Magia namiętności - odcinek (3)

Rozczarowanie

Pociąg ekspresowy Montreal – Chicago pędził w kierunku granicy Stanów Zjednoczonych. Kanada pogrążała się w szybko zapadającym zmroku. Resztką sił upchnął walizę na półkę i osunął się ciężko na kolejowy fotel. Zrozpaczony, zmięty, niewyspany z trudem porządkował poplątane myśli. Do przedziału wszedł schludnie ubrany Murzyn z obsługi pociągu. Obrzucił go troskliwym spojrzeniem i bez słowa podał mu kubek kawy z croissantem, a Krzysztof uświadomił sobie, że od dwóch dni nic nie jadł.

– Thank you very much! – podziękował Krzysztof. – Na zdrowije! – odparł Murzyn łamaną polszczyzną. – Przynieść ci podjuska? – spytał i wyszedł, by po chwili powrócić ze świeżo obleczonym jaśkiem. Wsparłszy głowę na miękkiej poduszce przypomniał sobie, jak mama zmieniała mu pościel, jak w dzieciństwie zachorował na zapalenie płuc. – Chyba już miała tę operację – myślał z niepokojem. – Mam nadzieję, że Danuta jest przy niej.

Myśl o Danucie ściągnęła wyrzuty sumienia za zdradę, jakiej się dopuścił. A może los zesłał Ewę, żeby mi uświadomić, iż nie kochałem Danuty, jak mi się zdawało przez te cztery lata. Więc skoro nie była to miłość, nie było też zdrady, kombinował. Miarowy stukot kół przeniósł go w objęcia Morfeusza.

Obudziły go wrzaski rodaków, którzy pchali się kupą do wyjścia. Zorientował się, że stoją na stacji Chicago. Wszędzie było słychać powitalne okrzyki i gorączkowe nawoływania: – Józek! Tu! Tu jesteśmy! Mietek! A gdzie Staszka! 

Przeczekawszy ten zamęt wysiadł z wagonu na przestronny peron. W oddali zobaczył machających do niego ciotkę Mary i wuja Stanleya. – No, jesteś, bo Stasek juz myśloł, żeś sie zgubił – wysapała ciotka. – Hello Chris! How are you! – powitał go wujek. Jak się wyściskali, wuj zapytał podkrakowską gwarą: – A przywiezłeś mi ptoka? W pierwszej chwili Krzysztof nie złapał, o co mu chodzi., a gdy się w końcu domyślił, uspokoił wuja: – Tak! Tak! Przywiozłem ci orła, jak prosiłeś w liście. – Good! Very good! – ucieszył się wujek i dopytał: – A skrzydła mo – tu zamarł na chwilę w bezruchu, gdyż nie potrafił znaleźć właściwego słowa – takie? – skrzyżował ręce na piersiach – czy taaakie? – rozczapierzył ręce szeroko nad głową. – Taaakie wuju! – Very good! Excellent! Bo właśnie takiego chciołem. Bedzie stoł u mnie w lanczrumie na tiwisecie. - Całe szczęście, że pani sprzedawczyni z krakowskiej Cepelii zdołała mnie przekonać, bym zakupił orła z rozpostartymi skrzydłami, odetchnął z ulgą.  

Wuj zapakował towarzystwo do przepastnego forda. – A teraz zobaczysz Chicago – oznajmił z dumą w głosie. – Jedziemy do Downtown!  Wjechali do centrum. Oszołomiony, zadzierał głowę na widok niebotycznych wieżowców, których nazwy wuj wymieniał tak szybko, że nie sposób je było zapamiętać. Olśniony, patrzył na migające za szybą samochodu wytworne wystawy znanych domów mody, słynnych magazynów, butików i markowych galerii.

O kurczę! Tu na jednej ulicy jest więcej sklepów niż w całym Krakowie! Powoli zapadał zmierzch. I raptem miasto rozbłysło milionami świateł, wielobarwnych neonów i ruchomych reklam. Wszystko migotało, falowało, wirowało, strzelało gejzerami iskier jak w jakiejś baśniowej krainie. Wuj nie przestawał pytlować, lecz Krzysztof go nie słuchał oczarowany kolorowym światem.  Jednakże pełnię szczęścia mąciła myśl, że bez Ewy nie potrafi się niczym cieszyć. 

Z zamyślenia wyrwały go słowa ciotki: – Teraz pojedziemy do mnie, bo Stasek mieszka za miastem, z bogatymi. Mijali kolejne światła zostawiając za sobą chicagowskie centrum. Skończyły się wieżowce i reklamy. Wjeżdżali w coraz bardziej ponurą okolicę pełną podobnych do siebie, brzydkich, starych domów. Na ulicach walały się śmieci, puszki po piwie i tekturowe kartony.

– To jest polskie Jackowo, tu mieszkam – zakomunikowała ciotka. Wuj zatrzymał samochód przed jakąś obskurną czynszową kamienicą, podziękował za orła i szybko odjechał. – Staszek tu nie chce stawiać kary, bo mu zawsze porysują. Rozwrzeszczana zgraja kolorowych wyrostków grała w kopanego metalową puszką. – To Portorykany, psia ich mać, wszędzie się wpychają! – tłumaczyła ciotka pogardliwym tonem.

Weszli do mrocznego korytarza. Po sforsowaniu trzech zamków ciotka wprowadziła go do mieszkania. Zajmowała zagracony pokój z maleńką kuchenką przerobioną z holu. Zakratowane okno wychodziło na mur ciemnej studni ciasnego podwórza. Gdy na telewizorze okrytym haftowaną w różyczki serwetką zobaczył siedzącą w szerokim rozkroku debilnie uśmiechniętą lalkę w krakowskiej sukience, uświadomił sobie, że łatwo nie będzie. Kurwa! Gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? – rozmyślał w panice.

Ale to był dopiero początek koszmaru. Bowiem ciotka wprowadziła go do ciasnej wnęki bez okna, gdzie mieściło się tylko łóżko i dwie nocne szafki. Ściany i sufit ktoś pomalował niechlujnie landrynkowym lakierem. Nad łóżkiem wisiała lampka z dyndającym nadpalonym abażurem. – Tu będziesz mieszkał, możesz się rozpakować! – rzuciła ciotka i poszła do siebie.

Oszołomiony usiadł na skraju łóżka. Rany Boskie! Co będzie, jak Ewa dostanie tę wizę do Stanów? Przecież nie mogę jej przyjąć w tym syfie! To taka ta Ameryka! Wystarczy pół godzinyjazdy samochodem, by się przenieść z bajecznego raju do dantejskiego piekła. Niestety, wyglądało na to, że raju nie będzie.

