Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Magia namiętności – odcinek (14)

Krzysztof Pasierbiewicz, 24.09.2015
Szał
Krzysztof był bliski obłędu. Od wyjazdu Ewy do Brukseli ślad po niej zaginął. Żadnego znaku życia, telefonu, telegramu. Nic. W krakowskim mieszkaniu czekał już trzeci tydzień. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego z nagła, bez żadnych wyjaśnień urwał się z nią kontakt. Przecież setki razy ze łzami w oczach zapewniała, że każda sekunda bez niego jest dla niej torturą. To bezustanne wyczekiwanie stawało się nie do zniesienia. Każdy dzień, godzina, minuta, ciągnęły się w nieskończoność. Nie mógł spać po nocach wypalając setki papierosów. Całymi dniami wpatrywał się w bezlitośnie milczący telefon. Co chwila zbiegał do skrzynki na listy, gdzie znajdował jedynie rachunki. Godzinami wypatrywał przez okno listonosza. Zamęczał panie z zamiejscowej o połączenie z Warszawą, lecz u Ewy nikt nie odpowiadał. Obdzwonił wszystkie jej koleżanki. Odcięty od informacji, odchodził od zmysłów. Ogarniał go paniczny niepokój. Męczyły złe myśli.  Zaniedbał się. Zapuścił. Zmarniał. Prawie nie jadł. U progu depresji nawet nie zauważył, że rozkwitła wiosna.
 
Zaczął się czwarty tydzień koszmaru. Nie mógł spać, zrywał się w nocy z łóżka i całymi godzinami nerwowo chodził po pustym mieszkaniu.
Dlaczego na litość boską nie daje znaku życia?! – zamartwiał się. – Czyżby się stało coś złego? – do głowy przychodziły mu najczarniejsze myśli. – Może miała wypadek? – nie mógł się opędzić od przerażających wizji.
 
Aż w końcu przebrała się miarka. Dłużej już nie wytrzymam! Muszę się czegoś dowiedzieć, bo wyskoczę przez okno! To ponad moje siły!  Zatrzymał wzrok na wiszącej na ścianie rakiecie tenisowej, którą dostał na urodziny od Bernarda. Może on coś wie? Zerknął na zegarek. Trochę późno, lecz trudno. Podniósł słuchawkę. Oczywiście, numer zamiejscowej był bez przerwy zajęty. Wreszcie usłyszał zaspany, obrażony głos:
– Słucham! Zamiejscowa!
Zamówił błyskawiczną i znowu czekał prawie dwie godziny, aż krótko przed północą zadzwonił telefon:
– Łączę rozmowę z Warszawą!
– Bardzo pani dziękuję!
– Hallo! To ty Chris? – pytał Bernard.
– Tak! Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale od czasu, jak wyjechała do Brukseli, nie wiem, co się dzieje z Ewą. Więc chyba mnie rozumiesz.
– Oczywiście! – odparł grzecznie dyplomata.
– Dzwonię, żeby cię zapytać, czy nie miałeś od niej przypadkiem jakichś wiadomości?
– Nie. Niestety nie! – odpowiedział Bernard.
Jednak w chwili, kiedy wypowiadał te słowa w jego głosie coś drgnęło, jakby ledwie słyszalna fałszywa nutka.
Krzysztof wyczuł ten dysonans o poczuł przeszywające ukłucie w okolicy serca. Domyślił się, że Bernard coś przed nim ukrywa. Poczuł, że drżą mu nogi. Ogarnęły go mdłości, a po całym ciele przeleciały dreszcze.
– To szkoda! Przepraszam, że zadzwoniłem tak późno! – powiedział machinalnie odkładając słuchawkę.
Długo stał bez ruchu usiłując zebrać myśli, aż z nagła, gdzieś w tyle czaszki, rozległ się przybierający na sile świst podobny do tego, jaki zapamiętał z oglądanych w dzieciństwie filmów ów bombardowaniu Warszawy. Zasłonił dłońmi uszy. Nic nie pomagało. Próbował zebrać myśli, lecz ów diabelski odgłos rozganiał je, jak wicher gnający postrzępione chmury. Ściągnął z wieszaka kurtkę i pognał do samochodu.
 
Za pięć dwunasta tankował benzynę na rogatkach Krakowa. Świst w głowie powracał falami. Odpalił, i ruszył z piskiem opon. Samochód pokonywał dystans w zawrotnym tempie. Świst w mózgu przemienił się w nieznośny brzęk, jakby ktoś mechaniczną piłą ciął stalową blachę.
Na Jezuicką nie mam, po co jechać!, - łapał strzępy myśli kołaczących w obolałej głowie. Samochód pędził na oślep. Zaczęło się robić szaro. Pojadę prosto na Saską Kępę!, - zdecydował.
 
O wpół do trzeciej nad ranem zatrzymał samochód pod domem Bernarda. Wysiadł i bezwiednie podniósł maskę samochodu. Nadtopione kable kopciły smolistym dymem, a z silnika buchał żar, jak z rozżarzonego pieca.
 
Podszedł do bramy i nacisnął dzwonek.
Cisza.
Zadzwonił ponownie.
Cisza.
Gruchanie pobudzonych gołębi tętniło mu w mózgu jak grzmot nadciągającej burzy.
Powoli wstawał dzień.
– Bernard! Otwórz proszę! Wiem, że tam jesteście! – zawołał w stronę uchylonych okien.
Cisza.
Tokowanie skrzydlatych samców kaleczyło mu obolały mózg.
– Bernard! Wpuść mnie! Żarty się skończyły! – wrzasnął na całe gardło.
Cisza.
I raptem odleciał mu rozum.
Jego obłąkany wzrok padł na zaparkowany przed domem samochód.
– Bernard! Jeśli nie otworzysz, staranuję ci auto!
Cisza.
W sąsiedniej willi ktoś otworzył okno.
Cisza.
Nie namyślając się wsiadł do swego garbusa. Wycofał kilkadziesiąt metrów i tuszył z pełnym impetem paląc opony.
Łoskot taranowanego auta spłoszył stado ptaków, wzlatujących w niebo ze złowrogim łopotem.
Z okolicznych willi zaczęli wychodzić obudzeni ludzie zdziwieni widokiem zmasakrowanego przódu garbusa i lekko podniesionym kufrem masywnego bentleya.
Bernard wyszedł przed dom i otworzył bramę. Za plecami trzymał odbezpieczony pistolet.
– Gdzie jest Ewa? – spytał Krzysztof beznamiętnie, jak robot.
– W pokojach gościnnych – odpowiedział blady jak kreda dyplomata.
Krzysztof odsunął go jak kotarę tarasującą mu przejście i pognał na górę. Doskonale znał drogę, bo jeszcze niedawno mieszkali tu z Ewą.
Ewa leżała na kozetce z flaszką cherry w ręku.
– Ewuniu! Na rany Chrystusa! Co się dzieje! – spytał nie poznając własnego głosu.
– Coś ty narobił?! – wymamrotała podpita Ewa. Pociągnęła z gwinta i wybełkotała:
– To już koniec z nami, Krzysiu! Wszystko przepadło. Bo cokolwiek bym ci teraz powiedziała i tak nie uwierzysz! Wracaj do Krakowa i zapomnij o mnie! – wyszeptała ze łzami w oczach, a pusta butelka wypadła jej z ręki.
 
