Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Trzydniowa spowiedź kochanka królowej

Coryllus, 03.07.2013
Nigdzie chciejstwo publicystyczne i polityczne nie jest tak wyraźnie widoczne jak w książkach dotyczących Jezuitów, a szczególnie życia świętego Ignacego de Loyola. Weźmy choćby tak poważną pracę jak „Pierwsi Jezuici” napisaną przez ojca Johna W. O'Malleya. Najciekawsze fragmenty życia młodego Inigo de Loyola są całkowicie pominięte. Są tam rzecz jasna obecne wątki dotyczące jego konfliktów z prawem i przygód miłosnych w młodości, ale rzecz najważniejsza jest moim zdaniem nieobecna. Trudno mi zgadywać czy ojciec O'Malley zrobił to celowo czy może uznał, że te akurat fragmenty nie warte są uwagi. Nie umieścił ich w swojej pracy i to jest moim zdaniem znamienne. Jean Lacuture, napisał z kolei dzieło pod tytułem „Jezuici”. O ile mogłem się zorientować w Polsce wydano tylko tom pierwszy tej pracy, zatytułowany „Zdobywcy”. Jest to najbardziej chyba egzaltowana, pisana nieznośnym wprost stylem, opowieść o początkach Towarzystwa Jezusowego. Tu jednak, u Francuza, który za wszelką cenę chce nam udowodnić, że święty Ignacy to humanista, tylko taki trochę inny, znajdziemy mnóstwo cennych informacji o życiu Loyoli.

Jest wreszcie książka ojca Malachi Martin pod tym samym co dzieło poprzednika tytułem „Jezuici”. Ojciec Malachi Martin bardzo się starał, by przedstawić dzieje sukcesu i upadku Towarzystwa w formie najbardziej dla czytelnika przystępnej. Myślę, że mu się to nawet udało, ale tłumacz tej książki na polski, miał zdaje się inne niż autor plany. Tak więc przez tę arcyciekawą pracę musimy się wręcz przebijać jak ojcowie Jezuici przez dżunglę nad wodospadami Iguzau. Malachi Martin bardzo mocno stara się przekonać nas, że wielkie Boże Dzieło, które zapoczątkował Inigo de Loyola zostało zniszczone w XX wieku w sposób tak perfidny i widowiskowy, że trudno przejść koło tego obojętnie. Trudno także nie zachwycić się książką ojca Martina. Jest tylko jeden kłopot, jeśli oczywiście nie liczyć fatalnego tłumaczenia, kiedy opisuje on początki Towarzystwa i dzieje Loyoli, ani razu nie wymienia słowa „Żyd”. Taki zaś Jean Lacuture poświęcił relacjom pomiędzy Żydami a Jezuitami poważną część swojej pracy.

Mamy wreszcie fascynującą pracę Karola Górskiego zatytułowaną „Od religii do mistyki, zarys dziejów życia wewnętrznego w Polsce”. Jest tam cały rozdział poświęcony jezuickiej duchowości, który to rozdział możemy śmiało nazwać lamentem. Autor bowiem przez cały czas narzeka, że ogromna spuścizna polskich Jezuitów nie dość, że w poważnej części jest zniszczona, to jeszcze do tego nie może doczekać się solidnych opracowań i komentarzy. Karol Górski pisał swoje dziełko dawno temu, pewnie więc wiele się od tego czasu zmieniło. Miejmy nadzieję, że na lepsze.

Wróćmy jednak do kwestii, które, jak sądzę, są najważniejsze, dla zrozumienia kim był święty Ignacy i czym było Towarzystwo Jezusowe.

Twórca Towarzystwa Jezusowego urodził się u podnóża Pirenejów, w kraju Basków w zamożnym, choć decyzją króla Kastylii mocno nadwątlonym zamku, noszącym miano Loyola. Zamek ten stał w pobliżu miejscowości Azpeitia i przez stulecia całe był gwarantem stabilności i bezpieczeństwa rodziny oraz jej sukcesu. Loyolowie byli bogaci. Może nie „bardzo bogaci”, ale bogaci byli na pewno. Służyli królom Kastylii, ale potrafili także wystąpić przeciwko nim i właśnie z tego powodu ich gniazdo rodowe zostało na rozkaz władcy nieco nadwątlone, by odjąć im nieco przyrodzonej hardości.

Ojciec O'Malley pisze, że młody Inigo, który urodził się w roku 1491 otrzymał wychowanie rycerskie i znikome wychowanie szkolne właściwe dla swojej klasy. Informacje te zdaje się potwierdzać ojciec Malachi Martin wspominając z jakim trudem przychodziło Ignacemu, który porzucił swoje baskijskie imię, na rzecz łacińskiego imienia Ignatius, redagowanie konstytucji nowego zgromadzenia. Owa niepewność ręki, trud, mozół wręcz z jakim Loyola przystępuje do prac redakcyjnych i do korespondencji, jest podkreślana wielokrotnie, prawie tak często jak komunistyczni historycy podkreślali nieprzygotowanie do walki husytów ścierających się z wojskiem krzyżowym. Jeśli komuś to porównanie wyda się niestosowne, bardzo przepraszam, ale nasunęło mi się on dość spontanicznie, ponieważ w trakcie lektury Jeana Lacuture natrafiłem na informację, że młody Inigo, trzynaste dziecko swoich rodziców, wysłany został po ich śmierci na dwór podskarbiego, czy jak kto woli ministra finansów Izabeli Kastylijskiej, pana Juana Velansqueza de Cuellar. Tam zaś zdobył umiejętność kaligraficznego pisania. Jak już wielokrotnie się przekonywaliśmy, była to w owych czasach sztuka szalenie ważna, jedna z najważniejszych wręcz. Na dwór seniora de Cuellar, trzymającego pieczę na królewskimi finansami, Inigo został zaproszony niejako w ramach realizacji zobowiązań rodziny panującej. Ojciec małego – Beltram de Loylola i jego starsi synowie walczyli i ginęli w służbie korony wykonując różne ważne misje, tak w Europie jak w Ameryce. Królowa postanowiła więc, że najmłodszy z rodu, w dodatku sierota, zasłużył sobie na lepszy los, niż życie gdzieś wśród nagich skał, na dalekim pograniczu.

