Konsekwencje wobec Rosji
Od samego początku konfliktu na Kaukazie domagałem się zdecydowanej reakcji opinii międzynarodowej wobec agresji Rosji na suwerenne państwo. Powiem więcej, świat musi wypracować metodykę postępowania w takich sprawach nie tylko ze względu na tę konkretną, jedną wojnę, ale z powodu tego, że sytuacje takie mogę się powtarzać. Nie możemy pozostawać bezsilni wobec agresji silnych wobec słabszych, odbywającej się z pogwałceniem podstawowych standardów prawa międzynarodowego. Pozostawienie zła bez reakcji doprowadza do jego eskalacji. Jeśli dziś nie wyciągniemy lekcji z tego co zrobiła Rosją z Gruzją to jutro wojska rosyjskie wkroczą z bratnia pomocą dla „prześladowanej ludności rosyjskiej na Łotwie”, „wyzwolą Krym spod Ukraińskiej okupacji”, lub stwierdzą, że działania władz Azerbejdżanu w handlu ropą naftową „naruszają interesy ekonomiczne Rosji i wymagają stanowczej reakcji”. Ta świadomość z trudem, bo z trudem, ale dociera do świadomości osób, które są wstanie podejmować w tej sprawie konkretne działania.
Wczoraj pisałem o idących w podobnym kierunku wypowiedziach znanego amerykańskiego znawcy problematyki wschodniej prof. Richarda Pipesa i Zbigniewa Brzezińskiego, byłego doradcy amerykańskiego prezydenta Jimiego Cartera. Dziś agencje prasowe informują, że w podobnym klimacie zaczynają się wypowiadać „wyżsi amerykańscy urzędnicy państwowi”. Zgodnie z doniesieniami Reutera zagrożone jest członkostwo Rosji w światowych organizacjach, takich jak Światowa Organizacja Handlu (WTO), Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) i grupie najbardziej uprzemysłowionych państw świata – G8.
Ta sama agencja informuje o tym, że „Stany Zjednoczone odwołują manewry morskie z Rosją w ramach protestu przeciw rosyjskiej operacji zbrojnej na terytorium Gruzji”. Są to coroczne manewry – FRUKUS (od pierwszych liter angielskich nazw krajów w nich uczestniczących, a więc Francji, Rosji, Wielkiej Brytanii i USA), organizowane przez Pentagon, które w tym roku miały rozpocząć się w drugiej połowie sierpnia na Oceanie Spokojnym niedaleko Władywostoku.
To ciągle niewiele, ale zdaje się, że coś w myśleniu, przynajmniej amerykańskich elit politycznych, zaczyna się zmieniać. Oby było to początek, a nie koniec tego typu działań i oby także dyplomacji Unii Europejskiej udzieliła się podobna metodyka postępowania. Wypracowanie bowiem sposobu postępowania wobec państw, które przekraczają przyznane im kwoty mleczne czy limity połowu dorsza to zdecydowanie zbyt mało jeśli chce się prowadzić aktywna politykę międzynarodową. Tym bardziej, że problem polityczny nie leży w braku ratyfikacji Traktatu z Lizbony, jak sugeruje w jednej z ostatnich wypowiedzi były prezydent, pan Aleksander Kwaśniewski, ale w braku woli politycznej państw tworzących Unię. Widać to doskonale zwłaszcza po tym jak wczoraj przywódcy Polski, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii potrafili w warunkach działań wojennych dotrzeć do Tbilisi, by zademonstrować poparcie dla osamotnionej Gruzji, a innym przywódcom Unii Europejskiej nie starczyło do dziś czasu (i niewiadomo kiedy go znajdą bo propozycje polskiego premiera w tej sprawie została przez Francję zaakceptowana, ale bez konkretnej daty) aby zebrać się w tej sprawie nawet w super strzeżonych gabinetach w Brukseli czy Strasburgu.