Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Wipler! Podaj hasło!

Krzysztof Pasierbiewicz, 06.11.2014
Jak widzę kampania wyborcza nabiera coraz żywszych rumieńców, a nasi politycy konsekwentnie zmieniają Polskę w jeden wielki dom wariatów, od lewa, przez środek, do prawa. I myślę, że się Państwo ze mną zgodzicie, że Polska weszła już w ostatnie stadium paranoidalnej schizofrenii, za czym jest już tylko czarna dziura.

Dziś hitem dnia jest poseł Przemysław Wipler, który od rana uskarża się w telewizji, jakie miał problemy, gdy nagle cała Polska usłyszała, że pobił policjantów na służbie, a żona omal od niego nie odeszła.

Więc żeby Państwa trochę wyluzować i dać trochę oddechu od bieżącej polityki, a także, by pan Wipler sobie nie myślał, że tylko jego spotkało nieszczęście, opowiem teraz nie mniej mrożącą krew w żyłach historię cytując fragment mojej książki wspomnieniowej pt. „Podaj hasło!”. I spoko! Nie jest to kryptoreklama, bo nakład już się wiele lat temu wyczerpał. 

No to cytuję:

„O tym, co widmo strachu może zrobić z ludźmi niech Was przekona ta oto przysięgam prawdziwa opowieść.

Moja pierwsza żona nazywana Grażką, przepiękna, długonoga, rasowa blondynka i jedna z topowych modelek lat siedemdziesiątych posiadała pewną niezwykłą cechę charakteru, jaka w świecie mody jest wielką rzadkością.

Bowiem ta adorowana przez wszystkich modelka, była niewymownie ciepłą, lubiącą dom rodzinny gospodynią utrzymującą ten dom w iście sterylnym porządku.

Pewnego roku, przed Wielkanocą, z ogromnym zapałem rozpoczęła obrządek świątecznych porządków. A że z domu wyniosła twarde przekonanie, iż najlepsza sprzątaczka jej w tym nie dorówna, sama umyła okna, wyprała firanki, wytrzepała dywany, wypastowała podłogi i zostawiwszy mieszkanie bez jednego pyłku udała się w wielki czwartek do rodzinnej Łodzi, skąd miała nazajutrz przywieźć od troskliwych teściów świąteczne smakołyki domowej roboty.

Nazajutrz, jak nie trudno zgadnąć nadszedł wielki piątek, dzień, w którym od dawna, tradycyjnie, chadzałem z przyjaciółmi na świąteczne jajko do znanej krakowskiej knajpy w hotelu „Pollera”. Były to uroczyste i przemiłe spotkania odbywane w gronie najbliższych przyjaciół, w większości ludzi nauki, sztuki i palestry, którą to tradycję zapoczątkowali z końcem lat sześćdziesiątych znani w Krakowie bliźniacy Wacek i Leszek Janiccy (bracia Kliemlicze z Potopu).

W radosnej atmosferze czasu Wielkiej Nocy, w wirze żarliwych rozmów, plotek i dowcipów, ktoś nadto rozochocony zamówił z rozpędu o jedną flaszkę więcej niż zwykle, co wprowadziło wszystkich w tak szampański humor, iż żaden z biesiadników nie chciał się ruszyć do domu. Kelner jednak nalegał, że czas zamknąć knajpę.

Bóg winnej latorośli zrobił jednak swoje, a ja rozochocony świąteczną atmosferą, w myśl starej ułańskiej zasady, że "żyje się raz" obwieściłem zebranym, iż nie ma, co przerywać tak miło rozpoczętej świątecznej zabawy, więc zapraszam wszystkich do domu na małą wódeczkę.
Zakupiwszy w po drodze kilka flaszek żytniej, grono miłych gości opadło jak szarańcza na świeżo wysprzątane przez Grażkę mieszkanko.

Przez szacunek dla pracy solidnej małżonki poprosiłem gości, by zdjęli obuwie, co jak się już niebawem sami przekonacie, miało kluczowe znaczenie dla puenty mojej opowieści. 
Panie rozgościły się w kuchni gdzie przygotowały wymyślne zakąski z tego, co znalazły w świątecznej lodówce, panowie zaś zasiedli w salonie, z powodu braku miejsca na kremowym dywanie.

