Jak patrzę na ten żałosny serial podsłuchowy przypominają mi się harce dwóch niebywałych prawdziwków. Mam na myśli współczesnego Nikodema Dyzmę, który ponoć Oxford kończył na zaocznych studiach w Moskwie i pacana od drogich zegarków, przy którym wyzwalający nas w 1945 roku sowieccy żołdacy, którzy też byli miłośnikami czasomierzy, to dżentelmeni.
Pamiętacie Państwo zapewne, jak pierwszy chciał dożynać resztki watah Kaczyńskiego, a drugi jako szef kampani wyborczej Platformy pohukiwał w telewizji, że skopie Polakom tyłki. Słowem mamy tu do czynienia z przykładem dwóch patologicznych szpanerów, albo lepiej modelowych kretynów szpanujących cygarami w zębach, dla których aromat Cohiby i swąd skisłego ogórka to jedno i to samo. No i nie ma co owijać w bawełnę, jak mawiała moja śp. Mama, a taśmy to potwierdziły: „chamów zbuntowanych”.
Ale to, że para takich kabotynów była ministrami w polskim rządzie mnie nawet nie dziwi, bo pan premier to, że tak powiem klasyczne exemplum post-komuszej subkultury podwórkowo gadżetowej.
Za cholerę jednak nie pojmę, jak dwóch takich dętych ciołków przez siedem lat mogło stanowić obiekt uwielbienia paru milionów cymbałów, mam na myśli twardy elektorat Platformy. Przepraszam za te szczere słowa, ale przecież tak ewidentnych głupoli mógł bezrozumnie podziwiać tylko cymbał skończony.
A żeby nie być gołosłownym przytoczę dwa przykłady z krakowskiego podwórka, przepraszam „salonu”.
Otóż znam pewną podwawelską hrabinę, która mi przez ostatnie siedem lat przy każdym spotkaniu upierdliwie nawijała z maślanymi oczami, że ten Sławek to samorodny mąż stanu, a jeszcze do tego, jaz mawiała: „smakowite ciastucho do schrupania”. A jak próbowałem nieśmiało tłumaczyć, kto zacz, wymyślała mi od oszołomów i moherów. I zapewniam Państwa, że pani hrabina nie była przypadkiem odosobnionym, o czym się przekonałem, gdy się kiedyś zawieruszyłem na pewne babskie party, gdzie rój jagiellońskich pań profesorowych, doktorowych, mecenasowych i kurzomózgich flam lokalnych biznesmenów w straszliwym harmidrze i aurze spowitej dymem z drogich papierosów przebijał się pełnymi uwielbienia pochlebstwami dla nadzwyczajnych walorów intelektualno menadżerskich pana Sławomira.
Zaś mieszkająca opodal mojej kamienicy pani profesor najszacowniejszej z krakowskich uczelni przy każdym spotkaniu z niewymownym zachwytem mi wyznawała, że ona po prostu kocha tego Radka i w ogień by za nim wskoczyła, bo znów tak fantastycznie przyłożył w telewizji tym wstrętnym pisiorom.
No cóż. Myślę, że dwa powyższe przykłady bezdyskusyjnej cofki umysłowej charakterystycznej dla było nie było pięciomilionowej populacji głosującej na rzeczonych ciećwierzy zdają się wystarczać by się zastanowić, czy Karol Darwin się przypadkiem nie mylił zakładając, że rozwój osobniczy gatunków postępuje zawsze w trendzie rozwojowym.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Znakomity bloger piszący pod nickiem "Jazgdyni" tak w swoim komentarzu spuentował moją notkę, cytuję:
Rozpaskudzone idiotki i pseudointelektualistki z austriackimi tytułami zawsze marzą o chłopaku ze stajni. To one wylansowały sery pleśniowe i trufle, by mieć substytut tych stajennych zapaszków. Pamięta Pan scenę z Dyzmą, bodajże u xiężnej Koniecpolskiej?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4809
Rozpaskudzone idiotki i pseudintelektualistki z austiackimi tytułami zawsze marzą o chłopaku ze stajni.
To one wylansowały sery pleśniowe i trufle, by mieć substytut tych stajennych zapaszków.
Pamięta Pan scenę z Dyzmą, bodajże u xiężnej Koniecpolskiej?
Pozdrawiam
Dodaję Pański znakomity komentarz jako post scriptum do mojej notki.
Pozdrawiam jak zawsze serdecznie.
on był ekscytujący mężcizna...