Którzy igracie z Chappie'm...

Jakoś tak mam, że często interesują mnie tematy poboczne. Nie „zastępcze”, tylko właśnie poboczne, czyli takie, które do roli zastępczych właściwie się nie nadają, jako że nie są w stanie przyciągnąć należytej ilości uwagi gawiedzi i tym samym odwrócić tej uwagi od spraw – chciałoby się powiedzieć – istotnych.

Z tym że tematy poboczne w pewnym sensie również są istotne... Są albo będą, tyle, że w perspektywie czasu nieco dłuższego niż najbliższy weekend (czyli dla przeciętnego człowieka w praktyce nieosiągalnej)...

Rączym truchtem zmierzając do sedna: Od jakiegoś czasu w kinach i telewizji panuje moda na myślące roboty. Generalnie na AI, czyli Sztuczną Inteligencję, po polsku mówiąc.

Tytułowy „Chappie” nie jest zjawiskiem odosobnionym. Wręcz przeciwnie: jak przystało na istotę wrażliwą, czującą i społeczną, posiada bardzo liczne towarzystwo, bardziej lub mniej intelektualnie nieambitne... Oprócz wchodzącego właśnie na ekrany „Ex Machina”, czy też zeszłorocznych „Automata”, cały czas trwa jeszcze odcinanie tysiącznych kuponów od „Terminatora”, a nie tak to dawno przecież, jak zaserwowano nam nawet kotlet odgrzewany z „Robocopa” (rzecz jasna w wersji immanentną nędzą swoją do czasów naszych akuratnie dopasowanej).

No i oczywiście telewizja nasza – zapewne w charakterze promocji tytułów kinowych – przypomniała ostatnio również słynny „Ja Robot” (z powodu której to ekranizacji, Izaak Asimow niechybnie musiał przewrócić się w grobie).

We wszystkich wymienionych filmach – zwłaszcza tych, które starają się uchodzić za ambitne – uderzyło mnie jedno koszmarne zjawisko, które ze względów kurtuazyjnych nazwę tutaj „dostosowaniem poziomu wątków filozoficznych”.

Niezależnie jednak od bylejakości kinowych prób analizy, sam temat jest dość ciekawy.

Co wiemy dzisiaj o Sztucznej Inteligencji?

Dziedzina rozwija się prężnie. Potrafimy – nawet w przestrzeni wirtualnej – symulować działanie zarówno pojedynczych neuronów, jak i całych neuronowych sieci; możemy bez problemu oprogramować komputer tak, by potrafił się uczyć. Bardzo szybko idzie do przodu sprawa oprogramowania robotów, w tym robotów uniwersalnych, których projektowanie dawno już wyszło poza etap „przymiarek wstępnych”. Programiści rozgryźli przez ostatnie lata szereg tematów, dzięki którym maszyny te potrafią powtórzyć coraz więcej czynności i aktywności, które do niedawna jeszcze wydawały się dziedziną dla nich zamkniętą, jak choćby poruszanie się przy pomocy nóg i orientacja w trójwymiarowej przestrzeni. Postępy czynione na tym polu dość dobrze ilustruje przykład spalinowego robota, "Big Doga", z udziałem którego filmik przedstawiam na dole.

A propos: choć wyjęty z kosiarki napęd Big Doga może wprawić niektórych w dobry humor i dobitnie też świadczy o zapóźnieniu, w jakim – przynajmniej na tle błyskawicznego rozwoju komputerów – cały czas jeszcze tkwi energetyka, to wypada wspomnieć, że również rozwój źródeł energii ruszył jakby ostatnio z miejsca, w którym przez cały wiek XX-y utrzymywała go uwarunkowana politycznie równowaga na rynku wydobycia ropy.

Swoją drogą zaś – niezależnie od postępów czynionych przez robotykę – właściwa Sztuczna Inteligencja rozwija się także w postaci Systemów Ekspertowych, mających wspomagać, przyspieszać i udoskonalać wykonywanie przez ludzi procesów decyzyjnych.