Na dworze ministra skarbu Juana Velasqeza de Cuellar młodemu Inigo wygolono tonsurę, i próbowano przygotować go do systematycznej pracy. Nauka kaligrafii bowiem to nie było byle co. Odczytywanie cudzej, a poufnej korespondencji odbywało się w owych czasach w ten sposób, że należało najpierw złamać pieczęć listu, potem go odczytać, a następnie dać do przepisania zaufanemu i perfekcyjnie znającemu swoją sztukę kaligrafowi. Był wielki popyt na tę umiejętność i istniały specjalne szkoły na dworach możnych gdzie uczono kopiować listy i pięknie pisać. Inigo bez wątpienia skończył taki kurs, trudno było go więc podejrzewać – co czyni ojciec Malachi Martin – o niezręczność w czasie tworzenia tysięcy listów i wydawanie tysięcy zaleceń na piśmie, kiedy był już Ignacym, generałem nowego zakonu - milicji chrystusowej.

Młodość panicza de Loyola została dokładnie, prosto i wymownie opisane przez jego następcę ojca Jakuba Laynez i osobistego sekretarza Jana Polanco, dwóch najbliższych współpracowników Ignacego. Piszą oni wprost o tym, że na dworze ministra skarbu Loyola zajmował się uwodzeniem kobiet, ćwiczeniami fechtunku i grą na pieniądze w kości i karty. Szczególnie zaś pochłaniały jego uwagę kobiety oraz fechtunek. Zamierzał bowiem zdobyć sławę, a do tego umiejętność władania bronią i uwodzenia dam była niezbędna.

W owych, jakże banalnych czynnościach zdradzał Loyola takie zapamiętanie, że w roku 1515 w czasie pobytu w rodzinnych stronach stanął przed sądem. Wdał się w taką awanturę – szczegółów jej niestety nie znamy – że w aktach sądowych określone są jego czyny słowami: przeogromne zbrodnie, popełnione nocą, z premedytacją, podstępnie i zdradziecko. Nikt nie wie o co miał na sumieniu dwudziestoczteroletni wówczas Inigo. Jean Lacuture posuwa się do przypuszczenia, że mogło chodzić nawet o morderstwo, ale zaraz się z tego wycofuje. Najpewniej rzecz dotyczyła uprowadzenia jakiejś panny i bójki z jej rodziną. Loyola, który mógł liczyć na wiele protekcji był na tyle przytomny, że po tych tajemniczych wypadkach uciekł sprzed oczu świeckiej sprawiedliwości i poddał swoje postępowanie pod ocenę sądu kościelnego w Pampelunie. Władze królewskie chciały koniecznie wywrzeć na nim zemstę. Nie wiemy niestety kto konkretnie się jej domagał, ale w tym przypadku, podobnie jak w kilku innych momentach życia Loyoli zaznaczył się rozdźwięk co do jego osoby pomiędzy kompetencjami i zamiarami władzy świeckiej i duchownej. Sąd kościelny w Pampelunie po prostu uwolnił Inigo z aresztu, a ten obiecał, że już więcej nie poważy się na tak podłe i okropne czyny.

Ojciec Malachi Martin dość zdecydowanie interpretuje zapisek w autobiografii Ignacego dotyczący jego skrywanej miłości do „pewnej damy, która nie była zwyczajną szlachcianką ani hrabianką, ani księżną, ale należała do nieporównanie wyższego stanu”. Kim była owa kobieta? Otóż w ocenie ojca Martina była to nowa królowa Kastylii i Leonu, nowa władczyni Hiszpanii Germaine de Foix. Kronikarze współcześni nazywają ją co prawda osobą „otyłą i do trunków skłonną”, ale wystarczy spojrzeć na portret królowej by stwierdzić, że przesadzają. Na pewno nie była otyła i skłonna do trunków w czasach kiedy znała Inigo służącego w jej świcie. Królowa Germaine, wyszła za mąż za króla Ferdynanda, kiedy miała piętnaście lat. On zaś był od niej starszy o lat trzydzieści siedem. Różnica wieku na pewno robiła swoje i królowa poszukiwała rozrywek w towarzystwie mężczyzn zbliżonych do niej wiekiem. Ponieważ trudno tak po prostu oskarżać hiszpańską królową o lekkie prowadzenie się, Jean Lacoutoure kieruje naszą uwagę ku innej kobiecie, mogącej być obiektem adoracji Loyoli – ku Katarzynie, siostrze późniejszego cesarza Karola V, którą jej rodzona matka, Joanna Szalona więziła w Tordesillas. Loyola bywał tam wraz ze swoim protektorem Juanem Velaquezem de Cuellar i królem Ferdynandem. Lacouture twierdzi, że tam, widząc z daleka piękną Catalinę zakochał się w niej i z owej miłości zwierzył się później w Autobiografii.

