PiS nadchodzi, PO odchodzi

O debacie Szydło - Kopacz nie ma sensu pisać we wtorek po godzinie 12 -tej, ponieważ chyba wszystko już na ten temat napisano. Że nudna, że Beata Szydło wygrała, to jasne. Są tylko dwa zdania z tego "starcia", które mogły zapaść widzom w pamięci. Ewa Kopacz mówiła, że "....jak oni dorwą się do kasy" (dlaczego "oni"?) , co było przekazem negatywnym i chyba raczej autoironią, bo w tym rzucaniu się na szmal to Platforma jest mistrzem olimpijskim. I drugie zdanie, tym razem Beaty Szydło, zresztą bardzo obrazowe: "...statystyki nie wrzuci się do garnka". I na tym koniec, nie ma o czym więcej mówić. Zastanawiające jest to, że Ewa Kopacz nie weszła w buty Adama Michnika, Tomasza Lisa i całej plejady publicystów z zacisniętymi szczękami, kiedy słyszą skrót PiS.

Tak się bowiem składa, że od kilku dni uprawiana jest na potęgę narracja, że Polsce grozi faszyzm i putinizm, które przyniosą ze sobą rządy Prawa i Sprawiedliwości. Nie jest to niczym absolutnie poparte, ale właśnie tak jak w hitlerowskich Niemczech, wbija się do głów kłamstwo i bzdury raz po raz, by ludzie się wystraszyli i uwierzyli w te herezje. Niestety, Ewa Kopacz, zapewne zgadzająca się w wielu kwestiach z Tomaszem Lisem, nie podjęła w debacie tego wątku, a jedynie ograniczyła się do "republiki wyznaniowej". Pani premier była wręcz ułożona w tej debacie jak biała chusteczka na stole. Tylko chwilami nie wytrzymywała i próbowała zamienić się w widelec, ale chyba plastikowy. Co w sumie i tak odejmowało jej punkty, bo ciągłe przerywanie wypowiedzi drugiej stronie jest przez widzów źle widziane. 

Nadchodzi więc PiS, PO odchodzi, co chyba dość jasno wyczuwa już lider tej partii Grzegorz Schetyna. Skrytykował wyjście ze studia Ewy Kopacz, bo ono rzeczywiście przypominało marsz żałobny. I co ciekawe, pani premier odcięła się Schetynie, a nie powinna tego robić na kilka dni przed wyborami: "....No, to może się zastanowię i jego dzisiaj wyślę w takim razie, skoro jest taki silny". Przynajmniej szczerze, bo bez wątpienia, po wczorajszym wieczorze, akcje Grzegorza Schetyny poszły w górę. A Donald Tusk, z dalekiej jednak Brukseli niewiele już pomoże, bo sam jest w ogniu krytyki europejskich polityków i mediów. Reasumując, mamy nijaką Ewę Kopacz w debacie i histeryczną, na granicy obłędu narrację medialną o Kaczyńskim putiniście, która ma jeszcze coś dźwignąć do wyborczej niedzieli. 

W tym naszym przedwyborczym chaosie i bałaganie umyka nam rzecz dziś najistotniejsza dla Polski i o tym też nie było ani słowa w "Rozmowie o Polsce".  Sprawa dotyczy relacji Polski z Niemcami,  naszym największym i najważniejszym partnerem handlowym. Między bajki można włożyć dawne zachwyty Tuska, że te relacje są idealne. Nord  Stream I, teraz Nord Stream II, szantaże wobec Polski najwyższych rangą niemieckich polityków w sprawie uchodźców, zero reakcji na polski postulat zakopania rury na dnie Bałtyku, by nie blokować rozwoju polskich portów, wreszcie dalsze usilne mówienie o automatycznym dzieleniu dalszych grup migrantów i sprzeciw wobec baz NATO na naszym terytorium, to wszystko razem daje prawdziwy obraz relacji polsko - niemieckich. One były przez ostatnie lata co najwyżej poprawne, dziś są już złe, a mogą być jeszcze gorsze. Ale pytania o politykę Polski wobec Niemiec w debacie nie było. Może być więc i tak, że do przeciwnika na wschodzie dojdzie nam nieprzyjazny partner na zachodzie. I nie z naszej winy bynajmniej, choć stosowana przez PO polityka uległości wobec Berlina zrobiła swoje. No i to będą tematy kluczowe po wyborach. Szczęście w nieszczęściu, że nie będzie się już nimi zajmowała Ewa Kopacz.