Znów powrócił świst w tyle czaszki. Jak lunatyk wrócił do rozbitego samochodu. Bezwiednie odgiął zgniecione błotniki. Bernard coś mówił, lecz on już go nie słuchał. Ku osłupieniu gapiów uruchomił silnik i odjechał pokiereszowanym autem.
 
Nie pamiętał drogi powrotnej do Krakowa. Niedaleko domu oprzytomniał przez chwilę na widok zatrzymującej go kobiety. Zoczył, że to mama Jasia, profesorka muzyki w klasie fortepianu. Zatrzymał samochód. Kobieta usiadła obok niego.
– Piłeś? – zapytała z przerażeniem przyglądając się kierowcy przypominającemu sponiewieranego lumpa po hulaszczej nocy.
– Proszę?
– Pytam, czy piłeś?
– Nie, to nie to.
– Więc co się stało? Na litość boską! Człowieku! Jak ty wyglądasz?
– Rozstałem się z Ewą – burknął grobowym głosem.
– Na zawsze? – spytała zatroskana kobieta.
– Na zawsze!
Po chwili namysłu kobieta poprosiła tonem nie dopuszczającym sprzeciwu:
– Możesz mnie zawieźć do szkoły muzycznej! 
Krzysztof bezwolnie wykonał polecenie.
Weszli do opustoszałej klasy.
– Zrobię ci herbaty – powiedziała mama Jasia wrzuciwszy na dno filiżanki podwójne relanium.
 
Późnym wieczorem obudził się pod szkolnym fortepianem. Głowę rozsadzał mu turkot gruchających gołębi.
 
Przez szereg następnych lat, każdej wiosny, budził się o świcie zlany potem, wyrwany ze snu rejwachem tokujących ptaków.

Cierpienie
Ocknął się we własnym łóżku. Przetarłszy oczy i uświadomił sobie, że stracił poczucie czasu. Nie miał pojęcia, czy spał godzinę, dzień, czy kilka dni. Powróciło wspomnienie przewiercającego mózg świstu, który na szczęście ustał. Nie mógł pozbierać myśli. Leżał bez czucia, aż z wolna zaczęło do niego docierać, że ogarnia go jakiś nie znany mu do tej pory ból. Próbował go zlokalizować. Bolało piekielnie, gdzieś między mostkiem, a dołkiem, skąd promieniowało do mózgu. Nie umiał określić tej dolegliwości. Odczuwał, ni to kłucie, ni bezdech, ni ucisk, ni skurcz, ni pieczenie, jakby wszystko na raz. Nie wiedział jeszcze, że boli go dusza. Nie wiedział, że go czekają długie miesiące niewymownego cierpienia, zgryzoty i braku chęci życia. Świat bez Ewy stracił treść. Nie umiał się pogodzić z myślą, że stracił rodzinę, o jakiej marzył od dziecka. Słowem, przepadło wszystko, co miał najdroższego. Po raz wtóry, jak przed paru laty, kiedy zmarła matka, poczuł się sam na świecie. Dolary przywiezione ze Stanów właśnie się skończyły, a stypendium stażysty ledwie co starczało na świadczenia, benzynę i tanie obiady w uczelnianej stołówce.
Nie miał się, na kim ani na czym oprzeć, kompletnie pozbawiony widoków na przyszłość.
Tęsknota za miłością, którą stracił nim zdążyła dojrzeć pożerała go żywcem. Przestał jeść, pił tylko, jak musiał, całymi dniami nie wychodził z domu, leżąc godzinami z wpatrywał się w sufit. I gdyby nie Adaś, chyba by nie przeżył.
 
Na domiar złego dopadło go kolejne koszmarne wspomnienie. Przypomniał sobie, jak pierwszego sierpnia 1952, jako ośmioletni chłopiec był na kolonii letniej w podkrakowskim Sierakowie. Szczęśliwy, opalony wrócił z kolegami znad rzeki na obiad. Ku wielkiemu zdumieniu pani wychowawczyni przekazała mu wiadomość, że ktoś na niego w kancelarii pana kierownika. Jeszcze bardziej się zdziwił na widok wuja Ludwika, który mu powiedział, że tata jest trochę chory i, że muszą wracać do Krakowa. Choć bardzo mu było żal zostawiać kolegów ucieszył się ogromnie, bo świata za Ojcem nie widział. Pociąg wlókł się niemiłosiernie i nie mógł się doczekać chwili, kiedy wreszcie Ojciec go przytuli. W końcu dotarli z dworca pod dom. Wujek chciał mu coś powiedzieć, ale wyrwał mu się i oszalały ze szczęścia, na łeb na szyję popędził do ukochanego taty. Gdy dobiegł pod dom serce przeszył mu paraliżujący ból i niebo spadło mi na głowę. Na bramie wisiała klepsydra z napisem:   Mgr inż. Michał Pasierbiewicz
ukochany mąż i ojciec
żołnierz Armii Krajowej
zmarł przeżywszy lat 46…
 
Tacie pękło serce. Zamęczyła go ubecja po tym, jak ujawnił swoją akowską przeszłość. Nie wytrzymał szczucia i upokorzeń w pracy, gdzie był dyrektorem, obrzydliwych intryg, prowokacji, bezustannego śledzenia, ciągłych rewizji domowych i niekończących się wielogodzinnych przesłuchań na bezpiece. 
 
Na pogrzebie było tyle samo bliskich i przyjaciół, co ubeków, którzy obstawili cały Cmentarz Rakowicki, a gdy kondukt dotarł do naszego rodzinnego grobu, przyczaili się za przyległymi grobowcami. Przypomniał sobie, że gdy ksiądz rozpoczął modlitwę nad grobem, nagle wśród żałobników zrobiło się jakieś dziwne zamieszanie i rozległy się zaaferowane szepty. To przyjaciele taty z konspiracji wkroczyli do akcji i raptem na trumnie pojawiła się wiązanka biało czerwonych goździków z szarfą, na której widniał napis: „Naszemu kochanemu dowódcy przyjaciele z Armii Krajowej”. Do dzisiaj nikt nie wie, kto i jakim cudem położył tę wiązankę na trumnie, za co wtedy groziło więzienie, o ile nie gorzej. Przypomniał sobie także, że kiedy trumnę spuszczano do grobu Mama ścisnęła go kurczowo za nadgarstek aż mu z bólu w oczach pociemniało. A jak kondukt się rozchodził spostrzegł, że mam całą dłoń we krwi, bo mama miała zawsze zadbane, długie paznokcie… 

– Czemu nie otwierasz do jasnej cholery!, - wściekał się zasapany Adaś objuczony prowiantami, które podprowadził siostrze. – Pukam już chyba z pół godziny!
– Nie słyszałem – odburknął beznamiętnie Krzysztof.
– Zwinąłem siostrze z lodówki trochę żarcia. Ma dużą rodzinę, więc się nie skapują.
– Dzięki! Ale mówiłem ci tyle razy, że wszystko, co przynosisz tylko się potem psuje.
– Musisz coś jeść, kretynie! Po prostu nie rozumiem, jak można się zagładzać z powodu jakiejś baby – drwił Adaś, urodzony inżynier branży elektrycznej, technokrata, pojmujący wszystko w omach i faradach.
– Jak widać można.
– Pierdolenie kota za pomocą młota!
– Przestań!
– Chodzisz na uczelnię?
– Nie. Nie jestem w stanie.
– Kurwa! Nie wytrzymam! Przecież cię wywalą! – pieklił się Adaś.
– Stażystów nie pilnują. Uczelnia to nie fabryka.
– Ale w końcu wpadniesz i stracisz robotę. Czy ty to rozumiesz?!
– Nie dbam o to.
– Krzysiek! Jestem twoim kumplem. Ale jak się, kurwa, nie zbierzesz do kupy przebierze się miarka – warknął wyprowadzony z równowagi przyjaciel i zatrzasnął drzwi za sobą.
Poczciwy z niego facet, lecz prawdopodobnie nigdy się nie dowie, co to prawdziwa miłość. Pewnie się kiedyś ożeni, sam nie wiedząc, po co. I przejdzie przez życie w beznamiętnym związku szarpiąc się z zabójczą nudą. Aż się stanie zgorzkniałym, upierdliwym zgredem!

Kompromis 
Nazajutrz, przed dziesiątą, zadzwonił telefon. Sekretarka katedry informowała, że pan profesor go prosi na rozmowę.
No to Adaś miał rację. Wylali mnie z pracy, - rozmyślał, zawiązując krawat. Matka go nauczyła, że w takich przypadkach, niezależnie od okoliczności, powinien wyglądać jak człowiek.
O wyznaczonej godzinie zapukał do drzwi profesora, który, jak miał w zwyczaju otworzył osobiście. Był to jeden z ostatnich przedwojennych „panów profesorów” na jego uczelni, który oprócz geologii, uczył studentów dobrych manier, szacunku dla ludzi, a także jak nosić tweedowe marynarki i dobierać krawat do koszuli.
– Zapraszam na krótką rozmowę, kolego magistrze! – powitał go profesor podając mu rękę.
Jak go matka uczyła, odczekał, aż profesor usiądzie.
– Proszę spocząć, kolego! Dzisiaj dobre maniery to już prawdziwa rzadkość.
– Uprzejmie dziękuję – skłonił się skromnie Krzysztof.
Profesor zagaił:
– Panie magistrze! Słuchałem z przyjemnością pańskiego referatu na zebraniu naukowym katedry. Ma pan, panie kolego ogromny potencjał na świetnego naukowca. Do tego jeszcze kindersztubę, nienaganne maniery, ładnie pan mówi po polsku, a co najistotniejsze, jest pan urodzonym dydaktykiem.
– Dziękuję, ale chyba mnie pan profesor przecenia – zarumienił się Krzysztof.
– Wiem, co mówię, kolego. Niemniej jednak ostatnio prawie pana nie widzę w katedrze – spojrzał mu w oczy spod opuszczonych na koniuszek nosa okularów, po czym spytał z przyganą, ale dobrodusznie:
– Czyżby kolega był trochę leniwy?
– Nie, to nie to! Mam nieco kłopotów panie profesorze.
– Nie chciałbym być wścibski, ale czy mogę spytać, jakiej natury?
– Osobistej, panie profesorze.
– Chyba nic ze zdrowiem?
– Nie, znacznie gorzej.
Doświadczony belfer uśmiechnął się:
– Czyżby sprawy sercowe?
– Tak panie profesorze, ale wolałbym o tym nie mówić.
– Jak pan uważa, ale jeśli mamy współpracować to nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Niech mi pan opowie o swoich problemach, jak własnemu ojcu, może coś poradzę?
– Mówi pan profesor poważnie? – zadziwił się Krzysztof, bowiem od dziecka musiał sobie radzić sam.
– A co w tym dziwnego? No! Śmiało!, kolego magistrze!
Wzruszony ludzkim gestem profesora opowiedział mu o swoim życiu, o miłości do Ewy i jej tragicznym finale.
Kiedy skończył siedzieli już prawie po ciemku.
– Aleśmy się zagadali! – żachnął się profesor podnosząc się ciężko z krzesła. Zapalił lampkę na biurku. W blasku światła ukazała się zasępiona, poorana bruzdami twarz sędziwego mężczyzny
– Pewno się pan zdziwi, kolego magistrze, ale kiedyś przeżyłem podobną historię, przez co omal nie pogrzebałem kariery. Więc lepiej pana rozumiem, niż się panu zdaje. Zamyślił się na chwilę, zmarkotniał, ale szybko się ogarnął i powrócił do rzeczy.
– I wie pan, kolego magistrze, chciałbym panu zaproponować dżentelmeńską umowę.
– Dżentelmeńską umowę? – Krzysztof spojrzał z zaciekawieniem na swojego pryncypała.
– Przecież widzę, w jakim pan jest stanie. Zaskoczę pana, lecz świetnie rozumiem, że nie ma pan teraz głowy do pracy naukowej. Wobec tego może pan nie przychodzić na uczelnię, dopóki się pan nie wykaraska z tych swoich kłopotów. Daję panu na to powiedzmy pół roku.
– Naprawdę? – Krzysztof nie dowierzał własnym uszom.
– Tak, panie kolego. Ale jest jeden warunek.
– Mogę wiedzieć, jaki?
– Ano taki, kolego magistrze, że musi mi pan coś obiecać.
­– Ale co? – dopytywał Krzysztof
– Że jak stanie na nogi, to już żadna babka nie odciągnie pana od miłości do nauki.
Spojrzał stażyście w oczy.
– No jak? Przyjmuje pan mój warunek?
– Postaram się, panie profesorze, ale nie wiem...
– Ale ja wiem! – przerwał mu stary belfer.

Krzysztof Pasierbiewicz

CDN w następny czwartek
Poprzednie odcinki:
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24…
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24…

 
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 6084
Domyślny avatar

pietrek

24.09.2015 19:30

Panie Krzychu...dziś mi jakoś tak smutno.Jeszcze te zdjęcia o ścinaniu głów...Pana odcinek jak zwykle trzymający w napięciu ale jakże również smutny. Jutro kuuu.... rrr ..a po robocie kupie flache w winmonopolu i jak Boga Kocham pierwszy będzie za Pana a drugi na pohybel komuchom ! Lubię Pana!Jesteś swój chłop jak cza! Z Panem Bogiem Pietrek cymbal
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

24.09.2015 23:49

Dodane przez pietrek w odpowiedzi na Panie Krzychu...dziś mi jakoś

@pietrek "Panie Krzychu...dziś mi jakoś tak smutno. Jeszcze te zdjęcia o ścinaniu głów...Pana odcinek jak zwykle trzymający w napięciu ale, jakże również smutny..." --------------- Wiesz Pietrek, mój dentysta powiedział mi ostatnio, że od Polski i Polaków Pan Bóg się chyba odwrócił. Ale może w październiku nasz los się odmieni? Może? Wszystko zależy od mądrości Rodaków. Też Cię lubię Pietrek. Za szczerość! Z panem Bogiem! PS. Ten profesor, który podał mi wtedy rękę to prof. dr hab. inż Janusz Kotlarczyk, promotor mojego doktoratu, obecnie emerytowany profesor mojej Almae Matris Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie, członek Polskiej Akademii Umiejętności, światowej sławy geolog o wrażliwości humanisty. Byłem mu winien to piękne o nim wspomnienie w mojej powieści. Jak widzisz wśród profesorów też się czasem zdarzają "chłopy, jak cza".
katon starszy

Lech Konrad Powichrowski

25.09.2015 17:47

Dodane przez Krzysztof Pasi… w odpowiedzi na @pietrek "Panie

Panie Krzysztofie, jestem jednym z Panskich studentow, przy tym rowniez i prof. Kotlarczyka. W paeradoksalny sposob cieszy mnie bardzo dzisiejszy odcinek powiesci, a wlasciwie jego zakonczenie. Moje osobiste doswiadczenie studenta Wydzialu Geologiczno-Poszukiwawczego z lat 1974-79 potwierdza to, co Pan napisal. Nie bede przypominac tu nazwisk, ale wedlug mnie ludzi na poziomie wsrod kadry dydaktycznej tego wydzialu bylo moze 95%. Moim promotorem byl prof. Aleksander Garlicki, wspaniala postac. Po tym, kiedy wzialem w 1977 "dziekanke", by wyjechac na Zachod, nie zrobil ani mnie, ani memu koledze z tej samej sekcji, zadnych wyrzutow. Powiedzial: Dobrze, zescie panowie postanowili obejrzec sobie swiat. Dzieki temu wyjazdowi moglem kilka lat pozniej obronic doktorat u prof. Jean Dercourta na paryskim uniwersytecie P.-et -M. Curie, a moj kolega zostal cenionym geologiem w firmie Total. Pisze to do Pana z biura z widokiem na wulkan Cotopaxi w Ekwadorze. Pyka sobie dobrotliwie bialym dymkiem, choc czasami jak Stalin troche ciemniejszym (wiecej popiolow idzie z fumaroli). Serdecznosci. Lech K. P.
eli

eli

25.09.2015 10:03

Nie chce mi się wierzyć, że to koniec tej miłości.Nie, to nie może być prawda.Ufam, że wszystko się wyjaśni w następnych odcinkach. Pozdrawiam
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

25.09.2015 11:21

Dodane przez eli w odpowiedzi na Nie chce mi się wierzyć, że

@eli To prawda, że w następnych odcinkach wiele się wyjaśni. Ale proszę zważyć, że moja powieść miała na celu opisanie uczucia, jakie zdarza się tylko wybranym przez los "szczęśliwcom", lecz także pokazanie, jak trudno było Polakom normalnie żyć za komuny. Proszę więc o uzbrojenie się w cierpliwość. Kolejny odcinek w przyszły czwartek. Pozdrawiam serdecznie.
Domyślny avatar

Tarantoga

25.09.2015 12:34

Dodane przez eli w odpowiedzi na Nie chce mi się wierzyć, że

Posiada konto przez 6 dni 20 godzin Send this user a message eli 2015-09-25 [10:03] "Nie chce mi się wierzyć, że to koniec tej miłości.Nie, to nie może być prawda.Ufam, że wszystko się wyjaśni w następnych odcinkach. Pozdrawiam" ############################################################################################################ Uważaj,bo K.P. nie lubi takich świeżych komentatorów...:-)))
eli

eli

25.09.2015 13:30

Dodane przez Tarantoga w odpowiedzi na Posiada konto przez 6 dni

Dlaczego? Przecież każdy kiedyś jest " świeży".
Domyślny avatar

Tarantoga

25.09.2015 16:36

Dodane przez eli w odpowiedzi na Dlaczego? Przecież każdy

Zapomniałem dodać,że jest jeden wyjątek...mianowicie taki,że osoba K.P. sam zaklada konta,aby miec więcej wejść i wazeliniarskich komentarzy. Takich "nowych","świeżych" lubi...nawet z nimi dyskutuje...jak to w schizofrenii :-))
jdj

jdj

25.09.2015 13:07

"żadna babka nie odciągnie pana od miłości do nauki" BARDZO MĄDRE SŁOWA! I NIEZAWODNE! Pozdrawiam.
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 14:42

J.W. Część pierwsza: Dopóki pan dr inż. Krzysztof Wojciech Pasierbiewicz bajdurzy w stylu "Ja jako były nauczyciel akademicki wiem to a to z własnego długiego doświadczenia w pracy w wyższej uczelni, że opublikowałem swą prace doktorską na liście filadelfijskiej, itd. można to uznać za przypadek w stylu "Jaja kobyły" zasługujący wyłącznie na kpiny (ongiś dworowano sobie formułą "Ja jako były partyzant"). Gdy pan dr inż.. KWP etc. blaguje o swych jednodniowych narzeczonych organizowanych mu przez babcie klozetowe w „Jaszczurach” czy przewagach erotycznych w zafajdanej ptasiej budce w Parku Krakowskim, można na to machnąć ręką i uznać to za folklor podstarzałego adonisa. O ile lamentuje, że romans rozpoczęty pokładzinami na transatlantyku zakończył się z powodu szantażu zdradzone męża, że nie odda dziecka, jeśli jego małżonka nie przyrzeknie całkowitego zerwania ze studentem z Krakowa, niech to zostanie poczytana za rodzaj chlipania z powodu cierpień nieudanej kopii młodego Wertera (świadkowie końca tego romansu zgodnie twierdzą, że donna odeszła od kochasia nie tyle w siną dal, ile dla wydatnego poprawienia sobie sytuacji życiowej u boku belgijskiego dyplomaty; sam zainteresowany tego zresztą nie ukrywał, gdy, na początku lat 1970-tych) na głębokim wdechu opowiadał scenicznym szeptem, jak go ukochana zawiodła). Jeśli jednak ktoś konfabuluje, jak to czyni pan dr. inż. KWP, historię rodzinną, to już inna sprawa.Nie byłoby o czym mówić, gdyby pan dr inż. KWP chciał wzbogacić sylwetkę własnego ojca dla osobistej satysfakcji, bo wiele osób tak czyni. Wszelako pan dr inż. KWP etc. występując jako syn akowca ma na uwadze wzmocnienie swoich racji, przydanie sobie wagi, a nawet uzasadnienie dość niskich wycieczek pod adresem innych osób. Niżej znajduje się ocena wiarygodności wynurzeń pana dr inż. KWP etc. na temat jego ojca, pana Michała Pasierpiewicza (dalej p. MP). Daty dotyczą pojawienia się utworów pana dr inż. KWP, z których cytaty zostały zaczerpnięte. Z góry zaznaczam dwie rzeczy. Po pierwsze, jeszcze raz podkreślam, że moją intencją nie jest kwestionowanie zasług p. MP jako członka AK.
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 14:46