Karol Górski w pracy „Od religii do mistyki, zarys dziejów życia wewnętrznego w Polsce” podkreśla pewien szczególny aspekt mistycyzmu jezuickiego narzuconego zgromadzeniu przez Pana Boga za pośrednictwem Loyoli, a mistycyzmu przefiltrowanego wprost przez życiowe doświadczenia tego ostatniego. Otóż był Inigo człowiekiem niezwykle praktycznym, zaś mistyka, którą uprawiał, miała swoje źródło w aktywności i pracy. Mówiąc wprost – Ignacy nie kłamał i nie przejmował się sprawami nieistotnymi. Jeśli wspomniał w Autobiografii o damie, dla której zamierzał zdobyć sławę, a dama owa była kimś postawionym o niebo wyżej od niego, musiała to być sama królowa Germaine, nikt inny. Gdyby chodziło o jakieś przelotne zauroczenie ktoś taki jak święty Ignacy, człowiek który rozprawił się serio i bardzo poważnie ze wszystkimi swoimi grzechami, nie przywiązywałby do tego wagi. Pamiętajmy, że mamy przed sobą młodzieńca ambitnego, gwałtownego, potrafiącego posługiwać się bronią, pochodzącego z rodziny, która nie miała wahań jeśli w grę wchodziła korzyść własna ceniona w danym momencie wyżej niż lojalność królowi. Nie ujmujmy więc Ignacemu niczego z jego życiorysu i nie starajmy się prostować ścieżek, które z pewnością proste nie były.

„Otyła i skłonna do trunków”? Kim mogła być ta dziewczyna, córka hrabiego de Foix, pochodząca z drugiej strony Pirenejów Francuzka? Jej dwór i jej otocznie Jean Lacouture opisuje słowem „pyszny”, my zaś pamiętamy obyczaje księżniczek na o wiele chłodniejszym niż hiszpański dworze w Sztokholmie i nie pozostaje nam nic innego jak tylko dziwić się, że temat tak wdzięczny i intensywny jak obyczajowość dworska, szczególnie obyczajowość młodych dziewcząt z otoczenia władców, nie został jeszcze gruntownie zbadany.

Relacje pomiędzy królową Germaine, a protektorem Inigo, senior Vesaquezem de Cuellar, popsuły się po śmierci króla Ferdynanda. Zapewne wówczas musiały się także popsuć osobiste związki Loyoli z królową. Następca tronu Hiszpanii, którym dość nieoczekiwanie został Karol V Habsburg, odebrał godność podskarbiego Juanowi Velasquezowi. Odebrał mu również lenna, z których ten czerpał dochody i uczynił go człowiekiem uzależnionym od wdowy po Ferdynandzie, od młodej królowej Germaine. Wywołało to gniew ministra, który nie zamierzał podporządkować decyzji nowego władcy i wszczął rebelię. Ta zaś zakończyła się jego klęską i śmiercią. Jego ludzie zaś, dwór, protegowani, paziowie, kaligrafowie i słudzy poszli w rozsypkę. Nikt się nad nimi nie litował i wszyscy mieli ich za nic.

Inigo jednak miał szczęście, został, przez protekcję oczywiście, dworzaninem wicekróla Nawarry, krainy niedawno wyrwanej spod francuskiej zależności. Jego nowy protektor nazywał się Antonio Manrique de Lara i rezydował w mieście Pampeluna. W służbie tego pana, spotkała młodego Loyolę przygoda, która zważyła na całym jego życiu. Oto w maju 1521 roku, z rozkazu króla Franciszka I ze stoków Pirenejów zeszła armia licząca ponad 13 tysięcy ludzi, złożona z Francuzów i Nawarczyków, którym sprzykrzyła się dominacja hiszpańska. Armia ta obległa Pampelunę ze szczerym zamiarem wybicia jej obrońców do ostatniego i przyłączenia Nawarry z powrotem do Francji. Za murami twierdzy zaś znajdowali się nieliczni poddani króla Karola, przyszłego cesarza Karola V, a wśród nich Inigo de Loyola.

Załoga twierdzy liczyła około tysiąca obrońców. Nie mieli oni żadnych szans i większość z nich nie chciała walczyć. Wszyscy przemyśliwali jedynie o tym, by poddać się na jak najkorzystniejszych warunkach. Jeden tylko człowiek biegał po komnatach i murach namawiając wszystkich do chwytania za broń i stawienia czoła Francuzom. Był to oczywiście Loyola. Nie od biedy będzie przypomnieć jak Inigo wyglądał w tym czasie. Był jeszcze młody, miał ledwie 155 centymetrów wzrostu i blond loki. Wszyscy autorzy opisują jego twarz słowem „natchniona”, choć nie zachował się ani jeden portret Inigo z tamtych, ani też późniejszych czasów. Nie wiadomo więc dokładnie skąd u nich to przekonanie, że Loyola miał twarz natchnioną, a nie zamyślona, skąd przekonanie o głęboko osadzonych płonących oczach, które opisuje Jean Lacouture.

Niewysoki zawzięty, jasnowłosy Bask namawia dowódcę Pampeluny i oficerów zamkniętych w twierdzy, że nie powinni się poddawać za żadne skarby, powinni walczyć do śmierci, albo do czasu kiedy król Karol przyśle im posiłki. O dziwo dowódca obrony miasta Francis de Baumont, posłuchał rad Loyoli i rozkazał by załoga zajęła stanowiska na murach. Francuzi rozpoczęli już ostrzał artyleryjski miasta, było bardzo niebezpiecznie i padli pierwsi zabici. Loyola postanowił się wyspowiadać przed walką, nie było w pobliżu księdza, uklęknął więc przed jednym z towarzyszy broni, kiedy wstał armatnia kula wystrzelona zza murów trafiła go tak nieszczęśliwie, że zgruchotała zupełnie prawą goleń i urwała łydkę lewej. Inigo zemdlał z bólu. Kiedy się ocknął okazało się, że nikt poza nim nie pragnął walki. Twierdzę poddano kiedy tylko oficerowie zorientowali się, że Loyola leży bez przytomności i nie będzie ich już namawiał do nadstawiania karku za króla Karola. Załoga po kapitulacji bezpiecznie opuściła twierdzę, ale Inigo w niej pozostał. Francuzi, na tyle na ile mogli zaopiekowali się nim i próbowali wyleczyć jego nogi. Nie na wiele się to zdało, medycyna nie była wówczas na zbyt wysokim poziomie, tak więc z rozkazu Andrzeja de Foix, w obawie, by nie zmarł im na rękach, Francuzi odesłali Inigo do jego rodzinnej miejscowości. Do Azpeitia, w pobliżu której wznosił się rodzinny zamek. Dystans dzielący Pampelulę i Azpeitia to ponad 50 kilometrów, Loyolę niesiono ze strzaskanymi nogami, po górskich ścieżynach w ciasnej lektyce. Co chwilę mdlał z bólu, nie mógł spać ani jeść, tragarze zaś liczyli się z tym, że może umrzeć i oszczędzić im dalszego trudu ciągnięcia go taki kawał drogi, przez góry. Droga do Azpeitia trwała aż 10 dni, Na miejscu okazało się, że wojskowi felczerzy króla Francji nie mają zbyt wielkiego pojęcia o składaniu połamanych hiszpańskich piszczeli. Miejscowy chirurg musiał więc zoperować pacjenta raz jeszcze. Zaczęło się od czegoś co w Autobiografii Loyola określa słowem carniceria, Jean Lacouture zaś tłumaczy to jako „jatka”. Myślę, jednak, że słowo „masakra” będzie tu o wiele właściwsze i celniejsze.

