Krzyż


Stołek więzienny. Dwie wygięte rurki i kilka wąskich desek na górze. Wytarta farba, ślady gwałtownych łomotań o drzwi. Potem te dziwne święta Bożego Narodzenia, kiedy jego dwie deski stały się krzyżem.

***

Zawsze wędrował ze mną, wisiał nad pryczą, wersalką, kanapą, na ścianie żółtej, białej, taki sam. Widzę go każdego dnia. Czasami poprawię ramię, gdy się przechyli. Luźno zbity nitem na środku ma taką skłonność, przyzwyczaił mnie do tego. Przy okazji odkurzę, bo surowe drewno na krawędziach łatwo zbiera kurz. Po raz kolejny zdziwię się, w jaki sposób obrazek Matki Boskiej Jasnogórskiej blednie, robiąc się coraz bardziej fioletowy.

***

Wisiał nad drzwiami celi zwyczajny, koślawy, aż wystawił nas na próbę.

Był czerwiec 1982 roku, Boże Ciało w iławskim więzieniu. Od rana na okiennej kracie w naszej celi wisiał krzyż. Po porannej mszy odprawionej dla internowanych przez JE Biskupa warmińskiego w więziennej świetlicy, usiedliśmy w celi do brydża przy stoliku wciśniętym pomiędzy piętrowe prycze. Jako czwarty dołączył Antoni, nasz sąsiad zza ściany. Straż więzienna musiała otrzymać donos, że krzyż jest widoczny z ulicy. Przyszło ich dwóch. Do środka wszedł oficer dyżurny dla niepoznaki zwany "wychowawcą", a starszy i bardziej doświadczony klawisz przezornie pozostał przed drzwiami. Zażądali zdjęcia krzyża. Nikt nie zareagował.

Nagle w celi zrobiło się duszno, powietrze gęstniało. Wychowawca stał sam pomiędzy interowanymi, mając podwładnego za plecami. Zdeterminowany zakomunikował, że zrobi to osobiście i próbował wejść na stolik przy oknie. Zatrzymał go spokojny głos Antoniego: "Niech zobaczę polskiego oficera z orzełkiem na czapce, zdejmujacego krzyż!" Reakcja klawisza była natychmiastowa, zmienił się na twarzy, wycofał się i stojąc w drzwiach wygłosił wyuczoną formułę o użyciu przymusu bezpośredniego.

Celę zamknięto. W napięciu wyczekiwaliśmy na przybycie atandy, czyli sił specjalnych przeznaczonych do tłumienia buntów więźniów. Cisza w celi zwielokrotniała nieznane wcześniej odgłosy alarmu. W otwartych z łomotem drzwiach stanęło kilkunastu funkcjonariuszy w kaskach, z tarczami i długimi pałkami. Między ich nogami psy w kagańcach rwały się do ataku. Pojedyńczo wyprowadzono wszystkich z celi. Ze względu na tłok i narastąjacy łomot blasznych misek i stołków, dochodzący z sąsiednich cel, atanda w pośpiechu ograniczyła się głównie do gróźb, wyzwisk i szturchańców. Rewizję osobistą przeprowadzano w świetlicy, gdzie pozostały zestawione stoły i krzesła, a powietrze pachniało jeszcze poranną mszą.

Po powrocie do celi okazało się, że kipisz był szczegółowy i dotkliwy. Wpadło niemal wszystko: od mających dla każdego więźnia ogromną wartość przewodów elektrycznych, do radia schowanego w wydrążonym bochenku chleba. Niemal wszystko... bo na kratach nadal wisiał krzyż!