Otrzeźwienie

Nazajutrz od rana mieli szukać pracy. Naturalnie na czarno. Ciotka znalazła w gazecie kilka, jej zdaniem atrakcyjnych ogłoszeń. – Tylko się nie przyznawaj, że masz wyższe szkoły! – przestrzegła Krzysztofa, który właśnie przeglądał przetłumaczone na angielski zaświadczenia z uczelni. – Zapamiętaj sobie, że tu, w Ameryce Polacy zawsze byli i będą od czarnej roboty. Dotknięty tą przestrogą nerwowo rozmyślał: - Jak to? Co jest grane? Przecież mam ukończone prawie pięć lat studiów w Polsce, co poświadczył notariusz, a tłumacz przysięgły, za ciężkie pieniądze wystawił stosowny dokument. Czytając w jego myślach, ciotka zagroziła: A tych papierów nawet nie pokazuj!

Miejskim trolejbusem zajechali do pierwszej fabryki. W gabinecie bossa okazało się, że ciotka miała rację. Bowiem szef pytał o wszystko, poza wykształceniem. Usłyszał natomiast proste, a zarazem najtrudniejsze pytanie, jakie mu dotąd zadano: – Co umiesz robić? – pytał w kółko właściciel fabryki. Myślał, że będą pytać o szkołę, studia, dyplom. Tymczasem, po kolejnym pytaniu uzmysłowił sobie, iż mimo skończonych studiów, nie potrafi pisać na maszynie, nigdy nie pracował w fabryce, nie umie ani toczyć, ani spawać, że się nie zna na prądzie, nie ma pojęcia, jak zreperować zepsutą lodówkę, nie mówiąc o cieknącym kranie. Owszem, jako prawie absolwent Wydziału Geologiczno Poszukiwawczego Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie świetnie się znał na skałach i minerałach, lecz na co to komu było potrzebne w Chicago?

Za pierwszym podejściem roboty nie dostał. Do obiadu wykonali jeszcze kilka podejść z identycznym skutkiem. W końcu dotarli na obrzeże miasta, gdzie, jak niosła fama pewien Żyd zatrudniał  Polaków „od ręki”. Faktycznie, bez żadnych pytań przyjęto go do pracy.

Kiedy się późnym popołudniem dowlekli do domu, ciotka oznajmiła: – No, jak już masz robotę, to będziesz mi od dzisiaj, co dwa tygodnie płacił za mieszkanie, jedzenie, pranie i sprzątanie. Czyżby ciotka mnie zaprosiła do Ameryki, bo chciała sobie dorobić do renty? – pomyślał z niedowierzaniem.

Golgota

O piątej rano zatłoczonym trolejbusem jechał do pierwszej w swoim życiu pracy w fabryce, gdzie produkowano części do lodówek. Na miejscu przekonał się, że haruje tam od świtu do zmroku rój niemówiących po angielsku Polaków. Na hali panował pośpiech charakterystyczny dla robotników bojących się utraty pracy. Uderzył go zaduch i nieznośny hałas klekoczących maszyn.

Jak mówił szef objął jedno jedyne wolne stanowisko. Jego zadaniem był montaż chłodnic lodówkowych. Siedząc na metalowym stołku miał przed sobą szyny, w które w stosownym momencie trzeba było wsadzić wygiętą spiralnie miedzianą rurkę. Tuż nad jego głową wirowało huczące złowieszczo koło zamachowe. Po lewej zwisała na łańcuchach szpula aluminiowej blachy ciętej z przeraźliwym zgrzytem na paski, które plująca parą pneumatyczna łapa przesuwała z łoskotem nad wspomnianą rurkę. Wtedy tuż przed jego nosem spod sufitu spadała z potwornym łomotem dwutonowa prasa. Uformowaną chłodnicę musiał szybko wyjąć, bo za parę sekund miał w nią znowu rąbnąć ten upiorny kafar. A jeśli nie zdążył, jak spod ziemi wyrastał zmianowy i skreślał mu godzinę z przerobionej dniówki.

Tyrając jak mrówka w tej manufakturze, Krzysztof często myślał o kultowym filmie  Chaplina, genialnie wyszydzającym dumę Ameryki, jaką była produkcja w systemie taśmowym. Po kilku dniach opanował robotę do takiej perfekcji, że był w stanie wykonywać wszystkie czynności z zamkniętymi oczami. Pracował nawet we śnie, bowiem ciotka, co rano gderała, że znowu wrzeszczał w nocy machając rękami.

Zrozumiał na czym polega tajemnica sukcesu gospodarki Stanów Zjednoczonych! Przypomniał sobie walającą się po domu w Krakowie książeczkę ze wskazówkami niejakiego Okołowicza, jakie Autor dawał Polakom w poradniku pt. „Wskazówki dla wychodźców jadących do Ameryki”, wydanym w Krakowie na początku wieku, w którym Autor przestrzegał:

Kto ma zamiar udać się za morze w celach zarobkowych powinien się przede wszystkim dobrze zastanowić, czy mu się opłaci kraj rodzinny opuszczać i szukać szczęścia wśród obcych. Nie powinien też wybierać się w podróż zamorską, kto obawia się ciężkich trudów i chciałby mieć w swym życiu lekki kawałek chleba. Za morzem można bowiem dojść do czegoś tylko przy nadzwyczaj ciężkiej pracy fizycznej, a każdy cent, jaki się tam odkłada okupiony bywa nadludzkim wysiłkiem ochrzczonym krwawym potem…”.  

Z każdym dniem coraz lepiej rozumiał przekaz tego poradnika i coraz częściej zadawał sobie pytanie, jak to jest, że odczłowieczeni robotnicy tej fabryki tyrając, jak zwierzęta zaprzęgnięte do kieratu za kilka dolarów są szczęśliwi, że mają tę pracę. Zrozumiał bowiem, że ów czczony w Polsce złoty cielec nazywany amerykańskim etosem kornego dochodzenia do szczęścia mozolną, mrówczą pracą to po prostu jedna wielka ściema dla frajerów.

Obłęd

Harował w tym piekle po dwanaście godzin dziennie, bo za overtime płacono podwójnie. Już dawno rzuciłby tę pracę, gdyby nie nadzieja, że przez trzy miesiące zarobi na tyle, by się z Ewą w Polsce jako tako urządzić. Tą nadludzką orką zarabiał tygodniowo sześćdziesiąt dolarów, co przy ówczesnym kursie, kiedy za dolara płacono sto czterdzieści złotych, było sumą zawrotną.

Lecz nie to było najgorsze.

Bowiem jak wracał po pracy do domu skonany i głodny, ciotka serwowała „obiad”, a w rzeczywistości resztówki z kotła pobliskiej stołówki, gdzie na zmywaku dorabiała do emerytury. A jak nie chciał jeść obrażała się i stroiła fochy piętnując niewdzięczność krewniaka ze starego kraju.