J.W.Część druga: Nota bene, pan dr inż. KWP kilka razy przypisał mi taki niecny zamiar, mimo moich wyraźnych oświadczeń, znanych panu dr inż. KWP etc., że jest inaczej - okoliczność ta nieźle świadczy o rzetelności (ale inaczej) pana dr inż. KWP etc. jako odtwarzacza cudzych stwierdzeń. Po drugie, to, co niżej dotyczy wydarzeń tragicznych i nie powinno dawać okazji do ironii. Niemniej jednak, pan dr inż. KWP etc. jest w niektórych punktach swych relacji tak pocieszny, że trudno powstrzymać się od kpiarskich sformułowań. Niech usprawiedliwieniem będzie to, że nie dotyczą one bezpośrednio p. MP, ale relacji dokonanej przez jego niezbyt udanego potomka. ======================================================================================================== 28.10. 2014 Uważam, że otwarcie tego muzeum [Żydów Polskich] to wspaniała inicjatywa i bardzo ważny dzień dla przyszłości w stosunkach polsko-żydowskich i polsko-izraelskich. Wystawy jeszcze nie widziałem, ale wierzę, że oddaje historyczną prawdę zarówno o dobrych, jak i mrocznych kartach stosunków polsko – żydowskich. Więc pojadę sprawdzić, czy jest ekspozycja na temat wypadków związanych z Jedwabnem, a także, czy pokazano sprawiedliwą proporcję ilu Polaków pomagało Żydom i odwrotnie. A, jako syn akowca zamęczonego w roku 1952 przez oficerów służby bezpieczeństwa pochodzenia żydowskiego na wszelki wypadek sprawdzę również, czy jest ślad o tejże niechlubnej karcie stosunków „polsko” – żydowskich. ---------------------------------------------------------------------------------------------------------- * Nie wiadomo, czy pan dr inż. KWP pojechał i sprawdził. Przypuszczalnie nie, gdyż w przeciwnym przypadku nie omieszkałby powiadomić o tym ludzkości, właśnie jako syn akowca i pilny obserwator stosunków "polsko" - żydowskich. Funkcja cudzysłowu w przedostatnim słowie (nie licząc znaku pauzy) jest niezbyt jasna, ale można to zignorować i przyjąć, że chodzi o stosunki polsko-żydowskie a nie "polsko"-żydowskie. Organizatorzy wystawy są chyba niepocieszeni, że tak kompetentny i obiektywny znawca stosunków polsko-żydowskich nie zrealizował tego, co zamierzał.
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 14:49

J.W.Część trzecia: 2 03 2013 Pamiętam, jak w roku 1952 bezpieka wykończyła mi ojca za to, że był akowcem. Miałem wtedy siedem lat i zapamiętałem dzieciństwo, jako mroczny koszmar. Bezustanne zgarnianie ojca na niezliczone przesłuchania, ciągłe rewizje w domu, dokwaterowany ubek, strach, płacz i upokorzenie. 05 05 2015 Pamiętam, że zawsze na trzeciego maja, po uroczystym śniadaniu Mama z Tatą zasiadali do naszego Steinwaya i przygrywając sobie na cztery ręce śpiewali piosenkę, która wrosła mi w duszę: Witaj, majowa jutrzenko, Świeć naszej polskiej krainie. Uczcimy ciebie piosenką, Przy hulance i przy winie. Witaj Maj! Trzeci Maj! U Polaków błogi raj! Witaj Maj! Trzeci Maj! U Polaków błogi raj! Śpiewali półgłosem, bo wokół domu aż się roiło od szpicli 16 05 2014 [sprzedała]jej ukochany fortepian, na którym, jak o dziwo pamiętam po zasłonięciu okien kocami Mama z Tatą przygrywali sobie cichutko wieczorami na cztery ręce podśpiewując szeptem „czerwone maki na Monte Cassino” - piosenkę, która wrosła mi w duszę. --------------------------------------------------------------------------------------------------- * Oczywiście możliwe jest to, że w domu pana dr eng. KWP śpiewano obie pieśni, ale trudno w to uwierzyć, skoro za ścianą mieszkał dokwaterowany ubek, nawet jeśli śpiew był szeptany lub na pół głosu.Jak wiadomo, fortepiany marki "Steinway" były przedmiotami codziennego użytku w polskich domach. Zasłanianie okien kocami, aby śpiewania nie usłyszał przebywający za ścianą ubek jest niebywale skuteczną metodę. Wszelako zważywszy zadziwiający potencjał pamięci pana dr inż. KWP etc., na najwyższy podziw zasługuje, to, że sam dziwi się "jak o dziwo pamięta". ====================================================================================================== 2 03 2013 (po raz drugi) Pamiętam, jak w roku 1952 bezpieka wykończyła mi ojca za to, że był akowcem. Miałem wtedy siedem lat
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 14:51

