Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Kaznodzieja, kaznodzieja...
Wysłane przez 3rdOf9 w 25-01-2016 [22:24]
Kolejny to już raz, kiedy natykam się w sieci na działalność dominikanina, ojca Adama Szustaka. Konkretnie zdarzyło się to w zeszłym roku, kiedy rozpoczynał się adwent a działalnością, o którą chodzi był cykl rekolekcji adwentowych pod tytułem „Jeszcze pięć minutek”.
Nie było to moje pierwsze doświadczenie z tym właśnie kaznodzieją… Znacznie wcześniej poznałem wygłaszane przez niego kazania, które od dawna zamieszczane są w Internecie.
Nie od dzisiaj twórczość łódzkiego dominikanina budzi moje poważne zastrzeżenia… Niestety: im więcej jego twórczości znam, tym te zastrzeżenia są większe. „Pięć minutek” nie jest tu wyjątkiem.
Ponieważ nic nie zapowiada, by ojciec Szustak miał zamiar swojej działalności zaprzestać, albo przynajmniej zmienić jej charakter, postanowiłem w końcu się do niej odnieść.
Kaznodziejów takich jak ojciec Szustak, albo przynajmniej popełniających podobne błędy, jest na świecie – niestety – dosyć sporo a on sam stanowi, w związku z tym, dobrą okazję do przyjrzenia się pewnym „kaznodziejskim trendom”, które są tyleż rozpowszechnione (i – co gorsza – brane za dobrą monetę), co szkodliwe.
Do tej pory odcinków wspomnianego cyklu powstało już ponad pięćdziesiąt. Ja jednak postanowiłem wziąć na warsztat jedne z pierwszych, jakie powstały, czyli konkretnie piąty i siódmy.
Poniżej załączam je w formie oryginalnej…
*Rozpocznijmy od odcinka piątego. Cóż za historia jest tam opisana? Ojciec Szustak opowiada ją w dosyć luźnej formie, więc na nasze potrzeby, korzystając z wikipedii, nieco ją uporządkujemy
Oto jest rok 1983. Na start ogromnego, 875 kilometrowego maratonu na trasie Sydney – Melbourne zgłasza się sześćdziesięcioletni facet w zwykłych gumiakach. Nie jest traktowany do końca poważnie, ale zostaje dopuszczony do udziału w maratonie. Z początku większość profesjonalnych biegaczy zostawia oryginała daleko w tyle. Ostatecznie okazuje się jednak, że niecodzienny zawodnik biegnie kilkudniowy maraton bez przerw na sen i ostatecznie... wygrywa.
Chodzi o Cliffa Younga: https://pl.wikipedia.org/wiki/... , urodzonego 8 lutego 1922 australijskiego farmera, który swoje niewiarygodne zdolności do długotrwałego biegania wytrenował w ramach życia zawodowego, wielokrotnie zaganiając samemu do zagrody liczące 2000 sztuk stado owiec.
Historia sama w sobie jest rzeczywiście ciekawa, niezwykła i niewątpliwie pośród szarugi życia codziennego można sobie za jej pomocą poprawić humor… Oto bowiem mamy faceta, który prowadzi życie, lekko mówiąc, beznadziejne: głównym jego zajęciem jest bieganie za owcami w kaloszach. Aż tu nagle okazuje się, że nawet takie szare i – z punktu widzenia zapewne wielu z nas – beznadziejne życie, może ostatecznie okazać się wstępem do czegoś ciekawego, czy nawet fascynującego, jak – w tym wypadku – sportowa kariera.
Fajnie.
Tylko co z tą historią robi ojciec Szustak? Mianowicie: na podstawie dziejów życia Cliffa Younga ojciec Szustak formułuje tezę, że... „Wszystko jest po coś!”. Według ojca Szustaka życie australijskiego biegacza tego właśnie ma dowodzić: że „wszystko jest po coś”.