Na domiar złego ciotka miała pewną iście makabryczną pasję, bowiem wraz z trzema kumami z pobliskiej parafii, w mieszczącym się nieopodal domu pogrzebowym stroiła umarlaków do trumny. A że ktoś stale odchodził, prawie codziennie, gdy wracał do domu ledwie żywy cioteczka ciągnęła go do  kostnicy, by ocenił efekty jej misternej pracy. To był istny koszmar, a stałe obcowanie z odpicowanymi na glanc nieboszczykami, zwłaszcza nieboszczkami w pełnym makijażu wystrojonymi w barwne suknie wpędzało go w coraz głębszą depresję.

To już nie były żarty. Bowiem ciotka całymi godzinami gderliwym głosem zamęczała krewniaka tysiącami pytań: czy świętej pamięci Józia miała jego zdaniem dobrze dobraną szminkę, a Boże świeć nad jej duszą, Stasia, odpowiednią fryzurę do kroju sukienki, zdradzając mu przy okazji mrożące krew w żyłach tajniki swojego warsztatu, jak to czasem trzeba przystrzyc włosy w nosie, bo psują makijaż, nie mówiąc o paznokciach i innych detalach. Mieliła jęzorem bez przerwy, a jej mimowolny słuchacz coraz szybciej się zbliżał do granic obłędu.

A gdy zasypiał w swojej dziupli głodny, gdyż ciotka przetrzymywała w lodówce swoje makabryczne pudry i mazidła, całymi nocami śmiały się do niego szczerzące zęby upiorne twarze uszminkowanych nieboszczek wyciągających do niego ręce z umajonych trumien.

O czwartej trzydzieści nad ranem skonany, niewyspany, bez chęci do życia zwlekał się do pracy.

Bezradność

Siedział w kuchni, bo w jego celi nie było nawet krzesła. Usiłował napisać list do matki, lecz nie mógł zebrać myśli, gdyż ciotka doprowadzającym go do obłędu skrzekliwym dyszkantem jak najęta pytlowała o swoich nieboszczkach.

Zadzwonił telefon.

– Oho! Jest nowa robota – zaskrzeczała ciotka zacierając ręce. Podniosła słuchawkę i po chwili milczenia warknęła ze złością: – Jakaś kobieta do ciebie, Chris.

Z walącym sercem podszedł do telefonu.

– Halo! Czy to ty, Krzysiu? – usłyszał ukochany głos. – Tak! Tylko..., jąkał się zmieszany, bo ciotka złośliwie coraz głośniej gderała, że kto to widział, żeby do kogoś wydzwaniać o tej porze. W słuchawce pobrzmiewał najnowszy przebój Elvisa Presley’a.  – To ja, Ewa! – przekrzykiwała muzykę. – Dzwonię z Montrealu! Mamy przerwę w pokazach... Ciotka zawisła mu nad głową, nadstawiając ucha. – Bardzo się cieszę, że dzwonisz! – odpowiedział przyciszonym głosem przysłoniwszy dłonią słuchawkę. Krzysiu! Mój malutki! Tak strasznie za tobą tęsknię! Kocham cię! Kocham! Kocham! – krzyczała. – Dlaczego cię tu nie ma?! To Expo jest fantastyczne! Ale nie umiem się niczym cieszyć bez ciebie! Czy ty też mnie tak kochasz?  – Tak, o odparł krótko, bo ciotka wciąż wisiała mu nad głową. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – spytała. – Czy coś się zmieniło? – w jej głosie zabrzmiała nutka niepokoju. – Nie nic, tylko nie mogę swobodnie rozmawiać. Najlepiej będzie, jak do mnie napiszesz! Na „Batorym”, dałem ci adres cioci!

W słuchawce zapadła cisza.

Po chwili, tak jak się obawiał, usłyszał: – Nie takiej rozmowy się spodziewałam, Krzysiu. Ale zrobię, jak chcesz i napiszę do ciebie. Ale, jeśli coś jest nie tak, to proszę odpisz szczerze! Muszę kończyć! Zaczyna się pokaz. Wiesz… odezwał się, lecz usłyszał tylko trzask odkładanej słuchawki.  

Ogarnęła go rozpacz, wściekłość i poczuł nieznośny ból w skroniach. – Szkoda, żeś nie wlazł do tej słuchawki! Wielki mi uczony ze starego kraju. Rodziny się wstydzi, skrzeczała ciotka. Chciało mu się wyć. Jak się ta ropucha nie uspokoi to za chwilę ukręcę łeb starej wiedźmie!, - pomyślał rozgorączkowany i uciekł do swojej dziupli. Do rana nie zmrużył oka. Dręczyła go myśl, że wyszedł w oczach Ewy na niepoważnego dupka.  

Ewakuacja

Był piątkowy wieczór. Po dłużącym się w nieskończoność tygodniu niewolniczej orki wracał do domu marząc by się na chwilę położyć. Niestety, ciotka miała gości. Przyszły do niej kumy z domu pogrzebowego i pan Adam, absztyfikant, antypatyczny, samotny, zgorzkniały, zrzędliwy emeryt, który, pisał ciotce listy do krewniaków w Polsce. – No to mam wieczór z głowy – jęknął.

Ciotka podała mu wystygły obiad zaznaczywszy, że: „taki kawałek porku kosztuje u buczera ponad pół dolara” i wróciła do swoich kum, by skończyć przerwaną opowieść, jak to zmarłej przedwczoraj świętej pamięci Stefanii musiała dwa razy depilować odrastające wąsy.

W chwili, kiedy z najwyższym trudem przełykał ostatni kawałek zimnej wieprzowiny ciotka oznajmiła: – Acha, Chris! Przyszedł list do ciebie! Omal się nie udławił na myśl, że to Ewa pisze. Drżącymi dłońmi odwrócił kopertę. Ale, list był od Danuty. Rozczarowany, rozerwał kopertę ciekaw wieści o operacji mamy. Przeczytał pierwsze zdanie i poczuł, że krew spływa mu do nóg, a świat się zapada w jakąś czarną dziurę. Danuta pisała, że po operacji wdało się zapalenie otrzewnej i mama nie żyje. Musiał bardzo zblednąć, bo raptem zrobiło się cicho.

– Stało się coś? – zapytał po chwili pan Adam. – Tak, umarła mi mama – odparł nieswoim głosem. Zapadło milczenie. – A jaka była stara? – przerwał ciszę absztyfikant ciotki. – Miała pięćdziesiąt trzy lata – jęknął. – No good! No good! Szkoda! Trochę za wcześnie umarła, bo mogła jeszcze parę lat popracować – zaskrzeczała ciotka.

Na słowo „popracować” Krzysztof aż podskoczył i cudem się powstrzymał, żeby jej nie wygarnąć. Chyba się przesłyszałem? – zagotował. To babsko powiedziało „popracować”, nie „pożyć”! Siedział odrętwiały nie wiedząc, co ze sobą począć.