J.W.Część czwarta: 16 05 2014 [chcę] opowiedzieć o moim Ojcu, którego de facto nie znałem, gdyż bezpieka zamęczyła go w roku 1952, kiedy miałem niespełna 7 lat. Pamiętam go jak przez mgłę, a jedno, co dobrze zapamiętałem to migawki, jak nam po raz ostatni pokiwał ze szpitalnego okna, gdzie wylądował po kolejnym przesłuchaniu na bezpiece. [...] "jedno, co dobrze zapamiętałem to migawki, jak nam po raz ostatni pokiwał ze szpitalnego okna. 28 10 2014 Działo się to pierwszego sierpnia 1952. Jako ośmioletni chłopiec byłem wtedy na kolonii letniej w podkrakowskim Sierakowie. -------------------------------------------------------------------------------------------------------- * Każdy może pomylić się w obliczeniu, ile miał lat w w danym roku. Wszelako rzadko zdarza się, aby ktoś, z dyplomem doktora nauk technicznych, określał różnicę 1952 - 1944 na przemian jako równą 7 i jako równą 8. Rzecz nie w arytmetyce (w tej dziedzinie pan dr inż. KWP nie jest specjalnym tuzem), ale w pamięci narratora i dokładności narracji. Dalej przyjmuje wersję, że 1952 - 1944 = 8 jako bardziej poprawną matematycznie. ================================================================================================== Szczęśliwi, opaleni wróciliśmy z kolegami znad rzeki na obiad. Ku mojemu zdumieniu pani wychowawczyni przekazała mi wiadomość, że ktoś na mnie czeka w kancelarii pana kierownika. Jeszcze bardziej się zdziwiłem na widok wuja Ludwika, który mi powiedział, że tata jest trochę chory i musimy wracać do Krakowa. -------------------------------------------------------------------------------------------------- * Rzeczywiście wuj Ludwik mógł tak powiedzieć, ale to jest w niejakim konflikcie z tym, co pan dr inż. KWP dobrze pamięta to migawki etc. Zdecydowanie brakuje "o dziwo pamiętam". ======================================================================================== Choć bardzo mi było żal zostawiać kolegów ucieszyłem się ogromnie, bo będąc Jego oczkiem w głowie, świata za Ojcem nie widziałem. Pociąg wlókł się niemiłosiernie, a ja nie mogłem się doczekać chwili kiedy wreszcie Ojciec mnie przytuli.W końcu dotarliśmy z dworca na naszą ulicę.
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 14:56

J.W.Część piąta: * W Sierakowie nie ma i nie było kolei. Najbliższa stacja jest w Wieliczce. Pociąg stamtąd, zakładając, że ten środek lokomocji i na tej trasie był użyty, raczej nie wlókł się niemiłosiernie, nawet w 1952 r. ==================================================================================================== Wujek chciał mi coś powiedzieć, ale wyrwałem mu się i oszalały ze szczęścia, na łeb na szyję popędziłem do ukochanego taty. Gdy dobiegłem do naszej kamienicy serce przeszył mi paraliżujący ból i niebo spadło mi na głowę. Na bramie wisiała klepsydra z napisem: Mgr inż. Michał Pasierbiewicz ukochany mąż i ojciec żołnierz Armii Krajowej zmarł przeżywszy lat 46 ----------------------------------------------------------------------------------------------------- * Znając realia tamtych czasów, taka klepsydra zostałaby zdjęta jeszcze przed jej powieszeniem, a najpóźniej kilka minut po jej powieszeniu, tym bardziej, że, wedle relacji pana dr inż. KWP, wszystko, co było związane z życiem i śmiercią p. MP, odbywało się pod nadzorem ubeków. Można ewentualnie przyjąć, że perfidni ubecy zostawili rzeczoną klepsydrę dla gnębienia KWP, bo przewidzieli, że wyrwie się wujowi Ludwikowi i "szalały ze szczęścia, na łeb na szyję [popędzi] do ukochanego taty", a potem odczuje paraliżujący ból i niebo spadnie mu na głowę. Aby było jasne, nie dworuję sobie z tragicznego wydarzenia, jakim jest śmierć bliskiej osoby, ale z napuszonego stylu opowieści pana dr inż. KWP, pełniej rozmaitych nieścisłości i wzajemnie niezgodnych oznajmień ===================================================
Domyślny avatar

goscaga

25.09.2015 15:50

pisze Pan "prosze zwazyc,ze takie uczucie zdaza sie wybranym tylko szczesliwcom"cytuje z pamieci Nie,to nie tak.Czytam te powiesc I przyznam,ze nawet z ciekawoscia,aczkolwiek mam ten comfort,iz zauwazam ogromne pogubienie (bohaterow)niestety...byc moze Pan nadal nie pojmuje,ze charakterystyka milosci to nie to,zupelnie nie to....nie zgadzam sie ze stwierdzeniem,ze Panstwo byliscie wyjatkowi,by przezyc to cos,ze bylo wam to cos dane...tak ...to cos .. ale przeciez nie tylko wam,tylko to nie jest milosc ...wiem o czym mowie....przepraszam za krytyczny komentarz...nie pisze,aby Panu przylozyc,rozumiem mlodosc..,ja rowniez w tym wieku nie mialam o wielu sprawach pojecia az nadszedl czas ogromnej zmiany.
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 16:26

J.W.Część szósta: 08 09 2015 Notkę opatrzyłem zdjęciem uchodźczego dziecka, bo w roku 1952, po śmierci Taty, też tak siedziałem czekając na Mamę! Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki) Post Scriptum Na jednym z apeli [szkolnych] nasza wychowawczyni Gawiorowa, nigdy tego nazwiska nie zapomnę, wywołała mnie przed szereg, jako syna akowskiego wywrotowca. Niektórzy koledzy mnie wtenczas opluli. Jako siedmioletni chłopiec nie bardzo wiedziałem wtedy, o co chodzi. Więc uciekłem ze szkoły i czekałem na powrót mamy z pracy na krawężniku przy Moście Dębnickim.[...]. ------------------------------------------------------------------------------------------------------ * Tak więc, pan dr inż. KWP etc. ma swojej biografii moment uchodźcy (uciekiniera) politycznego, podobnie jak jego brat, który parę lat później uciekł ze szkoły (liceum) także z powodów politycznych, tj. strofowania przez nauczycielkę, akurat pochodzenia żydowskiego. Miała powiedzieć (14 12 2014)"Od dawna mówiłam, że takie szczeniaki akowskie trzeba było topić w wiadrze nim zdążą oczy otworzyć". . Kolega brata z klasy nie przypomina sobie tego zdarzenia. Można jeszcze zauważyć, że w 1952 r. nie mówiło się jako o akowskich wywrotowcach jak to pan dr inż. KWP o dziwo pamięta, pewnie w formie migawki. Tak czy inaczej, zestawienie przez pana dr inż. KWP etc. uchodźczego dziecka z Bliskiego Wchodu z samym sobą sprzed 63 lat jest zwyczajnie niesmaczne. ===================================================================================================== 28 10 2014 Tacie pękło serce. Zamęczyła go ubecja, a dokładniej mówiąc kilku oficerów bezpieki pochodzenia żydowskiego po tym, jak ujawnił swoją akowską przeszłość. Nie wytrzymał szczucia i upokorzeń w pracy, gdzie był dyrektorem technicznym, obrzydliwych intryg, prowokacji, bezustannego śledzenia, ciągłych rewizji domowych i niekończących się wielogodzinnych przesłuchań na bezpiece. 08 09 2015 przypomina mi się moje dzieciństwo, jak oficerowie Urzędu Bezpieczeństwa żydowskiego pochodzenia na moich oczach wyciągali Ojca z domu,
Domyślny avatar

pietrek

25.09.2015 16:27

Weszłem se na bloga mojego kolegi pana Krzycha coby se poczytać komentarze....I ZNOWU PRZODUJE ANDZIA!! zWYCZAJNIE mnie mdli....człowieku po co tu wbijasz jak ci nie pasi sem to puć se ka indzie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Ludzie czy was do cna porąbało!!!!..jak nie dażyta symapyjom swojak Krzycha to po kiego czorta tu wchodzita!!! Aby dowalić ale w imiemczego!! z Panem Bogiem
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 16:41