Nie będę się wdawał w przesadnie głębokie dywagacje, czy aby rzeczywiście ta – popularna ostatnio w kościelnym mainstreamie – teza jest aż tak prawdziwa, jak to się niektórym wydaje…
Po mojemu jest z tym całkiem prosto i normalnie: niektóre rzeczy są po coś a niektóre nie. Z niektórych faktów i zdarzeń rzeczywiście można wyciągnąć jakiś pożytek a inne niosą ze sobą wyłącznie szkody…
Ale takie jest akurat moje osobiste zdanie i mniejsza z tym. Spróbujmy się raczej zastanowić, czy rzeczywiście teza zgodna z poglądami ojca Szustaka („że wszystko jest po coś”), może być udowodniona na podstawie historii Cliffa Younga…
Pierwsze, co się tutaj rzuca w oczy: ilu pasterzy w gumiakach zostało biegaczami? Cliff Young był jeden na tle kilku miliardów innych ludzi, którzy nie byli pasterzami, nie ganiali owiec po nocach i nie wygrali maratonu w gumiakach… Czy odosobniony przypadek, jeden na kilka miliardów, dowodzi, że wszystko jest po coś? Czy może raczej dowodzi czegoś wręcz przeciwnego: że tylko raz na kilka miliardów razy „coś jest po coś”?
No ale dobra: można przytoczyć wiele innych, podobnych historii o tym, jak to wypracowane w żmudnym i nudnym codziennym życiu umiejętności, posłużyły do realizacji niesamowitego, ekscytującego celu.
Tylko że nadal trzeba uważać: ile byśmy takich opowieści nie przytoczyli, zawsze pozostaną one w mniejszości na tle znacznie większej ilości historii z morałem całkowicie odwrotnym. Nie ryzykowałbym więc udowadniania na ich podstawie tezy, że wszystko jest po coś.
Aby to lepiej zobrazować wyobraźmy sobie taką oto historię:
Był sobie w Warszawie szewc, który latami, żmudnie, w swoim malutkim warsztacie, w bramie starej kamienicy, naprawiał ludziom buty. On je naprawiał, naprawiał, naprawiał a oni mu je przynosili i przynosili i tak upływało jego żmudne życie.
Od czasu do czasu szewc, myślał sobie „Och, gdybym mógł być marynarzem… Miałbym wokół siebie wielkie przestrzenie, podróżowałbym po świecie, poznawałbym nowych, ekscytujących ludzi, nieznane lądy, co dzień napełniałbym swą pierś świeżym morskim powietrzem, słuchałbym szumu fal i krzyku mew nad głową… Ech! To byłoby życie… A tak muszę garbić się tutaj nad tymi śmierdzącymi butami, pośród zgiełku miasta, w duchocie mojego małego warsztaciku. I prawie nic z tego nie mam.”.
Ale szewc nie miał – niestety – zdrowia na to, aby zostać marynarzem. Nie wiedział także, jak się do tego zabrać... Lata mijały a marzenia warszawskiego szewca o wielkiej przestrzeni morza pod stopami i krzyku białych mew nad głową odsuwały się coraz bardziej, tonęły w szarości zwykłych dni, przetaczających się po warszawskim bruku, pokrywały mgłą niepamięci, a on, coraz starszy, coraz bardziej zgarbiony, trudził się nad naprawianymi przez siebie butami. I tak wypełniał się ten biedny, pozbawiony radości i jałowy los.
Minęły kolejne lata. Przyszła wojna... A ponieważ nasz szewc był Żydem, więc hitlerowcy, kiedy zajęli Warszawę, wsadzili go do Oświęcimia i zagazowali.
I tak oto kończy się ta historia. Jedna z tysięcy równie tragicznych opowieści o zwykłych ludziach, którym przyszło żyć w ogarniętej mrokiem okupacji Warszawie, Łodzi, Poznaniu, Lublinie i wielu innych, nie tylko polskich miastach. Historii o tym, że naprawdę nie wszystko jest po coś.
Ale ojciec Szustak radośnie wybrał sobie historię Cliffa Younga i wbrew tysiącom historii odwrotnych, wbrew zdrowemu rozsądkowi, „udowodnił” na jej podstawie tezę, którą udowodnić chciał. „Wszystko jest po coś!” Ot radosna nowina! Tyle, że nie wytrzymująca konfrontacji z szerszą, nie wybieraną pod jej kątem prawdą.
Swoją drogą, aby nie pozostawiać czytelników w smutku, nie omieszkam wspomnieć, że i z tej przytoczonej przeze mnie, niewesołej historii, można wyciągnąć pozytywne wnioski. Tyle, że są one – moim zdaniem – dokładnie odwrotne do przesłania wynikającego z nauk ojca Szustaka.
