Na portalu NASZE BLOGI Niezależnej.pl sympatyczna niewątpliwie pani „Andzia” napisała do mojego tekstu pt. „Magia namiętności” – odcinek 5” następujący komentarz, cytuję:
„a kostucha do pasierbiewicza puk, puk ...”
vide – http://naszeblogi.pl/557… 2015-07-03 [12:16]
Sorry, lecz mimo najlepszych chęci muszę panią Andzię rozczarować, gdyż jestem z rocznika „niezniszczalnych i wiecznie pięknych dwudziestoletnich”, czego dowodem niech będzie ta oto opowieść.
Od zawsze marzyłem o humanistyce, lecz owe pragnienia rozwiała bezlitośnie Mama, która po śmierci Taty kategorycznie orzekła, iż jako mężczyzna i głowa przyszłej rodziny nie mogę być jakimś „srakotłuką” i muszę mieć zawód konkretny, czyli, tak jak Tata, mam być inżynierem. A jakim? Wszystko jedno!
By jej nie robić przykrości, wybrałem Akademię Górniczo Hutniczą, bowiem mieszkałem o rzut beretem od tej szacownej uczelni, a na geologię poszedłem dlatego, że było tam mało matmy, której nie znosiłem. Szczęśliwym trafem, na tych jak się okazało przeuroczych studiach trafiłem na rocznik ze wszech miar wyjątkowy, gdzie rej wodziły dwie grupy urodzonych birbantów. Pierwszą z nich była krakowska kompania zwana bankietową składająca z wybitnych sztabowców, czyli pociech krakowskich notabli, drugą zaś, znacznie liczniejszą stanowiła niestrudzona ferajna gorących miłośników wód wyskokowych uformowana w całości z kolegów ze Śląska. Tym zawodowcom, jako amator z Galicji, choć robiłem, co mogłem, nie dorównałem ni razu przez dziesięć semestrów. A w tajemnicy wam powiem, że z tego wydawać by się mogło straconego roku, zostało na uczelni aż trzynaście osób, z których wyrosło grono całkiem niezłych profesorów.
No i jak z bata strzelił minęło 50 lat i niedawno odbył się w Zakopanem nasz odlotowy trzech dniowy koleżeński zjazd jubileuszowy… Jeden z kolegów, któremu nad wyraz dobrze poszło w sprawach biznesowych przy budowie słynnego rurociągu sponsorował tę ekstrawagancką imprezę.
Spod uczelni zabrał nas luksusowy autokar, za którym podążał mikrobus z napojami. Zakwaterowano nas w jakimś bajeranckim pensjonacie, ale rozochoceni już w czasie podróży nawet żeśmy nie spojrzeli na nazwę owego gościńca.
Zjazd rozpoczął się uroczystą kolacją koleżanek i kolegów z rocznika… daty nie podam ze względu na panie, zdradzę jednak, Sic! że, jak żeśmy się rodzili to Adolf Hitler jeszcze wierzył, że wygra drugą wojnę światową.
W upalny czerwcowy wieczór zjazd rozpoczął się uroczystą kolacją suto podlewaną wyszukanymi trunkami. No i poszły konie po betonie. O dwudziestej pierwszej odpadli hipochondrycy i nudziarze. Przed północą musieli udać się na przymusowy spoczynek koledzy, którzy nierozważnie przyjechali na zjazd ze swoimi małżonkami. A o czwartej nad ranem ostała się już tylko starannie oddestylowana czteroosobowa czołówka najwybitniejszych birbantów z naszego rocznika, łącznie ze sponsorem.
Wtedy nasz dobroczyńca, który ma w Zakopanem panderosę o jakiej Caringtonowie z serialu Dynastia mogliby jedynie pomarzyć zaproponował, że nam tę posiadłość pokaże. Zamówiliśmy tedy taksówkę, która nas zawiozła do rzeczonej rezydencji. Faktycznie bajery na cztery fajery, basen podświetlone fontanny, tarasowe klomby i Giewont tak blisko, że się go pogłaskać dało.
