Niedługo miną trzydzieści trzy lata (Chrystusowe lata), jak znikła wolna Polska, której komuniści bali się tak bardzo, że w obronie swych posad i przywilejów nomenklaturowych wprowadzili stan wojenny, rozjeżdżając czołgami nadzieje, jakie niosła ze sobą „Solidarność”. Później była konspiracja i okrągły stół, podczas którego komuniści, widząc że również ich nomenklaturowa micha zrobiła się pusta, raczyli, z błogosławieństwem konstruktywnej opozycji udzielić społeczeństwu przyzwolenia na jej zapełnienie – słynne uwłaszczenie nomenklatury i esbecji na majątku wypracowanym przez społeczeństwo.
Tzw. transformacja ustrojowa, a właściwie zasady na jakich się odbywała, sprawiła że na wierzch wypłynęli ci co zawsze, niczym piana na brudnej wodzie. Ci, którzy myśleli z trwogą, gdy „Solidarność” wypowiedziała posłuszeństwo totalniakom, że ich czas dobrego fartu się kończy, z jakąż ulgą przyjęli po 1989 r, że nadal będą rządzić, tumanić i przestraszać. Tak było w całej Polsce, również u nas – w Szczecinie.
Tak było i tak jest nadal. Nic przeto dziwnego, że nie tylko dumna i wolna Polska zanikła, ale obumiera też pamięć o niej i o bohaterach roku 1980 oraz roku 1970. I niewiele pomogą rocznicowe wystawy odfajkowane przez pracowników szczecińskiego Oddziału IPN, w którym liczną grupę stanowią uczniowie byłego cenzora i lektora komitetu wojewódzkiego PZPR w Szczecinie oraz byłego dziekana Wydziału Humanistycznego US (piastującego ten urząd w początkach obecnego stulecia), który wstąpił do uczelnianej komórki PZPR, w czasie gdy nawet szczury z niej uciekały. Odpowiedź na pytanie czy był to przejaw ideowości i wierności nauce marksistowsko-leninowskiej, czy konformizmu i pragnienia awansu za wszelką cenę, pozostawiam szanownym czytelnikom.
Czy tacy ludzie będą dążyć do tego, aby nie zginęła pamięć o Grudniu, o Sierpniu? O tych momentach, w których tu na Pomorzu Zachodnim, na terenach od wieków do Polski nienależących, znów pojawiła się Polska i nie na sowieckich tankach (jak notabene podkreślają szczecińscy historycy z US), ale wbrew nim? Mowy nie ma! Oni przede wszystkim starać się będą wybielić swoje życiorysy, swoje gnidzie wybory życiowe. Będą poprzez relatywizowanie zła Peerelu, wybielać swoją przeszłości (hasło wyborcze Aleksandra Kwaśniewskiego „wybierzcie przyszłość” zamieniło się w „wypierzcie przeszłość”). A skoro nie było wtedy tak źle, to automatycznie nie wszystko było dobre w protestach społecznych, i jeżeli ktoś w nich nie uczestniczył, nie popierał, a nawet zwalczał, to „miał swoje racje”.
Tak mniej więcej wygląda ten tzw. postmodernizm i polifoniczne myślenie, którym epatują mędrkowie z okolic Czerskiej i ich lokalni akolici – wszyscy mieli „swoje racje”, każdy ma „swoją pamięć”. Albo swój brak pamięci.
Im mniej prawdy o Grudniu i Sierpniu, tym lepiej dla prowincjonalnego establishmentu, który doskonale wie, że gdyby prawda o sensie tamtych wydarzeń zwyciężyła, o swej niezasłużonej pozycji, jaką jeszcze dziś zajmuje (starzejący się i odchodzący powoli na emeryturę, zostawiają na stołkach godnych siebie następców), mógłby zapomnieć. A tą prawdą było to, iż ludzie mieli dość rządów totalniaków, którzy rządzić nie potrafili, natomiast potrafili terroryzować społeczeństwo lub wbijać do głów partyjniackie dyrdymały za pośrednictwem lektorów partyjnych w salach wykładowych Wieczorowego Uniwersytetu Marksistowsko-Leninowskiego.
Nie oszukujmy się, zwolennicy polifonicznego myślenia zwolennikami prawdy nie są. Prowadzą, w dodatku w oparciu nie o swoje prywatne, ale państwowe instytucje, swoistą politykę historyczną, której zręby przedstawiłem wyżej. Innej polityki historycznej tu nie ma. Stąd zafałszowana wizja przeszłości rządzi dziś w Szczecinie. Traci na tym pamięć historyczna, niszczy się siłę i dumę społeczeństwa Pomorza Zachodniego czerpaną z przekonania o wyższości moralnej nad konformistami z komitetów partyjnych, udowodnionej w czasach, gdy aparatczycy, dziś lokalne autorytety, trzęśli się ze strachu przed wolnymi ludźmi. Zyskują ci, którzy jeszcze nie tak dawno byli partyjniakami, partyjnymi funkami, członkami nomenklatury komunistycznej; dotyczy to zdecydowanej większości „mentorów” młodych adeptów Klio miejscowego uniwersytetu.
Coraz częściej w Szczecinie mówi się o innym Sierpniu, tym sprzed ćwierćwiecza, z 1988 r., który, jak chcą apologeci III RP, utorował drogę do „historycznego porozumienia” między opozycją a komunistami – okrągłego stołu. Nie odbierając nic z odwagi jaką wykazali wówczas portowcy i kierowcy autobusów miejskich, przypomnijmy, że mimo iż to oni właśnie uczynili z przywódcy strajku w porcie, Andrzeja Milczanowskiego, ważną figurę w III RP, nie wobec społeczeństwa, ale funkcjonariuszy SB pan minister MSW czuł się zobligowany, broniąc uprawnień emerytalnych esbeków.
No tak, słowa że szczecińskie zakłady pracy, twierdze oporu społecznego w czasach komunizmu, nie upadną – nie dał. Więc niby wszystko jest okay. Ale przecież ci, którzy pokładali niebotyczne wręcz nadzieje na to, że dzięki zwycięstwu „Solidarności” rządzić miastem, rządzić krajem będą ludzie uczciwi, a nie byli pezetpeerowscy czynownicy, dziś zasileni przez krawaciarzy, wiedzą, że nic tu nie jest okay. Że wszystko jest inaczej niż być miało. Więc po co stawiać pomniki zawiedzionym nadziejom? Już lepiej czcić geszeft okrągłostołowy, dzięki któremu komuniści spadli na cztery łapy. Nie amortyzowani własną inteligencją, jak to czasami czarują młodych, ale dzięki tym opozycjonistom, którzy – jak niegdyś celnie zauważył Rafał Ziemkiewicz – zgodzili się pełnić rolę jedynek stawianych przed całym szeregiem komunistycznych zer. Robiąc z nich wartość.
Najsmutniejsze jest to, że ci co przegrali, choć walczyli mężnie i byli wtedy wielcy, dziś milczą, nie protestują, gdy szczeciński Oddział IPN (sic!) wypuszcza gnioty obrażające dzielnych ludzi, fałszujące obraz tamtych dni, zamulające pamięć. Takim skandalicznym wybrykiem, bo inaczej tego nie można nazwać, był artykuł rocznicowy zamieszczony w jednym z numerów Biuletynu IPN, oznajmiający, że głównym powodem wybuchu Wielkiego Strajku w Szczecinie była zbyt mała podwyżka płac. Nie jednym z wielu, nie iskrą zapalającą lont, ale głównym, czyli podstawowym czyli sine qua non. Ponieważ różnica między wysokością spodziewanej podwyżki, a tej którą stoczniowcy otrzymali była niewielka, wyszło na to, że gdyby pracownicy Warskiego dostali równowartość paru paczek Sport i może jeszcze kilku winek, to w Sierpniu Gdańsk sam by się huśtał. Autorem tych śmiałych spostrzeżeń był… dyrektor szczecińskiego Oddziału IPN. Podobnie bezkompromisowo, najwyraźniej łasy na mołojecką sławę, rozprawił się z mitem szczecińskich porozumień, stwierdzając, że w gruncie rzeczy podporządkowywały one nowe związki CRZZ-owi (sic!).
Gdy bohaterowie śpią, budzą się upiory postpeerelowskiej propagandy. Dużo jej, coraz więcej…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2240
Dotychczas prawdę o Szczecinie przygotowywano w Warszawie, widocznie taniej jest urabiać historię na miejscu. Mam osobiste przykre doświadczenia z IPN. Jak wody święconej boją się jakichkolwiek pamiątek i materiałów dotyczących Solidarności.