Z 10 dni temu wysłuchałam bulwersującej audycji radiowej. Było to godzinne spotkanie na tematy ekonomiczne z gwiazdami polskiego biznesu. Wśród nich pani Henryka Bochniarz i różni inni. Prowadził młody dziennikarz o liberalnym nachyleniu.
Dlaczego bulwersująca? Lyberałowie od siedmiu boleści pokazali, jakimi są ludźmi. Oczywiście biadolili, jak zwykle, że tyle opłat, podatków, tyle wysokich kosztów pracy. Prowadzący zadał pytanie: czy rzeczywiście ludzie, którzy w Polsce żądają podniesienia płacy 1200 zł miesięcznie, żądają za dużo? „Każdy chciałby więcej zarabiać” – powiedziała pogodnie pani Bochniarz. Ona też. To jasne. Ona nie ma pieniędzy, tyle trzeba inwestować, spłacać kredyty na następne dochody. I tak dalej w tym stylu. Nawet mocno liberalizujący prowadzący był zdziwiony nieprawdopodobną pazernością i kompletnym brakiem wyobraźni, nie mówiąc o jakiejkolwiek empatii, części swoich rozmówców.
A ja sobie pomyślałam, że tych ludzi urządzałoby wyłącznie niewolnictwo. Miska kaszy raz dziennie, zbiorowe koszary dla pracowników, tanie okrycia, zbiorowe mogiły. Coś pomiędzy Chinami Mao a łagrem sowieckim. Jak będą pracować już same automaty, to nie będą mieli żadnych kosztów, poza pieniędzmi dla policji i broni na strzelanie do rozwścieczonych ludzi, żądających pracy, albo na sypane z samolotów narkotyki, żeby uśpić te miliony, w końcu zasada Pareto odczytywana przez takich kolesi oznacza, że 80 proc. ludzi jest niepotrzebnych. Są oczywiście prostsze masowe rozwiązania tej sprawy, ale nie chcę insynuować.
A swoje tanie do obłędu produkty sprzedadzą Marsjanom.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4176
Jest kłopot, bo 99% tzw. „przedstawicieli pracodawców/biznesu” i jak ich tam jeszcze zwał jest wyalienowanych z otaczającej większość (ale wcale nie większość przetaczającą) obywateli III RP rzeczywistości.
To są ludzie, którzy albo od zawsze nie musieli się martwić o sprawy materialne (stary, jeszcze peerelowski układ szczebla najwyższego, średniego , ale i tego podstawowego) albo się nie muszą martwić od momentu dokooptowania ich do koryta po 89’ (ja to nazywam „frasyniukowszczyzna”) czy po 2007 (ja to nazywam „kaplerowszczyzna”).
I oni postulat pracy za pół- czy ćwierćdarmo traktują najpoważniej w świecie.
Byleby tylko ich dochodów/wynagrodzeń to nie uszczupliło.
Mają do tego swojego gęgania klakę dobranych odpowiednio dyżurnych "ekspertów".
Ale jest tez nutka optymistyczna: bo wymiana całości tzw. przedstawicieli pracodawców (na przykład przez nowy rząd, który stwierdzi, że "tym paniom i panom dziękujemy i rozmawiać z nimi nie będziemy") wcale nie musi oznaczać protestu samych pracodawców, którzy są przez tę w dużej mierze samozwańczą czapka nie tyle przykryci, co wręcz przyduszeni i zakneblowani.
A zatem - po wygranych wyborach, przewietrzyć to tałatajstwo :-)
"W Europie ludzie pracują w cywilizowanych i godnych warunkach także dlatego, że o prawa pracownicze dbają związki zawodowe. W Polsce pracodawca ceni pracownika tylko za to, że może go w każdej chwili wyrzucić, w Europie szanuje się go za dobrą pracę. W Polsce „robol” ma mało zarabiać, bo tak tworzy swoje zyski postpeerelowski przedsiębiorca. W Europie biznes wie, że pracownik to także klient i konsument jego towarów. Kontynuatorzy PRL-u wmówili Polakom, że związek zawodowy to przeszkoda w rozwoju. A "Solidarność" przypomina, że jeśli szanujemy siebie jako wspólnotę narodową, to powinniśmy pracowników traktować jak obywateli. Jan Paweł II nauczał; praca jest powołaniem, jest godnością, sensem życia, a relacje między pracodawcą a pracownikiem nie mogą być oparte na asymetrii, w której pracownik to robol a pracodawca - pan zysków, dla którego praca to tylko „koszty”."
Polecam wszystkim, których martwi "złożoność" problemu najniższej płacy i "konieczność" oszczędzania na pracownikach itp.
niezalezna.pl 12 września 2013