Unijne hominidy prą ku totalnemu progresowi

“Oj, popatrz Wańka, jakie błazny. Toż bez wyroku po pięć lat, a mordy im się tak rozlazły, że mogą opluć cały świat.”
Awangardowe klony ziejące progresją z trybuny unijnego parlamentu w Strasburgu sekując Polskę za łamanie praworządności toczka w toczkę przypominały indywidua z piosenki Aloszy Awdiejewa. Przez mównicę przetaczał się upiorny korowód widm przyszłości(?) w maskach klaunów z horrorów Stephena Kinga. Tylko doktórka Spurek i Robert Biedroń nie zakrywali twarzy, bo do ekspresyjnego chlustania pomyjami wystarczała im własna aparycja.
Struchlałem widząc wyzierające spod maski godne Bazyliszka spojrzenie deputowanej Adamowicz, którym spiorunowała prowadzącego obrady, gdy po regulaminowej minucie ośmielił się przerwać jej perorę. W Gdańsku byłoby to nie do pomyślenia.
Zazdrościłem genetycznym szczęśliwcom, którym od poczęcia wpajano umiłowanie demokracji. Taki Cimoszewicz na przykład wyniósł szacunek do demokracji z domu i chyba gdzieś skitrał, bo w pieleszach pozostała jedynie demokracja socjalisticzieskaja czy jakoś tak. A Leszek Miller praktykował jej zasady jako lokajczyk Waldemara Świrgonia. Biogram ś.p.(?) Waldemara proszę sprawdzić w Wikipedii.
Obserwując strasburskie panopticum próbowałem okiełznać luźny strumień skojarzeń w jakiś klarowny nurt refleksji o skrzeczącej pospolitości. Ale nawet zastosowawszy analityczną receptę: bez wódki nie rozbieriosz, dorobiłem się jedynie kaca… poznawczego naturalnie. Trudno, spróbuję raz jeszcze, tym razem po wegańsku, przy naparze z mięty. Choć właściwie do dalszych dociekań powinna mnie zniechęcić już pierwsza myśl nawiązująca do łacińskiej maksymy: de gustibus non est disputandum, co lud tłumaczy, że jeden lubi Brahmsa, a drugiemu się nogi pocą.
Socjologowie zapewne wiedzą swoje. Ale ja wciąż się łudzę, że proporcje nurtów ideologicznych w unijnym parlamencie, pięć do jednego dla zdziczałych lewaków i kosmopolitycznych liberałów kontra twardzi konserwatyści, nie oddają struktury europejskich społeczeństw, o narodach nie wspominając. I czuję dreszcze na myśl, że w rzeczywistości owe proporcje mogą być jeszcze bardziej zdegenerowane aksjologicznie. Zgiń, przepadnij zakało wyobraźni!
Ta, niestety, chwilami potwornieje w antropologiczną fantasmagorię, bardziej odlotową od modernistycznej seksuologii mnożącej płci niczym króliki z kapelusza. Otóż roję sobie, że nasz gatunek, na wyrost nazywany homo sapiens, wciąż podlega ewolucji czy raczej rozmaitym mutacjom, niekoniecznie dążącym do absolutu. A ponieważ zmiany zachodzą głównie, jeśli nie wyłącznie, w mózgu, zmutowane hominidy wymykają się jeszcze ewolucyjnemu wyodrębnieniu.
Po wysmarowaniu takiego eugenicznego akapitu trącącego nazistowskim fetorem, aryjską butą, oraz bredniami o rasie panów i podludzi, na pewno nie wpuszczą mnie do Wielkiej Brytanii, choćby dlatego, że nie polecę tam, bo nie wypuszczą mnie z psychiatryka. Ale co tam. I tak najdalej podróżuję do Serocka.
Jednak z ostrożności procesowej sprecyzuję moją intuicję. Jeśli na osi pionowej wyznaczyć domenę homo sapiens, to wyżej wspinają się tylko jednostki idealne duchowo, szlachetne, altruistyczne, empatyczne, gotowe do po święceń w imię szczytnych celów, miłujące bliźnich, kierujące się przykazaniami prawdy, dobra i piękna, nie grzeszące ani myślą, ani mową, ani uczynkiem, ani zaniedbaniem. Wymagające kryteria sprawiają, że na razie tłoku na szczycie ewolucyjnej drabiny nie ma.
Znacznie ciaśniej jest poniżej siedzisk homo sapiens. Rubieże zagęszczają osobnicy i osobniczki cofnięte w rozwoju kulturowym i cywilizacyjnym, duchowym i mentalnym. Jedną z ich dominujących cech jest bezmyślność, co już z samej definicji wyklucza ich z naszego gatunku.
Drabina posiada także liczne odgałęzienia boczne wiodące ku dewiacjom, zwyrodnieniom, zezwierzęceniu, socjopatii i takim tam uciechom hominidów wciąż czekających na identyfikację przez swego Darwina. Tyleż ambitnym, co odważnym naukowcom polecam parlament unijny jako zbiór, że zażartuję, osobowości wprost wymarzonych do badan nad meandrami ewolucji.
I pomyśleć, że niegdyś kpiono z milicjantów, którzy nie jadali ogórków konserwowych, bo im się głowy nie mieściły w słoikach. A podobno blondynki nie kumały tego żartu. Zatrważające jak znaczący krok wstecz od tamtych czasów uczyniła ewolucja.
 
Sekator
 
Ps.

- Sądzisz, że unijni deputowani także nie jedzą ogórków konserwowych? - pyta mój komputer.
- Ależ jedzą, mój Eustachy, jedzą - wyjaśniam. - Po prostu przed konsumpcją wściekłym wzrokiem tłuką weki.