Jak widzę kampania wyborcza nabiera rumieńców, bowiem podpuszczony przez Platformę światowej sławy seksuolog prof. Zbigniew Izdebski udzielił właśnie w „Polityce” redaktorowi Żakowskiemu wywiadu, który ma ośmieszyć chełpliwych pisowców.
Bowiem seksuolog przedstawił wyniki badań naukowych, których uczestnicy mówili nie tylko o swoich preferencjach politycznych, ale i o własnym życiu intymnym.
Jeden z wniosków końcowych owej naukowej rozprawy brzmi, że, cytuję: „na poziomie deklaratywnym najlepiej wypadli mężczyźni popierający PiS, zapewniając, że ich penisy mają w stanie erekcji średnio 18,35 cm.
No i już w TVN24 podchwycono temat ciągnąc łacha z posła Adama Hofmana, którego niegdyś kamery przyłapały, jak po kilku głębszych pochwalił się świetnością swego przyrodzenia.
A ja na to powiem tylko:
Co wy wiecie, ciecie!?
W roku 1962 jako student Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie szczęśliwie uniknąłem poboru do wojska. Niestety, przed armią całkiem nie uciekłem, bowiem raz w tygodniu mieliśmy na uczelni szkolenie wojskowe, gdzie terminowałem bez większych sukcesów, dochrapawszy się z trudem stopnia bombardiera.
W trakcie tego szkolenia, co cztery semestry jeździliśmy przymusowo na poligon wojskowy do prawdziwej jednostki, gdzie szkolonych studentów traktowano mniej więcej tak, jak obecnie terrorystów w bazie Guanta Namo.
W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym mieliśmy taki poligon w jednostce w Morągu, gdzie za murami koszar zamknięto na sześć tygodni kilkuset studentów z krakowskich uczelni.
Od pierwszego dnia służby poddano nas brutalnej wojskowej obróbce pod okiem liniowego kaprala, jak do dziś pamiętam, nazwiskiem Strumidło. Ten toporny prawdziwek podbudowany władzą nad inteligencją, chciał za wszelką cenę zrobić z nas rasowych żołnierzy. W tym celu stosował całkowicie obcą studenckiej naturze metodę rozkazów, kar oraz restrykcji podług regulaminu, który traktował jak Biblię.
W tych nieludzkich warunkach, zdołowani zakazem opuszczania koszar, odcięci od świata i kobiet byliśmy na krawędzi choroby murzyńskiej i żeby jakoś przetrwać koszarowy horror poczęliśmy wymyślać coraz bardziej głupawe, zabawy wojskowe.
Pewnego dnia w czasie wolnym od zajęć wymyśliliśmy konkurs na, wstyd się teraz przyznać, najbardziej okazałego penisa w plutonie. Za miarę długości posłużył wojskowy taboret o blacie, do dzisiaj pamiętam, trzydzieści na trzydzieści, na którym zawodnicy układali kolejno nastroszone fiuty, a dowódca plutonu bagnetem bojowym nacinał, co znaczniejsze wyniki.
Napięcie narosło do granic zenitu, a wokół areny dreptali nerwowo skupieni zawodnicy otoczeni tłumem żądnych igrzysk gapiów, w sile lekko licząc ponad setki chłopa.
Gdy ktoś prowadził z wynikiem zdawało się nie do pobicia, dwudziestu centymetrów z niewielkim okładem, przez wrzawę dopingujących począł się przebijać nieśmiały głos kanoniera Cięciwy, największej zakały plutonu, który uprzejmie prosił: - Panowie! Bardzo panów przepraszam! Ale chciałbym zapytać czy mógłbym też wystartować w tym waszym konkursie?
Podnieceni żołnierze odganiali Cięciwę jak natrętną muchę pokrzykując ze złością: - Cięciwa! To jest poważny konkurs! Z czym do gościa? Spadaj!!!
Jednakże Cięciwa uparcie się domagał prawa do zawodów, a że był dżentelmenem dobrze wychowanym, grzecznie, acz nieustępliwie nalegał: - "Panowie! Nie chciałbym być natrętem, lecz nie bez podstaw sądzę, iż powinienem chyba jednak wystartować".
Ktoś się w końcu zlitował i dla świętego spokoju pozwolono Cięciwie przystąpić do walki.
Oj, będę ja długo pamiętał, jak kanonier Cięciwa powoli, jakby od niechcenia, z ujmującą skromnością położył na taborecie swój męski atrybut, a ku osłupieniu zebranych żołnierzy wyniku nie dało się naciąć na taborecie, gdyż zabrakło blatu, a poza krawędź stołka wcale nie mało zwisło.
Do dziś mam jeszcze w uszach przenikliwą ciszę wywołaną zdumieniem studenckich żołnierzy, przechodzącą zwolna w pomruk fascynacji.
I tak, kanonier Cięciwa, z miejsca ochrzczony ksywą „pasztetówa”, z oddziałowej zakały stał się w oka mgnieniu przedmiotem podziwu, można powiedzieć, dumą naszego plutonu, a również wydziału i całej uczelni.
Jak czas pokazał, Cięciwa nie podjął po studiach pracy zawodowej, gdyż został fordanserem w krakowskiej szkole tańca legendarnego Mariana Wieczystego, gdzie zrobił zawrotną karierę, jak niektórzy twierdzą dzięki opinii kursantek zaświadczających jednomyślnie, iż jak nikt potrafi prowadzić…”, koniec opowieści.
Oj! Przydałby się dzisiaj na Wiejskiej taki lider.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Moja notka jest oczywiście żartobliwa, ale nie do końca.
Bo jak się przyjrzeć dokładnie tragikomicznej degrengoladzie, jaką stał się nasz Parlament, gdzie zadeptano polityczny obyczaj wyrosły z wielowiekowego kulturowego dziedzictwa Rzeczpospolitej, to można się albo pochlastać, albo sobie z tego żarty stroić, by do końca nie zwariować.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 14575
Jak by powiedział inspektor Backstoem na temat swojej supersalami.
W zamian dostaję wykład na temat aktorskich i nie tylko zdolności autora, a sam jestem nazwany, uwaga, MENDĄ psującą powietrze.
Chyba, że oczywiście zmienię podejście i zacznę autorowi kadzić, wtedy zostanę partnerem godnym rozmowy grzecznej. Gratuluję kultury, o którą tak pan podobno walczy, panie Pasierbiewicz.