Ta Ameryka to kraj jakichś totalnie pomylonych ludzi! Liczysz się, póki harujesz! Przestajesz tyrać, umieraj! Ciocia ci machnie makijaż, a potem do pieca, zrobić miejsce innym, by mogli zapierniczać w tym obłędnym kieracie. Poczuwszy cisnące się do oczu łzy uciekł do swojej nory. Rzucił się na łóżko i miętosząc w dłoni list obwieszczający straszliwą wiadomość, zwinął się w kłębek gryząc z rozpaczy poduszkę. 

Płakał bardzo długo, a jak trochę ochłonął uprzytomnił sobie, że nigdy dotąd tak nie rozpaczał, że kompletnie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo kocha matkę. Boże! Ileż razy byłem dla niej niedobry – katował się ogarnięty wyrzutami sumienia. – Drażniła mnie. Były dni, że jej unikałem zamykając się w swoim pokoju. Złapał się za głowę. Jezu!!! – Straciłem na zawsze matkę! Nie mam już nikogo z najbliższej rodziny! 

Gdy się trochę uspokoił, próbował ocenić sytuację: W Ameryce jestem na kompletnym zerze, a w Polsce mam dług zaciągnięty przez mamę na mój na bilet do Ameryki! Uświadomił sobie, że wciąż miętosi list, którego nie doczytał do końca. Przetarł piekące oczy i rozprostował zmiętą kartkę. Danuta pisała, że się zajęła pogrzebem, a jej matka jako prawnik wiedziała, jak zabezpieczyć mieszkanie do jego powrotu. Uderzyło go zdanie: „a więc kochany Krzysiu, będziemy mieli gdzie mieszkać”. Rany Boskie! Przecież ona cały czas myśli, że ja do niej wrócę! Nie wie, że pokochałem Ewę! No nie! Chyba się zabiję! To ponad moje siły!

Kiedy tak siedział zdruzgotany z kuchni dobiegł ochrypły głos ciotki: – Chris! No chodźże do nas! Trzeba porozmawiać! Goście mieli chmurne miny, jak ława przysięgłych przed ogłoszeniem wyroku. Czuł, że są po naradzie. – Już zdecydowaliśmy – obwieściła ciotka. W Polsce już nie masz nikogo i najlepiej będzie, jak zostaniesz w Ameryce. Na początku trochę ci pomożemy, a jak staniesz na nogi, oddasz nam pieniądze. Jak będziesz solidnie pracował nie myśląc o głupstwach, to w Ameryce nie zginiesz. Chciał coś powiedzieć, lecz ciotka mu przerwała w pół słowa: – Aha! Jeszcze jedno! Jak będziesz pisał do Polski, to nie zapomnij wspomnieć tej naszej kuzynce z Myślenic, co znała twoją matkę, by sobie po niej wzięła lokówki do włosów, które w zeszłym tygodniu posłałam twojej matce w paczce. Kompletnie go zamurowało, a ciotka jak gdyby nic, włączyła telewizor na pełny regulator, zaś goście zajadając chipsy zaczęli rechotać, bo akurat zaczynał się show jakiegoś znanego komika.

Tego już było za wiele. Przeciągnęli strunę. Pojął, że z tymi ludźmi nie jest w stanie zostać ani chwili dłużej. Słowa: „Nie zapomnij o lokówkach” przewiercały mu mózg. Spakował walizkę i bez słowa wyszedł z domu ciotki.

Krajanie

Jedno, o czym marzył, to znaleźć się jak najdalej od tych strasznych ludzi. Kroczył przed siebie bez celu. W końcu jakiś autobus zabrał go do centrum. Wysiadł na przystanku koło Prudentialu, w samym sercu miasta. Zbliżało się Boże Narodzenie 1967. Chicago kipiało świąteczną gorączką. Z nieba leciały ciężkie płaty śniegu. Wokół migotały wielobarwne lampki wszechobecnych choinek i zewsząd dobiegały strzępy amerykańskich kolęd. Z jakiejś knajpki dolatywały strzępy głosu Franka Sinatry śpiewającego White Cristmas, a dwa kroki dalej pobrzękiwały radosne dzwoneczki, Jingle Bells Nat King Cole’a. Miasto było pełne roześmianych ludzi. Jedni wracali do domu z torbami pełnymi zakupów. Inni się całowali. A jeszcze inni gwarzyli beztrosko w przytulnych kafejkach, przy świątecznym drinku. Potrącany przez rozradowanych przechodniów kroczył przed siebie, jak ślepiec. Nie miał już siły rozpaczać. Zbyt dużo nieszczęść zwaliło się naraz.

Docierało do niego, że został sam na obczyźnie, bez matki, bez Danuty, bez Ewy, bez kąta do spania, z paroma centami przy duszy, w milionowym mieście, gdzie nie zna nikogo! Poczuł śmiertelne zmęczenie.

Muszę na chwilę gdzieś przysiąść – pomyślał na widok przytulnego pubu. Przy barze siedziało kilku podchmielonych mężczyzn. Było wolne miejsce. Usiadł, wsparłszy nogę na walizce w obawie, by jej ktoś nie zwinął. Przypomniał sobie whisky z coca-colą, jaką mu na „Batorym” serwował kapitan. Zamówił podwójną. Trochę mu ulżyło. Powtórzył kolejkę… Wtem, usłyszał polską mowę. Podniósł ciężko głowę sponad opróżnionej szklanki. Obok siedzieli dwaj młodzi chłopcy. Lekko wstawiony wyjął papierosa i spytał po polsku o ogień. Przerwali rozmowę taksując go wzrokiem. – Witamy krajana ze starego kraju! – odezwał się siedzący bliżej. – Mam na imię Kazik, jestem z Poronina, a to mój koleś Antek, spod Białegostoku. – A ja mam na imię Krzysztof i jestem z Krakowa – przedstawił się. – Aaaa! Z Krakowa! Byłem tam kiedyś. Wawel, Sukiennice, wszystko znam! – przechwalał się Kazik. – Ja też miałem kiedyś jechać do Krakowa, ale jakoś nie wyszło – wyznał zawstydzony Antek. – Napijesz się z nami? Po chwili wahania przyjął zaproszenie. – Na co masz ochotę? – spytał Kazik. – Jeśli można, to poproszę o whisky z coca-colą i odrobiną lodu – odparł. – Czego? Z czym? – zadziwił się Kazik. – A zresztą zamów sobie, co lubisz, dzisiaj my stawiamy! - po czym zamówił dla siebie i swego kolegi po dwie setki czystej, obowiązkowo bez lodu i żadnej zakąski.

No i się zaczęło. Po polsku. Do spodu. Jak już byli wszyscy równo zaprawieni, Antek zauważywszy walizkę, zapytał: – A cóż to, kolego, chodzisz na wódkę z walizką? Czyżbyś miał kłopoty? No! Gadaj! Tylko nie kombinuj!...

Mocno wlany Krzysztof opowiedział pokrótce przygodnym kamratom, co się mu przydarzyło. Słuchali z otwartymi japami, a kiedy skończył opowieść, Antek zeskoczył z barowego krzesła i ryknął na całe gardło: – Krzychu!!! Kurwa jego mać!!! Tej ciotce to bym nogi z dupy powyrywał! Po czym klepnął w plecy nowego kolegę, aż zadudniło i huknął jeszcze głośniej: – Krzychu! Nie zostawimy cię samego! Nie masz nic do gadania! Od dziś mieszkasz z nami! Po czym skinął na barmana, zrobił do Krzysztofa oko i ryknął: – No to strzemiennego brachu!!!!

Krzysztof Pasierbiewicz

CDN za tydzień

Poprzednie odcinki:

Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/65...

Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/65...

Post Scriptum
Ponieważ pierwszy komentarz dodał niejaki Jan Woleński, który trollował u mnie w przeszłości pod różnymi nickami, potem się do tego przyznał pod własnym nazwiskiem i przyrzekł, że już nigdy nie pojawi się na moim blogu, co łatwo sprawdzić, - pragnę zwrócić uwagę czytelników, że to niejaki Woleński złamał dane przyrzeczenie. A tym, którzy mogliby mi zarzucić, że rozgrywam na blogu swoje prywatne spory wyjaśniam, że ja nie dyskutuję z rzeczonym trollem, bo i nie ma z kim dyskutować, tylko odpowiadam na jego kolejną zaczepkę.
 
Panie Woleński!
Celowo opuszczam tytuł profesora przed Pańskim nazwiskiem, bo w recenzji Pańskiego koronnego dzieła pt. "Lustracja jako zwierciadło", zastępca dyrektora Instytutu Pamięci Narodowej pan Piotr Gontarczyk pisze między innymi, cytuję dosłownie:
„Lustracja jako zwierciadło” to objaw wyraźnej „degradacji statusu profesora uniwersyteckiego”… i dalej „Sięganie po insynuacje i pomówienia – tak pod adresem poszczególnych osób, jak i całych zbiorowości – jest immanentną częścią jego „toków argumentacji”, a pomówienia prof. Woleńskiego spływają po mnie jak po przysłowiowej kaczce…”, koniec cytatu – vide (GLAUKOPIS Nr 28, a.d. 2013).
 
Ponieważ do dnia dzisiejszego nie zaskarżył pan (dlaczego?) pana Piotra Gontarczyka o napisanie tych słów, a mnie niegdyś wytoczył pan proces za napisanie na blogu kilku niewinnych zdań pod pana adresem w porównaniu z tym, co pisze Gontarczyk uważam, że mam pełne prawo, a nawet obowiązek pomijania tytułu profesora przed Pańskim nazwiskiem.
 
A teraz odpowiadam na zaczepny komentarz niejakiego Jana Woleńskiego:
 
1. Co Pański komentarz ma wspólnego z moją dzisiejszą notką?
2. Znowu napatoczył się Pan na mój blog wyłącznie celem popsucia powietrza
3. Pisząc, że rzekomo „korzysta pan z uprzejmości p. Felicjana ośmiesza się Pan po raz nie wiadomo już który, bo stali goście mojego blogu doskonale wiedzą, że Pan sam ze sobą gada, gdyż Felicjan to kolejny Pański Nick, za którym się Pan kryje.
4. A to, co pan robi rzeczywiście przypomina ubeckie metody czasu minionego i ja na to nic nie poradzą. Po prostu, jak pisał Oscar Wilde: „Habit is a secondo nature”
5. Co ma piernik do wiatraka, kiedy Pan ni z gruszki ni z pietruszki wypisuje o jakichś ubekach z Uniwersytetu Jagiellońskiego w komentarzu do dzisiejszej notki.
6. Jest Pan żałosny Panie Woleński i mam nadzieję, że Goście mojego blogu potraktują Pana tak, jak Pan zasługuje.
7. I proszę nie psuć moim Gościom przyjemności z lektury.
Bez pozdrowień, Krzysztof Pasierbiewicz

Zaś wszystkich Gości mojego blogu przepraszam za ten przykry incydent, ale nie mam żadnych możliwości pozbyć się tego grzyba, gdyż na Naszych Blogach nie ma możliwości blokowania upierdliwych trolli. 

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika JJC

18-06-2015 [18:18] - JJC | Link:

Korzystam z uprzejmości p. Felicjana, aby przekazać, co następuje:

P. Pasierbiewicz odpowiedział jednemu z dyskutantów:

„Już 75 komentarzy w tym 90% to wypowiedzi intelektualnie upośledzonych frajerów zmanipulowanych przez zawodowego hejtera [czyli mnie – JW]. […] fundamentalną metodą ubecką niszczenia niepokornych było oskarżanie ich o współpracę z bezpieką. To jest ubecki elementarz. Ale język Pańskiego komentarza mówi swoje i każdy doświadczony Polak rozpozna, kto takiego języka używał w czasie na szczęście minionym.”

Wszelako p. Pasierbiewicz przygaduje jak kocioł garnkowi. 10.10.2012 publicznie oświadczył (a potem to powtórzył w mowie i piśmie), że w stanie wojennym krakowscy naukowcy „walili drzwiami i oknami do UB, a najgorsi byli ci z UJ”, bezkrytycznie korzystając z korepetycji, jakich udzielił mu po sąsiedzku były funkcjonariusz SB. Niedługo potem (13.01.2013 ) napisał na swoim blogu, że ponieważ jestem przeciw lustracji, mam coś za uszami. Jest to typowa aluzja w starym stylu. Tak więc, p. Pasierbiewicz nieźle opanował ubecki elementarz. A styl jakiego używa świadczy, że pewien czas nie jest jeszcze miniony, przynajmniej u niektórych.

Jan Woleński

PS. Przy okazji informuję, że identyfikacja mnie z całym szeregiem internautów (m. in. z panem Felicjanem) krytykujących p. Pasierbiewicz jest tylko i wyłącznie produktem jego urojeń.

-----------------------------------------------------------------

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-06-2015 [19:52] - Krzysztof Pasie... | Link:

Panie Woleński!
Odpowiedź na ten komentarz zamieściłem w Post Scriptum do mojej dzisiejszej notki.
Bez pozdrowień,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika JJC

18-06-2015 [22:46] - JJC | Link:

Prof.Woleński przekazał mi wiadomość, że jednak odpowie bez mojego pośrednictwa, ale najpierw musi zalogować się, bo jego aktualny nick jest unieważniony.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-06-2015 [23:03] - Krzysztof Pasie... | Link:

@felicjan vel Woleński

"Prof.Woleński przekazał mi wiadomość, że jednak odpowie bez mojego pośrednictwa, ale najpierw musi zalogować się, bo jego aktualny nick jest unieważniony..."
------------
A kto go unieważnił? Jeśli wolno spytać oczywiście.

