O Tusku i cudownie odnalezionym dronie

Brzmi ja tytuł bajki, więc się w sumie wszystko zgadza - wszak tak bajkowego kraju jak Polska, z takim księciem na tronie jak premier Donald, królem naszym dostojnym Komorowskim w świecie ze świecą szukać (ze świecą, dronem, zależy od królestwa). Choć ostatnio ten król zaczyna przypominać raczej bardziej śpiącą królewnę, a księciunio bawi się w magika. Sztukmistrz kiepski jak mało który, ale gawiedź średnio raczej wymagająca, więc iluzja trwa, i trwa...

Wojskowy dron typy Flyeye zaginął w środę podczas manewrów w okolicach Skulska pod Koninem. Mimo intensywnych poszukiwań, nie udało się go przez kilka dni odnaleźć. Już nie będę się pytał nieśmiało, jakim prawem tak cenna (także ze względów bezpieczeństwa narodowego) zguba staje się tematem medialnym, to nawet najgłupszy dzieciak wie, że jak się drogą i cenną zabawkę zgubi, to lepiej najpierw poszukać i sprawdzić, niż od razu z rykiem do rodziców lecieć. Najwidoczniej Ministerstwo Obrony Narodowej stawia przede wszystkim na transparentność działań - chwali się. Chyba.

Z drugiej strony nie mają się czego obawiać, zgubili, to zgubili, nie ma co drążyć tematu. Sam premier Tusk w kapitalnym humorze (sondaże przodują, ojczyzna rozkwita, Europa bezpieczna, zaraz nam pewnie ktoś tutaj zaśpiewa...) skonkludował żartobliwie (ha, ha, uśmiałem się, naprawdę), że się dron na niepodległość wybił, one tak mają. Jak emigranci, na przykład, dodam skromnie.

Więc jak premier się nie zdenerwował wcale, stwierdzili w MON-ie, to po kiego czorta dalej szukać. Koszty za duże (przewyższyły wartość samej maszyny), a i przecież sama zabawka nic nie warta, bez całej naziemnej infrastruktury - tłumaczyli ładnie przed południem.

Tutaj bajka napotyka na fabularną dziurą, jeśli mam obstawiać, to księciulo w magicznym przypływie dał znać komu trzeba, że wizerunkowo lepiej, by się jednak dron odnalazł. Dla dobra iluzji, wiecie. Więc popołudniu (tutaj kończymy moją część opowieści) przypadkowy żołnierz na niepodległy sprzęt kompetentnie wpada. Nie wiem, czy nadepnął, jak z przepustki wracał, czy coś podobnego, ale fart mam nadzieję zostanie odpowiednio nagrodzony. Albo inicjatywa i samodzielność bohatera, wszak poszukiwania zawieszono, a on swoje.

Jak to w dobrej bajce - dron znaleziony cały i zdrowy. Tzn z jednej strony przedstawiciel armii ppłk Artur Goławski tłumaczy, że będą próbować na podstawie rejestracji lotu znaleźć przyczynę zdarzenia, a z drugiej oznajmia, iż dron spadł na ziemię z powodu usterki technicznej, która została już rozwiązana. Magia!

Bajka zatem może i kończy się sympatycznie, ale ogólnie i szczerze oceniając, całość jest wyjątkowo durna. Pozostaje mieć wątłą (ale zawsze) nadzieję, że odbiorcy okażą się durni mniej. Choć troszeczkę.