"Przemija postać świata" czyli podróż sentymentalna

Pandemia to dramat. Kwarantanna ma wszak swoje plusy. Nagle przystanek w życiowym rollercoasterze. Niespodziewania szansa powrotu do starych lektur, a i książek, po które nie było czasu sięgnąć. Zanurzam się w stare, rodzinne fotografie. Sentymentalna podróż do miejsc, w których byliśmy z tymi, których z nami już nie ma. Jakieś porządki. Jakieś bibeloty - wydają się być już częścią czasu przeszłego dokonanego - ale wciąż ważnego. Moja biblioteka rozsiana w paru miejscach zyskuje szansę, aby znaleźć się w jednym. Układam książki według autorów i działów. Niemal z każdą związana jest jakaś historia. Kiedy byłem w liceum nie przelewało się nam i mama wyzbyła się, chcąc, (a raczej) nie chcąc, sporej części naprawdę dużej biblioteki. Ale gdy patrzę dziś na Antoniego Gołubiewa „Bolesława Chrobrego” od razu przypominają mi się czasy dzieciństwa. Czterotomowa monumentalna powieść o pierwszym polskim królu, który „Szczerbcem” przywitał się z Kijowem, a koronowano go niedługo przed śmiercią, choć i tak od Zjazdu Gnieźnieńskiego w roku 1000 Polska dzięki niemu grała w ówczesnej europejskiej politycznej ekstraklasie.  Żaden cytat z powieści Gołubiewa o Polsce przełomu IX i X wieku nie utkwił mi tak w pamięci, jak to co ten katolicki pisarz i polityczny realista stwierdził – ku oburzeniu zresztą „polskiego Londynu” i wielu emigrantów z różnych kontynentów - że „Polska leży nad Wisłą”– a nie nad Tamizą, Sekwaną , Renem czy Potomakiem. Powtarzałem często ten cytat, choć dziś pewnie miałbym do niego większy dystans. Na półce znów ląduje Brandys za Brandysem. Historyczne powieści Mariana Brandysa: „Kozietulski i inni” (2 tomy), ale też „Nieznany  Książę Poniatowski”.  No i oczywiście „Kłopoty  z Panią Walewską”. Plus  rzecz jasna, przeczytany przeze mnie chyba parę razy od deski do deski, bodaj pierwszy z „Brandysowskiej” serii „Oficer największych nadziei” – książka o ulubionym adiutancie Napoleona, Józefie Sułkowskim, zamordowanym przez Egipcjan w 1798 roku i szczerze opłakiwanym przez cesarza. Bonaparte był Sułkowskim w jakimś sensie zafascynowany, oczywiście w inny sposób niż w już tu wspomnianej, swojej długoletniej kochance i matce swojego dziecka, Marii Walewskiej. Skądinąd tytuł książki Brandysa to cytat z Napoleona: „Był to oficer największych nadziei”..
Obok na półce z Brandysem książki Józefa Garlińskiego. Poznałem go w polskim Londynie. Gdy w swoim czasie pojechałem do biblioteki w Oxfordzie i sprawdziłem jakich książek polskiego pisarza w języku angielskim jest najwięcej, to stanąłem jak wryty. Myślałem naiwnie, że może Sienkiewicz, może Lem? A  tymczasem był to właśnie autor książek, które dziś stoją na mojej półce: „Oświęcim walczący” czy „Politycy i żołnierze”. Garlińskiemu – byłemu żołnierzowi Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie  w karierze autora bestsellerów w języku angielskim bardzo pomógł fakt, że ożenił się z  Irlandką, która  pilnowała nienagannej angielszczyzny w dziełach człowieka, który angielskiego nauczył się już jako dorosły człowiek.  Kiedyś Garliński kandydował na prezesa jakiejś emigracyjnej kombatanckiej organizacji. Wybory przegrał, wściekł się i poświęcił pracy psiarskiej. Cóż, błogosławiona porażka...
Po lewej od Galińskiego, Brandysa, Gołubiewa, historyczne powieści Wacława Gąsiorowskiego , którymi zaczytywałem się jako uczeń szkoły podstawowej. A dalej prawdziwy cymes, wydana we Lwowie i Warszawie 117 lat temu  Stanisława Witkiewicza rzecz o wielkim malarzu Aleksandrze Gierymskim. A potem cały festiwal Jana Parandowskiego, znacznie bardziej uwielbianego przez moją śp. Mamę niż przeze mnie. Jest „Niebo w płomieniach”, „Alchemia słowa”, „Dwie wiosny” , „Petrarca”, ale także, dla odmiany „Kiedy byłem recenzentem”.
Na półce na dole wiersze sekretarki Piłsudskiego Kazimiery Iłłakowiczówny, ale też Gałczyńskiego- najstarsze z 1949 i 1954 roku. Ale jest też jeden z najbardziej popularnych polskich pisarzy za granicą – w okresie II RP - Franciszek Antoni Ossendowski. W ramach serii „Cuda Polski” jego „Polesie” . Ossendowski, pisarz wybitny i wielki antykomunista…
Z sentymentem patrzę na dwie książki o Norwidzie. Pierwsza Lwa Kaltenbergha, ale przede wszystkim druga -człowieka, którego miałem zaszczyt poznać czyli Jacka Trznadla. Jego „Czytanie Norwida” jest oczywiście, może szkoda, sto razy mniej znane niż słynna „Hańba domowa” - swoim czasie podziemny bestseller: rozmowy z szefami partii komunistycznej w PRL. W mieszkaniu jego ojca, sędziwego Edwarda Trznadla mieszkałem w czasach studenckich we Wrocławiu. Trznadel -senior był ostatnim starostą Olkusza w II Rzeczpospolitej.
Patrzę na te książki, niektóre wydawane jeszcze przed I wojną światową, inne w II RP, jeszcze inne na emigracji, ale też w głównej mierze w PRL-u i myślę o tytule, który stoi na dolnej półce na prawo. Cóż, brzmi jak metafora: Hanny Malewskiej „Przemija postać świata”….

*tekst ukazał się na portalu wprost.pl