Bankiet rozwijał się cudnie. A że magnetofon przeraźliwie rzęził obecny na imprezie Andrzej Sikorowski, który wtedy rozkręcał jeszcze jako student swój ledwie raczkujący kabaret „Pod Budą”, zasiadł do gitary i począł przygrywać. Spontaniczna Zorba w krakowskim wydaniu i żarliwe dyskusje z papierosem w ustach, zmieniły w mgnieniu oka wysprzątany salon w kompletną ruinę na wzór Hiroszimy po wybuchu bomby atomowej. A odlot był tak wielki, iż nie było już siły żeby go powstrzymać.

Nagle, ogarnięty paniką przypomniałem sobie, że za pół godziny, pociągiem osobowym Łódź Kaliska – Kraków wraca do domu Grażka. Ogarnięty trwogą z miejsca wytrzeźwiałem zbierając w popłochu myśli jak przy najmniejszych stratach wprowadzić do domu troskliwą małżonkę.

Zakładając możliwość przyjazdu milicji, z którą jako niepokorny dysydent miałem przegwizdane, przed wyjściem na dworzec ustaliłem z gośćmi, że drzwi mają otwierać wyłącznie na hasło, pamiętam do dzisiaj „zielony ogórek”. 
W drodze na dworzec miejski zakupiłem kwiatki, a w jakiejś cudem boskim złapanej taksówce błagałem Wszechmogącego by pociąg nie dojechał, bądź się chociaż z dwie godziny spóźnił. 

Niestety Bóg nie wysłuchał mojego błagania, a ja, oblałem się zimnym potem, kiedy zobaczyłem wytaczającą się z trudem z zatłoczonego pociągu objuczoną jak wielbłąd małżonkę, po której było widać na pierwszy rzut oka, że jedno, o czym marzy, to żeby się już znaleźć w swoim wysprzątanym, przytulnym mieszkanku.

Gdy sobie zdałem sprawę, że totalna wtopa jest nieunikniona zadecydowałem, że nie ma, co kombinować i wyznałem małżonce prawdę, iż mamy właśnie w domu kilku miłych gości. Niestety, zmęczona Grażka uznała to desperackie i szczere wyznanie za z lekka głupawy przedświąteczny żarcik i mimo wielokrotnych zapewnień, że to wszystko prawda, nie słuchając kompletnie, co mówię marzyła, żeby się wreszcie znaleźć w swoim ciepłym domku.

Swój błąd pojęła dopiero na klatce schodowej, kiedy z czwartego piętra dotarły do niej pierwsze odgłosy bankietu. Wtenczas zagotowała i wiedziona dziką furią dostała jakiegoś nadludzkiego kopa i z bagażami w rękach, im wyżej tym chyżej skakała jak antylopa po dwa stopnie, by w mgnieniu oka dotrzeć pod drzwi jej wysprzątanego mieszkania, zza których dobiegały odgłosy szczytującej świątecznej birbantki.

Rozjuszona Grażka rzuciła się z pięściami na drzwi. Muzyka raptownie ucichła, a po dłuższej chwili, zza drzwi dał się słyszeć, znany z „Umarłej Klasy” Tadeusza Kantora głos niejakiej Puni, oznajmiający bezdusznie: - PODAJ HASŁO!!!

Tego już było dla Grażki za wiele i choć się to wydaje nieprawdopodobne, jakimś tajemnym sposobem szał mojej małżonki przemienił się w rodzaj magicznej mocy, jaką mają ludzie potrafiący wzrokiem wyginać łyżeczki i - drzwi się nagle otwarły.

Przed oczami Grażki rozpostarł się istny krajobraz po bitwie. Na odświeżonych meblach walały się w nieładzie butelki i szklanki, a w wyczyszczony dywan ktoś niechcący wdeptał świąteczne zakąski. I na domiar złego wszędzie leżał popiół, bo w wirze zabawy zapomniałem gościom podać popielniczki.

Grażkę wyprostowało, po czym zastygła w bezruchu.

Widząc, że żartów niema goście w grobowej ciszy rzucili się do ucieczki. Był jednak pewien szkopuł, bowiem chcąc zabrać buty, musieli podejść do tego posągu.

W tej trudnej sytuacji dwóch ówczesnych docentów, obecnie profesorów Jagiellońskiej Wszechnicy, nie bacząc na koszta zwiało na bosaka.

A pewien znany dzisiaj prawnik, którego oglądacie często w telewizji, uciekł włożywszy buty pewnego artysty, uwaga! o trzy numery za małe! odkrywając pomyłkę dopiero pod domem, gdy sobie obtarł stopy aż do żywej kości. Nazwiska nie ujawniam z oczywistych względów.

A co było potem, kiedy goście zwiali, domyślcie się Państwo sami. Mogę tylko powiedzieć, że do dzisiaj czuję zapach parafiny, gdy następnego ranka, zanim Grażka wstała, walcząc z namolnym pawiem czołgałem się po dywanie z gorącym żelazkiem próbując wywabić plamy z bankietowych świeczek.

Przez całą wielką sobotę moja piękna żona zawzięcie milczała, a ja udawałem, że mnie niema w domu. Wieczorem Grażka jednak pękła i zaczęła smażyć przywiezione od teściów domowe pierogi. Po czym warknęła pod nosem: – Kolacja na stole!

Gdyśmy tak razem siedzieli w milczeniu zapytałem debilnie czy mnie jeszcze kocha, na co się moja Grażka rozbeczała i zanosząc się szlochem, na ściśniętym gardle wydusiła z siebie:

– Wiesz dobrze, że cię kocham, ale jak już musiałeś sprowadzić do domu tę hołotę, to mogłeś, chociaż k…wa pozwijać dywany.

Wtedy ją przytuliłem i tak już zostało aż pogasły światła...", koniec cytatu.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 10991
Domyślny avatar

felek

07.11.2014 19:40

Dodane przez SylwiaKrap w odpowiedzi na Panie Krzysztofie, z wielka

Sylwia Krap. Do tego z Kanady!:) Ach, pan Krzysztof wielce utalentowany: poczucie humoru, i umiejętność ukazywania, poprzez trafne i pełne swady językowej historyjki... Podpowiem od siebie: i króliki z kapelusza też umie wyjmować. Kanadyjskie.:)
SylwiaKrap

Sylwia Krap

08.11.2014 15:50

Dodane przez SylwiaKrap w odpowiedzi na Panie Krzysztofie, z wielka

Jesli to prawda(o tych krolikach),to Pan Pasierbiewicz jeszcze bardziej urosl w moich oczach...Pozdrawiam Pana serdecznie,zyczac usmiechu I sloneczka na co dzien oraz wiecej zyczliwosci dla innych:)

Stronicowanie

  • Pierwsza strona
  • Poprzednia strona
  • Wszyscy 1
  • Wszyscy 2
Krzysztof Pasierbiewicz
Nazwa bloga:
Echo24
Zawód:
Emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta niezależny, autor, tenisista, narciarz, człowiek wolny
Miasto:
Kraków

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 1, 593
Liczba wyświetleń: 12,555,485
Liczba komentarzy: 30,114

Ostatnie wpisy blogera

  • Niedorżnięta wataha
  • List otwarty do prof. Pawła Śpiewaka
  • A jednak miałem nosa pisząc, że mi nie po drodze z PiS-em

Moje ostatnie komentarze

  • Pamięta Pan jeszcze? - vide: https://raskolnikow2.fil… Serdeczności!
  • @Autor & @ALL   ---   W wolnej chwili zapraszam do lektury - vide: https://www.salon24.pl/u…
  • Jacy akademicy, takie uniwersytety - czytaj: https://www.salon24.pl/u…

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Nieznane oblicze Witolda Gadowskiego
  • Kraków olał post-komuszą subkulturę TVN-u
  • Pytanie prawicowego blogera do posłanki Scheuring-Wielgus

Ostatnio komentowane

  • Alina@Warszawa, Niestety owo PROSTACTWO (skupione wokół Tuska) wróciło do władzy. Że to niewyobrażalne "prostactwo" nie trzeba nikogo przekonywać - kto inny mógłby przyswoić i używać 8* w przestrzeni publicznej do…
  • Beskidzki Góral, Tego platfusa przejrzałem na wylot. Hedonista, wlazłby do doopy, każdemu za kilka kliknięć i marzy o zerżnięciu na boku głupiej dziewoi.
  • keram, Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma !!! Z uporem maniaka  część z nas nie potrafi się zadowolić tym czym dysponujemy , tym co mamy, lecz natychmiast przechodzi do natarcia. …

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności