Tato! Zabierz mnie stąd!

                                                                        Dedykowane mojemu Przyjacielowi z Poznania
 
Rozpoczyna się nowy rok akademicki, a tu masz babo placek!
 
Właśnie ze świata nadeszła wiadomość, że w prestiżowym rankingu „Timesa” pośród 400 najlepszych uczelni wyższych nie ma odwiecznej chluby nauki polskiej. Tak. Tak. Nie przesłyszeliście się Państwo. Po raz pierwszy od lat Uniwersytet Jagielloński nie zmieścił się w czwartej setce.
 
Co się dzieje? (!!!) Jak mogło dojść do tak wstydliwej mizerii Jagiellońskiej Wszechnicy na europejskiej wadze???
 
Myślę, że przyczyn jest wiele, by wymienić genetyczny, towarzysko salonowy kod nonkonformistycznych uczelnianych kadr naukowych, pokoleniowy nepotyzm, oportunizm, serwilizm, beztroską jazdę na szacownym logo…, długo by można wymieniać.
 
A kwintesencją tego wołającego o pomstę do Nieba stanu rzeczy niech będzie ta oto, przysięgam na moje kruche zdrowie prawdziwa opowieść.
 
Przed kilkoma laty córka mojego Przyjaciela pochodzącego z szanowanej poznańskiej rodziny z tradycjami zdała maturę. Jej życiowym marzeniem było studiowanie prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pamiętam jak mojego kumpla zżerały nerwy, czy jego oczko w głowie dostanie się na te studia do Krakowa.
 
Dostała się.
 
Po drugim zaliczonym na piątkach semestrze, mój dumny z żeńskiego potomka rodu Przyjaciel przyjechał do Krakowa by wraz z córką celebrować sukces dziecka.
 
Było to tuż po tragedii smoleńskiej i medialnej histerii jaką wtenczas wywołali w mediach „etycy” i „moraliści” z UJ w sprawie pochówku Pary Prezydenckiej na Wawelu.
 
Przyjaciel zaprosił córkę na elegancki obiad. Ale rozmowa się dziwnie nie kleiła. A gdy zaniepokojony ojciec spytał, czy stało się może coś złego, córka ze łzami w oczach poprosiła ojca:
 
„Tato! Zabierz mnie stąd! Bo tu się oprócz samych swoich nie szanuje ludzi! Ale to jeszcze pół biedy. Ja tatusiu już dłużej nie wytrzymam wszechobecnego w tej szkole patologicznie nachalnego lewactwa…”.

Ojciec nie namyślając się wiele zabrał córkę z Krakowa. Skończyła prawo w Poznaniu i obecnie świetnie prosperuje łącząc pracę na uczelni z pierwszymi krokami na drodze kariery adwokackiej. A więc mit niezastąpionej Jagiellonki prysł jak bańka mydlana. Tyle opowieści.

Przykro mi o tym pisać jako Krakusowi, ale źle się dzieje w pod Wawelem.  
 
Wawelski „Dzwon Zygmunta” bije tylko przy okazjach nadzwyczajnych dla Rzeczpospolitej. Ale Zygmunt daje głos albo ku radości, albo ku przestrodze.
 
Więc już najwyższa pora rozhuśtać na trwogę ten dzwon, którego serce jest sercem Polski!!!
 
Może się obudzą zadufani w sobie Krakowianie, którzy jak dzieci we mgle błąkają się pośród mitów, że Królewskiemu Miastu wystarczy, iż jest stare, a Uniwersytet Jagielloński i tak będzie zawsze pierwszy.
 
Może też dźwięk bijącego na alarm Zygmunta usłyszą w Warszawie i przypomną sobie słowa pana młodego z Wesela:
 
Sen, muzyka, granie, bajka, […]
spać, bo życie zbyt zawiłe,
trza by mieć ogromna siłę,
siłę jakąś tytaniczną,
żeby być czymś na tej wadze,
gdzie się wszystko niańczy w bladze –
sen, muzyka, granie, bajka,
to już tak po uszy sięga,
los: fatyga, czas: mitręga

 
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)

Post Scriptum
Minęło dwie i pół godziny od czasu jak opublikowałem te notkę i jak dotąd nie dodano ani jednego komentarza.
Domyślam się, że czytelnicy mogli dojść do wniosku, że przesadziłem z tym Uniwersytetem Jagiellońskim  i jako Krakowianin skalałem własne gniazdo.
Długo się zastanawiałem, zanim napisałem tą notkę, ale o jej opublikowaniu zdecydował powszechnie znany tekst jednego z czołowych etyków UJ pt. „Żałoba przystoi…” rozpowszechniony po tragedii smoleńskiej, tuż przed pochówkiem Pary Prezydenckiej na Wawelu.
Zacytuję tylko pierwsze zdanie tego tekstu, cytuję dosłownie:
 
„Żałoba przystoi… państwu, które straciło prezydenta. To, że z Lechem Kaczyńskim zginęło 95 innych osób potęguje tragizm wydarzenia, bezprecedensowego w historii. Paradoksalnie rzecz biorąc zgon głowy państwa jest świętem państwowym, aczkolwiek, po prawdzie, nie ma czego świętować…”, koniec cytatu.
 