Dodane przez pietrek w odpowiedzi na Weszłem se na bloga mojego

Prawdy,Pietrek,PRAWDY !!!
Domyślny avatar

pietrek

25.09.2015 18:11

Dodane przez andzia w odpowiedzi na Prawdy,Pietrek,PRAWDY !!!

jakiej PRAWDY!!!!!!TY mNIE TROLU BEDZIESZ PRAWDY UCZYL.....MOJEMU dziAdkowi takie trolle jak ty połamali palce...Krzychowi zabili ojca a ty mnie smiesz prawdy uczyc!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Odpowiedz sobie sam skad masz emeryturę ubekuuuuuuuuuu...jak smiesz o PRAWDZIE PISAC !!! W WILKIPEDII OPISUJA CIE JAKO patriotę a ty KOGO WIDXISZ JAK W LUSTRO PATRZYSZ...ODPOWIEDZ SOBIE SAM.Dyplomy sobie sami podrukowaliscie za komuny a teraaaa kozakow rżniecie judasze........spadaj andzia trollu bez pozdrowien i mam nadzieję ze mój PATRON mi to wybaczy bo on był te zciesla a wY TROLE jesteście byliście i bedizecie jak huby na korze...PASORZYTAMI.i TAKIMI POmrzeta...bez TWARZY! aMEN
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 18:38

Dodane przez pietrek w odpowiedzi na jakiej PRAWDY!!!!!!TY mNIE

Pietrek,pijesz - nie pisz !!!
eli

eli

25.09.2015 19:35

Dodane przez pietrek w odpowiedzi na jakiej PRAWDY!!!!!!TY mNIE

To " andzia" jest płci męskiej?
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 16:45

J.W.Część siódma: * Męczeństwo p. MP i motyw żydowski pojawia się nader często w narracji pana dr eng. KWP, etc. pojawia się nader często. Wszelako nie bardzo wiadomo, kto (co) był(o) pochodzenia żydowskiego, Urząd Bezpieczeństwa (bezpieka) czy oficerowie tam pracujący.Pomijając składniowe uroki utworów pana dr eng. KWP, etc. przyjmijmy, że miał na myśli (raczej (bez)myśli) oficerów a nie instytucję. Jest to zresztą zgodne z następującym wyjaśnieniem pana dr eng. KWP, etc. (8 09 2015) "[Pytanie]W jaki sposob ustalil Pan "pochodzenie" wzmiankowanych "oficerow"?..." * Odpowiedź pana dr eng. KWP, etc. "To ustaliła moja Mama, bo ja wtedy byłem małym chłopcem. Poza tym źródła historyczne oficjalnie podają, że w okresie powojennym kadra oficerska Urzędu Bezpieczeństwa była obsadzona w znakomitej większości przez oficerów pochodzenia żydowskiego". ECHO2410. Zdecydowana większość to ponad 50%. Oto dane (podstawa opracowanie IPN z 2005 r.) "[...] w latach 1944–1954 na 450 osób pełniących najwyższe funkcje w MBP (od naczelnika wydziału wzwyż) 167 było pochodzenia żydowskiego (37,1 proc.). Po likwidacji MBP w 1954 r. w powstałym na jego miejsce Kds.BP liczba ta zmalała do 86 kierowniczych stanowisk (34,5 proc.). W tym czasie (1944–1956) wśród 107 szefów i zastępców szefów wojewódzkich UB/UdsBP pochodzenie takie miało 22 oficerów (20,5 proc.). Po uwzględnieniu innych wysokich stanowisk wojewódzkich UB/UdsBP: naczelników i zastępców naczelników wydziałów wynika, że najwięcej osób pochodzenia żydowskiego znalazło się w strukturach aparatu bezpieczeństwa w województwach: szczecińskim (18,7 proc.), wrocławskim (18,7 proc.), katowickim (14,6 proc.), łódzkim (14,2 proc.), warszawskim (13,6 proc.)41, gdańskim (12,0 proc.) i lubelskim (10,1 proc.). W pozostałych województwach odsetek ten wynosił średnio ok. 7 proc., osiągając najniższy poziom w woj. zielonogórskim (3,5 proc.)42."
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 17:05

Spełniam prośbę Profesora Woleńskiego i dopóki Admin pozwala na zamieszczanie tychże komentarzy,inne głosy oburzenia mnie nie interesują. Część ósma: Przyjmijmy, aby nie przesadzać w krytyce pana dr eng. KWP, etc., że w Krakowie, w Urzędzie Bezpieczeństwa, było 10% oficerów pochodzenia żydowskiego, czyli co dziesiąty. Prawdopodobieństwo tego, że owych kilku, którzy zamęczyli pana MP to Żydzi, jest znikome. Nie jest to jednak wykluczone i mogło być przedmiotem ustalenia. Wszelako nie takiego, jak to utrzymuje pan dr eng. KWP, etc. Rzecz działa się przed 1956 r. ("wtedy byłem małym chłopcem"). Wszystko w UB było utajnione, a większość żydowskich pracowników tej instytucji zmieniła nazwiska na polsko brzmiące. Czyżby zona zamęczonego odwiedziła UB i powiedziała "Zamęczono u was mojego męża. Kto to zrobił?" Nie ma wątpliwości, że udzielono jej wyczerpującej i wiarygodnej odpowiedzi. O ile pan dr eng. KWP etc. ma dokumentację tego, że jego ojca zamęczyli żydowscy oficerowie UB, niech ją przedstawi. Wiadomo (patrz niżej), że pan MP wstąpił do AK i pełnił w niej funkcję przełożonego tzw. piątki. Po wojnie ujawnił się. Otrzymał wysokie stanowisko w Przedsiębiorstwie Budowy Sieci Elektrycznych (kadra kierownicza w takiej instytucji byłą szczególnie dokładnie sprawdzana; p. MP został zastępcą dyrektora ds. technicznych) w Krakowie oraz bardzo przyzwoite mieszkanie. Nic nie wiadomo, jakoby był zwolniony z powodu swej wojennej przeszłości, co pozostaje w niejakiej niezgodności z opisem przez pana dr inż. KWP etc. dotkliwych represji, jakim podlegał jego ojciec.
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 17:21

