Dzięki Marszowi Niepodległości liderzy Ruchu Narodowego wychodzą z politycznej szarej strefy i stają się postaciami rozpoznawalnymi publicznie. Warto więc przyjrzeć się bliżej temu co, jak i kiedy mówią. Dlatego biorę dzisiaj na warsztat zarejestrowane kamerą spotkanie Mariana Kowalskiego z Klubem Gazety Polskiej w Lublinie.
Podczas spotkania Kowalski oceniał przebieg Marszu i trzy znane punkty zapalne. Starcia pod squatem były według biego sprowokowane przez lewaków, którzy rzucali siekierami i koktajlami Mołotowa, i „przy okazji poniszczyli swoje samochody”. Lewacka zaraza najwyraźniej zasługuje na to, by zwalczać ją każdymi środkami. O atakujących squat powiada: „Nie ma się co dziwić, że próbowali się dostać do środka i zrobić porządek. Bo jak ktoś rzuca siekierami, to młodzież się bardzo denerwuje” (!).
Na spalenie tęczy na Pl. Zbawiciela reaguje Kowalski krótko: „Co mnie to obchodzi.” Ale jednak go trochę obchodzi, bo pozwala sobie na ocenę Episkopatu Polski, który jest „bandą idiotów albo zdrajców” gdyż biskupi dopuścili do instalacji tęczy (a wcześniej bratali się z „agentami w sutannach z rosyjskiej Cerkwi).
Incydent ze „spaleniem tego kibla pod ambasadą rosyjską” Kowalski w zasadzie bagatelizuje.
Jednak bardziej interesujące od tego, co mówi Kowalski jest JAK mówi. W trakcie spotkania w Klubie GP mówi językiem ulicy i nie stroni od wulgaryzmów. Ma co się zowie niewyparzoną gębę. Każdy, kto mu się nie podoba (czyli niemal wszyscy) może być kretynem, chłystkiem (Adam Hofman) bądź idiotą. Z łatwością przychodzi mu wskazywanie „całkowitej głupoty politycznej Jarosława Kaczyńskiego” (bo ten mówił w Krynicy o podnoszeniu podatków dla przedsiębiorców).
Kowalski to jednak swój chłop. Wie co się ludziom podoba. Już na samym początku spotkania wyłożył swoje credo: „Będę mówił prawdę, a nie to, co może mi przynieść kiedyś korzyści. (…) Nie mam korzyści, bo zawsze mówię prawdę, czego nie zawsze mogą o sobie powiedzieć tzw. politycy.” On tzw. politykiem bynajmniej nie jest. Jednak podejrzewam, iż doskonale wie, że dystansowanie się od polityki to narzędzie z żelaznego repertuaru populisty (czyli polityka grającego pod publiczkę). Wielu już w historii było takich, którzy deklarowali, że polityka kompletnie ich nie interesuje, a potem nieżle w niej namieszali. By nie szukać daleko wspomnę hasło z kampanii Donalda Tuska: „Nie róbmy polityki – budujmy mosty.”
Nie śledziłem wcześniej aktywności politycznej Kowalskiego, który wywodzi się ze środowiska UPR-u i choć młody już nie jest, w towarzystwie ludzi młodych dobrze się czuje. Przyznam, że nie mam pojęcia, jak prezentując jego styl można aspirować do roli guru pokolenia patriotycznej polskiej młodzieży. Obawiam się, że nie ma na to Kowalski większych szans. Bezkompromisowość i walka z poprawnością polityczną nie musi być prostacka. Większość tej młodzieży prezentuje więcej niż on klasy i nie pomyli ideowości z czarno-białym widzeniem świata. Niemniej irytuje się Kowalski bardzo, gdy uczestników Marszu nazywa się „dziećmi Kaczyńskiego”, bo to oznacza, że jemu odbierane są prawa rodzicielskie. To boli. Boli tym bardziej, że stosunek Mariana Kowalskiego do PiS naznaczony jest głęboką urazą. On sam mówi o tym otwarcie – środowisko UPR zostało kiedyś zlekceważone i nie przyjęte in gremio do Prawa i Sprawiedliwości.
Dzisiejsza działalność Ruchu Narodowego oznacza dla polskiej sceny politycznej powiew świeżości i jest zastrzykiem młodości, ale na linii PiS-RN jeszcze nie raz zaiskrzy. Osobiście życzę Marianowi Kowalskiemu, by został posłem do Parlamentu Europejskiego – tam znajdzie wiele okazji do wskazywania kolejnych idiotów i debili.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 13924
Natomiast artykuł o Nim uważam za faryzejski.