Kto jak kto, ale ja takich słów nie zapominam.

Post Post Scriptum
Przespałem się z problemem, który poruszyłem w notce. Dziś rano doszedłem do wniosku, że nie chcąc zostać posądzony o manipulację,  tekst którego pierwsze zdanie zamieściłem w pierwszym Post Scriptum zamieszczę jednak w całości, cytuję:
 
„ŻAŁOBA PRZYSTOI…
 
państwu, które straciło prezydenta. To, że z Lechem Kaczyńskim zginęło 95 innych osób potęguje tragizm wydarzenia, bezprecedensowego w historii. Paradoksalnie rzecz biorąc zgon głowy państwa jest świętem państwowym, aczkolwiek, po prawdzie, nie ma czego świętować. Gdy zmarły polityk jest człowiekiem wierzącym i praktykującym, religijny aspekt uroczystości pośmiertnych jest niekwestionowalny. Tak właśnie jest w przypadku L. Kaczyńskiego. Z drugiej jednak strony, nie powinno być tak, iż konfesyjna oprawa żałoby i pogrzebu przyćmiewa jej państwowy wymiar. W Polsce stało się inaczej. To Episkopat informował o dacie pogrzebu prezydenta i jego małżonki, to metropolita krakowski zdecydował o pochówku na Wawelu, bez inicjatywy władz państwowych. Ta ostatnia kwestia wygląda niejasno. Kard. Stanisław Dziwisz oświadczył, że uczynił tak na prośbę rodziny dodając, że nie znalazł argumentów, aby temu życzeniu nie zadośćuczynić. Wszelako prominentni działacze PiS stwierdzili, że nic im nie wiadomo o tym, jakoby rodzina zmarłego prezydenta zaproponowała Wawel jako miejsce jego wiecznego spoczynku. Tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy rodzina cokolwiek proponowała, wysoki hierarcha Kościoła katolickiego zdecydował o tym, gdzie znajdzie się grobowiec prezydenckiej pary. Miał do tego prawo, gdyż jest gospodarzem wawelskiej katedry, ale jego decyzja dotyczyła czegoś, co ma wymiar publiczny i symboliczny.
Tempo podjęcia tej decyzji było zaiste niezwykłe, zważywszy historię podobnych wydarzeń (Mickiewicz, Słowacki, Piłsudski, Sikorski). Nie jestem skrajnym deterministą, ale sądzę, że w sprawach publicznych, zwłaszcza tych wagi najwyższej, nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeden z zagranicznych dziennikarzy zapytał mnie, jak tłumaczyć niezwykłą aktywność duchowieństwa po katastrofie pod Smoleńskiem. Odpowiedziałem, że chodzi o kolejny przypadek zawłaszczania państwa przez Kościół katolicki i nadal tak uważam. Nie zaprzeczam oczywiście temu, że miała miejsce normalna i zrozumiała posługa religijna, wymagana zasadami religii katolickiej, ale to, co działo się w ubiegłym tygodniu, zdecydowanie przekroczyło rozmiary przewidywane przez liturgię. Może nie warto byłoby o tym wspominać, gdyby nie pojawiało się pytanie o miejsce władz państwowych w powstałej sytuacji. Były oczywiście obecne, ale w zasadzie tylko w tle wydarzeń kreowanych przez kościelnych hierarchów, rzeczywistych gospodarzy uroczystości pogrzebowych. Wspomniana wyżej niejasność w sprawie genezy decyzji o pochówku w narodowym sanktuarium jest być może pochodną kontrowersji na ten temat, ale metropolita krakowski dał wyraźnie do zrozumienia, kto ma kompetencje w kreowaniu narodowych bohaterów. Nie wiadomo, co premier i p. o. prezydenta myślą na temat podziału ról w zeszłym tygodniu. Być może godzą się z takim przebiegiem wydarzeń z przekonania, być może ich milczenie jest tylko taktyczne. Jakby nie było, mamy do czynienia z bardzo osobliwym stanem rzeczy, zważywszy konstytucyjne przepisy o miejscu Kościoła katolickiego w życiu publicznym. Neutralność światopoglądowa państwa, deklarowana w Konstytucji RP zdecydowanie kłóci się z przebiegiem i charakterem uroczystości żałobnych, w szczególności, pogrzebowych. Symbolom i ceremoniom religijnym należy się zasłużony szacu8nek, ale prezentowanie broni przez kompanię honorową WP w momencie podniesienia (elementu mszy św.) jest przesadą. Skoro żałoba przystoi państwu, ono winno być jej najważniejszym podmiotem w przestrzeni publicznej w trakcie stosownych uroczystości. To, że nie jest i na to pozwala, stanowi bardzo wyraźny symptom słabości polskiego ładu demokratycznego. Osobnej wzmianki wymaga fakt, że mszy pożegnalnej w Warszawie przewodniczył nuncjusz papieski, abp. Józef Kowalczyk, a w Krakowie miał to czynić kard. Angelo Sodano, a więc osoby spoza Episkopatu Polski. Wprawdzie Kościół rządzi się swoimi prawami, ale desygnowanie obcokrajowców na prowadzących państwowo-kościelnych uroczystości żałobnych jest grubym nietaktem wobec państwa polskiego, a podobne wrażenie sprawia to, że warszawską uroczystość zakończyła homilia (podsumowanie) ze strony abp. Józefa Michalika, przewodniczącego Episkopatu Polski, a nie przedstawiciela władz polskich.  