Kiedy już połamano Inigo nogę i złożono ją na nowo, okazało się, że chirurdzy z Azpeitia reprezentują dokładnie ten sam rodzaj zawodowego mistrzostwa, co próbujący go wyleczyć wcześniej Francuzi. Noga była zrośnięta, ale kości zachodziły na siebie przez co jedna z nich wystawała wyraźnie tworząc gruzłowatą narośl. Inigo de Loyola, w całej swojej pysze żołnierza pragnącego chwały i zaszczytów na dworach królów, rozkazał by mu tę okropną narośl spiłowano. Nie trzeba dodawać, że wszystkie te operacje odbywały się bez zastosowania środków znieczulających. Pacjent nie pił też wina, ani nie żuł żadnych, przywożonych już wtedy z Ameryki liści, które czyniły człowieka odpornym na ból. Leżał po prostu, modlił się, zaciskał pięści i czekał aż chirurdzy skończą swoją pracę. W trakcie rekonwalescencji o mało nie umarł, dostał wysokiej gorączki i przyjął ostatnie namaszczenie. Pan Bóg miał jednak względem niego inne plany i Inigo wyzdrowiał. Kiedy zaś dochodził do siebie, przyniesiono mu do narożnego pokoju, na drugim piętrze zamku, gdzie leżał całymi dniami, książki. Nie były to romanse rycerskie jak sobie tego życzył, ale księgi o świętych. A między nimi stara, dobra „Złota legenda” Jakuba de Voragine oraz „Żywot Jezusa” Ludolfa z Saksonii.

Co do tego jednego momentu w życiu Inigo wszyscy biografowie są zgodni: w czasach rekonwalescencji przeszedł on przemianę duchową, którą zaowocowała tak, że trudno nie dopatrzeć się w niej woli i mocy Boga. Mały Bask, Inigo de Loyola, zawzięty kurdupel z ambicjami dalece przekraczającymi jego możliwości, nie tylko towarzyskie czy finansowe, ale także fizyczne, został podporą Kościoła. A Autobiografii oraz pismach ojców Layneza i Polanco znajduje się kilka opisów objawień i snów, które miał. Ukazała mu się Matka Boża, która przekonała go co do słuszności obranej drogi i on zgodził się wiele wycierpieć dla Chwały Bożej i tego szczególnego sukcesu, który miał być jego udziałem. Po okresie rekonwalescencji Inigo wyruszył do Jerozolimy, obdarty, kulawy, niedawny kochanek królowej Germaine, rycerz, który chciał bronić sam jeden miasta Pampeluna przed 13 tysiącami Francuzów.

Do klasztoru Benedyktynów w Montserrat jechał na mulicy, a po drodze spotkał pewnego Maura, który niedawno przyjął chrzest, by uchronić się przed wygnaniem. Człowiek ten nie znając Loyoli ani jego planów, zaczął zadawać mu w drodze przedziwne pytania dotyczące czystości Maryi. Bardzo to rozzłościło Inigo, który właśnie zamierzał rozstać się ze swoim dotychczasowym życiem i marzeniami oraz wstąpić na służbę wprost do Matki Jezusa, która ukazywała mu się w snach. Maur ledwo uszedł z życiem, a Loyola nie mógł zdecydować się czy go ścigać. Znał nazwę miasta, do którego tamten podążył i chciał tam jechać, jak opisuje w Autobiografii, po to by wbić dociekliwemu Maurowi nóż w trzewia. Postanowił jednak, że o tym co się stanie zdecyduje Pan Bóg, narzędziem zaś jego woli uczynił Inigo, mulicę, która niosła go na grzbiecie. Jeśli na rozstajach dróg mulica skręci do miasteczka Maur zginie, jeśli pójdzie prosto, będzie żył. Na szczęście dla przechrzty i dla samego Loyoli, zwierzę podreptało przed siebie i Inigo nie splamił rąk krwią.

W klasztorze Montserrat, Loyola przez trzy dni spisywał wszystkie grzechy swojego życia. Był warunek jaki na początku stulecia XVI wprowadził opat klasztoru, później kardynał, Francisco Jimenez de Cisneros. Nowicjusze musieli spisywać swoje grzechy i spowiadać się z nich przez opatem klasztoru. Następnie zaś spędzić noc na czuwaniu i modlitwie przed sławną w całej Hiszpanii figurą Czarnej Madonny.