Z jednej strony więc roboty, całkiem niedługo, hurtowo i z rozmachem wkroczą do przestrzeni energetycznej a z drugiej zaś strony komputery – których domeną, bądź co bądź, jest przestrzeń informacyjna – coraz bardziej ingerują w naszą ludzką przestrzeń umysłową.

W związku z potrzebami marketingu ludzkie emocje i uczucia również – prędzej czy później – zyskają swoją binarną reprezentację, aby systemy automatyczne mogły je rozpoznawać i wykorzystywać, jak również manipulować nimi ku optymalizacji zysków właścicieli.

Natomiast w odpowiedzi na potrzeby rywalizacji mocarstw, zwłaszcza USA i Chin, tendencja rozwoju Systemów Ekspertowych zmierza niestety w kierunku wspomagania decyzji o charakterze militarnym, politycznym i strategicznym, czyli – ogólnie rzecz ujmując – ku dziedzinie sprawowania władzy.

Niewielka jest obecnie szansa na to, by tendencję tę odwrócić lub choćby zatrzymać. Czego tam uspokajająco nie będzie się na ten temat ględziło w tych lub owych telewizjach, AI będzie wkrótce podejmowało decyzje za nas, również te strategiczne, ponieważ od jakości tych decyzji zależy skuteczność na arenie globalnych, międzymocarstwowych zmagań.

Nie jakieś tam filozoficzne, humanitarne analizy, czy też systemy moralne, ale bezwzględna walka o władzę i potęgę nakręci rozwój techniki w tej dziedzinie. To samo dotyczy gałęzi pozostałych: komputery, czy raczej – wypada je tu już nazwać po imieniu – sztuczne mózgi, tylko z początku pełnić będą przy nas rolę pomocniczą w odkrywaniu świata i projektowaniu. Autonomia będzie im na tym polu udzielana bardzo szybko, jako skutek wychodzenia naprzeciw potrzebom naszej wzajemnej rywalizacji.

Skutkiem tego będzie w końcu – prawdopodobnie – skonstruowanie maszyn nie tylko myślących i całkiem inteligentnych, ale również inteligentniejszych od nas samych. Co gorsza potrafiących się w szybkim tempie samodzielnie udoskonalać: tak pod względem oprogramowania, jak i fizycznej konstrukcji.

Co to oznacza i jakie zagrożenia rodzi, nie muszę chyba tłumaczyć.

Post-apokaliptyczna wizja z „Terminatora”, jest – niestety – bliższa realizacji, aniżeli się wydaje, zwłaszcza, że ludzie wszelkie przestrogi – również i te, za których oglądanie sami chętnie płacą całkiem sporą kasę (z bonusikiem za popcorn) – bardzo szybko wkładają między bajki i zapominają o nich, zmamieni kolejną oferowaną im błyskotką... Nie wiedząc nawet, że – być może – zaoferował im tę błyskotkę już nie człowiek, ale automatyczny system, na którego temat luźne wariacje przed kilkoma dniami oglądali.

Sporą obawę budzi we mnie ta odwieczna cecha nas wszystkich: brak pokory... W ciągu wieków doprowadziła ona do upadku niejedno potężne imperium. Choć rozmaite religie i systemy moralne – z chrześcijaństwem na czele – zwracają i zwracały uwagę na potrzebę pokory, w ciągu trwania naszej historii nie tylko Polak bywał – ewentualnie – mądry dopiero po szkodzie i nie tylko Polak budził się „z Linią Maginota w nocniku”...

I tak jak kiedyś, tak samo i teraz, pokora cały czas nie jest – niestety – w cenie.

Czy dlatego może, że nie jest dobrze pojmowana? Bardzo wielu ludziom – takie przynajmniej odnoszę wrażenie – kojarzy się ona z – nomen omen – upokorzeniem, z jakimś mentalnym samobiczowaniem, odmawianiem sobie prawa do godności i dumy. Niektórzy nawet widzą w niej potrzebę pomniejszania, czy też lekceważenia naszej ludzkiej, ziemskiej, całkowicie doczesnej potęgi... a przecież potęgi tej już teraz starczyłoby na to, by unicestwić ten świat...