Obrazek użytkownika JJC

18-06-2015 [23:17] - JJC | Link:

Proszę pytać w redakcji.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-06-2015 [23:41] - Krzysztof Pasie... | Link:

@felicjan

"Proszę pytać w redakcji..."
------------
Coś podobnego! Redakcja się odważyła? Jutro będzie nota protestacyjna B'nai B'rith, albo jeszcze gorzej. Niemniej jednak trzymam kciuki za Redakcję.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-06-2015 [21:10] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Felicjan vel Jan Woleński

"Korzystam z uprzejmości p. Felicjana, aby przekazać, co następuje..."
----------------
Panie Woleński! Szują można być na użytek prywatny.
Ale Pana, choć nie umiem tego zrozumieć, Rada Fundacji na rzecz Nauki Polskiej ogłosiła laureatem nagrody FNP cieszącej się opinią najpoważniejszego wyróżnienia naukowego w Polsce, co Pana czyni osobą publiczną, która nie powinna, a właściwie nie ma prawa się ośmieszać.
A to, co Pan wyprawia na moim blogu odbiera powagę nie tylko Rady Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, ale także Polskiej Akademii Umiejętności, gdzie też nierozważnie powierzono Panu zobowiązujące funkcje.
A zamieszczając u szeregowego blogera, komentarze na poziomie, jakim tam poziomie?, poniżej poziomu przysłowiowej dolnej grupy stanów niskich, przekreśla się Pan jako naukowiec.
Czy Pan sobie rzeczywiście nie zdaje z tego sprawy?

Puknij się Pan w czoło, bo jak Pan tego nie zrobi ośmieszy Pan na całe pokolenia siebie, swoje dzieci i wnuki. Pomyślał Pan o tym kiedyś???

Pan jest obłąkany Panie Woleński. Z nienawiści.

Bez pozdrowień.

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75400,148...

Obrazek użytkownika modus

19-06-2015 [09:57] - modus | Link:

Jan Woleński

Znalazłem trafne spostrzeżenie w Pańskim komentarzu z 2015-06-18 [21:10, mianowicie Pańskie stwierdzenie o samym sobie, wyrażone w zdaniu "nie umiem tego zrozumieć". Zresztą nie tylko tego, ale zdecydowanej większości problemów, z którymi usiłuje się Pan nieudolnie borykać. Jako ilustrację wystarczy podać odniesienie do artykułu (link po "Cały tekst"). Oto fragment:
"Profesor Jan Woleński jest dziś jednym z najbardziej rozpoznawalnych w świecie filozofów polskich. Znane są jego prace z zakresu historii filozofii, zwłaszcza filozofii polskiej, logiki formalnej i jej historii, filozofii języka i epistemologii, etyki i filozofii prawa. Wypromował 25 doktorów. Jest autorem łącznie prawie 2 tys. publikacji, w tym 650 zagranicznych. Wśród nich jest m.in. 29 książek, w tym pięć monografii oraz 620 artykułów. Do jego najważniejszych prac należą książki: "Filozoficzna szkoła lwowsko-warszawska", "Epistemologia. Poznanie, prawda, wiedza i realism", oraz zbiory artykułów: "Essays in Logic and Its Applications in Philosophy" (2011), "Historico-Philosophical Essays" (2012). Jego prace ukazały się po polsku, angielsku, francusku, hebrajsku, hiszpańsku, niemiecku, rosyjsku, rumuńsku i ukraińsku."
łatwo zauważyć, że rekomendowany przez Pana tekst całkowicie potwierdza Pańskie głębokie ustalenia na mój temat.

Obrazek użytkownika JJC

18-06-2015 [20:45] - JJC | Link:

To co w reakcji na niżej zamieszczony przeze mnie komentarz prof.Woleńskiego pisze powyżej w punkcie 3 Post Scriptum Pasierbiewicz jest zwykłym kłamstwem. I takie zwykłe kłamstwa nie są w blogowaniu Pasierbiewicza czymś niezwykłym. Wręcz przeciwnie, są zjawiskiem zwykłym w tym znaczeniu, że nagminnym. To stała metoda "polemiczna" blogera Pasierbiewicza. Dlatego określenie, jakiego użył kiedyś prof.Woleński w stosunku do autora tego blogu, cyt. "bl(a)ger Pasierbiewicz" jest nie tylko dowcipne, ale także ze wszech miar uzasadnione.
Jeśli zaś o mnie, czyli Felicjana chodzi, to ja jestem po prostu dawny Felek, o czym dobrze wiedzą zarówno starzy czytelnicy jak i sam autor tego blogu. Tyle, że jako stary bl(a)ger uparcie mówi Pasierbiewicz co innego, bo wydaje mu się, że to jest korzystny dla niego koncept zwalczania krytyków jego bl(a)gowania.
Pozdrawiam wszystkich rozsądnych czytelników
Felek Felicjan

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-06-2015 [21:21] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Felician vel Felek vel Jan Woleński

"Jeśli zaś o mnie, czyli Felicjana chodzi, to ja jestem po prostu dawny Felek, o czym dobrze wiedzą zarówno starzy czytelnicy jak i sam autor tego blogu..."
---------------
Wiedzą także, że Felek to Woleński. Powiem więcej. Również wiedzą, dlaczego zmienił Pan nick "Felek" na "Felicjan".

I jeszcze jedna prośba. Niech się Pan nie ośmiesza w oczach "Koteczki", którą Panu kiedyś wyciągnąłem, bo to wspaniała kobieta niezasługująca na takie upokorzenie.

Bez pozdrowień.

Obrazek użytkownika JJC

18-06-2015 [21:45] - JJC | Link:

Panie Pasierbiewicz, Pan jesteś nie do przebicia!:) A, pomijając już profesora, dlaczego zmieniłem Felka na Felicjana?:)

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-06-2015 [22:31] - Krzysztof Pasie... | Link:

@felicjan

"A, pomijając już profesora, dlaczego zmieniłem Felka na Felicjana?:)..."
------------
Kumaci wiedzą.

Obrazek użytkownika modus

19-06-2015 [09:38] - modus | Link:

Jan Woleński
Pomijam sprawę tożsamości felka, felicjana i Woleńskiego, ponieważ pan dr Pasierbiewicz kieruje się przywidzeniami.
Faktycznie owa wspaniała kobieta nie zasługiwała na takie upokorzenie, aby być wyciągniętą przez Pana. I nie została.