Porzućmy teraz chronologię życia Ignacego. Powróćmy do trzech różnych narracji, trzech sposobów opowiadania o świętym Ignacym w trzech różnych biografiach. Wszyscy biografowie mniej lub bardziej dokładnie odnoszą się do najważniejszych momentów w jego drodze ku świętości. Ojciec O'Malley, rzeczowo, bez specjalnych egzaltacji relacjonuje pobyt w Monsterrat, potem pielgrzymkę do miasteczka Manres, gdzie żył i mieszkał ponad rok, zanim wyruszył do Włoch, a stamtąd do Ziemi Świętej. Jean Lacuture pisze o Loyoli tak, jakby chciał nas przekonać, że Inigo to taki Erazm, tylko kroczący trochę inną drogą. Wszystko w życiu Ignacego, od samego początku jest mistyczne, niezwykłe, w najgorszym razie połączone ukrytymi więzami z najważniejszymi postaciami i prądami umysłowymi epoki. Ponieważ „Baśń jak niedźwiedź” dość jasno stawia kwestię autentyczności owych prądów i kwestionuje zgodność ich rzeczywistego celu z celem deklarowanym, trudno przyznać rację czy nawet okazać jakiś cień sympatii dla sposobu opisywania życia Loyoli, który zastosował Jean Lacouture. To jest po prostu nie do zniesienia, ale przyznać trzeba, że znajdują się tu informacje, których nie ma gdzie indziej. Lacouture opisuje drogę Ignacego jako pasmo zbiegów okoliczności i niezwykłych przypadków. Loyola opisany przez Lacouture'a to liść targany porywistym wiatrem, który boskimi zrządzeniami zawsze spada tam gdzie powinien. Na przykład do klasztoru w Montserrat założonego przez najważniejszego księdza w całej Hiszpanii, Francisco Jimenez de Cisneros'a, autora olbrzymiego projektu wydawniczego, który zakładał przetłumaczenie Pisma Świętego z języków historycznych. Kardynał Cisneros zaangażował do tego projektu uczonych greckich, żydowskich i hiszpańskich. Zgodę na wykonanie tego dzieła wydał papież Leon X, okazało się jednak, że prace nad nową Biblią, zwaną Poliglotą Kompluteńską przeciągają się. Okazało się ponadto, że nad nowym przekładem Pisma z języków historycznych pracuje również Erazm i choć nie ma a ni stosownego przygotowania, ani zespołu ludzi potrzebnych do wykonania tej pracy to jednak jego dzieło ukazuje się jako pierwsze. Fakt ten unieważnia lata pracy i całe zaangażowanie kardynała de Cisneros. Poliglota Kompluteńska ukazuje się już po śmierci swojego twórcy, a i to jedynie w nakładzie 600 egzemplarzy. Te zaś w drodze do Rzymu, transportowane na statku zostają zatopione przez sztorm, czy też piratów, dokładnie nie wiadomo, podobnie jak kilka wieków wcześniej zatopiony został skarb Aarona z Lincoln, wieziony na kontynent, celem wspomożenia wysiłków wojennych króla Anglii.

Przypomnijmy, że dzieło Erazma, pod tytułem „Pochwała głupoty” zostało wydane od razu w ilości 100 tysięcy egzemplarzy. I nawet jeśli kilka setek egzemplarzy utonęło w czasie transportu, nie zmieniło to wiele jeśli chodzi o zasięg oddziaływania tej książki. Ta dziwna dysproporcja i ewidentne sabotowanie całego projektu Cisnerosa w Rzymie nie doczekało się do dziś chyba jakiegoś gruntowniejszego omówienia.

Po opuszczeniu Montserrat, po oczyszczeniu się tam z grzechów całego życia, po rocznym postoju pod Barceloną, wyruszył przez Wenecję do Palestyny. W drodze cierpiał nędzę i niewygody o czym piszą wszyscy autorzy relacjonujący dzieje Towarzystwa Jezusowego. Nie zawsze jednak. W Wenecji spotkał pewnego bogatego Hiszpana, który nie dość, że go nakarmił, napoił to jeszcze poznał go z samym dożą. Wprost z jego komnat obdarty Inigo udał się na statek, na którym, z krótkimi postojami dopłynął do Ziemi Świętej. Miał zamiar tam pozostać, ale nie było na to zgody władz tureckich, a ojcowie Franciszkanie, którzy gościli pielgrzymów, nie mieli zamiaru brać za nich odpowiedzialności przed miejscowym paszą. Zdarzało się bowiem, że samowolnie pozostający w Palestynie pielgrzymi byli sprzedawani w niewolę i Franciszkanie musieli ich wykupować, płacąc z własnej kiesy. Loyola został stanowczo poproszony o opuszczenie gościnnych progów klasztoru i udanie się na statek.

W trzeciej biograficznej narracji, w opowieści ojca Malachi Martina, Loyola jest przede wszystkim człowiekiem czynu i organizatorem. Planuje zbudowanie czegoś, co działałoby precyzyjnie i skutecznie jak wielkie zegary na ratuszowych wieżach. Czegoś czego jeszcze w całym chrześcijańskim świecie nie było. To trudne, bo nie ma na to precedensu i wszystko trzeba wymyślać od samego początku. Loyola zaczyna od ćwiczeń duchowych, a kończy na Konstytucjach Zakonu Jezuitów. Malachi Martin nie rozwodzi się nad ilością objawień jakie miał w swoim życiu Ignacy, nie opisuje ze szczegółami jak wyglądali Jezus i Maryja, którzy ukazywali mu się z zaskakującą regularnością. Ksiądz Martin w odróżnieniu od świeckiego, francuskiego historyka Lacouture, nie ma w ogóle zwyczaju podkreślania na każdym kroku szczególnej opieki bożej roztoczonej nad Loyolą, podobnie zresztą czyni ojciec O'Malley. Obaj duchowni skupiają się raczej na konkretach, a Martin dodatkowo jeszcze podkreśla pomysłowość, energię i czyn, które stale emanowały z drobnej postaci Ignacego.

