Na wyznanie ministra Tomasza Arabskiego natknąłem się już kilka dni temu, ale jakoś nie mogłem przejść nad nim do porządku dziennego, ponieważ prawdę mówiąc, więcej tam znaków zapytania niż deklarowanego wstydu. Minister, szef kancelarii premiera Donalda Tuska, oznajmił, że wstydzi się tego, iż niegdyś odmówił Lechowi Kaczyńskiemu udającemu się na szczyt Unii do Brukseli rządowego samolotu.
To była głupia rzecz, była to sytuacja, z której nie jestem dumny, zrobiłem to świadomie. Uważam, że wracanie do tej sprawy w kontekście Smoleńska jest dla mnie trudne, ale – tak jak mówię – wstydzę się tej decyzji – wyznał Tomasz Arabski.
Każdy chyba przyzna, że z tych słów nie możemy się dowiedzieć, czego konkretnie wstydzi się minister Arabski. Trudno przypuszczać, że jego wstyd dotyczy błędnej decyzji administracyjnej – uczucie wstydu bowiem sytuuje się gdzieś w okolicach kategorii ściśle moralnych. Nie ma wstydu bez uświadomionej winy – a taka świadomość była, jak sam minister zauważył w swoim wyznaniu – zaś błędy przecież wynikają z nieświadomości i niewiedzy. Niezawiniony czy nawet zawiniony błąd nie podlega w ogóle pod kategorię wstydu, to kwestia okoliczności i odpowiedzialności.
Sprawa miała miejsce w październiku 2008 roku, więc nie można tego rozważać bez odwołania się do wypowiedzi szefa kancelarii z tamtego okresu, bez poznania racji, które wtedy przedstawiał. Rzecz jasna, żeby pisać o tym, trzeba też zaufać Arabskiemu, iż faktycznie się wstydzi, bez takiej wiary moje pisanie na ten temat traci sens całkowicie. Zatem robię takie założenie, tym bardziej że jest niedziela, a dzień święty trzeba święcić także zwiększoną ufnością w dobre intencje bliźniego.
A wtedy, przed trzema laty bez mała, Arabski mówił tak: - Nie blokujemy wyjazdu prezydenta do Brukseli. Chcemy jedynie pokazać, że wizyta prezydenta na szczycie będzie mieć charakter prywatny. Nikt nie odmawia samolotu Lechowi Kaczyńskiemu. Jednak od dawna znamy skład delegacji, która zresztą już pojechała do Brukseli. Kluczowy w tej sytuacji nie jest samolot, a spór o kompetencje władzy.
Jasno z tego widać, że nie chodzi o błąd administracyjny, że to była decyzja uwarunkowana bieżącą polityką, czyli zwyczajną grą toczącą się na szczytach władzy i opozycji. Takie podchody są szarą codziennością w polityce i trudno uwierzyć, że Arabski może się wstydzić udziału w polityce – musiałby zrobić rachunek sumienia za każdy dzień spędzony przy premierze w jego kancelarii. I tu właśnie dochodzimy do sedna całej tej historii wstydu Tomasza Arabskiego, czyli do jego szefa, premiera Tuska.
A sedno jest w tym, że możemy z wielką pewnością stwierdzić, iż decyzję o odmowie samolotu musiał zaakceptować sam premier, zapewne w szerszym gronie rządowym. Trudno sobie wyobrazić, a nawet wcale nie można sobie wyobrazić, żeby tak potencjalnie „bombową” decyzję podjął szef kancelarii, którego funkcja jest bardziej urzędnicza niż polityczna. Nie wierzę, żeby Arabski miał takie wpływy, by na własną rękę odmawiać prezydentowi czegokolwiek, a tym bardziej w kwestii tak dla niego wówczas ważnej, jak obecność na tamtym szczycie UE.
Zatem powiedzmy sobie szczerze, Arabski miał niewiele do powiedzenia, a skoro tak, to nie ma też czego się wstydzić. Inni szatani byli tam czynni, on tylko firmował decyzję z racji zakresu kompetencji stanowiska. Dobitnie potwierdził to wtedy sam premier: - Powiem brutalnie: nie potrzebuję w Brukseli pana prezydenta, na tym polega problem.
No więc, z której strony na to nie patrzę, to według mnie wstyd Arabskiego wynika z faktu, że wtedy – w październiku 2008 – zapewne kłamał. Już samo absurdalne stwierdzenie o prywatności wizyty na politycznym szczycie w Brukseli w kontekście osoby urzędującego prezydenta dowodzi fałszu ówczesnego uzasadnienia odmowy. Nie wygląda na prawdę także zdanie o sporze kompetencyjnym, jako motywie odmowy samolotu, bo przecież merytoryczny spór w polityce nie może być załatwiony za pomocą logistycznych forteli.
Myślę, że Arabski się wstydzi, bo w całej tej historii od początku grano na upokorzenie Lecha Kaczyńskiego. Taki być może od początku był zamysł premiera i jego doradców od piaru. Szef kancelarii premiera musi zdawać sobie sprawę, że tym sposobem wziął udział w „przemyśle pogardy” wobec śp. Lecha Kaczyńskiego. I to było w pełni świadome uczestnictwo w programie „odebrania godnościowych podstaw prezydenturze”, jak to sformułował nihilista z Biłgoraja. Faktycznie jest się czego wstydzić.
Nigdzie natomiast nie natknąłem się na podobne wyznanie premiera, który w końcu był promotorem całej akcji „antygodnościowej” wobec prezydenta. Jednak premier w odróżnieniu od swojego ministra nie odczuwa wstydu. Moim zdaniem Donald Tusk przeszedł jakieś szkolenie w technikach szybkiego zapominania i wybiórczej pamięci. Możliwe, że Arabski na ten kurs się nie załapał. No i go zmogło poniewczasie.
http://www.polskatimes.p…
http://politbiuro.gazeta…
http://www.rp.pl/artykul…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3490
Ja też tak uważam, zwłaszcza że wstyd go ogarnął dopiero teraz, kiedy już wie, że jest pierwszy do odstrzału przez Tuska wiadomo za co. No i wybory blisko. Dorabia sobie ludzką twarz, trochę późno. Co do niedzieli, tak - dzień święty trzeba święcić.
Pozdrawiam:)