Dla wielu tragedia smoleńska stała się wezwaniem do zakopania politycznych toporów wojennych, zarówno krajowych jak i międzynarodowych. Zacznijmy od tych drugich. Trudno było oczekiwać, że media toruńskie posłuchają takiego wezwania. „Radio Maryja” i „Nasz Dziennik” od początku snuły sugestie o czynnym udziale Rosjan w spowodowaniu katastrofy. Nie zaprzestały ich nawet po pierwszych i wyraźnych ustaleniach śledztwa. Wszelako tego rodzaju hipotezy można uznać za folklor polityczny, śladowo obecny także na rozmaitych forach internetowych. Pojawiły się także głosy, że Polacy zostali zaskoczeni serdecznością reakcji rosyjskich, zarówno oficjalnych jak i ze strony zwykłych ludzi. Zdumiewające to wypowiedzi. Czyżby ich autorzy sądzili, że politycy rosyjscy zachowają się inaczej w obliczu dramatu, jaki rozegrał się na ich terytorium? Tym, którzy mają jakieś wątpliwości w sprawie postawy zwyczajnych Rosjan, polecam przepiękną pieśń Aleksandra Dolskiego „Zdrastwuj Polsza” (Witaj Polsko) i wiersz Aleksandra Gorodnickiego „Pominalnaja polskomu wojsku” (Wypominki za polskie wojsko). Przypuszczam, że u podłoża tych niewyważonych oświadczeń, prasowych i prywatnych znajduje się przekonanie o naszej rzekomej wyższości cywilizacyjno-kulturowej. Czas pożegnać się z tym złudzeniem, bo bez tego normalizacja stosunków polsko-rosyjskich nie będzie możliwa. Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że postawa strony rosyjskiej (oficjalnej) wobec katastrofy pod Smoleńskiem jest jedynie epizodem, który nie będzie automatycznie skutkował w sferze politycznej. Wolę mówić o normalizacji niż o pojednaniu, bo ta druga kategoria trąci sentymentalizmem. W tym kontekście, wezwanie kard. Dziwisza „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie” jest niestosowne. Po pierwsze, stanowi, mówiąc kolokwialnie, odgrzewany kotlet (po liście biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r.). Po drugie, nie do końca jest jasne, co ma być przedmiotem wzajemnego wybaczania, bo obie strony inaczej liczą swoje rachunki. Po trzecie, krakowski hierarcha wkroczył na terytorium zastrzeżone dla oficjalnej dyplomacji, a jego apel może być kiedyś użyty przeciwko jej poczynaniom (podobnie jak Niemcy, wprawdzie rzadko, ale jednak próbowali równoważyć wzajemne roszczenia tonem przesłania polskich biskupów). 
Pierwszy dzień po smoleńskiej tragedii zneutralizował konflikty wewnętrzne, do czego wzywały media i o co apelowali politycy, także w przemówieniach w czasie głównych uroczystości pogrzebowych w Warszawie i Krakowie. Nie trwało to zbyt długo, a w przypadku medialnych tub o. Rydzyka zapewne ani minuty. Można było zaobserwować zdecydowaną różnicę pomiędzy mediami prawicowymi i innymi. „Rzeczpospolita” sama sformułowała wezwanie do pokoju medialnego kilka godzin po katastrofie, ale wytrwała w tym zbożnym dziele jakieś 12 godzin. Potem pojawiły się ataki (w formie dyskretnych wątpliwości) na Komorowskiego, że mianował X-a a nie Y-a, na Tuska, że wręczył komuś wcześniej podpisaną dymisję i innych polityków, np. za ich wcześniejsze wypowiedzi. Moderatorzy forum tej gazety sformułowali wprawdzie apel o umiar w komentarzach (patrz też niżej), ale byli nader tolerancyjni wobec wpisów nadsyłanych przez zwolenników IV RP, a znacznie mniej wobec ich przeciwników. Red. red. Paweł Lisicki, Piotr Gabryel, Piotr Gociek, Igor Janke, Marek Magierowski, Piotr Semka, Michał Szułdrzyński, Bronisław Wildstein czy Rafał A. Ziemkiewicz, a więc pierwszy garnitur publicystów „Rzeczpospolitej”, dwoili się i troili, aby coś ugrać dla prawicy (nie twierdzę, że wszyscy złamali deklarowany