Po powrocie z Palestyny Loyola wstąpił najpierw do szkoły w Barcelonie, gdzie uczył się łaciny, a potem na uniwersytet w mieście Alkala. Było to miejsce opisywane przez ojca O'Malley i przez Jeana Lacouture jak centrum hiszpańskiego erazmianizmu. Loyola przeczytał tam ponoć „Podręcznik żołnierze chrystusowego”. Jaki miało to na niego wpływ nie wiemy, ale Lacoutur sugeruje, że wielki. O'Malley po prostu o tym wspominam a Malachi Martin jak się zdaje, nie widzi potrzeby wymieniania w swojej książce o Jezuitach nawet imienia Erazma. W Alkali Loyola żebrze, żeby mieć co jeść i prowadzi działalność apostolską na ulicach. Ponoć udziela także już lekcji ćwiczeń duchowych. Powstawały one etapami, z notatek, które tworzył Inigo przebywając w miastach i klasztorach Hiszpanii. Nikt jednak nie wyjaśnia jak to się stało, że biedak odziany w nędzne lniane giezło, z wiecznie spuchniętą, krótszą nogą, ma przybory do pisania, papier, czas i siłę by się z tym mozolić, choć przecież pisanie przychodziło mu z trudem. Nie wiemy też jak to się stało, że oskarżony w Alkali o niedoprecyzowany rodzaj herezji, uwolniony co prawda przez Inkwizycję, ale niemożliwie biedny i nędznie ubrany mężczyzna, który odrabia właśnie szkolne zaległości z łaciny, staje nagle ni stąd ni zowąd przed obliczem prymasa Hiszpanii Alonsa de Fonesca, a ten uśmiechając się dobrotliwie wysyła go na studia do Salamanki.

Lacoutour podkreśla kiedy tylko może, że przesłuchujący Loyolę w związku z jego działalnością apostolską na ulicach, zakonnicy i księża usiłowali dociec, czy nie jest czasem wychrzczonym Żydem, albo wybadać czy nie stoi przed nimi luteranin, który podaje się za kaznodzieję katolickiego. Podkreśla także, z jakim niepokojem dopytywano się w Salamance o fascynacie Loyoli Erazmem.

Skupmy się teraz na dwóch informacjach dotyczących późniejszego życia Loyoli. Jedna z nich dotyczy jego pobytu w Paryżu, gdzie studiował, a druga jego spotkania z papieżem i początku Towarzystwa Jezusowego.

Osobom zainteresowanym szczegółami paryskiego życia Loyoli odsyłam do książki Jeana Lacoutoure. Jest ono tam opisane w sposób, który może podobać się wielu sympatykom humanizmu, albowiem autor podkreśla jak wielki wpływ na Inigo i jego towarzyszy, albowiem w Paryżu miał on już towarzyszy, wywarły nowe prądy umysłowe. Nas w całym paryskim życiu interesować będzie jeden tylko szczegół. Oto Loyola wybiera się za granicę po pieniądze. Dokładnie tak. Jedzie kwestować po potrzebna mu gotówka. Pisze o tym Malachi Martin i dokładnie wskazuje miejsca, w które udał się nasz bohater w poszukiwaniu aktywów. Były to miasta: Bruksela, Antwerpia i Londyn. Przypomnijmy, że Inigo nie jest jeszcze księdzem, jest nawróconym ze światowego życia kaznodzieją, studentem, myślicielem, ale nie jest księdzem. Nie wiemy więc dokładnie na co potrzebne mu są pieniądze, ale ojciec Malachi Martin twierdzi, że już wtedy miał on w głowie dokładny plan organizacji nowego zgromadzenia zakonnego. Nie wiemy czy Loyola zdobył pieniądze w czasie swojej wyprawy na północ i nie mamy pojęcia jak też mogła ona wyglądać. Czy pojechał tam na osiołku, czy poszedł piechotą kuśtykając. A kiedy już tam był, do jakich drzwi kołatał i kto mu otwierał. Co mówił i jakie listy polecające pokazywał. Bo choć nie mamy wątpliwości co do doskonałości jego dzieła, dręczą nas one przecież za każdym razem kiedy czytamy o tym jak mały Bask, oberwany i brudny wkracza na lśniące posadzki pałaców i opowiada wielkim tego świata o swoich zamierzeniach. W podobnym tonie opisuje Malachi Martin jego wizytę w prywatnych apartamentach papieża Pawła III, tego samego, któremu Mikołaj Kopernik dedykował swoje dzieło. Jest rok 1540, a Loyola i jego towarzysze zostają przyjęci przez Ojca Świętego. Nie ma on właściwie wyjścia, jak tylko zgodzić się na to, by Ignacy, który od czasu zapisania się na Sorbonę, używa takiego właśnie, łacińskiego imienia, poprowadził swoją misję, według swoich własnych planów. A plany te są takie, że wprost zapiera dech. Tak więc mamy obraz następujący: czarno ubrani, surowi księża, którzy przybywają właściwie znikąd, stoją przed papieżem i on im udziela błogosławieństwa. Malachi Martin opisuje tę wizytę językiem nowoczesnym, a samych Jezuitów nazywa nowoczesną bronią Rzymu.

Myślę, że kluczową kwestią pozwalającą zrozumieć sens misji Ignacego jest odnalezienie momentu kiedy zdecydował się on na służbę papieżowi. Bo przecież nie zawsze był na nią zdecydowany. Służba Ojcu Świętemu, kimkolwiek on by nie był, była podstawą założenia Towarzystwa Jezusowego i podstawą jego sukcesu. Ona i bezwzględne posłuszeństwo. W czasach kiedy nie istniała bezpośrednia i szybka komunikacja posłuszeństwo było gwarancją trwałości organizacji. Jezuici prowadzić mieli swoją misję na całym świecie, a jej istota i duża konkurencyjność wobec oferty protestanckiej polegała na tym, że po pierwsze chcieli trafić do wszystkich ludzi, na całej ziemi, po drugie byli o wiele bardziej otwarci i dynamiczni niż wszyscy protestanccy reformatorzy razem wzięci. To dawało Ignacemu i jego towarzyszom największą przewagę. Mogło jednak przyczynić się do zguby zakonu. Loyola bowiem nie miał zamiaru stosować żadnych ograniczeń przy przyjmowaniu ludzi do swojego zgromadzenia, żadnych poza moralnymi i kompetencyjnymi. Potrzebni mu byli ludzie skuteczni, silni i dynamiczni, tacy którzy nie boją się zginąć. W Hiszpanii zaś wymagano, by do Towarzystwa nie przyjmować nawróconych Żydów.

Stosunek Loyoli do Żydów opisał Jean Lacouture. Twierdzi on, że Ignacy wielką wagę przywiązywał do tego, by nie odrzucać konwertytów. W czasie kiedy w Rzymie rządził Paweł III owa kwestia nie miała pierwszorzędnego znaczenia i fakt, że ojcowie Jakub Laynez i Jan Polanco, najbliżsi współpracownicy Loyoli pochodzili z rodzin pochodzenia żydowskiego, nie miał żadnego znaczenia. Wszystko zmieniło się po wstąpieniu na Tron Piotrowy Pawła IV. Loyola, jak pisze Lacouture, otwarcie twierdził, że żydowskie pochodzenia chrześcijan stawia ich bliżej samego Zbawiciela, albowiem on również był Żydem. Jeśli spojrzymy na to od strony praktycznej zauważymy, że w Anglii i Francji nie ma już Żydów, przynajmniej oficjalnie. Hiszpania zaś jest ostatnim krajem, który boryka się z problemem obecności w strukturach Kościoła ludzi, będących niegdyś Żydami, conversos, świeżo nawróconych chrześcijan. Na czym ów problem polegał? To jest niesłychanie trudne do zrozumienia, jeśli spojrzymy na to z dzisiejszej perspektywy. Sprawa wygląda bowiem tak, że Hiszpania była przez całe stulecia tym krajem gdzie żywioły ludzkie mieszały się w sposób niespotykany. Erazm nie chciał ponoć przekraczać Pirenejów, bo kraj położony za nimi był zbyt zażydzony. Hiszpańska szlachta miała w swoich żyłach domieszkę krwi żydowskiej, to samo dotyczyło hiszpańskiego duchowieństwa. Fakt ów powodował gwałtowne dążenia, które nazwać możemy mistycznymi lub obłąkanymi, jak kto woli, zmierzające ku oczyszczeniu kraju z Żydów. Tym właśnie był edykt z roku 1492 wydany przez parę królewską Ferdynanda i Izabelę, edykt za który oboje królestwo zostali nazwani przez papieża Aleksandra VI monarchami katolickimi. Kim był ów papież? Aleksander VI pochodził z rodu Borgia, był Hiszpanem i prawdopodobnie najbardziej zepsutym i złym papieżem jaki kiedykolwiek zasiadał w Rzymie. Wiedza o nim każe nam się zastanowić nad istotą decyzji pary królewskiej i nad reakcją papieża na ów edykt. Ponoć w Hiszpanii żyło ponad 50 tysięcy konwertytów żydowskich, zmienili oni wyznanie, nie po to, by siedzieć w miejscu i klepać biedę, ale po to, by w strukturach, które się przed nimi otworzyły, po dokonaniu konwersji, rozpocząć błyskotliwe kariery oraz pomnożyć swój majątek. Tak więc polityka wewnętrzna Hiszpanii zastosowana wobec Żydów, naznaczona jest schizofrenią i chciwością. Podobnie jak polityka Pawła IV, który był kolejnym z szeregu papieży chcącym wyrwać Rzym spod dominacji króla Hiszpanii. Drogę do tego celu upatrywał w prześladowaniach Żydów, którzy nie dość szczerze i mocno wierzyli w boskość Jezusa. Żydów, którzy kojarzyli mu się z Hiszpanią właśnie, gdzie też ich prześladowano, ale w opinii ojca świętego Pawła IV nie dość skutecznie.

Ponoć kiedy doniesiono Loyoli o tym, kto został następcą panującego krótko papieża Marcelina, twarz jego skamieniała. Dwaj najbliżsi współpracownicy generała Towarzystwa Jezusowego pochodzili z conversos, jemu co prawda nie zarzucano jeszcze żydowskiego pochodzenia, choć pojawią się takie sugestie i pisma długo po jego śmierci, na początku XX wieku, ale dla Towarzystwa zmiana na tronie Piotrowym mogła oznaczać poważne zagrożenie. Relacje pomiędzy Pawłem IV a Loyolą nie należały do najlepszych, ale narzędzie które stworzył ten ostatni, jego skuteczność i zasięg były gwarancją, że nikt, do czasu oczywiście, nie zechce stawiać mu przeszkód.

Trudno powiedzieć czy Loyola właściwie rozpoznawał istotę obaw, dręczących papieża w związku z Żydami. On sam takich obaw nie miał. Reguła bowiem, którą stworzył była surowa, twarda, bez pomyłek oddzielała ziarno od plew i miała przy tym jedną ważną zaletę – była otwarta. Na tym bardzo zależało ojcu generałowi. Tak jak do nowego wojska króla Stefana wstępować mogli wszyscy, bez różnicy kondycji i stanu, byle potrafili dobrze jeździć konno i dobrze walczyć, tak do Towarzystwa Jezusowego Loyola chciał przyjmować wszystkich, którzy gotowi byli służyć Jezusowi i Maryi na krańcach ziemi i tam dla nich umierać.

