Korrida


Bronek miał twarz szoguna. Zwróciłem uwagę przede wszystkim na usta Bronisława Komorowskiego, które wydały mi się niemal identyczne z ustami jego doradcy, Stanisława Kozieja. Miałem wrażenie, że Komorowski jest osobą niesłychanie zadowoloną z siebie, podobnie jak Wałęsa podczas debaty prezydenckiej z Kwaśniewskim w roku 1995.

Gdybym miał głosować na to, co mówiły usta Bronisława Komorowskiego w sprawie Ukrainy, to pewnie głosowałbym na niego, gdyż „przywrócenie relacji handlowych z Rosją” (o czym zdołał już po czasie w jednej z odpowiedzi napomknąć Andrzej Duda) kompletnie nie budzi we mnie pozytywnych emocji. Padłem jednak ze śmiechu, gdy Komorowski zaczął szeroko opowiadać, jak to o dwa miliony zwiększyła się ilość (a może liczba?) miejsc pracy i jak to Duda blokuje etat uniwersytecki (że niby taki stary, że się przyspawał do uniwersyteckiej pensji).

Gdy piszę te refleksje, przyszło mi do głowy, że może jest to ukryta groźba, że ty Andrzejku mi się nie stawiaj, bo ja mam macki wszędzie i jak przegrasz te wybory, to nie będziesz się miał gdzie podziać i wylądujesz na bruku. Groźba skuteczna wobec wielu naszych współobywateli, a prezydent przyzwyczaił się grozić, punktować i pouczać – i taką też twarz pokazał. Twarz srogiego belfra, który poucza i karci „młodego” i „nieopierzonego” wyrostka, że ośmiela się bezczelnie kwestionować jego osiągnięcia. Brakowało tylko jeszcze słynnego „podam rękę albo nogę”, ale trzeba przyznać, że tym razem szkolenie dla urzędującego prezydenta było trochę lepsze, niż w tamtej pamiętnej debacie.

Prezydent często też zaglądał do kartki. Widać było, że jakaś jędza (pod groźbą niedostarczenia kolacji z bażanta), kazała Komorowskiemu wykuć to i owo na pamięć, a przynajmniej wykuć pierwsze dwie czy trzy wypowiedzi, które wyraźnie były wyrecytowane, łącznie z personalnymi atakami wobec Andrzeja Dudy. „Zdenerwuj go” - mówił jędzowaty sufler, przez cały dzień ucząc prezydenta słowo w słowo to, co ma powiedzieć i przygotowując mu ściągawki. Bizon podjął więc próbę ataku na rywala, który jednak, machając czerwoną płachtą, zręcznie oddalał od siebie szarżującego potwora. W rezultacie potwór nieco się zmęczył, zapomniał wkuwanych recytacji, sięgnął do ulubionej kartki i do jakiejś strony internetowej, z której cytował następnie osobiste oskarżenia pod adresem rywala. Gdy mówił o węglu, odniosłem nawet wrażenie, że rozporek prezydenta jest ważniejszy, niż jego rozmówca, ale było to być może tylko mylne wrażenie, bo ręce prezydenta były starannie ukryte przed dociekliwą publicznością.

Potem zaczęło się pokrzykiwanie na strasznego Maliniaka i twarz żubra ze spokojnej zrazu i uśmiechniętej, stała się ponura i wroga. W tym czasie Duda był uśmiechnięty i sprawiał wrażenie, jak by chciał za ten popis brawury prezydenta uściskać i pocałować, ale na szczęście nie miał śmiałości. Bo też prezydent był marsowy i waleczny, pełen grillowej energii, a wiadomo, że ludzie na rauszu mówią różne rzeczy nie do końca poważnie i nie każdy gest dobrej woli odczytują poprawnie. Wreszcie nastąpiło podsumowanie prezydenta, również czytane z pomiętej kartki, zaś Andrzej Hadacz szykował się do „debaty po debacie”, która miała nastąpić jak życie po życiu w holu głównym telewizji polskiej (czy jak jej tam). Na koniec zwolennicy Komorowskiego zaczęli wykrzykiwać swoje hasła w taki sposób, że przypominali niedawno zamordowanych przez policję kibiców.

Podejrzewam, że dla zwolenników prezydenta, wypadł on świetnie, wykazał się młodzieńczą energią, optymizmem, zapałem, a wszelkie niedociągnięcia (między innymi czający się w oczach strach przed Prezesem) pokrywane były samym „ciężarem gatunkowym” zawodnika (i jego czcigodnej małżonki). Naprzeciw tak dostojnego monarchy stanął zwykły, wygłodzony obywatel, reprezentant tej gorszej Polski, tej Polski „radykalnej”, która na salony wstępu nigdy nie miała i mieć nie może. Dla nas, tych „gorszych” obywateli, najważniejsze jest to, że nasz wysportowany i szczupły kandydat powiedział prawie wszystko to, co chcieliśmy od niego usłyszeć. Co natomiast usłyszeli wyborcy Pawła Kukiza oraz głosujący nogami wyborcy Bronisława Komorowskiego, tego ani ja, ani nawet jędza, która ożywiła swojego zombie na najbliższy tydzień, wiedzieć nie może.

Jakub Brodacki