J.W.Część dziewiąta: Nie jest oczywiście wykluczone, że pan MP był przesłuchiwany z jakichś powodów, np. związanych z jego przynależnością do AK i zmarł na atak serca po takim zdarzeniu, ale pan dr eng. KPW nie podaje żadnego wiarygodnego uzasadnienia dla swych stwierdzeń. Trudno przypuścić, aby nie został żaden ślad po represjach wobec p. MP, np. w archiwach przejętych przez IPN. Pan dr inż. KWP informuje (patrz niżej), że większość dokumentów została zniszczona przez jego matkę z obawy przed rewizjami. W reportażu telewizyjnym (patrz niżej) dowiadujemy się od pana dr inż. KWP, dokumenty zostały spalone w związku ciągłymi rewizjami zarówno przed śmiercią p. MP jak i po niej. Obie narracje nie są tożsame, a to sugeruje, że pan dr inż. KWP etc. nie najlepiej pamięta sprawę. Wszelako trudno przypuścić, że owe nad wyraz intensywne rewizje nie zakończyły się zarekwirowaniem szczególnie ważnych dokumentów. O ile wiadomo, pan dr inż. KWP etc. nie podjął jakichkolwiek kroków, aby ustalić, czy pozostał jakiś ślad po represjach UB wobec jego ojca. A może wie, że nie ma czego szukać? Jest jeszcze dodatkowy powód, aby wątpić w wiarygodność relacji pana dr inż. KWP. Słowo "zamęczyć" ma bardzo określone znaczenie w kontekście przesłuchań prowadzonych przez funkcjonariuszy UB. Osobom zamęczanym przez nich odmawiano prawa do kiwania rodzinom ze szpitalnego okna, nie mówiąc już o tym, że jeśli w ogóle kierowano je do lecznic, to tylko ściśle odizolowanych. Rodziny dowiadywało się o ich śmierci jakiś czas po jej nastąpieniu. Tak czy inaczej, relacje pana dr inż. KWP etc. na temat męczeństwa jego ojca są zbyt niekonsekwentne, aby dawać im wiarę. Jak było, tak było i jeśli śmierć pana MP była skutkiem przesłuchań na UB, nie ma większego znaczenia, jakiej narodowości byli przesłuchujący, polskiej czy żydowskiej. Z drugiej strony, sprawa wygląda inaczej, gdy niczym niepotwierdzone enuncjacje pana dr eng. KWP o żydowskiej narodowości oficerów, którzy zamęczyli jego ojca są podstawa rozmaitych wycieczek antysemickich i bieżących argumentów politycznych. Ten aspekt utworów pana dr eng. KWP etc. jest zwyczajnie obrzydliwy. Wychodzi bowiem na to, że gdyby to byli oficerowie narodowości polskiej, to ponure doświadczenie byłoby łatwiejsze do zniesienia.
Domyślny avatar

andzia

25.09.2015 17:23

J.W.Część dziesiąta: Już kiedyś zakwestionowałem relację pana dr eng. KWP na temat tego, co działo się w Sierszy Wodnej. Oto mój mail in extenso. 16 05 2014 "Z opowiadań Mamy zapamiętałem, że Tata wstąpił wówczas do Armii Krajowej i został dowódcą lokalnej grupy tej organizacji. Elektrownia w Sierszy zasilała wtenczas w energię elektryczną między innymi obóz koncentracyjny w Auschwitz, a mój Ojciec, jako niezastąpiony fachowiec miał pozwolenie na wjazd na teren obozu służbowym samochodem z aparaturą pomiarową. Pamiętam, jak mama opowiadała, że narażając życie bardzo pomagał więźniom, a jej koronną opowieścią było, jak przed każdą akcją Tata pił ze swoim kierowcą wódkę dla pokonania strachu, gdyż tymże samochodem przerzucali przez kilka lat leki więźniom obozowym. Pamiętam, że pod koniec lat 50-tych ktoś nam nawet przywiózł z Ameryki list dziękczynny od pewnego Żyda, któremu Ojciec wtenczas uratował życie. Po wojnie Tata został przeniesiony do Krakowa, gdzie był dyrektorem w ówczesnym Przedsiębiorstwie Budowy Sieci Elektrycznych i na nieszczęście ujawnił swoją akowską działalność. I zaczął się nieopisany horror dla naszej rodziny. Bowiem bezpieka bez przerwy nękała Ojca, zabierała go po nocach na niekończące się przesłuchania, pod domem stali bez przerwy kapusie, co chwila przekopywano nam mieszkanie, a my żyliśmy z bratem, jak zaszczute „wilczęta”. Ale nie to jest najsmutniejsze. Z opowiadań Mamy wynikało, że oprawcy Ojca z UB byli prawie wszyscy pochodzenia żydowskiego. Mama stale o tym mówiła i pamiętam, że jak trochę podrosłem miałem jej to nawet za złe. Ale mama odpowiadała niezmiennie: „kiedyś to zrozumiesz synu”. Teraz już wiem, co miała na myśli. Bowiem za Boga nie umiem zrozumieć, dlaczego mojego Ojca, nie dość, że uznano za „wyklętego”, to na domiar złego za to, że pomógł tylu Żydom zagryzły „wilki” żydowskiego pochodzenia właśnie. A dzisiaj ich dzieci… Ech! Kończę, bo jeszcze za dużo chlapnę. Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)

Stronicowanie

  • Wszyscy 1
  • Wszyscy 2
  • Następna strona
  • Ostatnia strona
Krzysztof Pasierbiewicz
Nazwa bloga:
Echo24
Zawód:
Emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta niezależny, autor, tenisista, narciarz, człowiek wolny
Miasto:
Kraków

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 1, 593
Liczba wyświetleń: 12,555,468
Liczba komentarzy: 30,114

Ostatnie wpisy blogera

  • Niedorżnięta wataha
  • List otwarty do prof. Pawła Śpiewaka
  • A jednak miałem nosa pisząc, że mi nie po drodze z PiS-em

Moje ostatnie komentarze

  • Pamięta Pan jeszcze? - vide: https://raskolnikow2.fil… Serdeczności!
  • @Autor & @ALL   ---   W wolnej chwili zapraszam do lektury - vide: https://www.salon24.pl/u…
  • Jacy akademicy, takie uniwersytety - czytaj: https://www.salon24.pl/u…

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Nieznane oblicze Witolda Gadowskiego
  • Kraków olał post-komuszą subkulturę TVN-u
  • Pytanie prawicowego blogera do posłanki Scheuring-Wielgus

Ostatnio komentowane

  • Alina@Warszawa, Niestety owo PROSTACTWO (skupione wokół Tuska) wróciło do władzy. Że to niewyobrażalne "prostactwo" nie trzeba nikogo przekonywać - kto inny mógłby przyswoić i używać 8* w przestrzeni publicznej do…
  • Beskidzki Góral, Tego platfusa przejrzałem na wylot. Hedonista, wlazłby do doopy, każdemu za kilka kliknięć i marzy o zerżnięciu na boku głupiej dziewoi.
  • keram, Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma !!! Z uporem maniaka  część z nas nie potrafi się zadowolić tym czym dysponujemy , tym co mamy, lecz natychmiast przechodzi do natarcia. …

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności