem szybko wyjąć, bo za kilka sekund, przepraszam za wyrażenie, miał w niego znowu pierdyknąć ten koszmarny kafar. A jeśli nie zdążyłem, musiałem zatrzymać maszynę i wtedy, jak spod ziemi wyrastał zmianowy skreślając mi godzinę z przerobionej dniówki.  

Spróbujcie sobie teraz wyobrazić wychudłego nieszczęśnika tyrającego jak mrówka w tej manufakturze, a przypomnicie sobie słynny film Chaplina genialnie wyszydzający dumę Ameryki, jaką była zwalniająca ludzi z potrzeby myślenia produkcja w systemie taśmowym.  Po kilku tygodniach opanowałem robotę do takiej perfekcji, że mogłem pracować z zamkniętymi oczami nawet we śnie, gdyż moi współlokatorzy mówili, co rano, że znowu przez całą noc machałem rękami w ruchu jednostajnie przyśpieszonym.  

Na szczęście pewien Murzyn w końcu mi poradził bym rzucił tę pracę, bo z pięciu frajerów tyrających uprzednio na tym stanowisku czterech ześwirowało, a piąty wyskoczył z trzydziestego piętra, a ja pojąłem nareszcie, w czym leży tajemnica sukcesu gospodarki Stanów Zjednoczonych, co więcej, że ja taką harówę mam po prostu w d…ie. Szczęśliwym trafem jakiś rodak zakapował mnie do Urzędu do Spraw Imigracji Ministerstwa Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych i dostałem deportację za pracę na czarno.

Po tej pouczającej przygodzie upewniłem się raz na zawsze, że nie ma jak w domu i pożegnałem Amerykę beż większego żalu szczęśliwy, że wracam do Polski.

Od tamtego czasu minęło bez mała 50 lat i w zasadzie nic się nie zmieniło. Bo z tego, co wiem znakomita większość polskich emigrantów w Chicago nadal tyra od rana do nocy sprzątając żydowskie domy w bogatych dzielnicach, bądź zasuwa w fabrykach podobnych do tej, którą wyżej opisałem.

I o ironio, czego za Boga nie umiem zrozumieć, Ameryka nadal jawi się Polakom rajem objawionym i pomimo wizji katorżniczej orki, jaka ich tam niechybnie czeka wciąż marzą o amerykańskich wizach, których, a jakże by inaczej, nadal nie zniesiono, a tym, którzy o nie proszą nadal się zadaje upokarzająco intymne pytania, których się nawet wstydzę zacytować. Powiem więcej. Wciąż jest dla nich wyrocznią amerykański senator, którego z Polską łączy mnie więcej tyle, że ma podobnie jak obecny marszałek Sejmu perfekcyjnie utrzymany przedziałek.

O zdezelowanych F16, które nam Amerykanie upchnęli za ciężkie pieniądze i offsecie, który się nie wiadomo, gdzie rozpłynął nawet nie wspominam. I dlatego żywię podejrzenie, że także tym razem John Kerry będzie nawijał Polakom podobne androny, jak trzy lata temu, kiedy na odczepkę dał medal jakiemuś żołnierzowi z Gromu i spotkał się z polskimi współtwórcami marsjańskiego łazika. I zaryzykuję tezę, że tym razem, miast o marsjańskich łazikach pan Kerry założy nam pochlebny bajer o niezastąpionych polskich dronach bojowych, które Amerykanie od nas kupią za półdarmo, po czym wezwie nas do wierności zasadom OBWE oraz UE i pouczy, jak mamy szanować demokrację zapewniając tym samym Barackowi Obamie świeczkę, a ogarek Władimirowi Putinowi. 

A na koniec jeszcze się pochwalę, że po ostatniej wizycie w Polsce Johna Kerry miałem proroczy sen, że rząd Tuska upadł, rodacy nareszcie zmądrzeli, zaczęli się wzajemnie szanować i przepędzili gdzie pieprz rośnie przemądrzałych zagranicznych polityków, zaś do ojczyzny powrócili emigranci z Ameryki, Anglii i Irlandii i wspólnie z autochtonami urządzili sobie Polskę po swojemu tak, by pracując uczciwie za godną zapłatę nigdy już nie musieli się tułać po świecie za chlebem i nikogo prosić o radę, jak się mają rządzić w swoim własnym suwerennym kraju.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

Post Scriptum
A kto nie wierzy, że faktycznie miałem wspomniany sen proroczy, może sobie sprawdzić, iż napisałem o tym przed trzema laty w notce pod tytułem: „I niech nam John Kerry nie pitoli o marsjańskich łazikach– vide: http://salonowcy.salon24.pl/54...

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika xena2012

20-02-2016 [21:38] - xena2012 | Link:

Kerry rycerz w lśniącej zbroi ,obrońca uciśnionej księżniczki Demokracji jedzie do Polski na ratunek.Ciężko będzie i ciasno,bo takich jak on rycerzy do ratowania dostatek.W niedalekiej Brukseli co najmniej kilku...Kerry chyba chce błysnąć przed wyborami prezydenckimi w USA i nabijać punkty demokratom,a poza tym przyjeżdża chyba na prośbę Sikorskiego i jego żony.

Obrazek użytkownika Czesław2

20-02-2016 [21:56] - Czesław2 | Link:

Ktoś powiedział, że co sekundę na świecie rodzi się głupek, i sztuka pomnażania szmalu polega na wykorzystaniu tego dobra.

Obrazek użytkownika Adam66

21-02-2016 [01:32] - Adam66 | Link:

Kerry jest tak "wiarygodny" jak większość amerykańskich polityków zarówno z prawa jak i lewa po Reaganie. Reagan był jedynym do tej pory amerykańskim politykiem i prezydentem, który rozumiał że z sowietami można negocjować po uprzednim przyduszeniu i powaleniu ich na glebę. Inaczej, wyżej wspomniani sowieci rozgryawją politycznie prawidłowych idiotów z zachodu jak dzieci z przedszkola...