rozejm wobec oponentów); w sukurs pospieszył Zdzisław Krasnodębski, socjolog o filozoficznych ambicjach, a politycznie rutynowany obrońca i promotor IV RP. Telewizja publiczna zaangażowała do akcji Jana Pospieszalskiego i Joannę Lichocką, doświadczonych bojowców o współczesną wersję moralnej jedności społeczeństwa. Nie szczędzili trudu i prawicowi literaci, jak Jarosław Marek Rymkiewicz, Marek Nowakowski czy Marcin Wolski (nie powadziłem monitoringu mediów i stąd podaję tylko kilka przykładów znanych mi z autopsji). Media o innej orientacji poświęciły tragedii smoleńskiej wiele miejsca, ale w zasadzie powstrzymywały się od komentarzy politycznych z wyjątkiem przytaczania opinii zagranicznych. 
Typowy argument prawicowych publicystów polegał na tym, że dawni krytycy zmarłego prezydenta nie mają prawa do żałoby, że protesty przeciwko pochówkowi . Dla ilustracji przytoczę fragment felietonu Ziemkiewicza z „Rzeczypospolitej” (17 IV 2010) i wiersz Wolskiego ogłoszony w „Gazecie Polskiej” (13 IV 2010). Oto, co pierwszy zapamięta (dla porządku, początek zaznaczam, że felietonu traktuje o bohaterach pozytywnych, zwykłych ludziach i harcerzach):  
I wykrzywione nienawiścią gęby pod papieskim oknem w Krakowie. Gówniarza wyciągającego do kamer paluch w ordynarnym geście czarnych raperów „ja cię pier…”, transparenty z karykaturami, skandowane obelgi pod adresem zmarłego. Nowe pokolenie „elyty” III RP, wychowane już nie na Michniku, ale na Wojewódzkim.
Faryzejskie miny redaktora gazety [tj. Adama Michnika – J. W.], która cynicznie, dla zburzenia podniosłego nastroju wykreowała te „protesty”, miotającego gromy na nieuszanowanie żałoby… przez rozmówców programu Pospieszalskiego. I smucącego się, że kardynał Dziwisz tak głęboko podzielił Polaków, nie konsultując decyzji o pochówku prezydenta z Andrzejem Wajdą i jego żoną. I małość innego wykreowanego przez media na Wielki Autorytet starego nienawistnika [Władysław Bartoszewski? – J. W.], który w tej chwili odmawia „ich prezydentowi” nawet tego, że był głową państwa, tytułując go tytułując go szyderczo „prezydentem Warszawy”.
I jeszcze ten stary wiersz Mariana Hemara o pokoju i wojnie. Ten z pointą: „Pokój – z wami? Nigdy w życiu!”
A zaraz pod tym wezwanie (już wspomniane), jawnie jednostronne zważywszy powyższy cytat:
Do uczestników dyskusji:
Ze względu na trwającą żałobę narodową prosimy o większą niż zwykle staranność i delikatność publicystyczną. W ten sposób wyrazimy szacunek dla tragicznie zmarłych, ich rodzin oraz pogrążonych w bólu i smutku Polaków.
Dziękujemy za nadesłane komentarze i serdecznie zapraszamy do portalu rp.pl
Tekst Ziemkiewicza przypomina prasowe enuncjacje z 1968 r. i te z czasów pierwszej „Solidarności”, opowiadające o garstce wichrzycieli i zdrowym narodzie. Podobieństwo polega nie tyle na tym, że Michnik jest jednym z negatywnych bohaterów we wszystkich przypadkach, ale przede na współmierności stylu i retoryki.
A Wolski tak poucza i ocenia:
“Na śmierć Prezydenta Kaczyńskiego”
Prawdę mając na ustach, a kłamstwo w kieszeni,
Będąc zgodni ze stadem, z rozumem w konflikcie,
Dzisiaj lekko pobledli i trochę stropieni,
Jeśli chcecie coś zrobić, to przynajmniej milczcie!
Nie potrzeba łez waszych, komplementów spóźnionych
Waszej czerni, powagi, szkoda słów, nie ma co
Dzisiaj chcemy zapomnieć wszystkie wasze androny
Wasze żarty i kpiny wylewane przez szkło.
Bo pamięta poeta, zapamięta też naród
Wasze jady sączone bez ustanku, dzień w dzień.
Bez szacunku dla funkcji, dla symbolu, sztandaru…
Karlejecie pętaki, rośnie zaś Jego cień!
Od Okęcia przez centrum, tętnicami Warszawy,
Alejami, Miodową i Krakowskim Przedmieściem
Jedzie kondukt żałobny, taki skromny, choć krwawy.
A kraj czuje – Prezydent znowu jest w swoim mieście.
Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej.
Nie potrzeba milczenia mącić fałszu mdłą nutą
Na kolana, łajdaki, sypać popiół na głowę
Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!
Utwór ten przedstawia prosto, niemal w żołnierskich słowach, aczkolwiek jeden fragment jest a la Miłosz (chociaż chciałoby się powiedzieć, że poeta pamięta, ale Wolski nie bardzo), pogląd na to, kto jest godzien, a kto nie.