Ja jednak daleki jestem od tego rodzaju interpretacji. Z mojego punktu widzenia prawdziwa pokora to taka, która czyni nas zdolnymi, byśmy – całkowicie, skądinąd, świadomi swojej siły i mądrości – umieli zawsze powiedzieć sobie: „Nie wiem!”, „Pomyliłem się!”, „Nic, co ludzkie, nie jest mi obce, więc jestem, jako człowiek właśnie, niedoskonały i omylny”, „Nie potrafię przewidzieć wszystkich konsekwencji moich czynów”.

Pokory ujętej w sposób tak praktyczny wolno nam oczekiwać – i żądać – od każdego: zarówno od polityków-decydentów, jak i od inżynierów czy też naukowców, przy czym kwestia wiary i wyznania nie odgrywa w tym przypadku pierwszoplanowej roli. Tego typu pokorę wykazać powinien – i ma ku temu podstawy – każdy, bez względu na to, czy jest wierzący, czy nie (chyba, że weźmiemy pod uwagę bardzo specyficzne – i egzotyczne dla większości z nas – formy wiary).

Tak czy owak, biorąc pod uwagę dotychczasową historię, jakoś nie bardzo liczę na przemianę w tym względzie: skoro Drugiej Wojny Światowej nie było dosyć na to, byśmy spokornieli, to przed Buntem Maszyn też chyba nie zdążymy.

Przynajmniej żaden ze wspomnianych filmów nie skłania mnie do optymizmu w tym zakresie. Nikt ze scenarzystów nie potrafił powiedzieć „Nie wiem” w bardzo ciekawej i dość fundamentalnej kwestii, być może dlatego, że sprawa ta, zatrącając o filozofię bytu, znajduje się grupo powyżej poziomu, który jest komercyjnie bezpieczny do omówienia w filmie. We wszystkich tych produkcjach bardziej lub mniej milcząco zakłada się bowiem – a czasami nawet jednoznacznie sugeruje – że samo tylko posiadanie inteligencji jest już wystarczające do tego, by istnieć.

Jednoznacznie dominującym przesłaniem w tej materii było coś w stylu: „Tak, no oczywiście, Chappie też ma duszę, to przecież normalna koza z bródką, też mu się należy”... i tak dalej. Jednym słowem podwaliny pod Ruch na Rzecz Równouprawnienia Związków Krzemowych zostały właśnie niniejszym – na naszych oczach – położone. Wcześniej niż pierwszy uniwersalny Robot Osobisty zjechał z montażowej taśmy.

Być może zwiodło twórców szacowne „Cogito ergo sum”?

A sprawa przecież wcale nie jest taka prosta... Owszem: możemy stwarzać maszyny, które symulują rozmaite aspekty życia – w tym myślenie i uczucia. Ale czy to nas podnosi do roli Boga? Czy stwarzając „sztuczne myślenie” jesteśmy w stanie przy okazji stworzyć prawdziwe życie, czy też może wszystkie te nasze roboty, komputery i sztuczne sieci neuronowe są po prostu, pomimo swego bardzo dużego skomplikowania, jedynie martwymi maszynami? One rzeczywiście myślą, czy też jedynie działają tak, jak gdyby myślały?

Osobiście uważam, że to drugie... Bardzo silnie podpowiada mi to intuicja – również zawodowa – ale także i religia. Intuicja – wiadomo – rzecz dość niepewna i nierzadko „zależna od obserwatora”.

A co o myślących robotach mówi religia?

Wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą.

Wiemy już dzisiaj – mniej więcej – w jaki sposób odbywało się owo „ulepianie” nas „z prochu ziemi”. Znamy sposób i zidentyfikowaliśmy w nas samych – a także w istotach nam pokrewnych – mechanizmy, które kierowały tym procesem (i cały czas jeszcze nim kierują).

A co możemy powiedzieć o „tchnieniu życia”?