Sponsor orzekł, że ma na pięterku czterdziestoletnią whiskey i ruszył w górę stromymi schodami. Mniej więcej w połowie drogi zawył i wywinąwszy potrójnego aksla wylądował na tarasie. Przerażeni rzuciliśmy się sprawdzić, czy żyje. Szczęśliwym trafem sponsor rozmiękczony napojami wylądował miękko, mruknął coś pod nosem i zapadł w głęboki sen nocy letniej.
I wtenczas pozostała trójka uświadomiła sobie, że wiemy tylko, iż jesteśmy w Zakopanem, ale nie wiemy gdzie, a na domiar złego nie mamy pojęcia, jak się nazywał pensjonat, gdzie nas zakwaterowano. Ponieważ podług planu o dziewiątej mieliśmy się udać grupowo do kościoła, gzie zamówiliśmy Mszę za nasze koleżanki i kolegów, którym nie było dane wziąć udziału w naszym zjeździe zaczęliśmy kombinować, jak wrócić do naszego gościńca.
Poważnie strapiony spostrzegłem szczęśliwym trafem leżącą na stole komórkę sponsora. W zakładce kontakty nacisnąłem literkę „t” i ku mojej radości wyskoczyło hasło „taxi Zakopane”. Wybrałem numer i po chwili odebrała jakaś góralka, która zaspanym głosem oznajmiła: „Taxi Zakopane”. – Wie pani, mamy z kolegami pewien problem – zagaiłem – bo wiemy tylko, że jesteśmy w Zakopanem ale nie wiemy, gdzie, a co gorsza nie mamy pojęcia skąd nas tu przywieziono. – Trzeźwi jesteście panie? – ofuknęła mnie góralka. – Jak stodoła proszę Pani! - odpowiedziałem. A jak żeście tam panie dojechali – dopytała. – Taksówką – A numer taksówki pamiętacie? – Nie – odpowiedziałem szczerze. A pamiętacie panie jekiesik znaki szczególne tej taksówki? – drążyła temat góralka.
I wtenczas sobie przypomniałem, że w tę gorącą noc czerwcową wiozący nas góral miał na sobie bieliźniany podkoszulek spod którego wystawały małpio owłosione ręce, o czym góralkę skrzętnie poinformowałem.
I wtedy usłyszałem, jak operatorka łączy się przez radio taksi z taksówkarzami i woła: „Hej! Chłopy! Który z wos mo jak małpa owłosione łapy? Na co jakiś góral odpowiedział, że Antek spod Cyrli. – No to łączcie mie z Antkiem – zakomenderowała. Po dłuższej chwili odezwał się jakiś zaspany głos – Halo? – Antek! – pytała góralka. Wiezłeś wczoraj trzech nagrzanych ceprów? Ano wiezłem - odparł Antek. A wisz skąd? Ano wim – A Wisz gdzie? – Pewnie, że wim – skwitował kierowca. No to jedźże po nich, bo wyglądają na takich, co pewnikiem dużo dutków majom!
I tak po kwadransie przyjechała po nas taksówka, która nas zawiozła na miejsce zakwaterowania.
A na koniec słowo do Pani Andzi.
Wielce szanowna Pani Andziu! Ustaliliśmy z chłopakami, że następny zjazd koleżeński robimy na Seszelach. Może się Pani kopsnie z nami? Wszakże pod warunkiem, że kostucha sobie wcześniej nie przypomni o Pani.
Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
I jeszcze jedno Pani Andziu. Proszę z łaski swojej pozdrowić ode mnie grupę zadaniową "Modus i jego drużyna".
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 23398
Absolutnie mnie pan tym nie przekonał, a dodatkowo obraża pan osoby, którym nie podoba się, co pan tutaj robi i które chcą sobie po prostu poczytać teksty dr Pasierbiewicza. Nie mam nic przeciwko merytorycznym dyskusjom: do tego służą blogi. Sam się często nie zgadzam z doktorem. Co do pana, nie znam pana i nie interesuje mnie pan, więc daruję sobie odpowiedzi na osobiste wycieczki. Jedno jest pewne: bruździsz tu pan, ładujesz się pan tu z brudnymi buciorami i nawet nie użyjesz pan wycieraczki przed wejściem. A przy takim zachowaniu żaden tytuł profesorski nie ma większego znaczenia.
Absolutnie mnie pan tym nie przekonał,
* Nie miałem Pana zamiaru przekonywać nawet relatywnie,
a dodatkowo obraża pan osoby, którym nie podoba się, co pan tutaj robi.
* Niby w jaki sposób obrażam?
i które chcą sobie po prostu poczytać teksty dr Pasierbiewicza.
* Nie mam zamiaru im w tym przeszkadzać. Ja np. czytam je bez przeszkody, chociaż spotykają się z eleganckim odporem "Paszoł won!". Sam nie używam takich (ai im podobnych sformułowań) wobec moich adwersarzy.
Nie mam nic przeciwko merytorycznym dyskusjom: do tego służą blogi.
* Jestem szczerze wzruszony.
Sam się często nie zgadzam z doktorem.
* Pańska sprawa,
Co do pana, nie znam pana i nie interesuje mnie pan,
* Prawie cała przyjemność po mojej stronie.
więc daruję sobie odpowiedzi na osobiste wycieczki.
* wreszcie coś do rzeczy,
Jedno jest pewne: bruździsz tu pan, ładujesz się pan tu z brudnymi buciorami i nawet nie użyjesz pan wycieraczki przed wejściem.
* Subiektywna pewność nie jest wiele warta, o ile nie jest niezależnie potwierdzona. Oczywiście ma walor dl Szanownego Pana, ale niekoniecznie dla innych;
A przy takim zachowaniu żaden tytuł profesorski nie ma większego znaczenia.
* A czy ja mówię, że ma? Przcież podpisuję się "Jan Woleński" a nie "prof. Jan Woleński".
Jan Woleński
Wiertnictwo? Górnictwo? Raczej: gazownia! :D
@Jabollissimus
Można prosić trochę jaśniej?
kiedyś chciałeś byc postrzegany jako .....?
@U1
"kiedyś chciałeś byc postrzegany jako .....?..."
----------------
Jeśli to pytanie do mnie odpowiadam, że zawsze chciałem być postrzegany jako bloger niezależny Krzysztof Pasierbiewicz.
Pozdrawiam.
Pan dr KP chciał być postrzegany jako niezależny bloger jeszcze przed wymyśleniem blogu. Suiersza Wodna winna byźć dumna z tak przewidującego krajana.
Jan Woleński
Bardzo lubię czytać Pana teksty (a kilaknaście lat wcześniej słuchać wykładów jako student :)
Podejrzewam, że sponsorem był Pan prof. Górecki.
Po przeczytaniu tej opowieści, przypomniała mi się ze studiów Pana opowieść o koszuli hawajskiej i zdjęciu :)
Pozdrawiam serdecznie
Krystian
Absolwent AGH WGGiOŚ
@krystiano
Jakże mi miło powitać mojego studenta!!! Nazwiska sponsora nie zdradzę, bo wiem Pan jak to bywa na uczelniach, a poza tym nie wszyscy mają poczucie humoru.
Miło też mi czytać, że moi byli studenci wciąż pamiętają moje opowieści.
Jak się Panu ułożyło życie Panie Krystianie? Czy ma Pan pracę, a jeśli tak, to czy w wyuczonym zawodzie?
Serdecznie Pana pozdrawiam i czekam na następne komentarze,
Krzysztof Pasierbiewicz
Setnie się uśmiałem ,a tu pozdrowienia dla Andzi https://www.youtube.com/…
stachu,głupi zawsze znajdzie powód do śmiechu.
Pozdrowienia dla mnie nie udały ci się,bo prawidłowy tytuł brzmi "Gandzia",ale z wiadomych względów (ty pewnie nie wiesz,więc wyjaśniam,że gandzia to to samo co marihuana) został zmieniony.
A ja tobie gratuluję sympatii do pasierbiewicza : pierwszej klasy kłamcy,pyszałka,chama ....
Chyba,że zadziałała tu zasada : swój swojego znajdzie ???
Andziu kochana ,złość piękności szkodzi,a ile wiosen Andzia sobie winszuje,że taka z frustrowana i nabzdyczona???