Pewien stary rybak z Jastarni powiedział mi kiedyś, że Pan Bóg sypiąc helską mierzeję ze złotego piasku musiał być w szampańskim humorze. I wiedział, co mówi, gdyż ta od wieków wygrywająca z morzem kosa ulepiona z uśpionych wydm porosłych rozczochranymi od wiatru sosnami to zaczarowane miejsce na Ziemi i bezcenny pomnik przyrodniczego piękna.
Przed wojną helskie rybackie wioski przeistoczyły się w ekskluzywne kurorty Drugiej Rzeczpospolitej, gdzie królowały nienaganne maniery, szyk, elegancja i szacunek dla dziewictwa bałtyckich plaż.
Niestety, kiedy nas Roosevelt z Churchillem odsprzedali Moskwie kurorty helskie nawiedziła pandemia Funduszu Wczasów Pracowniczych i na Półwyspie Helskim, jak to mówią młodzi zapanował syf, kiła i mogiła, a szczytem marzeń był romans z kaowcem domu wczasowego.
W roku 1989 kiedy nas Pan Bóg pokarał „wolnością” uwierzyłem naiwnie, że na Hel wróci przedwojenny klimat.
Lecz płonne to były marzenia, gdyż wraz z nastaniem Trzeciej Rzeczpospolitej rozpleniły się w Polsce lemingi, które Półwysep Helski upodobały sobie za miejsce letnich wakacji, a w wyniku tej aneksji resztki tego, co na Helu było piękne szlag trafił.
Sztab polskich lemingów osiedlił się wówczas w Juracie, a ten czas helscy Kaszubi nazwali dobą Niemczyckiego, czarodzieja interesu, który obskurne komusze sanatorium przerobił na snobistyczny hotel „Bryza” dokąd jak muzułmanie do Mekki pielgrzymują baronowie polskiego biznesu i jego popłuczyny.
Na plaży vis a vis tego „elitarnego” hotelu zagnieździło się jedzące Michnikowi z ręki post-komusze bractwo lemingów naczelnych, które zwykło leżakować w tak zwanym „grajdole intelektualistów”, czyli żmijowisku przemądrzałych snobów mazowieckiej Warszawki, głównie z Uniwersytetu Warszawskiego.
Aliści to "przeintelektualizowane" towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą nie zostawiwszy suchej nitki na rezydujących opodal „nadzianych prostakach”, codziennie od samego rana modliło się skrycie by owi nadziani „tępacy” nie zapomnieli ich wszakże zaprosić na swojego grilla rozpalanego w miejscu, w którym warto bywać.
I w taki oto sposób zrodziła się na Helu złotodajna symbioza docentów marcowych z ober majstrami od kręcenia lodów. To między innymi stamtąd szedł wówczas w Polskę przekaz, że lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach, co lemingi uznały za życiowe credo dając przyzwolenie, by przefarbowana na różowo szajka bezkarnie szabrowała Polskę.
Ale to nie koniec nieszczęść, gdyż przed siedmioma laty władzę w Polsce objęła Platforma i rozpoczęła się niwecząca wszystko, co piękne aneksja Półwyspu Helskiego przez żelazny elektorat partii miłości, czyli wychowane na „NIE”, Gazecie Wyborczej i tefełenie hordy lemingów pospolitych,a jakość wypoczywającego na Helu „towarzystwa” dramatycznie sczezła do poziomu niebezpiecznie bliskiego granicy debilnego absolutu.
Bowiem ta oszołomiona przez tuskolubne media szarańcza, „wystrojona” w handlowych centrach wielkometrażowych, gdzie Europa wyzbywa się bubli dała na Helu początek epoce tandetnej szpetoty, gdyż leming czuje się tym lepiej im wokół niego obskurniej i brzydziej.
I choć zrobiono na Helu wiele, że wspomnę oczyszczalnie ścieków, odnowione porty, wybrukowane chodniki, nowe mola, kwieciste klomby, szkoły windsurfingu i chyba najpiękniejsze w świecie ścieżki rowerowe, to niestety, w centrum mojej ukochanej Jastarni niegdysiejszy aromat świętego dymu starych kaszubskich wędzarni musiał ustąpić miejsca fetorowi podpałki do grilla. A niegdyś ciche i przytulne korso zmieniło się w upstrzone pod gust nowobogackiego leminga targowisko, sklecone na sezon z ohydnych bud i straganów, w których modelowy leming z Gazetą Wyborczą pod pachą nabywa tandetne szkaradztwa z zadowoloną miną, że nareszcie silna i bogata Polska należy do niego.
W tym chłamie, depcząc sobie po piętach kotłują się wrzaskliwe hurmy bezszyich, łysoczaszkich, wytatuowanych ogrów opychających się bezmyślnie hot dogami, goframi, chipsami, popcornem i watą cukrową, a ta karuzela kaleczącego wrażliwość bezguścia wiruje od rana do nocy w kakofonicznym zgiełku rzężących nieznośnie mechanicznych słoników i żyraf, na których kiwają się tępo znudzone bachory, a ryk biesiadnych hitów disco polo gryzie się z jękliwym zawodzeniem peruwiańskich fujar.
I coraz mniej w tym tłumie kulturalnych twarzy, gdyż niedobitki czujących coś jeszcze wrażliwców wieją przed tym rejwachem gdzie pieprz rośnie przemierzając kilometry brzegiem morza by znaleźć, chociaż skrawek dzikiej plaży i pogadać z mewami, jak pięknie było niegdyś na Półwyspie.
Jurata zaś zmieniła się ostatnimi laty z przedwojennego willowego leśnego kurortu w euro-pipidówkę, gdzie straszą budowane na wynajem, ogacone tandetnymi butikami „apartamentowce” sterczące ponad korony bałtyckich sosen, jak kolce w oku helskiego pejzażu.
A po deptaku wiodącym do molo, gdzie niegdyś przechadzało się rzeczywiście eleganckie towarzystwo, włóczą się trzody biznesowych aspirantów do kręcenia lodów spozierających zazdrośnie w stronę rozpartych na kawiarnianych fotelach spaślaków, czyli rezydujących w „Bryzie” beneficjentów okrągłego stołu, wraz z ich obwieszonymi złotem połowicami. Atak między nami odessanymi i zaszpachlowanymi botoksem żywymi dowodami partactwa chirurgii plastycznej przypominającymi zasuszone mumie faraonów, którym ktoś dla hecy dokleił cycki Anity Ekberg i ust koral Brigitte Bardot. A w najwyższej tajemnicy Wam zdradzę, że Sic! do tych baronów polskiego biznesu wcale nie rzadko wpadają cichcem na śniadanie ziomkowie z okolicznych pól namiotowych, by się obeżreć na sępa frykasami ze szwedzkiego stołu.
Zaś na hotelowej plaży leczą swe kompleksy genealogiczne, przepraszam za wyrażenie „ciećwierze”, no, bo jak inaczej nazwać kabotynów, którzy miast na mięciuchnym jak puch z gęsiej szyi piasku, wylegują się dla szpanu na szpecących plażę łożach z baldachimem. Zaś bacząc na fizis owych „dżentelmenów” dam głowę, że gros tych mających się za elitę szpanerów nie odróżnia smaku szlachetnego bałtyckiego łososia od karmionej chińskim łajnem pangi, gdyż dla takiego prawdziwka jedno i drugie to ryba.
A jedynym, o czym taki leming myśli jest pragnienie by pewien łasujący na sępa po Półwyspie dziennikarz, nota bene świeżo zwerbowany jawny współpracownik Szkła Kontaktowego, wspomniał o nim choćby jednym słowem na przedostatniej stronie tygodnika WIVA!, co w III RP nobilituje do krajowych „elit”.
Jak widać, strasznie nam napaskudziły lemingi na Helu, a zakorzeniona w przedwojennej tradycji kultura letniego wypoczynku została brutalnie wyparta z Półwyspu przez wyrosłą z post-komuszej schedy nowobogacką para-europejską subkulturę bazarowo podwórkową.
Lecz nic to, nie takie plagi przetaczały się po tej ziemi, a po zdetonowanej niedawno aferze podsłuchowej nawet zdawało się na zawsze stracone lemingi zaczynają otwierać ślepka i z wolna się budzić z letargu, w który je wprowadził pewien zegarmistrz światła purpurowy, który sobie uwił gniazdko przy ulicy Czerskiej.
Więc jest już tylko kwestią dni, kiedy na Półwysep Helski znów powrócą stare dobre czasy przywracające mu dystyngowany towarzyski klimat i nieskażoną post-komuszą szpetotą dziewiczo dziką bałtycką urodę.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6345
Odpowiadam w momencie, gdy trójmiejska obwodnica, do której mam rzut kamieniem, zapchana, aż do ronda we Władysławowie, całe 50 kilometrów, lemingami z całej Polski, lecz głównie z warszawki.
My, lokalne Kaszuby, trzymamy się z dala od tego spędu, wspominając lata 60-te i 70-te, a nawet 80-te, gdzie my (!!!), autochtoni byliśmy okupantami półwyspu. Wyobraża sobie Pan - od strony otwartego morza, najczęściej jeszcze przed Chałupami, na obszarze ograniczonym słupkami wychodzącymi w morze, pusto, tylko jedna grupa przyjaciół. Plaża dziewicza, piasek nietknięty ludzką stopą i my, na całą tą pustkę, od 10 rano do 5-tej po południu.
Takie to były czasy...
W sezonie nie zbliżam się nawet do Helu. Na szczęście, tuż, tuż są ciągle wspaniałe, dziewicze Kaszuby - nasza mała Szwajcaria.
Serdecznie pozdrawiam
Panie Januszu! Będę w Jastarni od 30 lipca do 10 sierpnia. Proszę koniecznie zadzwonić (601 46 77 53) bo chciałbym Panu wręczyć obiecaną książkę i pogadać face to face o sprawach polskich i nie tylko.
Serdecznie pozdrawiam.
Pozdrawiam serdecznie
Pozdrawiam z upalnego Krakowa.
PS
Proszę ode mnie zafundować pieskowi cielęcą kostkę.
Zapewne zakupione od Wietnamców na targu we Władku.
Serdeczności.