Prawda, która nie wszystkim smakuje

Ta dawna suwnicowa ze Stoczni im. Lenina teraz, 28 lat po strajkach na Wybrzeżu cytowała Piłsudskiego, który żądał od Polaków, aby historię pisali oni sami i aby nie dopuścili, żeby robił to ktoś obcy... Owacyjnie witano premiera Kaczyńskiego, wzywającego do "rewolucji moralnej" i opowiadającego m.in. jak to wrześniu 1980 roku zwolennikami tworzenia i legalizowania  "Solidarności" był on sam, Karol Modzelewski (!), Macierewicz, Olszewski, a przeciwnikami m.in. Wałęsa (!) oraz Kuroń.

 

Ale na tej konferencji byli też inni, dziś mało, jeśli w ogóle znani założyciele WZZ: Andrzej Bulc, Jan Karandziej (mówił, że jemu w tamtych czasach chodziło po prostu o to, żeby "być człowiekiem, być Polakiem"), Mieczysław Klamrowski, Andrzej Kołodziej - legenda strajku na Wybrzeżu (domagał się dokończenia rewolucji  "Solidarności", atakował Tuska i jego "politykę niesuwerenności Polski", podkreślał, że zawsze wolał działać, a nie gadać i nigdy nie był dobrym mówcą...), Andrzej Unrowski (wyrzucony z pracy za działalność związkową, po 9 miesiącach internowania dostał paszport w jedną stronę i wyemigrował do Niemiec, gdzie mieszka do dziś...), Piotr Maliszewski (powiedział tylko jedno zdanie: że dziękuje Annie Walentynowicz), Leszek Zborowski (zajmował się drukiem, kolportażem, był kurierem, mówił łamiącym się głosem, że wyjechał do USA i że "prawda szkodzi tylko tym, którzy chcą budować na kłamstwie"!) oraz Krzysztof Wyszkowski, redaktor "Robotnika Wybrzeża", autor deklaracji WZZ (stwierdził, że były dwa KOR-y: jeden lewicowy, "Kuroniada", a drugi, niepodległościowy, patriotyczny, wolnościowy, związany z Macierewiczem i Naimskim). Wzruszające było wystąpienie matki zabitego w 1980 roku "w nieznanych okolicznościach" działacza WZZ, 22-latka Tadeusza Szczepańskiego: matka chłopaka, którego życia nikt już jej nie zwróci mówiła sercem i od serca, może nie był to oratorski występ, ale ściskał za gardło).

 

To wszystko byli ludzie, którzy kiedyś "stanęli po jasnej stronie mocy". Niektórzy z nich wyemigrowali, nikt w zasadzie czy prawie nikt nie zrobił większej kariery, wielu czytało swe wystąpienia z kartki, bo nie nawykło do publicznych występów. Byli czasem może nieporadni, ale bardzo autentyczni. I uczciwi. Kiedyś i teraz. I nie mówili o swoich zasługach, nie zaczynali - jak Wałęsa - zdania od "Ja".

 

To dobrze, że Wałęsa nie całkiem zawłaszczył Sierpień. To źle, że tak długo nie chciano słuchać głosu tych, bez których Sierpień 1980 po prostu by się  nie udał.

 

Szacunek dla tych ludzi.

W Sejmie uczestniczyłem dziś w konferencji poświęconej 30 rocznicy powstania Wolnych Związków Zawodowych. Dawno nie widziałem tak nabitej Sali Kolumnowej: ludzie stali pod ścianami i przy drzwiach wyjściowych, a kolejka tych, którzy przechodzili przez kontrolę bezpieczeństwa sięgać miała od gmachu aż za ulicę Wiejską... Spotkaniu patronował ten, który zadbał w ostatnich trzech latach o przywracanie polskiej historii jej białych plam: prezydent Kaczyński. Główna osoba, najbardziej zresztą fetowana była cicha, właściwie mało dziś w Polsce znana bohaterka Polskiego Sierpnia - Anna Walentynowicz.