Monitorowanie wyborów

W miarę zbliżania się sezonu wyborczego, zwłaszcza wyborów samorządowych, coraz częściej przypominamy sobie o "cudach nad urną" i dyskutujemy o konieczności niezależnego nadzorowania pracy aparatu wyborczego. W istocie, ostatnie wybory samorządowe przebiegały pod znakiem niewyjaśnionego rozrzutu statystycznego ilości nieważnych głosów oddanych w poszczególnych okręgach i województwach. Zainteresowanych odsyłam zwłaszcza do artykułów europosła Janusza Wojciechowskiego, w których wskazywał on na zagadkową komasację głosów nieważnych w województwach kierowanych przez marszałków z PSL. Niektórzy są nawet zdania, że gdyby ilość głosów nieważnych w łódzkiem czy mazowieckiem nie odbiegała od odnotowanej w innych województwach, to zupełnie inna partia rządziłaby tam w bieżącej kadencji. Co by nie mówić, "unieważnianie" głosów podczas ich liczenia zawsze należało do "kanonu" oszustw wyborczych, wraz z głosowaniem "autobusami", wielokrotnym głosowaniem na jedno pełnomocnictwo, "sztafetą" z podmianą kart do głosowania itp.

Wielu z tych oszustw można uniknąć, obsadzając komisje przedstawicielami ugrupowań opozycyjnych i delegując do nich odpowiednią liczbę mężów zaufania. To oczywiste, ale nie zawsze łatwe do realizacji. Pojawia się tu wiele problemów różnej natury -- po pierwsze, w wielu regionach i ośrodkach nawet tak duża partia jak PiS nie ma dość ludzi, by stworzyć listy wyborcze i poobsadzać wszystkie komisje. Po drugie, wszędzie tam, gdzie postpeerelowska władza jest zasiedziała od wielu kadencji i dobrze skonsolidowana, uruchamiane są liczne mechanizmy "zmiękczające" niewygodnych członków komisji i mężów zaufania i utrudniające im pracę w komisjach wyborczych. Nie będę ich wyszczególniał, chcę jedynie skonstatować ten fakt i podkreślić jego znaczenie dla wyników wyborów. Oraz przypomnieć, że dla "starej władzy" niekorzystny wynik wyborów oznacza realną obawę  o załamanie podstaw rodzinnej egzystencji. Zasiedziali samorządowcy i urzędnicy niebezpodstawnie czują, że polegliby z kretesem wystawieni na wichry rynku pracy czy zagrożenia związane z samodzielną przedsiębiorczością. Dlatego zrobią wszystko -- podkreślam -- wszystko, by zapewnić sobie reelekcję w takiej czy innej konfiguracji egzystującego układu władzy. W wielu przypadkach dochodzi tu uzasadniony strach przed pociągnięciem do odpowiedzialności karnej. Celowo użyłem tu słowa "strach", a nie "lęk", lęk bowiem to obawa przed nieokreślonym zagrożeniem, zaś strach odczuwa się przed czymś bardzo konkretnym i namacalnym. Równie namacalnym jak dowody oczekujące na swego prokuratora w dokumentach licznych jednostek samorządu terytorialnego. Póki więc jest się "w grze", sprawy te pozostają jedynie potencjalnym zagrożeniem. Ale w razie utraty władzy może być różnie… To sprawia, że wielu samorządowców i polityków elit III RP gotowych jest dosłownie na wszystko, by zapewnić sobie -- jako grupie -- zwycięstwo wyborcze. Ich determinacja z pewnością jest równie wielka jak możliwości, którymi dysponują do realizacji swych zamierzeń. Natomiast determinacja po naszej stronie jest proporcjonalnie równie niewielka jak możliwości działania -- siły i środki, którymi dysponujemy. Jedynym atutem w naszym przypadku pozostaje więc świadomość opinii publicznej, przekładająca się na głosy wyborcze.

Sęk w tym, że poprzez przechwycenie aparatu wyborczego i naciski, tak indywidualne, jak na opinię publiczną en masse, rządzący są w stanie zniwelować nawet stosunkowo dużą przewagę głosów wyborców pragnących zmiany. Jeśli przykładowo w wyborach na burmistrza urzędujący kandydat dostał 1500 głosów, a kandydat opozycji -- 1400, to można postawić brylanty przeciw orzechom, że różnicę tę sprawny aparat władzy zniweluje na korzyść swego faworyta, zagrożenie odpowiedzialnością karną i polityczną jest bowiem stosunkowo niewielkie (czego dowodzą łagodne lub czasem kuriozalne wyroki sądów w sprawach o oszustwa wyborcze), a potencjalna korzyść warta grzechu. Od wygranej faworyta zależą przecież pośrednio także losy dziesiątek i setek rodzin, częstokroć wielopokoleniowo przyssanych do samorządowego wymienia i wręcz niezdolnych do samodzielnej egzystencji na tym łez padole. Zależy od tego również delikatna równowaga lokalnych rynków, dla których zlecenia i przetargi samorządowe są najistotniejszym źródłem dochodu. Nawet więc gdyby sam burmistrz takiego lokalnego ośrodka wzbraniał się przed nieczystymi zagrywkami, to stojący za nim ludzie szybko znajdą argumenty, by wykazać mu zasadnicze słabości jego stanowiska.

W takich realiach nawet najlepiej zorganizowane struktury lokalnych komitetów wyborczych, liczni, doskonale przeszkoleni członkowie komisji i mężowie zaufania, asertywni niczym wróżąca z ręki Cyganka, to za mało, by wygrać wybory. Kluczowym czynnikiem staje się więc zawężenie pola dla potencjalnych przekrętów wyborczych, rozumiane nie jako np. zwiększenie represyjności prawa, ale jako czysto techniczne posunięcie redukujące wydajność i skuteczność manipulacji w stopniu wystarczającym do uniemożliwienia zbyt dużego "skorygowania" wyniku. Należy mieć bowiem świadomość, że jeśli w grę będzie wchodzić 10 czy 20 głosów, to doświadczony przewodniczący komisji "przekręci" je z łatwością niczym wytrawny gracz w "trzy karty". Chodzi o to, by zmniejszyć jego wydajność na tyle, by nieosiągalne stało się "załatwienie" 100 czy 200 głosów.

Istotne byłoby przy tym znalezienie takiego rozwiązania, które nie angażowałoby dodatkowo szczupłych sił i środków stojących w dyspozycji opozycji, a które miałoby walor oddziaływania psychologicznego na potencjalnych oszustów. Musiałoby więc być to rozwiązanie naruszające istniejący w procedurze wyborczej status quo, wprowadzające element nie poddający się kontroli czy manipulacji przez członków komisji wyborczych czy władzę lokalną (albo podatny na nie w małym stopniu lub jedynie lokalnie). Skoro piszę ten artykuł, czytelnik łatwo domyśli się, że chcę taki sposób zaprezentować. Tak jest w istocie, zastrzegam jednak z góry, że rozwiązanie to, choć stosunkowo proste, nie będzie łatwe do wprowadzenia, w końcu nasi adwersarze nie wypadli sroce spod ogona i będą protestować przeciw niekorzystnym dla nich zmianom. Na szczęście, protesty te będą fatalnie oddziaływać na ich wizerunek publiczny, co jest dla nas samo w sobie korzystne.

Jak wiadomo, od ładnych paru lat wszystkie lokale wyborcze są zinformatyzowane i podłączone do Internetu. Z technicznego punktu widzenia nic więc nie stoi na przeszkodzie, by w każdej sali głosowania zamontować kamerę internetową podłączoną na stałe do sieci i opublikować jej adres IP. Wówczas każdy obywatel mógłby w dowolnym momencie zobaczyć, jak pracuje komisja wyborcza, ilu jej członków przebywa w lokalu wyborczym, czy reagują na niedozwolone zachowania wyborców (np. przebywanie przy urnie w innym celu niż wrzucenie karty wyborczej), czy każdemu sprawdzają dowód, czy wynoszą lub przynoszą z innych pomieszczeń kart wyborcze itd. Co ważne, wyborcy mieliby również możliwość obserwowania samego aktu otwarcia urny i liczenia głosów. Oczywiście, nie chodzi o to, by kamera dawała możliwość zaglądania do samych kart wyborczych czy spisów wyborców. Już samo poczucie bycia kontrolowanym poprawiałoby dyscyplinę członków komisji i zdecydowanie podnosiłoby poprzeczkę strachu przed inicjowaniem działań niezgodnych z kodeksem wyborczym. Do tego świadomość, że każdy ruch MOŻE zostać zarejestrowany, a później stanowić dowód w sądzie, studziłby zapał do świadczenia potencjalnych "uprzejmości" wobec ulubionych kandydatów czy ugrupowań.

Należy przy tym nadmienić, że obecność kamery w niczym nie zagrażałaby tajności głosowania, bo wyborcy jak dotąd mieliby do dyspozycji kabiny, a nieruchoma kamera o stosunkowo małej rozdzielczości nie dawałaby możliwości "przeczytania" skreślonej już karty wyborczej przed jej wrzuceniem do urny. Również w czasie liczenia głosów rejestrowałaby jedynie ogólnie zachowania członków komisji -- ale to już dość, by ich zdyscyplinować. Prawidłowość samego zliczania głosów należałoby kontrolować innymi sposobami i o nich też na koniec napomknę.

Jak zwykle w takich wypadkach pojawia się kwestia kosztów. Sprowadzają się one de facto do zakupu małej kamerki internetowej i kawałka kabla celem podłączenia do już obecnego w lokalu wyborczym routera. Na miejscu jest również obsługa techniczna w osobie informatyka odpowiadającego za przesyłanie protokołów do komisji wyższego szczebla. Wydatki byłyby więc minimalne w skali kosztów całych wyborów, tym bardziej, że zostałyby poniesione jednorazowo.

Pozostaje kwestia uregulowań prawnych. Po pierwsze, prawo wyborcze musiałoby nie tylko dopuścić obecność kamery w lokalu wyborczym, ale wręcz ją wymóc. Musiałoby także określić optymalną jej lokalizację, parametry rejestrowanego obrazu i procedurę postępowania utrudniającą sabotowanie pracy kamery (masowe "przypadkowe awarie" itp.). Więcej -- przepisy powinny wręcz wymagać, np. od organizacji monitorujących wybory, dostarczania zapisów z kamer wyborczych w przypadkach zgłaszania nieprawidłowości czy oszustw wyborczych, a niemożność uzyskania obrazu z kamery traktować jako okoliczność obciążającą organ odpowiedzialny za organizację wyborów.

Wprowadzenie monitorowania wyborów za pomocą kamer, poza ograniczeniem pola do nadużyć, miałoby jeden niepodważalny walor -- pozytywnie wpłynęłoby na zaufanie społeczeństwa do władz, niezależnie od tego, kto w danej chwili rządzi. O ile kamery zapewniałyby obywatelom możliwość naocznego przekonania się o tym, co dzieje się w lokalu wyborczym i dyscyplinowałyby aparat wyborczy, o tyle do nadzorowania samego liczenia głosów konieczne będzie wdrożenie innych metod. Najprostszym rozwiązaniem byłoby numerowanie kart do głosowania i uczynienie ich drukami ścisłego zarachowania. Choć w  obliczu tajności wyborów nie jest oczywiście możliwe przypisywanie numerów kart do nazwisk poszczególnych wyborców, jednak już samo przydzielenie danej komisji wyborczej określonej puli numerów zapobiegałoby takim oszustwom, jak "dosypywanie" kart niewiadomego pochodzenia czy ich podmiana już po otwarciu urny. Zakres możliwych rozwiązań technicznych jest tu bardzo szeroki, również pod względem ich kosztowności, dlatego z początku należałoby zastosować te najprostsze i najtańsze, odkładając na lepsze czasy takie wynalazki jak elektroniczna urna (z rejestracją sekwencji i numerów wrzucanych do niej kart), znakowanie kart kodami RFID etc.

Inną rzeczą jest, moim zdaniem, nieuleganie naciskom na wprowadzanie "nowoczesnych" rozwiązań wyborczych, których ukrytym celem jest dodatkowa komplikacja aktu wyborczego i otwarcie kolejnych furtek do wyborczych oszustw. Tak traktuję modne ostatnio głosowanie przez Internet, a także przez pełnomocników, przynajmniej w obecnej jego postaci.

Byłoby dobrze, gdyby takie głosy jak mój doprowadziły do zainicjowania dyskusji o zmianach prawa wyborczego, bez których idee demokracji, wolnych wyborów czy równego traktowania wszystkich kandydatów staną się wkrótce w Polsce karykaturą samych siebie, jawnym szyderstwem quasi-totalitarnej władzy nad ogłupionym i zniewolonym narodem. Proponowane przeze mnie zmiany wydają się być niezbędne, jeśli aktualna niekoncesjonowana opozycja w Polsce ma w ogóle zachować szansę na przejęcie władzy w drodze wyborów, szczególnie w samorządach.

PS. Wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę wesołych Świąt i wszelkich łask Bożych w nowym roku.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika wandaherbert

24-12-2013 [21:32] - wandaherbert | Link:

w ostatnich wyborach do sejmu ,była ogłoszona akcja mężowie zaufania z PiS w lokalch.Dużo szumu ,malo działania ze strony komitetow wyborczych.Zgłosiłem swoją osobę -podszkoliłem się w akcji internetowej ,jak pilnowośc by nie doszło do fałszerstw.Nie wezwano mnie do udzialu.Po glosowaniu sprawdziłem 3 lokale wyborcze w żadnym nie było męza zaufania z PiS,w jednej nikogo w komisji z PiS.Z internetu dowiedzialem się ,że to było na szeroką skalę w Kraju .Wynika z tego ,że chętnych nie brakowało tylko lokalne "kacyki"z PiS" olewali"tą akcję.Ja mieszkam w Rudzie -SląskiejLokalni działacze są zainteresowani swoimi stolkami, np.u nas Pis razem z PO organizuje akcję odwołania Pani Prezydent ,ktora pokonała byłego prezydenta z PO. Posel PiS organizuje konferencje prasowe razem z Panią posel Pietraszewska,ktora należy w PO do znanych "Pisozercow"na temat odwolania Prezydenta Miasta .Tym się trzeba zając bo inaczej znowu przegramy

Obrazek użytkownika misio

25-12-2013 [13:45] - misio | Link:

wygląda na to, że nikt nie rozlicza lokalnych działaczy nawet ze zdolności do obsadzania komisji wyborczych.
Jeśli faktycznie to miejscowi kacykowie są problemem to wydaje się, że lekarstwem mogłoby być zarządzanie obsadą komisji z nieco wyższego szczebla.

Obrazek użytkownika wandaherbert

25-12-2013 [23:25] - wandaherbert | Link:

pojęcia ,jak to rozwiazac ,ale jedno wiem te "tluste koty"mają wpierw na uwadze swoje posadki w roznych zarzadach ,spolkach -społeczkach, a działanie na rzecz partii zaniedbują w mysl zasady "jakośc tam będzia"

Obrazek użytkownika aiwaplatz

25-12-2013 [04:39] - aiwaplatz | Link:

j.w.