Obrazek użytkownika Domasuł

18-06-2015 [21:32] - Domasuł (niezweryfikowany) | Link:

Wstrząsające przeżycia bohatera, chociaż nie jednoznacznie negatywne; w końcu spotyka też Ewę i teraz tych dwóch chłopaków, którzy chcą mu pomóc. Jadąc w dzisiejszych czasach na Wyspy bywa nie lepiej a nawet gorzej. Jeśli nie jesteś bezwzględnym egoistą i cwaniakiem to może być bardzo ciężko. Poza tym tak sobie myślę, że Polacy wybrali sobie najgorsze miejsce jakie mogli w USA; chyba przez sentyment do własnego kraju. Gdyby wyjeżdżali do Teksasu to przynajmniej klimat byłby cieplejszy, a to już jakiś plus.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-06-2015 [22:20] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Domasuł

"Jadąc w dzisiejszych czasach na Wyspy bywa nie lepiej a nawet gorzej. Jeśli nie jesteś bezwzględnym egoistą i cwaniakiem to może być bardzo ciężko..."
----------------
Dlatego właśnie napisałem tę książkę. Od pięćdziesięciu lat nic się nie zmieniło.

Bo Polak może być w pełni szczęśliwy tylko w Polsce!

Myślę, że właśnie dlatego tę skromną książkę wydało przezacne i poważne Wydawnictwo ARCANA.

Dziękuję Panu za komentarz i serdecznie pozdrawiam.

Obrazek użytkownika pietrek

18-06-2015 [22:32] - pietrek | Link:

Panie Krzychu ale ostatnio na panskim blogu jaja się dzieją w komentarzach..no kabaret...lubie tu wchodzić bo mi się humor poprawia.Ja teraz siedze na robocie do końca lipca i wracam do chałupy na wakacje.Będę se sledził Pana bloga to się jeszcze pośmieję z felków i podobnych cudoków
Ps.wybaczcie ludziska że pisać za bardzo nie umiem alem się kształcił w zawodówce ino
Pozdrawiam i z Panem Bogiem
hejze Pietrek
Drukuj Pan te swoją Magię namiętności bo dosyć mnie to nawet wciągnęło hehe

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-06-2015 [22:52] - Krzysztof Pasie... | Link:

@pietrek

"Ps.wybaczcie ludziska że pisać za bardzo nie umiem alem się kształcił w zawodówce ino..."
---------------
Spoko! Pietrek! Każdy pisze, jak umie. Ważne, by pisał szczerze.
Liczy się to, co masz w duszy i w sercu!
I tak sobie myślę, że Felek vel Felicjan vel Woleński nazywany profesorem mógłby u ciebie w najlepszym razie terminować.
I tego się trzymaj Pietrek! A w przeciwieństwie do takich Woleńskich wyjdziesz na ludzi, jako porządny Człowiek.

Serdecznie pozdrawiam.

Obrazek użytkownika JJC

18-06-2015 [23:13] - JJC | Link:

Albin Siwak, to pan?

Obrazek użytkownika HenrykHenry

19-06-2015 [17:44] - HenrykHenry | Link:

Ale ten komentarz juz był kiedyś ... a przynajmniej jego początek

Obrazek użytkownika modus

19-06-2015 [09:30] - modus | Link:

Jan Woleński
Utworzyłem nowe konto, aby odpowiedzieć panu dr Pasierbiewiczowi. Najpierw odpowiadam na pytania postawione w Post Scriptum:

Ad 1. Co najmniej tyle, ile Pańskie wpisy pod notką "Magia namiętności" (3)
Ad 2. Nie sadzę, aby cokolwiek mogło popsuć powietrze, jakie Pan pompuje na swój blog;
Ad 3. Po pierwsze "nick" a nie "Nick", ponieważ w tym przypadku chodzi o rzeczownik pospolity a nie imię własne. Po drugie, felicjan i ja lepiej wiemy, bo z autopsji, czy nicki "felicjan" i "modus" (lub wcześniejsze, których używałem) odnoszą sie do tej samej osoby czy nie, natomiast Pan może na ten temat tylko wnioskować, a więc zyskać wiedzę pośrednią. Zapewniam Pana, że Pańska opinia na temat identyczności felicjana i Woleńskiego jest całkowicie błędna;
Ad 4. Po pierwsze, jeśli miałoby tak być, to raczej esbeckie niż ubeckie. Po drugie, ja tylko cytuję Pańskie słowa na temat tych z UJ i mojej osoby, aby udokumentować, że przygadał kocioł garnkowi. Ja nie posądzam Pana o jakiekolwiek kontakty z SB w przeszłości poza tym, co Pan sam o sobie napisał. Po trzecie, gdzie Oskar Wilde napisał to, co Pan cytuje. Powiedzenie, ze przyzwyczajenie jest drugą naturą pochodzi do Arystotelesa a zostało spopularyzowane przez Cycerona.
Ad 5. Niczego nie napisałem o ubekach (esbekach) z UJ, natomiast wspomniałem o Pańskim korepetytorze (po sąsiedzku), który
Ad 6. O tym, ze jestem żałosny opowiada Pan od 4 lat i bez żadnego skutku. Opinię innych spokojnie pozostawiam im samym.
Ad 7. Oni o tym zdecydują, nie Pan. Jak na razie zdecydowana większość komentatorów ma dość negatywne zdanie na temat Pańskich cech charakterologicznych.

Obrazek użytkownika modus

19-06-2015 [11:31] - modus | Link:

Jan Woleński

I jeszcze kilka uwag w związku z Post Scriptum

1. Panie Doktorze KP
Owszem kiedyś zapowiedziałem, ze przestanę pisać na Pańskim blogu, ale zastrzegłem, że tak będzie, o ile nie zmienią się okoliczności. Uznałem, że zmieniły się, a więc piszę. Tak więc, twierdząc, że złamałem przyrzeczenie demonstruje Pan albo kłopoty z pamięcią albo brak zrozumienia tego, co Pan przeczytał albo jedno i drugie. Wprawdzie jest rzeczą umowną jak określić znaczenie słowa "dyskutować", ale cały szreg Pańskich wpisów pod notką "Magia namiętności (3)" jest właśnie dyskusją.
2. Panie Doktorze KP,
Sformułowanie "celowo opuszczam tytuł profesora przed Pańskim nazwiskiem" jest wadliwe, ponieważ tytuł profesora nie stoi ani przed nazwiskiem ani po nim. Pewnie Pan chciał powiedzieć, że celowo Pan nie tytułuje mnie profesorem. Ani mnie to ziębi, ani grzeje.Oczywiście ma Pan pełne prawo do tego, aby pisać "Woleński" a nie "prof. Woleński", a nie mam nic przeciwko temu, aby uważał Pan to za swój obowiązek. Pańskie decyzje w tej materii nie mają większego znaczenia i trzeba je uznać za przejaw folkloru obyczajowego.

3. Panie Doktorze KP
Opinia dr Gontarczyka na mój temat jest, jak na razie podzielana tylko przez niego i przez Pana, a a to za mało, aby nadać jej jakąkolwiek istotną rangę.