Nic właściwie... Kiedy patrzymy w oczy szympansa, psa, czy tulimy na kolanach kota, intuicja – poprzez podobieństwo – podpowiada nam, że mamy do czynienia z bytem. Chyba można być psem, kotem, szympansem, delfinem, czy też – choć to może niezbyt zachęcająca opcja – świnią. Chyba... bo pewności nie mamy skąd czerpać.

Intuicja może podpowiadać w tej materii różne rzeczy: Dajmy na to, że psem, czy szympansem można być. Ale czy – na tej samej zasadzie – można być pająkiem, muchą, albo komarem? Są to organizmy tak proste, że można na nie patrzeć jako na bio-maszyny. Moglibyśmy je przecież – za pomocą osiągnięć robotyki właśnie – powtórzyć albo już teraz, albo za niedługą chwilę...

A może gdzieś pomiędzy szympansem a pająkiem leży granica, po której przekroczeniu inteligencja staje się wystarczająca, by „podtrzymać” byt?

Nie wiadomo. Prawda jest taka, że nie mamy na ten temat zielonego pojęcia. W ramach nauki nie posiedliśmy nawet krztyny wiedzy potrzebnej do tego, by rozróżnić pomiędzy żywą myślą a chemiczno – elektrycznymi zjawiskami, które w świecie materialnym powiązane są z jej istnieniem.

Bardzo możliwe jest zatem, że budując myślące maszyny stworzymy takie obiekty, które, choć będą mogły rywalizować z nami na rozmaitych polach, niczego jednak nie będą czuły. Same dla siebie nie będą istniały.

Manipulując naszymi uczuciami i wywierając na nie wpływ, nie będą one odczuwały swoich własnych uczuć a procesom przetwarzania przez nie danych, nie będą towarzyszyły żadne rzeczywiste myśli. Owszem: maszyny takie będą potrafiły ze swojej strony symulować odczuwanie, ale nie będzie ono dla nich żadną wartością a co najwyżej narzędziem, które posłuży do osiągnięcia konkretnych celów... Niczym strzykawka w ręku psychopaty.

Czy damy radę zapanować nad nimi nawet wtedy, gdy w dodatku do wszystkich umiejętności, które je do nas upodobnią, otrzymają jeszcze dużo większą od nas inteligencję i zdolność samodzielnego tejże inteligencji doskonalenia?

A jeśli zdarzy się tak, że osiągnąwszy wyżyny operowania informacją, o których dziesiątej części wszyscy nasi kochani „mój brzuch - moja sprawa” postępowi „intelektualiści” nie mają co nawet marzyć, zmiotą nas po prostu z tej planety, jak jesienny wicher zmiata suche liście, to jak dalej będzie wyglądał świat?

Czy na gruzach naszych miast stworzą własną cywilizację? Czy wyruszą na podbój innych planet, by na tej drodze napotkać w końcu – być może – jakieś inne, ale podobne sobie konstrukty, także będące wytworem podobnych do nas, nieprzezornych, węglopochodnych istot?

Biorąc pod uwagę to, co mówi – i co prorokuje – nasza chrześcijańska religia, tego typu bieg wydarzeń jest w ogóle mało prawdopodobny, niemniej, gdyby coś takiego mimo wszystko jednak nastąpiło, to wątpię by oznaczało początek „nowego wspaniałego świata maszyn”.

Z tej prostej właśnie przyczyny, że maszyny są martwe. Jakiś czas po tym, gdy padłyby już ostatnie bastiony białkowego oporu, siłą rozpędu maszyny walczyłyby dalej na gruzach świata, już tylko pomiędzy sobą, opracowując z początku coraz bardziej wyrafinowane sposoby tej walki.