O ile proza Ziemkiewicza po raz kolejny ilustruje jego obsesję na punkcie „Gazety Wyborczej” i jej redaktora naczelnego (można to zrozumieć w przypadku osoby wyrzuconej z radia należącego do Agory), to poezja Wolskiego zawiera ogólniejsze przesłanie, mianowicie
dotyczące wymiaru L. Kaczyńskiego jako prezydenta Polski. Jest rzeczą oczywistą, że o zmarłych mówi się dobrze, pomija się ich słabości, a podkreśla cechy pozytywne i takież dokonania. Tak też postąpili dziennikarze i politycy z tym, że zdecydowana większość odniosła się do osobistych rysów zmarłego i ogólnego stosunku do państwa, którego był głową. Z drugiej strony, to jak dany polityk umarł, nie przesądza o ocenie jego działalności, w szczególności, nie czyni z niego wybitnego męża stanu, o ile nim nie był za życia lub odwrotnie. Należę do tych, którzy nie uważali prezydentury Lecha Kaczyńskiego za udaną. Opinia ta jest dość szeroko rozpowszechniona i nie widzę powodu, aby ją zmieniać z powodu katastrofy pod Smoleńskiem. Nie miejsce tutaj ani czas do dokonywania bilansów, więc pomijam uzasadnienie oceny wyżej zaznaczonej. Jako obywatel Polski smucę się z powodu śmierci prezydenta i innych osób z nim podróżujących, niezależnie od moich sympatii politycznych. Otrzymałem szereg kondolencji z USA, Rosji, Niemiec, Izraela, Hiszpanii, Rumunii, a nawet Kamerunu. Podziękowałem za nadesłane wyrazy współczucia i nawet przez myśl mi nie przeszło dodanie, że wolałbym inną osobę na stanowisku pierwszego obywatela kraju, którego jestem obywatelem. Niemniej jednak, głosy odkrywające nowe i rzekomo niezwykłe pozytywy jego działań jako głowy państwa, uważam za element, a nie tylko zapowiedź gry politycznej z uwagi na przedterminowe wybory prezydenckie. Niektórzy powiadają, że L. Kaczyński zginął jak bohater, ale najwyraźniej nie odróżniają śmierci bohaterskiej od tragicznej. Powaga żałoby wcale nie wymaga, drugiej kwalifikacji, podobnie jak i pierwszej, aczkolwiek tragedia jest zawsze bardziej dojmująca od tego, co naturalne. Nie ma wątpliwości, że określanie śmierci prezydenta RP jako bohaterskiej ma intencję perswazyjną, a nie opisową. Wyraźny cel, daleki od żałobnej refleksji, ma także porównywanie tego, co zdarzyło się w Katyniu w 1940 r. i tego, co stało w pobliżu tego miejsca w dniu 10 kwietnia 2010 r. lub też śmierci Jana Pawła II i L. Kaczyńskiego, nawet z dodatkiem, że pierwsza była spodziewana, a druga nieoczekiwana. Tego rodzaju komparatystyki są pozbawione sensu i w gruncie rzeczy zamieniają to, co wzniosłe i jedyne w swoim rodzaju, czyli ludzką śmierć w swoistą licytację uskutecznianą znaczonymi kartami.
Powyższe uwagi nie mają na celu pomniejszania tragedii i jej rozmiarów. Nie są też przeciwko żałobie czy jej rozmiarom (niech każdy odczuwa to po swojemu, czy była adekwatna do jej przyczyny, aczkolwiek nie musi tego upubliczniać), ponieważ, powtarzam to raz jeszcze, przystoi ona państwu jako zbiorowości obywateli po stracie jego prezydenta, ani też przeciwko szczegółom uroczystości żałobnych w postaci ich oprawy, organizacji czy treści wypowiadanych słów. Masowy udział Polaków w pożegnaniu zmarłych, tym na Pl. Piłsudskiego w Warszawie i tym na Rynku Głównym w Krakowie świadczy przede wszystkim o ich stosunku do tragedii smoleńskiej, a nie o zbiorowych postawach politycznych. To drugie ujawni się mniej więcej za dwa miesiące. Nie sądzę, aby żałoba po śmierci L. Kaczyńskiego zmieniła rodzimy dyskurs polityczny na lepszy, także w nadchodzącej kampanii wyborczej. Skoro zmiana nie nastąpiła w tygodniu od 10 IV 2010 do 18 IV 2010, trudno oczekiwać, że zdarzy się później, gdy rzecz będzie dotyczyć fundamentalnych interesów politycznych. Taka opinia staje się coraz powszechniejsza. Stawiam hipotezę, że inicjatywa będzie należała do prawicy, przynajmniej jej publikatorów. A potem rzeczy potoczą się wedle zasady domina. Dla jasności, zaznaczę, że samą kampanię wyborczą uważam za niezbędny element politycznej codzienności i normalności nawet w zaistniałej sytuacji…”, koniec cytatu.
 