4. Panie Doktorze KP,
Pozwoli Pan, że kwestia pozywania kogokolwiek za cokolwiek zależy od mojego uznania. Pozwałem Pana a nie dr Gontarczyka, bo tak właśnie chciałem i nie ma powodu, abym z tego tłumaczył się przed Panem. Zauważę tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, proszę przeczytać sobie raz jeszcze treść ugody, jaką zawarliśmy w sądzie. Znajdzie Pan tam swoje uznanie tego, że naruszył Pan moje dobra osobiste i zobowiązanie się do publicznego przeproszenia mnie za użycie niestosownych sformułowań. Po drugie, dr Gontarczyk użył wobec mnie mocnych sformułowań, ale odnosił się do mojego tekstu a pismo "Glaukopis" umożliwiło mi polemikę, natomiast Pan opiera się na swoich urojeniach i uniemożliwia mi replikę. Z tych powodów nie traktuje Pana na równi z dr Gontarczykiem. Pomijam przy tym kwestię dorobku naukowego, poważnego u dr Gontarczyka i prawie żadnego u Pana.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

19-06-2015 [13:44] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Modus vel Woleński

Panie Woleński!

Ile razy jeszcze się pan podszyje pod kolejny nick, żeby nasmrodzić na moim blogu?

Więc odpowiem Panu słowami klasyka Leszka Millera, nota bene Pańskiego kolegę z PZPR-u:

Pan jest zerem, panie Woleński!

I to jest już moja ostatnia dla Pana odpowiedź.
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika modus

19-06-2015 [14:55] - modus | Link:

@Modus vel Woleński
------------------------
Modus, tj. Woleński, przy czym "modus" jeśli nie po kropce lub na początku zdania. Radzę zajrzeć do odpowiedniego słownika dla zaznajomienia się, co znaczy "vel".

Panie Woleński!
----------------
Panie dr Pasierbiewicz,

Ile razy jeszcze się pan podszyje pod kolejny nick,
* Radze zaglądnąć do odpowiednika słownika dla zaznajomienia się, co znaczy słowo "podszyje".

żeby nasmrodzić na moim blogu?
-----------------------------
Nic na to nie poradzę, ze strasznie cuchnie w miejscu, gdzie czyta Pan wp[isy na swoim blogu.

Więc odpowiem Panu słowami klasyka Leszka Millera, nota bene Pańskiego kolegę z PZPR-u:
---------------------------------------------------------------------------------------
Faktycznie kolegi, aczkolwiek dość dawnego, natomiast obecnego klasyka dla Pana. To chyba powinowactwo z wyboru.

Pan jest zerem, panie Woleński!
-------------------------------
Błąd, Miller to powiedział o kimś innym, więc nie odpowiada Pan jegho (Millera) słowami.

I to jest już moja ostatnia dla Pana odpowiedź.
---------------------------------------------
To chyba druga wersja tej samej odpowiedzi. W pierwszej było coś o czymś na prywatny użytek, nieprawdaż. Zdążyłem zarchiwizować, może przyda się przy jakiejś okazji. Pierwsza wersja miała być ostatnią odpowiedzią. No i okazała się przedostatnią.

Krzysztof Pasierbiewicz
------------------------
Jan Woleński, nick modus.

Obrazek użytkownika modus

19-06-2015 [15:16] - modus | Link:

Jan Woleński:

Ponieważ na razie niewiele jest wpisó o "Magii namiętności" (3) pozwalam sobie nieco wypełnić tę lukę, także, aby nie narazić się na kolejny zarzut, iż piszę nie na temat

"Myśl o Danucie ściągnęła wyrzuty sumienia za zdradę, jakiej się
dopuścił. A może los zesłał Ewę, żeby mi uświadomić, iż nie kochałem
Danuty, jak mi się zdawało przez te cztery lata. Więc skoro nie była
to miłość, nie było też zdrady, kombinował."
* Analiza tego tekstu wykazuje, że nie wiadomo, co zdawało się narratorowi, mianowicie, czy kochał Danutę czy też nie "przez te cztery lata". Nadto, konkluzja "skoro nie byłą to miłość, nie było też
zdrady" jest rezultatem wyjątkowej kombinatoryki logicznej. Pan dr Pasierbiewicz równie dobrze mógłby wywnioskować, że skoro, co wielokrotnie przypominał, nie upodobał sobie matematyki jako student, to nie ma nic niewłaściwego, gdy zdradza zasady logiki.

Nieco dalej dr Pasierbiewicz nawiązuje do medytacji innego Szalonego Romantyka, mianowicie Wertera:

"W Ameryce jestem na kompletnym zerze, a w Polsce mam dług zaciągnięty
[...] na mój na bilet do Ameryki! [...] Danuta pisała, że się
zajęła [ważnymi sprawami], a jej matka jako prawnik wiedziała, jak
zabezpieczyć mieszkanie do jego powrotu. Uderzyło go zdanie: „a więc
kochany Krzysiu, będziemy mieli gdzie mieszkać”. Rany Boskie! Przecież
ona cały czas myśli, że ja do niej wrócę! Nie wie, że pokochałem Ewę!
No nie! Chyba się zabiję! To ponad moje siły!
* Na szczęście dla ludzkości dr Pasierbiewicz nie poszedł śladami młodego
Wertera i nie pozbawił się swego nad wyraz cennego żywota mimo, że to
było ponad jego siły.

Jan Woleński (modus)

>
> JW

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

19-06-2015 [16:53] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Wszyscy mili Goście i komentatorzy mojego blogu, z wyjątkiem niejakiego Jana W.

Kochani!

Uprzedzając kolejne komentarze trolla recydywisty Jana W. - vide list gończy http://niepoprawni.pl/cgi-bin/... - informuję, że:

1. W przedszkolu kilka razy nasikałem w majtki.
2. W podstawówce dłubałem w nosie.
3. Przed maturą miałem pryszcze.
4. Na maturze pisemnej z polskiego strzeliłem dwa byki ortograficzne, opuściłem jeden przecinek i dwie kropki.
5. Nie zdradzę, co miałem po maturze, bo zwinięto by mi notkę

Życzę udanego weekendu,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika modus

19-06-2015 [18:03] - modus | Link:

Jan Woleński

Dodałbym

6. Jako jedyny na świecie opublikowałem swoją pracę doktorską na liście filadelfijskiej, czyli tam, gdzie nie publikuje się dysertacji doktorskich;
7. Ostatnio, będąc na emeryturze, wielokrotnie odpowiadam Janowi Woleńskiemu i wielu innym po raz ostatni, co rychło okazuje się odpowiedzią przedostatnią.

Na wszelki wypadek uprzedzając kolejny akt niezrozumienia dr Pasierbiewicza w czym rzecz, informuję, że 6. i 7. dotyczą jego, tj. dr Pasierbiewicza.
JW