Pani dr Barbara Fedyszak-Radziejowska ma pretensje do „prawicowych i niezależnych dziennikarzy” oraz - jak rozumiem z całości wywodu - do szeroko pojętych środowiska opiniotwórczych, które mimo różnicy w poglądach łączy fakt kontestacji rządów sitwy Donalda Tuska, że nie poparli „wiarygodnego kandydata” na premiera rządu technicznego, przedstawionego przez PiS w sejmie po ujawnieniu przez tygodnik Wprost taśm hańby. Zamiast tego wraz ze sprzyjającymi PO, SLD i PSL „W zgodnej atmosferze dywagowali nad tym, czy kandydat na premiera został przez PiS >już zużyty<, czy tylko >nadużyty< [Wygrać aby nie przegrać . niezależna pl. 6 VIII 2014].
Sam pan widzisz jaką mamy sytuację, albo punkt widzenia zależy…
Zastąpienie krytycyzmu entuzjazmem jest szczególnie ważne w sytuacji, w której „Demokracja, gospodarka, państwo i obywatelskie prawa są realnie, a nie tylko werbalnie czy propagandowo zagrożone”. Barbara Fedyszak-Radziejowska ma tu na myśli efekt rządów Donalda Tuska oraz awanturę na Ukrainie. Zwłaszcza to ostatnie winno zmobilizować do poparcia pisowskiego parcia do władzy.
Otóż nie ma zgody na taki sposób myślenia, który socjolog przedstawiła w swym tekście. Bo – po pierwsze – sytuacja niesprzyjająca krytyce jest zawsze. W III RP żyję od początku jej istnienia, a w Peerelu też straciłem spory szmat czasu, i zarówno w tym pierwszym jak i drugim quasipaństwowym tworze nie spotkałem się z sytuacją (sic!), w której można było krytykować, nie narażając się na zarzuty szkodnictwa, awanturnictwa, politykierstwa, frustracji, oszołomstwa – do wyboru. A w najlepszym wypadku na uwagi typu: racje pana, że ho, ho …, ale tak w ogóle, to panie na co panu to…
Owe czasy nauczyły mnie też, że jeśli coś idzie źle, to należy o tym mówić, bo później zazwyczaj idzie jeszcze gorzej.
Sądzę, że Pani Fedyszak-Radziejowska myśli w gruncie to samo, bo jak inaczej wytłumaczyć jej rewelację o „krecie” w najściślejszym kręgu władzy PiS, która, parę lat temu, na jakiś czas wstrząsnęła Internetem? Czy nie było to awanturnictwo? Brak wyobraźni politycznej et caetera? A może nawet chęć zaistnienia? Przecież był (i nadal jest?) to czas szczególnie trudny dla partii, ciągle atakowanej przez różnej maści demaskatorów…
Ale wówczas Fedyszak-Radziejowska, pełniła raczej rolę wolnego strzelca, któremu przychylny stosunek do partii Jarosława Kaczyńskiego nie osłabiał czujności; nie była w Radzie Programowej PiS. Dlaczego więc teraz nie pozwala Pani innym wcielić się w rolę człowieka wolnego, kibicującego tym lub owym, ale nie bezkrytycznie - podejrzewając od razu o działanie ręka w rękę z wrogiem? Otóż partyjniactwo z Pani wyszło. Partyjniactwo i drobnomieszczaństwo…
Jedni mogą, inni nie. Czyli – po drugie.
A właściwie to tylko partyjniactwo. Bo drobnomieszczaństwo nie. Niestety. Bo może wówczas, usłyszelibyśmy głos oburzenia na facecika z PiS, który swego czasu skandalizował pijackim pohukiwaniem na całą Polskę na temat swego … przyrodzenia. Ówczesny oraz obecny (sic!) rzecznik PiS swoim wyczynem na pewno napędził kolejnych zwolenników partii, mieniącej się reprezentantką przeciętnego Polaka, dla którego głównym problemem nie jest długość tego i owego, ale jak dociągnąć od jednej głodowej pensji do drugiej, nie robiąc po drodze długów nie do spłacenia, za to do wyegzekwowania przez komornika. Pan prezes wielkodusznie wybaczył niesfornemu Dyziowi, ale czy zrobią to również wyborcy?
Czy oburzyła Panią doktor wypowiedź kolegi po fachu, oraz, tak jak ona, członka Rady Programowej PiS, który – jak podały media- na kilka dni przed wyborami do PE uznał za stosowne spostponować prezesa Kaczyńskiego, choć ten umieścił go wysoko na liście wyborczej PiS w okręgu toruńskim? Czy nie była to rozbijacka, dywersyjna robota, służąca obniżeniu procentów wyborczych PiS-u?
Nie wspomnę już o działaniach Jarosława Gowina, Zbigniewa Ziobro czy Jacka Kurskiego, których w nagrodę za niezłomność wyciągnięto za włosy z topieli, w którą przecież wpadli z wyroków, tak miłej sercu pani socjolog, demokracji III RP. Gdzie są te duszoszczypatielne apele? Czy takie postępowanie w stosunku do ludzi, którzy zawiedli zgodne jest z linią partii, która chce tchnąć w Polaków ducha Powstańców Warszawy i Żołnierzy Niezłomnych? Czy nie wprowadzi to zamieszania w szeregach wyborców, zamieszania przekładającego się na obniżkę notowań? Czy nie będzie asumptem dla smutnej refleksji, że kruk krukowi… Co Pani na to, Pani doktor?
Sitwa wraca! Albo – po trzecie.
Może zamiast grzmieć na pismaków i innych politycznie nieodpowiedzialnych, doradczyni partii zwanej antysystemową i zawziętą na sitwy (By żyło się lepiej. Sitwie!) zwróciłaby uwagę jak z sitwą środowiska, z którego pochodzą, walczą na ten przykład profesorowie- posłowie PiS w podkomisji ds. nauki. Sprawa warta jest osobnego tekstu, więc w tym momencie powiedzmy tyle tylko, że ludziom zatroskanym o zwalczenie licznych patologii, jakie drążą od środka system akademicki, ziemniaki gniją w piwnicy, gdy czytają wypowiedzi panów posłów z PiS, jak lwy broniących w sejmie systemu zbudowanego w czasach stalinowskich i mimo rozpaczliwych liftingów, trwającego do dziś. A minęło już dawno pierwsze dziesięciolecie XXI w. I mamy, jak chce Pani doktor, demokrację, a nie postsocrealizm.
Jeżeli działalność posłów PiS w sejmie nie jest obroną korzystnego dla sitwy akademickiej status quo swymi korzeniami sięgającego czasów gomułkowskich, a może nawet późnego Bieruta - to co nią jest? Czy taka postawa nie spowoduje, że ludzie zaczną się zastanawiać czy aby po zwycięstwie partii antysystemowej, nie będzie tak, że sitwa wyrzucona drzwiami, wróci wraz ze swą dyspozyturą w PiS-ie innym otworem? I co wtedy powie Pani Fedyszak-Radziejowska? Że takie są prawa demokracji?
Co innego mówią, co innego robią.
Żeby zostać jeszcze przy tym temacie, dość dobrze mi znanym. Niedawno prof. Andrzej Waśko w niezależna pl. słusznie podnosił, że „W III RP panował negatywny mechanizm awansu na stanowiska w nauce i administracji. Warunkiem było uczestnictwo w stadnym myśleniu. Tak zdobyte tytuły i stanowiska zaślepiały, a upojeni nimi ludzie w ogóle nie brali pod uwagę, że w jakichkolwiek sprawach mogą się mylić”. Innymi słowy Waśko wskazał na istniejący w systemie awansu akademickiego klientelizm, gdzie – jak pisał z kolei Andrzej Zybertowicz – „w grę wchodzą nieformalne, ukryte lub na wpół jawne, modyfikacje oficjalnych reguł gry”. Powoduje to, że dla jednych basen, na którym odbywają się wyścigi na czas, wypełniony jest wodą, albo w ogóle nie ma w nim cieczy, a dla drugich kisielem, albo, co też się zdarza, fekaliami. Stąd jedni przybywają szybko do mety, czyści i zrelaksowani, a drudzy wydają się obserwatorom wyścigu wiecznymi przegranymi. Fujarami życiowymi – po prostu. Bo nikogo nie interesuje, że na drodze do sukcesu stanęła im, prędzej czy później zniechęcająca do wysiłku, fala żywego gie.
Jednak, gdy przyszło wyciągnąć z właściwego rozpoznania sytuacji konsekwencje i opracować stosowne mechanizmy awansu w systemie nauki i administracji, promujące pracowitych i zdolnych, a totumfackich pozbawiające złudzeń - to doradcy programowi PiS, do których należy również Andrzej Waśko, wypichcili taki program zmian w systemie akademickim, jakby chcieli nim przeprosić sitwy akademickie, a zwłaszcza ich hersztów, za wypowiedziane, kiedykolwiek i przez kogokolwiek, słowa krytyki pod ich adresem.
Prof. dr hab. Piotr Gliński w cnoty bogaty.
Pisząc, że Piotr Gliński jest kandydatem „godnym zaufania”, Autorka posłużyła się konstrukcją nader polemiczną. Pewnie wśród członków Rady Programowej prof. Gliński, szef tego gremium, nie budzi kontrowersji. Ale poza nią?
Poza nią są tacy, którzy uważają, że ktoś kto w czasach, w których każdy na prawo od ROAD/UD/UW był traktowany przez tzw. ludzi rozumnych, przyzwoitych i na poziomie jak oszołom - robił konkietę, startował z poparciem UW do parlamentu, zakładał Partię Zielonych, jest równie wiarygodny jak osoba robiąca karierę dzięki kryszy PZPR, w latach, jak to mówią, minionych. I znów można się zadumać nad przewrotnością losu (?); bo z jednej strony ci niezłomni żołnierze, a z drugiej osoba, która kilka miesięcy po Tragedii Smoleńskiej pobiegła do Pałacu Namiestnikowskiego, aby tam z rąk głównego beneficjenta wydarzenia w lesie smoleńskim odebrać aureolę w postaci wysokiego odznaczenia państwowego „za zasługi”.
Wygrać a jednak przegrać…
PiS może wygrać wybory. Może nawet mieć większość w sejmie. Tylko co dalej? Jak zmieniać Polskę z ludźmi uwikłanymi w relacje z sitwami? A może o to właśnie chodzi? Tak zmieniać, aby wszystko pozostało po staremu? A jeśli tak, to mamy nie tylko teoretycznie istniejące państwo, ale takąż opozycję antysystemową.
I może te wątpliwości poddałaby Pani doktor socjologicznej analizie i programowej refleksji? Bo PiS może wygrać, ale czy wygra cała wspólnota?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4572
Pozdrawiam serdecznie
Robert Kościelny
PiS jest wystarczająco otorbiony. Otarbiacze to ludzie między obu obozami - ich godzina wybija w momencie odwilży.
środowisko akademickie jest tak powiązane interesami i znajomościami oraz "towarzyskością", że w komisji ds. nauki nie powinien zasiadać nikt z kadry akademickiej. PiS nie Pis a zawsze będą kombinowali.
Kłaniam się