W pracy ojca Martina znajduje się opis relacji pomiędzy Ignacym, starszym już i bardziej doświadczonym, niż ten, którego tu poznaliśmy, a jego młodymi współpracownikami. Ignacy idzie po korytarzach papieskich rezydencji i kuśtyka, bo choć ma jeden obcas wyższy, to nie niweluje on całkiem kalectwa. Za nim z powagą idzie dwóch braci. I nagle jeden z nich zaczyna naśladować Ignacego, zaczyna utykać na prawą nogę. Loyola, który miał wielką intuicję nie widzi tego, ale coś każe mu odwrócić głowę. Patrzy na idącego za nim młodego zakonnika i się i uśmiecha. Ten najsurowszy na świecie mnich, ta chodząca groza i wróg heretyków, odwraca się i śmieje do człowieka naśladującego jego kalectwo.  

Tekst pochodzi z tomu "Baśń jak niedźwiedź tom III"

Na koniec atrakcja. Portal Polonia Christiana przygotował specjalnie dla Was film, w którym widać jak wampir z Dusseldorfu, w charakterystycznej czerwonej koszuli, atakuje niczego się nie spodziewającego Arkadiusza Stelmacha. https://www.youtube.com/…

Po książki zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie oraz do sklepu www.multibook.pl
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 5862
NASZ_HENRY

NASZ_HENRY

03.07.2013 11:07

Inne treści ;-)
Domyślny avatar

mostol

03.07.2013 13:23

stylowo i myślowo niezborne, pisanie nie jest literaturą. Dla czytelnika zero z tego pożytku.
Coryllus

Coryllus

03.07.2013 14:25

Dodane przez mostol w odpowiedzi na Jak dla mnie to,

Wiadomość, że umiesz czytać jest dla mnie pewnym, przyznam zaskoczeniem.
Domyślny avatar

dogard

03.07.2013 14:30

basni prawdziwych..
Domyślny avatar

fritz

03.07.2013 14:34

Swietnie zauwazyles z wybieraniem punktu odniesienia. Niedawno bralem udzial w dyskusji i dokladnie na to zwrocilem uwage, na punkt odniesienie i wyplywajace konsekwencje z wyboru punktu odniesienia przekladajace sie na zrozumienie przeszlosci, wynikajace wnioski na przyszlosc co sie znowu na podejmowane teraz decyzje przeklada. Punkt odniesienia musi byc polski, zeby decyzje byly polskie, oczywiscie. Opowiadanie dobrze sie czyta; nie potrafie ocenic, bo za malo wiem a charakterystyczne dla ciebie jest wlasnie opowiadanie haggady nie majacej nic wspolnego rzeczywistoscia czy bedacej wrecz jej zaprzeczeniem. Nigdy nie wiadomo, co wlasnie napisales, znaczy sf czy tez w miare wiarygodne.
Leszek Witkowski

Leszek Witkowski

03.07.2013 18:41

Chyba sie nawroce i zaczne czytac Coryllusa. W sumie jest to streszczenie kilku ksiazek, wiec trudno wymagac prawdy historycznej opartej na zrodlach. Jednak podane w sposob bardzo interesujacy. Pewnie zaczne czytac "Basnie". Sadze, ze gdyby Coryllus mial w sobie wiecej sympatii, czy zyczliwosci do swiata, bylby latwiej czytany, a prawdopodobnie i jego talent by wzrosl, przez nabranie troche cieplejszej barwy.
Coryllus

Coryllus

03.07.2013 20:43

Dodane przez Leszek Witkowski w odpowiedzi na Bardzo ciekawe opracowanie

Pan chce żeby pana trochę pokokietował, tak? Nic z tego. Może pan nie czytać i nie kupować moich książek. Przymusu nie ma.
Leszek Witkowski

Leszek Witkowski

03.07.2013 21:39

Dodane przez Coryllus w odpowiedzi na Leszek Witkowski

swoim chamstwem i agresja. Kokietowac to pan moglby niewinne panienki, gdyby pan mial troche mniej odstajace uszy. Ja na zaloty w pana stylu jestem raczej odporny. Oczywiscie, ze po takiej odpowiedzi, kupowac i czytac nie bede.
Coryllus

Coryllus

03.07.2013 21:41

Dodane przez Leszek Witkowski w odpowiedzi na Niepotrzebnie zraza pan ludzi do siebie

Całe szczęście.

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 820
Liczba wyświetleń: 3,930,902
Liczba komentarzy: 10,268

Ostatnie wpisy blogera

  • Syn pana prefekta dał głos
  • Szlachta i "szlachta"
  • Nasi bohaterowie

Moje ostatnie komentarze

  • wejdziesz na moją stronę. Nie mogę pozwolić na to, żeby mnie gównem obrzucali...przepraszam.
  • Moje komentarze nie były żadnymi prowokacjami, ale odpowiedziami na prowokacje. Niech się pan już tak mocno mną nie martwi, jak będzie pan chciał sobie coś poczytać, zapraszam na stronę www.coryllus.…
  • Tutaj niczego nie uprawiam, bo nie mam żadnej możliwości. Tymi blogami rządzi administracja, autorzy są tylko dodatkiem. A o takich jak ty to w ogóle szkoda mówić.

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Bezczelność Ziemkiewicza zwala z nóg
  • Czy Łysiak też kochał Monikę Jaruzelską?
  • Nasi bohaterowie

Ostatnio komentowane

  • , Dzień dobry Przeczytałam całość, niby się zgadzam z opinią o niedocenianiu niektórych Twórców, ale jakieś takie poczucie krzywdy we mnie rośnie. I dlatego piszę, by sprostować to, że niby Rapacki w…
  • , Nie zgodzę się z Pana oceną tej książki. Ale mam do tego prawo. Pan również ma prawo do własnej opinii na jej temat. Uderza mnie jednak to że nie prowadzi Pan rzetelnej krytyki ani polemiki z faktami…
  • , Rzeczywiście - tobie odpisywać nie warto. Więc tylko dla ewentualnych innych - Coryllus sam się stąd wynósł, jak obrażony smarkacz. Napisał o tym wyraźnie na blogu, z którego próbował zrobić…

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności