Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Golimy tłuste misie, czyli taki way of life
Wysłane przez Magdalena Figurska w 12-07-2014 [09:22]
Zaczęło się ciekawie, sensacyjnie i bogato, w pięknej scenerii i przy ekskluzywnym menu. Choć słownictwo zalatywało cokolwiek „Psami” Pasikowskiego, powinniśmy już dawno się przyzwyczaić, że w III PR politycznej elicie i artystom wolno więcej. A ci byli pierwszorzędni, z górnej półki. W ostatnim odcinku zapowiadano, że ciąg dalszy nastąpi, w zwiastunie pojawili się: szef NIK, szef CBA i ministra od tatuaży, dreszczy i unijnych funduszy, gdy nagle zmienili serial, tak jakby zamiast „Dynastii” puścili „BarON24”, z właścicielem stacji benzynowej, telekomunikacji, chemii, autostrad i wszystkiego, co dało się sprywatyzować. A ponieważ ten, kto pływa jachtem Phoenix 2 za 120 milionów dolarów i zna nie tylko Jenifer Lopez, jak szef NBP, więc nie przyjmuje fuchy w kiepskim serialu, dlatego wysłał posłańca Wszechpolskiego, kolegę kolegi, wzrost 196 cm, z mocną głową, o których mówią, że dla nich pół litra to na pół twarzy. Takie było oficjalne info. Za przyzwoitkę robił jego kolega dziennikarz, który dobrze się zapowiadał, ale marnie skończył; najpierw w Nowym Ekranie zamieszczał monotematyczne teksty typu „Jak PiS niszczy prawicę”, później kontynuował to na służbie u Hajdarowicza. Czyli permanentna praca na zlecenie.
Wtedy prof. J. Staniszkis pisała, że "Uważam Rze" kierowane przez Jana Pińskiego będzie używane przez Romana Giertycha i Radosława Sikorskiego jako "wehikuł" do przejęcia władzy w PO. I nie myliła się. Dziś Piński plącze się w tłumaczeniach i żali się, że Nisztor nie zwrócił mu nawet pieniędzy za ksero.
Te didaskalia są o tyle ważne dla całej sprawy, że rozmowa odbyła się w lecie 2011 roku przed wyborami parlamentarnymi, w których ponownie wygrało PO, również za sprawą Nowego Ekranu i okołoekranowego WSI-owego towarzystwa. Nie bez związku dla spektaklu jest też analiza mimiki Romana Giertycha, ostrzegającego w mediach przed powrotem PiS i Kaczyńskiego do władzy, który kiedyś zapewniał, że wkroczy do akcji, by temu zapobiec, i wtedy, gdy chwali Platformę i ministra Sikorskiego czy organizuje grilla, marząc o powołaniu nowej partii, zapewne koalicyjnej dla PO. W tym celu przecież powołał pan mecenas i dyżurny rzecznik PO brylujący w jedynie słusznych mediach - Instytut Myśli Państwowej, z takimi „myślicielami” i „tęgimi głowami” jak Michał Kamiński czy Kazimierz Marcinkiewicz.
Obaj więc zaprzyjaźnieni panowie, którzy spotkali się z Piotrem Nisztorem, mieli do spełnienia prostą misję, prawie jak Rywin, który nawiedził swego czasu Michnika. Mieli odkupić od dziennikarza, za 400 tys. zł prawa autorskie do książki, którą Nisztor napisał o Janie Kulczyku, by publikacja się nie ukazała, bo mogłaby sprawić biznesmanowi przykrość, z powodu nieprzyjemnych dla jego ojca fragmentów. Wszystko to oczywiście wielka ściema, bo Giertych nie działał w imieniu żadnego biznesmana, nie było żadnego zleceniodawcy, a na pewno nie od Kulczyka, którego stać na wykupienie całego nakładu ewentualnie wydanej książki, by nie trafiła w ręce 80-letniego tatusia, co wyszłoby mu nawet taniej, a i Giertych nie miał żadnego pełnomocnictwa do licytacji książki, której nie było, więc handel czy podbijanie ceny był bezprzedmiotowy. Sam zresztą mecenas przyznaje w Gazecie Wyborczej, że od początku to był blef: „Klient chciał, bym zaproponował kwotę, a potem miałem zerwać negocjacje. Miałem wysondować cenę, jak przy przetargu”. Nie było więc ani pieniędzy, ani spółki Giertycha, która planowo miałaby golić tłuste misie piórem Nisztora i pod mecenatem Giertycha. Ale się nie udało.
Bo jaki sens miałaby ta książka, prócz może pikantnych kawałków obyczajowych, których pełno na Pudelku do wiadomości wszystkich, skoro postać najbogatszego Polaka została już tak prześwietlona, że musiał za rządów PiS uciekać, by później za Tuska wrócić i kontynuować swoje kokosowe interesy. Książka po trzech latach podobno jeszcze się pisze i nie może być w niej niczego ponad to, o czym wszyscy wiemy. Kariera od handlarza grzybami do milionera, pierwszy milion od tatusia, libijska pożyczka, francuski łącznik, Kadafi, KI Chemistry, złoto z Namibii, szkolony w Moskwie Murzyn – przedsiębiorca, Acron i Azoty. Warto jednak przypomnieć, że w czasie, gdy posłańcy – bukiniści nienapisanej jeszcze książki poili wódką młodego redaktora Nisztora (bardzo niepedagogicznie panie były ministrze edukacji!), właśnie drukowała się inna książka, autorstwa Krzysztofa Galimskiego i Piotra Nisztora "Cała prawda o katastrofie smoleńskiej. Kto naprawdę ich zabił?". Gdyby wtedy Giertych wykupił cały nakład, już dawno mógłby cieszyć się fotelem ministerialnym od wdzięcznego premiera i dziś nie liczyć, że wyprowadzi Sienkiewicza ze stołka, gdy wcześniej wprowadzał go do szkół.
Analiza politycznej drogi Romana Giertycha jako „konia trojańskiego”, o czym sam mówi: „To ja rozwaliłem rząd PiS-u. I jestem z tego dumny”, wyznaczonego dziś przez establishment do budowy koncesjonowanej prawicy zwalczającej Prawo i Sprawiedliwość, a także jego obecne stanowisko w sprawie podsłuchów dowodzi, że pan mecenas relatywizuje nie tylko moralność i dobre obyczaje, ale też kodeks karny, bo jak Kali nagrywać, to dobrze, a jak Kalego, to już przestępstwo, za które dziennikarzy trzeba przeprowadzić „Wprost” do więzienia, wcześniej niszcząc ich finansowo. Zapowiada więc pozew o 500 tys. zł przeciw tygodnikowi i doniesienie do prokuratury o złamaniu prawa przez Piotra Nisztora. Tylko zapomina, że jako obrońca Wojciecha Sumlińskiego, też bezprawnie nagrywał swego klienta podczas spotkania w kancelarii, choć zapewniał, że jest wolna od podsłuchów. Dlatego możliwe jest, że nagrywajacych było dwóch i gdyby Nisztor połknął haczyk, mielibyśmy taśmy, ale opublikowane w Gazecie Wyborczej. "Roman Giertych, adwokat ludzi władzy, chciał tworzyć grupę, która będzie wymuszała pieniądze od najbogatszych Polaków: Kulczyka, Solorza, Czarneckiego, Sołowowa" - pisze "Wprost" na okładce nowego numeru. Myślę, że się mylą. Giertychowi nie chodzi tak o pieniądze, bo jego fabryka niewydanych książek to blamaż, jak o władzę i udowodnienie, że jest sprawnym adwokatem, który wybronił nawet Józefa Bąka, ale i tak przebiegłym, że można mu powierzyć nawet kontrolę ABW. Popełnił jednak sporo błędów szukajac haków na polskich miliarderów przy użyciu metod jawnie gangsterskich, przedstawiając Nisztorowi plan funkcjonowania swojej fabryki: „Ty będziesz pisał. A ja będę, słuchaj, sprzedawał to. Dawał ci support prawny”, naruszając być może i tajemnicę adwokacką, więc „support prawny” od Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie może się skończyć. Co mu dzisiaj pozostało, prócz tego, że próbuje obrócić wszystko w żart? Niewiele. Nawet nie pomoże bycie na „ty” z premierem Tuskiem. Jego kariera polityczna i zawodowa dobiegła końca. Bo kto chciałby takiego adwokata, który narusza prawo i zdradza tajemnicę zawodową, i komu potrzebny taki polityk, który publicznie mówi o moralności, a prywatnie uprawia szantaż. Na własne życzenie wypadł z łask i nikt po nim płakać nie będzie. Taki way of life.
Komentarze
12-07-2014 [10:33] - Basia | Link: wyjątkowo, ale to wyjątkowo
wyjątkowo, ale to wyjątkowo paskudna postac z tego Romana Giertycha. Brzydziłam się kanalią jak latał do tefałenów zaraz po spotkaniu z Kaczyńskim i zdradzał szczegóły rozmów. Judasza przy romanie można jeszcze usprawiedliwic...
12-07-2014 [11:16] - Magdalena Figurska | Link: Miał rację Kaczyński, że go
Miał rację Kaczyński, że go wywalił. Zobaczymy, co Rada Adwokacka wymyśli.
Serdecznie pozdrawiam
12-07-2014 [11:18] - NASZ_HENRY | Link: Kombinuje jak wynajęty koń
Kombinuje jak wynajęty koń POd górkę ;-)
12-07-2014 [23:44] - emilian58 | Link: To już nie koń,to już tylko
To już nie koń,to już tylko chabeta wyświechtana!
12-07-2014 [11:46] - taganka | Link: Pan Giertych być może nie
Pan Giertych być może nie naruszył prawa, być może nie naruszył też pod względem formalnym przepisów kodeksu etyki adwokackiej. Wydaje się jednak, że uczynił coś, co powoduje, że potencjalny klient nie może mieć do niego zaufania.
A zaufanie do drugiej osoby, w tym i do adwokata, to takie coś co wewnętrznie odczuwamy i co nie da się zmierzyć, zważyć, ani nawet dostrzec przez pryzmat pisanych przepisów.
A bez zaufania z potencjalnego klienta nie będzie klienta rzeczywistego.