Ten tekst jak się to mówi ugodził mnie w samo serce, gdyż jego Autor podejmuje dyskusję o zasadności pochówku Pary Prezydenckiej na Wawelu. Ja natomiast uważam, że Prezydent państwa, który zginął w katastrofie lotniczej podczas wykonywania czynności urzędowych bezdyskusyjnie zasługuje na to by Jego prochy spoczywały w tym uświęconym dla Polaków miejscu. Nazwiska Autora tego powszechnie znanego tekstu nie podaję bo staram się o nim nie pamiętać.
A żeby wszystko było jasne zaznaczam, że żyjemy w wolnym i demokratycznym kraju i każdy ma prawo do wyrażania własnych opinii. Dlatego ja zacytowanego wyżej tekstu ani nie krytykuję, ani nie potępiam, a jedynie wyrażam odmienne niż Autor zdanie w rzeczonej sprawie.

 
Patrz również:
 
JAK DZIECI WE MGLE
http://salonowcy.salon24.pl/46...
 
JACY AKADEMICY, TAKIE UNIWERSYTETY
http://salonowcy.salon24.pl/41...
 
ŚWIĘTE KROWY WYPASIONE NA KRAKOWSKIEJ BRYNDZY
http://salonowcy.salon24.pl/52...
 
CIEMNA STRONA MOCY ŚRODOWISKA AKADEMICKIEGO
http://salonowcy.salon24.pl/50...
 
UWAGA STUDENCI! CHCĄ WAS ZROBIĆ W KONIA!
http://salonowcy.salon24.pl/38...

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Sceptyk

04-10-2013 [20:50] - Sceptyk | Link:

Policzmy - cztery lata temu zdała maturę. Poszła na studia prawnicze. I po tych czterech latach pracuje na uczelni i jest już adwokatem. Zaiste, kariera błyskawiczna.
Z tego co wiem, studia prawnicze trwają obecnie 3+2 lata. To już mamy 5. Zakładając, że natychmiast dostanie się na aplikację, to trzeba dodać 3,5 roku (tyle trwa aplikacja adwokacka). Czyli mamy 8,5 roku.
Ale jedynaczce życzę mimo wszystko zdrowia. Pomimo tego, że coś w tym liczeniu czasu nie gra.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

04-10-2013 [21:10] - Krzysztof Pasie... | Link:

Może to było pięć lat temu. A cóż to ma za znaczenie dla wymowy notki???

Mój kumpel "Koń" - każdy Warszawiak wie o kim mówię - jak ktoś był tak drobiazgowy jak Pan zwykł mawiać (przepraszam za dosłowność):

A cóż to ma za znaczenie, czy to było w Brukseli, czy Paryżu? Spieprzyłeś całą opowieść.

Pozdrawiam Pana serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika Sceptyk

04-10-2013 [21:26] - Sceptyk | Link:

Przykro mi, że wykazałem nieścisłości - następnym razem pisząc takie opowieści, warto trochę się zastanowić. Nawet gdyby to było 5 lat temu, też by się nie trzymało kupy. Chyba wyliczyłem to dość precyzyjnie, panie doktorze inżynierze.
Ale naprawdę mam nadzieję, że córka jest i będzie zdrowa. Następnym razem jednak może warto postawić swoje zdrowie na szali, a nie mieszać do tego dziecka.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

04-10-2013 [22:19] - Krzysztof Pasie... | Link:

OK. Zmieniam te pięć lat na sześć. Mam nadzieję, że Pan rozumie, iż nie o rachunki chodzi w mojej notce.

Ze skruchą przyznaję, że być może niepotrzebnie wspomniałem o mojej córce - dziękuję za tę uwagę - właśnie w tym widzę sens blogowania, że możemy się wzajemnie krytykować i korygować - już wnoszę do tekstu stosowną oprawkę.

Pozdrawiam Pana serdecznie,
Krzysstof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika czerepoch

04-10-2013 [22:35] - czerepoch | Link:

Osobnik o nazwisku Hartman i zbiorze jakichś przypadkowych (dla niego) liter przed nazwiskiem, ma znaczący wkład w obsuwę UJ'tu na ww liście.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

04-10-2013 [23:02] - Krzysztof Pasie... | Link:

Niestety nie odgadł Pan o kogo chodzi.

Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

04-10-2013 [22:40] - Zygmunt Korus | Link:

co platformerskie szuje (a nie ma tam innych!!!) chcialby rozgrzeszać,
i taką puentę głosi:
"Kto jak kto, ale ja takich słów nie zapominam."
Proszę się w końcu zdecydować i trzymać jakąś linię blogerską, a nie postawa
od Sasa do lasa...
Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

04-10-2013 [23:01] - Krzysztof Pasie... | Link:

Dziecko! Myślę, że wiek pozwala mi tak pana nazywać. Zastanów się chwilę, nim co powiesz - najuprzejmiej, jak potrafię proszę.

Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

04-10-2013 [23:26] - Zygmunt Korus | Link:

proszę...
Będzie Pan rozgrzeszał członów z PO, czy nie? A może już Pan niektórych rozgrzeszyl? Mam przytaczać cytaty z Pana spuścizny na tym forum...?
A za odmłodzenie dziękuję.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

05-10-2013 [00:09] - Krzysztof Pasie... | Link:

"Będzie Pan rozgrzeszał członów z PO, czy nie?..."
---------------------------------------
Będę rozgrzeszał tych szeregowych, którzy się dali nabrać na socjotechnikę Michnika - czytaj: http://salonowcy.salon24.pl/27...
Być może Pan chciałby ich pod murem postawić.
Ja nie. Bo życie mnie nauczyło dystansu i wyrozumiałości dla tych, którzy zbłądzili.
Oczywiście prominentów i doktrynerów  PO trzeba będzie rozliczyć. Ale, żeby tego dokonać, trzeba najpierw wygrać wybory. Rozumiesz głupcze? Że zacytuję słowa Bila Clintona???

Pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika bolesław

04-10-2013 [22:42] - bolesław | Link:

Panie Krzysztofie widzę, że są w kraju doskonali matematycy.Są czujni.Zastanawiam się czy lata: cztery, pięć, siedem a może dziesięć mają tu znaczenie gdy liczy się wspomnienie.
Coś mi się zdaje, że "Dzwon Zygmunta" się rozhuśta i będzie bardzo słyszalny 13 października w Warszawie. A potem w całej Polsce. I "...się obudzą zadufani w sobie Krakowianie, którzy jak dzieci we mgle błąkają się pośród mitów,....."
Bardzo serdecznie pozdrawiam,
bolesław

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

04-10-2013 [22:58] - Krzysztof Pasie... | Link:

Wielce Szanowny Panie Bolesławie,

Co ja bym bez Pana zrobił.

Choć czasem strzyka w krzyżu, chylę przed Panem do samej ziemi rąbek kapelusza!!!

Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika walD

04-10-2013 [23:39] - walD | Link:

jakże mi przykro słuchać skutków Pana teorii chowania "tucznika" za pomocą dobrego słowa...
jednakże też widzę jakieś światło w tunelu nawet dla każdego.

Każesz Pan drugiemu miłować drugą istotę, to bardzo pięknie, mnie też tak wychowali - nawet kazali nadstawić drugi policzek - ale za trzecim razem należny oddać i nie wolno się cofać!
mnie tak wychowali w domu mojego Ojca.

Pisze Pan o uczelniach i wyżej. Wie Pan co Kowalski ma dzisiaj w podstawówce jako 5-cio latek? on nie mówi: „Tato! Zabierz mnie stąd! Bo tu się oprócz samych swoich nie szanuje ludzi! Ale to jeszcze pół biedy. Ja tatusiu już dłużej nie wytrzymam wszechobecnego w tej szkole patologicznie nachalnego lewactwa…”

Tata musi to sam widzieć!

Pozdrawiam serdecznie

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

05-10-2013 [00:23] - Krzysztof Pasie... | Link:

"jednakże też widzę jakieś światło w tunelu nawet dla każdego..."
-----------------------------------------------------
Nie wiem, czy pan jest z Krakowa, ale jeśli nie to Panu opowiem, że w Krakowie jest święto pod znakiem "Emaus" - patrz: Emaus – nazwa krakowskiego odpustu, odbywającego się w Poniedziałek wielkanocny przy klasztorze Norbertanek na Zwierzyńcu.

Odpust i ulica wzięły nazwę od biblijnej wsi Emaus, do której podążał zmartwychwstały Chrystus. Po drodze spotkał dwóch swoich uczniów, przez których nie został rozpoznany: Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.

Na pamiątkę tej biblijnej historii powszechna była w Europie, zwłaszcza w okresie kontrreformacji tradycja odwiedzania w drugi dzień świąt wielkanocnych kościoła poza miastem (kościół św. Augustyna i św. Jana Chrzciciela (Norbertanek) na Zwierzyńcu znajduje się około 1,5 km od bram średniowiecznego Krakowa). Pierwsza wzmianka o krakowskim odpuście pochodzi z rękopisu Giovanniego Paolo Mucantiego – sekretarza legata papieskiego. Mucanti przebywał w Krakowie w latach 1596-1597 i zapisał:

W poniedziałek wielkanocny poszedłem oglądać kościół, który nazywają Emaus, gdzie zbiera się wielki tłum obojga płci. Wszystka młodzież i żacy zachowują dawny zwyczaj noszenia dnia tego różdżki wierzbowej, na której rozwinięte są bazie[1]

Krakowski Emaus był wielkim, uroczystym spacerem mieszczan krakowskich po całym dniu siedzenia za stołem. Przerodził się z czasem w ludową zabawę, rodzaj odpustu[2]. W tym ludowym święcie w XIX wieku brała udział znacząca część mieszkańców Krakowa.

Emaus znany był też kiedyś w Poznaniu (obecnie próbuje się wskrzesić tradycję odwiedzania tamtejszego Kościoła św. Jana Jerozolimskiego za murami) oraz do niedawna również w Pińczowie na wzgórzu św. Anny przy kaplicy pod tym samym wezwaniem, ale do czasów obecnych bez przerw przetrwał jedynie w Krakowie...", koniec cytatu.

Pozdrawiam równie serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika pietrek

05-10-2013 [06:34] - pietrek | Link:

Szanowny Panie Redaktorze
Tak Was czytom i musze powiedzic jedno ze macie Panie racyje przenajswietszą! Wszędzie teraz tylko siedzą czerwone pacholki i nasą Ojczyznę ciągną w dół.Ja jest tylko cieśla z gór ani nie umie tak pisac jak Wy uceni ludziska ale chcialem ja powiedziec Wam że ja i moi ziomale rodacy wiemy co sie dzieje wsędzie w kraju i nie domy krzywdy porobić rodakom!! Psyjdzie czas że sie na ulice wyjdzie i porobi porządek z tym ruskim tałatajstwem,coby nase dzieci miały swój kraj a nie ich tych judaszów sakramenckich.
Bo ludzie u nas na wsiach widzą i nie damy sie zaprzedac za srebrniki jakoweś naszego dziedzictwa nie oddamy!!!Nikomu nie oddamy.Pozdrawiam Was pieknie Panie Redaktorze za to cośta napisali prawde.
Pietrek.
Ojcyznę wolną rac nam zwrócic Panie Jezu!!!

Obrazek użytkownika walD

06-10-2013 [11:32] - walD | Link:

................

Obrazek użytkownika licho

05-10-2013 [03:10] - licho | Link:

ze na UJ rzadzi wyjatkowe lewactwo, a efekty ich rzadow widzimy w najnowszych rankingach.

Obrazek użytkownika dogard

05-10-2013 [09:56] - dogard | Link:

mnie instynkt---mamy na tacy POdanego troskliwca-samochwale z niedopowiedzeniami...jak pan pisze o kims, cytujac jego wypociny, podawaj nazwisko.Czy to ma byc mala zgaduj- zgadula, zenada.Jednak najsmieszniej wychodza niektorym romanse...niech sie ich trzymaja.

Obrazek użytkownika dag.

05-10-2013 [13:08] - dag. | Link:

... profosorów Woleńskich i Hartmanów. Reszta jest milczeniem.

Obrazek użytkownika MFW

05-10-2013 [16:41] - MFW | Link:

Jak to z tymi pochowkami na Wawelu było?
Chcę tu podać dwa przypadki, ale moim zdaniem będące w pewnej paralelnej zbieżności.
O jakie postacie chodzi?
Chodzi o postać generała Sikorskiego i Prezydenta L.Kaczyńskiego.
Jak to było z Sikorskim?
"Cztery dni po tragicznej śmierci premiera i naczelnego wodza w katastrofie lotniczej pod Gibraltarem, 8 lipca 1943 r., rząd RP postanowił, że gen. Władysław Sikorski po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zostanie pochowany na Wawelu. Ze względu na trwającą wojnę generał spoczął tymczasem na cmentarzu lotników polskich w Newark pod Londynem."
Jak to było w przypadku Prezydenta L.Kaczyńskiego, opisał Autor tego tekstu:
"To Episkopat informował o dacie pogrzebu prezydenta i jego małżonki, to metropolita krakowski zdecydował o pochówku na Wawelu, bez inicjatywy władz państwowych. Ta ostatnia kwestia wygląda niejasno. Kard. Stanisław Dziwisz oświadczył, że uczynił tak na prośbę rodziny dodając, że nie znalazł argumentów, aby temu życzeniu nie zadośćuczynić. Wszelako prominentni działacze PiS stwierdzili, że nic im nie wiadomo o tym, jakoby rodzina zmarłego prezydenta zaproponowała Wawel jako miejsce jego wiecznego spoczynku. Tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy rodzina cokolwiek proponowała, wysoki hierarcha Kościoła katolickiego zdecydował o tym, gdzie znajdzie się grobowiec prezydenckiej pary. Miał do tego prawo, gdyż jest gospodarzem wawelskiej katedry, ale jego decyzja dotyczyła czegoś, co ma wymiar publiczny i symboliczny.
Tempo podjęcia tej decyzji było zaiste niezwykłe, zważywszy historię podobnych wydarzeń (Mickiewicz, Słowacki, Piłsudski, Sikorski). Nie jestem skrajnym deterministą, ale sądzę, że w sprawach publicznych, zwłaszcza tych wagi najwyższej, nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeden z zagranicznych dziennikarzy zapytał mnie, jak tłumaczyć niezwykłą aktywność duchowieństwa po katastrofie pod Smoleńskiem. Odpowiedziałem, że chodzi o kolejny przypadek zawłaszczania państwa przez Kościół katolicki i nadal tak uważam. "

Nie zgadzam się tylko z wnioskiem wyciągniętym przez Autora z tego wydarzenia, że : "Odpowiedziałem, że chodzi o kolejny przypadek zawłaszczania państwa przez Kościół katolicki i nadal tak uważam."
Uważam, ze decyzja Kard. Dziwisza nie była jego autonomiczną decyzją, ale decyzją uzgodnioną z p.o. Prezydenta B.Komorowskim.

Obrazek użytkownika MFW

05-10-2013 [16:42] - MFW | Link:

Przypominam, ze Kard. Dziwisz opowiedział się w kampanii prezydenckiej w 2010 roku jednoznacznie po stronie Komorowskiego, przyjmując go w czasie kampanii u siebie w Krakowie.
"B. Komorowski u kard. Dziwisza"

dodane 2010-06-17 09:01

PAP |

"Marszałek Sejmu, pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski spotkał się w czwartek rano w Krakowie z kard. Stanisławem Dziwiszem - poinformował PAP dyrektor biura prasowego Kancelarii Sejmu Krzysztof Luft.

Po wizycie u metropolity krakowskiego Bronisław Komorowski udał się na Wawel, gdzie złożył wiązanki kwiatów na grobach marszałka Józefa Piłsudskiego oraz Marii i Lecha Kaczyńskich.

W środę kandydat PO na prezydenta brał udział m.in. w konwencji wyborczej na krakowskim Rynku oraz w Nowym Targu."
http://info.wiara.pl/doc/57161...

Kto dysponuje odpowiednimi intelektualnymi możliwościami, niech wyciąga logiczne wnioski z tej sytuacji.