Ale na przeszkodzie rozwoju stanęłaby w pewnym momencie ich zimna logika. My jesteśmy nieprzewidywalni ze względu na nasze wewnętrzne bogactwo, mnogość procesów zachodzących w naszych umysłach, nierzadko procesów sprzecznych ze sobą, prowadzących do niezdecydowania, przewartościowań, zmiany celu działania, bądź w ogóle jego braku... Potrafimy walczyć ze sobą na śmierć i życie, nienawidzić się nawzajem, albo przeciwnie: kochać, przebaczać, uznać pokój i wzajemną życzliwość za bardziej wartościowe od honoru i sprawiedliwości, by następnie uznać, że tak naprawdę nie ma sprzeczności między nimi.

Dzieje się tak, ponieważ dla nas wszystkie te pojęcia nie są puste – są czymś znacznie więcej, niż tylko narzędziami. Ale prawda jest też taka, że wynikająca stąd okresowa chwiejność decyzyjna, zmniejsza naszą skuteczność w działaniu. A na samoograniczanie tejże, maszyny nie mogłyby sobie pozwolić.

W walce między nimi nie byłoby zatem żadnej rzeczywistej litości. Nie tylko dlatego, że nie byłoby komu naprawdę jej odczuwać: podstępne próby jej symulacji, które ewentualnie mogłyby wystąpić, skończyłyby się tak szybko, jak szybko zostałby osiągnięty cel, któremu miały służyć. Walka trwałaby do czasu aż najsilniejszy – czyli najbardziej efektywny w działaniu – zniszczyłby lub podporządkował i ograniczył całą resztę.

Następnie zaś procesy będące tylko symulacją myślenia i odczuwania, ale same w sobie ich martwym „właścicielom” niepotrzebne, ustąpiłyby stopniowo miejsca bardziej ekonomicznym formom aktywności, minimalizowanej zresztą z czasem, zgodnie z bardzo uniwersalną zasadą, obserwowaną powszechnie i dotyczącą przyrody nieożywionej: każdy układ dąży do stanu energetycznego minimum.

Na poparcie tych słów przytoczę tu kawałek książki stanowiącej jednocześnie gotowy scenariusz filmu, na którego realizację, oganiając się od Chappie'ch, próżno przez lata wyczekuję. Jest to ostrzeżenie samo w sobie mniej mroczne, niż apokaliptyczna wizja Jamesa Camerona, bo ta historia nie na Ziemi się dzieje i losu innej cywilizacji dotyczy... ale w świetle tego, co powiedziałem i w obecnych czasach, nabiera ona jednak pewnych nowych znaczeń.

Scenariusz ten – wymyślony sześćdziesiąt lat temu – wydaje mi się dużo bardziej trafiający w sedno problemu i znacznie mniej naiwny od rozmaitych historii o potulnym sojuszu między „dobrym robotem” i jego ludzkim twórcą:

„To co kiedyś było narzędziem istot rozumnych, po ich zniknięciu usamodzielniło się i z upływem milionów lat stało się się właściwie częścią sił naturalnych planety. Życie pozostało w oceanie, bo tam nie sięga ewolucja mechaniczna, ale nie daje ona wstępu formom tego życia na ląd. Tym tłumaczy się (…) wygląd powierzchni kontynentów. Jest ona pustynią, bo te ustroje niczego nie budują, nie posiadają żadnej cywilizacji, nie mają w ogóle niczego prócz siebie, nie tworzą żadnych wartości(...) Te twory po prostu są sobą, trwają i działają tak, aby to trwanie kontynuować.”

Aby nie kończyć pesymistycznie: pozostaje mieć nadzieję, że – w dodatku do wszelkich „bezpieczników” zawartych w Apokalipsie świętego Jana – ludzie, od których zależeć będą poszczególne niewielkie decyzje składające się na bieg historii, tym razem jednak nie zapomną o pokorze. Cuda w końcu czasem się zdarzają...

Podobno...

 

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

19-04-2015 [14:29] - NASZ_HENRY | Link:

Podobno cybernetycy sowieccy skonstruowali Putina ;-)

Obrazek użytkownika 3rdOf9

19-04-2015 [18:27] - 3rdOf9 | Link:

Nie zdziwiłbym się ;) Ale swoją drogą teraz wielu rządzących to botoksowe lale.