Jego przesłanie zdaje się prowadzić do wniosku, że nieważne, co robimy, nie ważne, czy działamy dobrze, czy źle, mądrze, czy głupio, staramy się, czy też biernie „przeżuwamy życie”, to i tak – ponieważ „wszystko jest po coś” – Pan Bóg prędzej czy później da nam okazję startu w jakimś, cudownie akurat dla nas przygotowanym, maratonie.
Nauka, którą ja bym natomiast w tym miejscu skłonny był sformułować, brzmi całkiem inaczej:
Nie czekaj „w duchocie swojego warsztaciku” na to, aż ci się spełni wątpliwe, magiczne twierdzenie, że „wszystko jest po coś”. Każdy ma wpływ na swój los, każdy ten los kształtuje również własnymi działaniami i własną przedsiębiorczością. Jeśli zatem źle ci z tym, kim jesteś, nuży cię to, co robisz, nie obawiaj się chwycić swojego losu za rogi! Odważ się i „zostań marynarzem”! Nie będzie to droga łatwa, bo na świecie niewiele jest łatwych dróg. Zapewne przyjdzie ci stawić czoła niebezpieczeństwom. Całkiem możliwe, że spotkasz na tej drodze cierpienie. Ale – jak widać – niebezpieczeństwa, cierpienie i śmierć mogą cię znaleźć nawet wtedy, gdy nie zrobisz nic i pozostaniesz tylko „spokojnym szewcem”. Nie lękaj się więc aktywności i nie pozostawaj bierny.
*Idźmy dalej. „Świetliki w służbie szatana”, zwodzące nas na manowce w odcinku szóstym, pominiemy sobie chwilowo i weźmiemy na warsztat kolejną historię, siódmą.
Historię o aligatorze.
Odsłuchajmy najpierw jej początek. Ojciec Szustak nawiązuje tam do pewnej sławnej sceny z Jamesa Bonda, kiedy to bohater, zewsząd otoczony krokodylami – czy też, jak tego chce kaznodzieja, aligatorami – wydostaje się z okrążenia, skacząc po ich grzbietach.
Ojciec Szustak autorytatywnie stwierdza, że w rzeczywistości jest to niemożliwe. „Bo aligator się w wodzie wierci, zanurza” etc...
Czyżby? Rzeczywistość okazuje się na ten temat zaskakująca, jednocześnie dając dobrą okazję do tego, by naszego domorosłego biologa przyłapać na opowiadaniu ludziom nieprawdy.
Obejrzyjcie po prostu trzeci z zamieszczonych przeze mnie filmów…
Główny kłopot polega na tym, że o ile mogliśmy sobie sprawdzić w Internecie, jak się sprawy mają w temacie aligatorów, o tyle w przypadku wiedzy biblijnej, ewangelicznej, czy teologicznej, musimy wierzyć ojcu Szustakowi na słowo.
I teraz powstaje pytanie: „Czy wiadomości z tych właśnie dziedzin ojciec Szustak traktuje z równą nonszalancją, co dane na temat aligatorów i ich zachowania w wodzie? Czy – i jak często – pozwala sobie na to, by czegoś nie sprawdzić, albo po prostu powiedzieć tak, jak mu pasuje, bez względu na stan faktyczny?”.
W dzisiejszych czasach kłamstwa i manipulacji, gdy nieraz w zwykłym życiu boleśnie odczuwamy słuszność zasady „ufaj, ale sprawdzaj”, warto by było, by kaznodzieja nieco poważniej traktował sprawę swojego autorytetu i z większym szacunkiem podchodził do faktów...
Przejdźmy jednak dalej.
Główna teza postawiona w odcinku jest taka, że nie wolno nam uciekać przed złem „na drzewo”, ale zawsze i wszędzie trzeba stawiać złu czoła od razu. Inaczej bowiem zło – które jest, według słów ojca Szustaka, niczym aligator właśnie – będzie na nas cierpliwie czekało, aż osłabniemy i spadniemy z drzewa, prosto w jego otwartą paszczę.
Porównanie obrazowe, tylko co z niego wynika?
Po pierwsze nie mamy zielonego pojęcia, czy aligator rzeczywiście zachowuje się tak, jak nam o tym opowiada ojciec Szustak… Przed chwilą przecież zostało pokazane, że bynajmniej nie jest on ekspertem od zachowania tych fascynujących, skądinąd, stworzeń.
Załóżmy jednak, że rzeczywiście aligator, raz wybrawszy cel ataku, nie zainteresuje się niczym wolniejszym, ani łatwiej dostępnym (zwykłym pokarmem aligatorów jest na przykład padlina) i z uporem godnym lepszej sprawy będzie spędzał czas na rozdziawianiu paszczy pod drzewem.
Czy rzeczywiście, w takim układzie, pozostanie na ziemi – albo wręcz zejście z drzewa – i stawienie czoła aligatorowi to lepszy pomysł, aniżeli ucieczka przed nim, choćby nawet gwarantowała nam ona jedynie tymczasowe schronienie?
Czy aby na pewno kaznodzieja wie, co mówi? Mamy stawić czoła ALIGATOROWI?!!
???!
Pomimo wszelkich zapewnień ojca Szustaka na ten temat, ja jednak, w obliczu zagrożenia atakiem aligatora, wolałbym się schronić na drzewie. Kto wie, może doczekałbym na tym drzewie przyjazdu jakichś strażników przyrody, albo chociaż – skoro ojciec Szustak wprowadza nas tu w klimaty bajkowe – Krzysia z fuzją, który, dostrzegłszy mnie w mojej opresji, aligatora by przepłoszył, albo nawet zastrzelił…
Nie wydaje wam się, że to nieco lepszy pomysł, niż brawurowo stawiać czoło potworowi o sile nacisku szczęk wynoszącym około jednej tony?..
A – rozważając sprawę z innej strony – jak to się wszystko ma do życia? Czy zło naprawdę jest jak aligator? A jeśli tak, to czy dobrą taktyką jest rzucać się w paszczę tego zła?
Na ten temat mogę co najwyżej służyć własnym doświadczeniem. Ma to pewne zalety, bo choć nie jest ono może tak barwne, jak natchnione wizje ojca Szustaka, zostanie przynajmniej podane rzetelnie…
Z różnymi formami zła miałem w życiu do czynienia i uzbierane przy tej okazji doświadczenie mówi mi, że choć rzeczywiście bywają takie sytuacje, w których najlepiej zło zwyciężać od razu, za pomocą kilku kopnięć i ciosów pięścią, to jednak bywa też czasami i tak, że lepiej jest właśnie – dokładnie wbrew temu, co ojciec Szustak z taką siłą i pewnością stwierdza i podaje do wierzenia – przeczekać. Bywa, że sam czas uspokoi wzburzone fale i zaleczy rany…
No oczywiście: pod warunkiem, że ojciec Szustak nie dowie się gdzie mieszkam i jak się nazywam… Gotów byłby jeszcze pójść po zło, które śmiałem zażegnać w sposób niezgodny z jego jedynymi prawdziwymi, uniwersalnymi receptami i namówić je, by wróciło i mnie zjadło – w przeciwnym bowiem razie jego natchnione kaznodziejskie tezy trafi jasny szlag...
Błogosławiony niech będzie Internet i anonimowość jego.
*Trochę sobie na koniec pozwoliłem na złośliwość, ale co robić z kaznodzieją, który plecie trzy po trzy i opowiada kompletne bzdury a wszystko to przy aplauzie natchnionych akolitów? Po prostu ręce opadają jak się tego słucha a chyba jeszcze bardziej, gdy się czyta te wszystkie rozanielone komentarze. Zachwyty ludzi nad kompletną bzdurą!
Skąd my to znamy?
Ktoś może powie, że się czepiam… Problem polega jednak na tym, że ci sami ludzie, którzy dziś wierzą olśnione nauki ojca Szustaka, jutro, na bazie wiary w całkiem podobne, tyle, że jeszcze bardziej atrakcyjnie podane brednie, mogą uwierzyć w dowolną głupotę, choćby to nawet było UFO, albo Latający Potwór Spaghetti.
Ojciec Szustak nie tylko potrafi bowiem – jak to zrobił w odcinku piątym – uogólnić do rangi bożej prawdy i życiowej nauki jednostkowe, skrajnie nieprawdopodobne zdarzenie… W sprawie aligatora idzie dużo dalej: już nie wykorzystuje faktów wedle swojego widzimisię… On je według tego widzimisię tworzy!
Ale jego akolici w dalszym ciągu, niczego złego nie widząc, niczego złego nawet nie wyczuwając, będą iść w bagno jego urojeń, na prostej zasadzie autorytetu, jaki daje ojcu Szustakowi przynależność do zakonu, jak również dlatego, że im te barwne wizje „przypadły do gustu”, rankiem poprawiając humor.
Nie przypomina nam to czegoś?
Istnieje od dawna w łonie Kościoła Wielka Konsternacja i Zdziwienie: czemuż to, ach czemuż Bóg jest tak niepotrzebny astrofizykom i dlaczego umysły ścisłe są – w ścisłości swojej – takie złośliwe i zatwardziałe, że nie chcą wierzyć w Boga…
Mam oczywiście świadomość smutnego faktu, że myślenie logiczne nie jest najpopularniejszym z ludzkich zachowań… Ale błędem jest też sądzić, że nie występuje w ogóle.
A logicznie rzecz biorąc, skoro świadek wiary tak lekko podchodzi do faktów, naucza za pomocą mniej lub bardziej oczywistych nieprawd, cały czas mając za sobą grupkę rozanielonych akolitów… to może cała ta wiara, której on – jak również oni – są świadkami, to taki sam kit, jak przypowieść o aligatorze? Może to wszystko opiera się tylko i wyłącznie na ludzkiej głupocie i chęci wiary w poprawiające humor opowiastki – wszystko jedno, jak bardzo nielogiczne i bzdurne?
Innymi słowy: takie kaznodziejstwo, jak to, które uprawia ojciec Szustak, w prostej linii prowadzi do zwątpienia, bo naprawdę trudno jest wyznawać wiarę opartą na oczywistych bzdurach…
Wspomniane pomiędzy Cliffem Youngiem a aligatorem świetliki, mają – jak na mój gust – nieco zbyt mało wolnej woli, by mogły pozostawać w służbie szatana… Słuchając jednak kaznodziejskich wynurzeń ojca Szustaka zastanawiam się, na ile szatanowi służy taki właśnie irracjonalny styl… i na ile ojciec Szustak rozumie, jakiego rodzaju powoduje szkody?
*W tym miejscu można chyba zakończyć te rozważania... Cóż, oto po prostu jeszcze jeden zły kaznodzieja, jeszcze jeden anty-świadek wiary, za którego będę musiał, jako osoba wierząca, świecić oczami przed ludźmi niewierzącymi, ale potrafiącymi logicznie myśleć. Anty-świadek nie pierwszy, nie jedyny i z całą pewnością również nie ostatni…
Na szczęście moja akurat wiara na nieco silniejszych fundamentach się opiera, aniżeli bzdurne gadki o aligatorach. Ponieważ zaś nie stronię od przemyśleń, potrafię wybierać i potrafię być krytyczny, zarówno wobec uzyskiwanych informacji, jak i wobec ludzi, więc również i takie negatywne doświadczenia będę potrafił wykorzystać z pożytkiem dla siebie…
„Cytadela się wyżywi”.
Przyznam jednak, że w tym skomplikowanym świecie, naprawdę pełnym wcale niebanalnego zła, wolałbym spotykać takich kaznodziejów, którzy wiedzą, co mówią i którzy potrafią – zanim powiedzą – zwyczajnie i po prostu pomyśleć. Tak, by nie stać się przyczyną zawodu tych, którzy im zaufali i jeszcze jedną przeszkodą na tej najważniejszej z ludzkich dróg…
Mam zresztą wrażenie, że nie tylko ja bym tak wolał.
YouTube:
Komentarze
26-01-2016 [06:56] - Stoczniowiec | Link: Przepraszam, ale nie
Przepraszam, ale nie przeczytałem ani nie posłuchałem co o. Szustak ma do powiedzenia. Raz zacząłem go słuchać i wyłączyłem jak zaczął pokrzykiwać. Niestety, od dłuższego już czasu jeżeli napotykam kaznodzieję OP - odpuszczam. Na pewno są wśród nich pobożni i pobożni zakonnicy, ale parę razy słyszałem takie bzdety (nie wspomnę już o dominikanach TVNowskich), że stosuję się raczej do pawłowej zasady "unikajcie wszystkiego co ma choćby pozory zła"... Naprawdę, jest do posłuchania tylu mądrych księży że szkoda się denerwować "nowoczesnymi" pyszałkami wydającymi "bestselerowe" ksiązki i płyty.
26-01-2016 [09:43] - Obywatel | Link: Polecam serie kazań
Polecam serie kazań "Ewangelia dla nienormalnych", "Ewangelia dla potłuczonych", "RUT". Wszystko można znaleźć na stronie langustanapalmie.pl .
Ojciec Szustak zrobił bardzo wiele by dotrzeć z Ewangelią do ludzi pogubionych, letnich, słabych... (czyli do nas wszystkich). Błędy popełnia każdy. Na stronie Langusty znajduje się formułka "Jeżeli jakiekolwiek słowo, które tu usłyszysz będzie przydatne - Bogu niech będą dzięki. Jeśli nie, otocz mówiącego modlitwą i miłosierdziem"...
26-01-2016 [11:33] - Chatar Leon | Link: Przeczytałem wpis,
Przeczytałem wpis, przejrzałem nagrane kazania. Nie oglądałem wcześniej i w ogóle nie pamiętam, bym słyszał o o. Szustaku.
Owszem, mógłby pewnie popracować nad formą swoich kazań. Jednak zarzuty we wpisie wydają mi się przesadzone i niesprawiedliwe.
1. Na ile od tego rodzaju twórczości religijnej, homiletycznej (posługującej się przypowieścią, alegorią, metaforą, czy po prostu wykorzystującej różne motywy jako pretekst) należy wymagać ścisłości czy chociażby, jak w tym wypadku, wiedzy przyrodniczej? Pewnie opinie będą różne, tak jak do różnych ludzi różne formy docierają i jak z różnym przeżywaniem religijności mamy do czynienia.
2. Chcąc ocenić te kazania, przede wszystkim należy chyba ocenić przesłanie, jakie głoszący je w nich zawarł. A przesłanie to jest przecież dość czytelne.
Owo "wszystko jest po coś" nie zachęcało przecież do nijakości i "przeżuwania życia" ale raczej miało skłonić do wyjścia poza czysto "ludzkie" spojrzenie na rzeczywistość i próbę widzenia w perspektywie nadprzyrodzonej.
W drugim filmiku mówiąc o "stawianiu czoła aligatorowi", o. Szustak nie mówi przecież o każdym rodzaju zła, ale o złu moralnym i o konfrontacji z nim tu i teraz. Przestrzega przed uciekaniem od problemów moralnych (i przed bagatelizowaniem zła) odkładaniem na później spraw duchowych, odwlekaniem nawrócenia itd...
3. Wreszcie, stosowna procedura weryfikacyjna wobec tego rodzaju twórczości brzmi przecież "Po owocach ich...". Czy faktycznie słuchanie kazań o. Szustaka przynosi szkody?
26-01-2016 [14:12] - 3rdOf9 | Link: Rozumiem pański punkt
Rozumiem pański punkt widzenia. W rozważaniach na temat kazań ojca Szustaka spotykałem się z takim ujęciem sprawy.
Dla mnie jednak nie tyle jest istotne to, do czego to wszystko miało skłonić, jak to miało zostać odebrane... Nauka Kościoła nie składa się bowiem z dobrych chęci kaznodziejów. Nauka Kościoła to to, co trafia do ludzkich serc i umysłów.
I teraz: co do przesłania, jakie głoszący zawarł w drugim filmiku... Głoszący nie sprecyzował, że miał na myśli tylko część zła. Mówi po prostu: "zło jest jak aligator i dlatego nie wolno przed nim uciekać". Tu nie ma rozróżnienia pomiędzy rodzajami zagrożeń a wręcz przeciwnie: "ta pokusa, ta zła sytuacja, to cierpienie, to cośtam...". Atak jest - według ojca Szustaka - jedynym właściwym sposobem postępowania i kropka. "Nie czekamy dzisiaj, tylko uderzamy w to, co jest naszym aligatorem..."
A problem jest taki, że to właściwym sposobem postępowania właśnie nie jest. Co najwyżej "niekiedy bywa". Można to spróbować zastosować i cholernie się na tym zawieść. I tak narodzi się zwątpienie, ale także wykluczenie spośród tej części akolitów, których wachlarz życiowych doświadczeń mieści się w granicach stosowalności podanej nauki.
A teraz drugi problem: na ile można wymagać ścisłości od twórczości homiletycznej? Ja tej ścisłości wymagam na tyle, aby nauka nie była sprzeczna z doświadczeniem, które można wynieść z życia. Prawda jest w życiu a nie w ideologii. To w życiu, nie w ideologii spotykamy Boga.
Oczywiście takie nauczanie nie musi być - jak to jest w przypadku twierdzeń matematycznych - ścisłe co do kropki, ale w przypadku ojca Szustaka mamy do czynienia z przegięciem w drugą stronę. Podaje on bowiem przykłady wzięte z choinki, albo wręcz po prostu nieprawdziwe i na ich podstawie usiłuje następnie dowodzić półprawd, mających w założeniu służyć za elementy życiowej drogi.
26-01-2016 [17:40] - V for Vendetta | Link: Z tym tekstem to żeś trafił
Z tym tekstem to żeś trafił kulą w płot. Racjonalistę pe-el ci polecam - tam znajdziesz przyjaciół, albo urbanowe nie. Adresy znajdziesz w guglarce. Śmieszny jesteś Panie Bloger Ą-Ę. No śmieszny.
------
Przeczytaj parę razy swój wpis o sobie samym : "Samoświadomość i wiedza o otaczającym świecie. Nieustanne dążenie do perfekcji. Poprawianie popełnianych błędów. Logika, która nie jest bezduszna i romantyzm, który nie stoi z nią w sprzeczności. Nauka szukająca Prawdy, służąca człowiekowi. Tradycja jako gwarancja postępu w drodze ewolucji zamiast rewolucji. Wiara jako źródło sumienia - strażnika strażników. Pragmatyzm dalekiego zasięgu."
------
Samoświadomość, dążenie do perfekcji - i to nieustanne, gwarancja postępu, pragmatyzm dalekiego zasięgu.
Jestem pod wrażeniem. Prawie-prawie idealnie. Brakuje tylko tego : zabieranie głosu w sprawach na których się kompletnie nie znasz.
------
Jerzy Urban dowalał czarnym zanim to stało się modne.
26-01-2016 [18:17] - 3rdOf9 | Link: Agresywnymi atakami
Agresywnymi atakami personalnymi chwały Kościołowi nie przyniesiesz.
Mój wpis ci, jak widzę, pojechał po emocjach…
To też jest pewna kwestia, którą warto tutaj poruszyć: taka forma ewangelizacji, jaką prowadzi ojciec Szustak, bazuje głównie na emocjach i skutkuje nie tyle pozyskiwaniem wiernych, zdolnych do jakichś refleksji, czy duchowego rozwoju, tylko raczej rozemocjonowanych akolitów, gotowych rzygnąć jadem, albo obrzucić gównem każdego, kto się ośmielił wyrazić zdanie odmienne, albo w inny sposób skrytykować guru.
Z chrześcijaństwem to wspólnego ma niewiele, z sekciarstwem znacznie więcej. I to też mi się w tym wszystkim bardzo nie podoba.
Co do prób ożenienia mnie z Urbanem, albo racjonalistą pl, odpowiem po prostu: „Nie, dziękuję”. Tobie może mój tekst tam przypasował, ale moje cele są całkowicie różne od tych, które przyświecają Urbanowi, czy autorom „racjonalisty”. W szczególności nie chodzi mi o to, by, jak to mówisz „opluwać czarnych” (w tym przypadku raczej białych), niezależnie od tego, czy to jest modne, czy nie.
Życzę spokoju i refleksji.
26-01-2016 [18:53] - 3rdOf9 | Link: Agresywnymi atakami
Agresywnymi atakami personalnymi chwały Kościołowi nie przyniesiesz.
Mój wpis ci, jak widzę, pojechał po emocjach…
To też jest pewna kwestia, którą warto tutaj poruszyć: taka forma ewangelizacji, jaką prowadzi ojciec Szustak, bazuje głównie na emocjach i skutkuje nie tyle pozyskiwaniem wiernych, zdolnych do jakichś refleksji, czy duchowego rozwoju, tylko raczej rozemocjonowanych akolitów, gotowych rzygnąć jadem, albo obrzucić gównem każdego, kto się ośmielił wyrazić zdanie odmienne, albo w inny sposób skrytykować guru.
Z chrześcijaństwem to wspólnego ma niewiele, z sekciarstwem znacznie więcej. I to też mi się w tym wszystkim bardzo nie podoba.
Co do prób ożenienia mnie z Urbanem, albo racjonalistą pl, odpowiem po prostu: „Nie, dziękuję”. Tobie może mój tekst tam przypasował, ale moje cele są całkowicie różne od tych, które przyświecają Urbanowi, czy autorom „racjonalisty”. W szczególności nie chodzi mi o to, by, jak to mówisz „opluwać czarnych” (w tym przypadku raczej białych), niezależnie od tego, czy to jest modne, czy nie.
Życzę spokoju i refleksji.