BEZCZELNOŚĆ TUPETEM ZWYCIĘŻAJ

Pisane w niedzielę, 27 lutego 2011r.

Dziś rano, znieważony przez gospodynię po raz któryś z rzędu, pan poseł Mariusz Błaszczak wyszedł ostentacyjnie ze studia w czasie programu Moniki Olejnik „Siódmy dzień tygodnia”. Ale moim zdaniem ten gest na niewiele się zda, gdyż wciąż mam w pamięci wyszydzony przez media bojkot TVN-u

Dotknięty do żywego, postanowiłem w końcu przeanalizować „fenomen” bezkarnej Moniki Olejnik. Zaznaczam, że wszystko, o czym teraz napiszę jest moim prywatnym osądem.

Dla mnie pani Monika to ulubiona maskotka Trzeciej RP. Ładna, co nie znaczy przystojna. Zawsze wystrojona, choć ciut jej jeszcze brakuje do szyku Księżniczki Monako. Faworyzowana przez salon gwiazdka, brylująca w rozplotkowanym towarzystwie wspólnego zachwytu nad samymi sobą mazowieckiej Warszawki. Wygadana dziennikarka, czego bym nie utożsamiał z elokwencją. Do tego bardzo sprytna, nieźle oblatana w polityce, ale bez przesady.

W czym zatem leży tajemnica „fenomenu” Moniki Olejnik?

Otóż, moim zdaniem pani Monika nauczyła się perfekcyjnie władać orężem, które osobiście nazywam „terrorem poprawności politycznej”. Zgadzasz się z panią Moniką, jesteś trendy. Ale jak się jej narazisz, przestajesz istnieć w tzw. „eleganckich sferach”.

To właśnie moim zdaniem zadecydowało, że bali się jej jak ognia prezydenci naszego Państwa (z wyjątkiem jednego), biskupi, ministrowie, posłowie, na znanych artystach kończąc. Wszyscy milkli i jak trusie spuszczali po sobie uszy, gdy pani Monika dawała znak ostrzegawczy starannie wystudiowanym grymasem ust przypominającym słynne poruszenie wąsem pana Wołodyjowskiego.

I dlatego właśnie jest dziennikarkę bezkarną. Bezkarną do tego stopnia, że w prowadzonych przez siebie programach pozwalała sobie i nadal pozwala na iście skandaliczne wybryki. Wspomnę tylko bezpardonowe odbieranie głosu dyskutantom politycznie niepoprawnym, ganienie ich jak uczniaków, pouczanie, a także o zgrozo, obraźliwe przytyki wobec gości programu.

Zdawać by się mogło, że choć to skandal nad skandale, nie ma na nią rady.

Otóż nic podobnego. Był jeden przypadek, kiedy pani Monika leżała na deskach po ciężkim nokaucie.
A kiedyż to? Kiedy? Spytają mnie teraz obruszeni salonowcy. Już odpowiadam. Stało się to w czasie programu „Kropka nad i”, do którego pani Monika zaprosiła nierozważnie panią Dodę, która przyszła do studia jeszcze bardziej „wyfiokowana” niż to zwykle czyni gospodyni programu (jak ktoś nie pamięta, odsyłam na you tube, tylko poszukajcie pierwszej części programu, którą niestety z większości filmików wycięto, oto jaki znalazłem: http://www.youtube.com/watch?v...).

W tej pamiętnej walce dwu znanych harpii naszej polskiej sceny pani Doda przyjęła taktykę pokonania przeciwnika jego własną bonią.

Bezpośrednio po gongu, pani Doda uprzedziła atak przeciwniczki zwracając się do niej per „Moniczko”. Ten celny cios wypuszczony znienacka zza gardy osławionych czarno różowych rękawiczek spowodował, że jak nikt „wygadana” redaktorka zachwiała się na nogach tracąc przysłowiowy "język w gębie". Wszyscy pamiętamy jej desperacką obronę, gdy próbowała nieporadnie kontrować słynnym: „tylko nie Moniczko!!!”. Lecz pani Doda z urokliwym tupetem punktowała nadal, a zbita z pantałyku dziennikarka przeszła na kompletnie obcą jej naturze taktykę dobrych manier i kultury wysokiej. I to ją do reszty zgubiło. Nastąpiła totalna masakra. Zagoniona do narożnika poległa na deskach. A ja, choć nie przepadam za popem, nie muszę wam chyba mówić za kogo trzymałem kciuki.

Nadchodzą wybory. Ostatnimi laty obyczaje bardzo się zmieniły. Więc tak sobie myślę, że być może nie byłoby takie głupie, gdyby myślący nad strategią kampanii sztabowcy Prawa i Sprawiedliwości przywołali z pamięci tę wiekopomną walkę pomiędzy ulubienicą mainstreamowych mediów, a wielbioną przez młodych megagwiazdą polskiej popkultury.

Wiem, że to nie do końca przystoi, lecz taki jest wymóg chwili. Szkody naprawimy później.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)