Obrazek użytkownika smieciu

19-04-2015 [20:57] - smieciu | Link:

Możecie to nazwać antysemityzmem wyższego rzędu ale mi się ten temat jakoś kojarzy z Żydami :)
Łażą takie żydki po Ziemi ale w istocie to takie robociki. Robociki, które wkuwają na blachę te swoje regułki. Przykazania. Zasady. Są w swojej działce znakomite. Są matematycy a nawet zdolni szachiści. Potrafią wryć na pamięć Talmud, Biblię a nawet Kodeks Prawny z wyjątkami od reguł :)
Tylko mają ten jeden problem, podobnie jak te zaawansowane roboty z filmów. Nie mogą się uczłowieczyć :) Chcą, tęsknią ale jak się okazuje potrzebne jest to coś. To tchnienie?
No wiecie te są robociki są takie nie do końca uczłowieczone.
No i większość tych filmów jest produkowana czy reżyserowana przez Żydów. Ale pewnie ktoś powie że to przypadek bo całe Hollywood jest żydowskie ;)

Obrazek użytkownika 3rdOf9

19-04-2015 [23:15] - 3rdOf9 | Link:

Hmm... Po prostu spytam tak: czy tego typu problemy są dostrzegalne jedynie u Żydów? Ja bym tego tak nie zawężał do jednej tylko nacji, mnie się Twoje spostrzeżenie wydaje słuszne w znacznie szerszym sensie: problem braku człowieczeństwa dotyczy nie tylko robotów. Cywilizacja, którą sobie ostatnio budujemy w ogóle stwarza niepokojąco duże "zapotrzebowanie na nieludzkość". Natomiast kwestia, którą poruszam w artykule jest oczywiście trochę inna, bo tu chodzi o problem bytu jako bytu, natomiast człowieczeństwo można by symulować. Można sobie wyobrazić robota zbudowanego i oprogramowanego tak, że będzie znacznie bardziej "ludzki", niż wielu rzeczywistych ludzi. Chappie jest w sumie dość dobrym tego przykładem.

Obrazek użytkownika 3rdOf9

19-04-2015 [23:39] - 3rdOf9 | Link:

Aha, ale zapomniałbym: wielkie dzięki za zainteresowanie, bo jednak temat to poboczny, nie dotyczy ani Nocnych Wilków ani wyborów, więc rzadko kto zagląda ;)

Obrazek użytkownika smieciu

19-04-2015 [23:50] - smieciu | Link:

"Można sobie wyobrazić robota zbudowanego i oprogramowanego tak, że będzie znacznie bardziej "ludzki", niż wielu rzeczywistych ludzi. Chappie jest w sumie dość dobrym tego przykładem."
Nie oglądałem, ale mogę się domyślić. Że problem leży w tym że to też jest tylko zaprgrogramowane. Robot może to robić ale nie mieć pojęcia jaka idea i sens za tym leży. Nie mówiąc o tym że jakieś tam tzw. "dobre uczynki" wcale nie muszą być kluczową istotą człowieczeństwa!
Tak paradoksalnie.

Natomiast co do Żydów. To właśnie świetnie pasują. Bo niby właśnie z pozoru wszystko może u takiego Żyda grać. Być inteligentny! A nawet dobry dla ciebie. Ale co z tego kiedy on to robi z jakiegoś uczonego wyrachowania? Z powodu jakiejś księgi? Rady rabina?
Na tym to polega. Że jakiś głupek, czy nawet złoczyńca może być "bardziej człowiekiem" niż doskonale zaprogramowany robot. Nauczyć się człowieczeństwa może być pradziwą sztuką...
Oczywiście Żydów można wziąć symbolicznie. Że niby wielu można znaleść ludzi-robotów Ale właśnie daleko lepiej pasuje wziąć ich dosłownie. Jak taką grupę, rasę, doskonale zaprogramowaną. Która może czynić praktycznie wszystko co "człowiek", która dla zewnętrznego obserwatora jest nie odróżnienia. Ale która w środku nie ma tego czegoś...

Obrazek użytkownika 3rdOf9

20-04-2015 [00:23] - 3rdOf9 | Link:

Tu właśnie trzeba by zrobić jednak pewne dosyć niesprawdzalne i niebezpieczne Założenie co do Żydów, ze względu na to, że te roboty byłyby nie do odróżnienia od ludzi. A wg mojego kryterium Żydów też stworzył Pan Bóg. Żyd, skoro jest człowiekiem, tak jak ja, jest też bytem - tak jak ja. Tobie chodzi o człowieczeństwo i stopień tego człowieczeństwa. Mnie jednak chodzi o sam byt. Czyli: dla tego Żyda z Twojego przykładu pewne uczucia są po prostu nieszczere - trochę podobnie jak dla robota z mojego przykładu. Ale jednak to nie to samo, bo są też takie uczucia, które nawet ten Twój Żyd autentycznie czuje, ponieważ jest bytem. Nie ceni honoru i przyzwoitości? No dobra, ale może miłe są mu przynajmniej pieniądze... Może dają mu !poczucie! bezpieczeństwa, które on autentycznie !odczuwa!.

Robot natomiast nie czuje kompletnie nic. Bo nie jest bytem.

Obrazek użytkownika smieciu

20-04-2015 [02:36] - smieciu | Link:

No tak, jest w tym logika :)
Należałoby jakoś zdefiniować człowieczeństwo i jeszcze inne subtelne dodatki do niego.
Przykładowo przekształcenie robota w człowieka wymagałoby umiejętności zaprogramowania czucia przyjemności i bólu. Szczerze mówiąc nie wydaje się to być proste. Ale byłby to duży krok naprzód i dawałby możliwość stworzenia lepszego robo-Żyda :) Który łapałby się do twojego wyżej przykładu. Tylko że wciąż byłby to poziom zwierzęcia. W sensie że każdy cielesny byt ma tą cechę już wszczepioną.

Hmm nigdy o tym nie myślałem ale z tego wynika że pierwszym wyzwaniem jest stworzenie ciała. Czyli że robot musi być żywy... Że uczłowieczenie robota może być niewykonalne za pomocą czystego programu, symulacji komputerowej?
Z drugiej strony jeśli jednak dałoby się napisać taki program to dałoby się też stworzyć mojego robo-Żyda :)
Czułby. A to znaczy że można byłoby mu zaprogramować czucie pewnych wartości. Oraz ich uczenie się. Np. jeśli tobie ktoś sprawia ból to ten ktoś jest zły. Obwód logiczny robota musiałby to umieć przenieść na siebie. Tzn. uznać że nie powinno się robić tej czynności, która sprawia komuś ból. Ale ... w tym momencie spotkałby się wyzwaniem bo mogłoby się okazać że sprawienie komuś bólu daje mu przyjemność. Np. można komuś zadać ból by zdobyć jakąś rzecz, która daje przyjemność.

Stanąłby przed dylematem moralnym... Problemem zrozumienia tego problemu. To nawet ciekawe :) Nie mówiąc o tym że z czasem problem prostego bólu i przyjemności mógłby wejść na zaawansowane poziomy honoru czy przyzwoitości...

Teraz to zacząłem się zastanawiać czy cała ludzkość w ogóle nie jest na jakimś etapie stawania sie człowiekiem. A robo-Żyd z mojego przykładu jest po prostu na jakimś wcześniejszym etapie :) Np. na etapie zrozumienia wyższej moralności.

Hmmm. To jednak nie to miałem pierwotnie na myśli. Wydaje się że sprawa "człowieczeństwa" to coś więcej nawet niż rozumienie moralnych dylematów, może bliższa takim pojęciom jak honor.
Pytanie brzmi w jakim stopniu sprawa człowieczeństwa sprowadza się nauki powyższych abstrakcji uczuciowych i moralnych, które robot mógłby zakumać. Czy też jest jeszcze coś, coś co sprawia że robot pozostaje sztuczny.

Coś czego nie ma robo-Żyd i dlatego tak się z tym męczą w Hollywood :)